ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

9 lipca 2011

Rozdział trzydziesty pierwszy

[Tło muzyczne]
- Na spacer? – spojrzał zdziwiony – Teraz?
- Teraz. Inaczej w przeciągu kilki sekund ucieknę stąd i będę udawała, że nigdy mnie tu nie było – starałam się mówić spokojnie i naturalnie, ale mój niepewny i drżący głos niewiele miał wspólnego ze opanowaniem i ze mną samą.
- Obawiam się, że w Twoim przypadku jest to możliwe – zastanowił się chwilę przeczesując włosy palcami, rozwichrzając je tym jeszcze bardziej – To wejdź na chwilę – uchylił drzwi, jakby nie do końca przekonany czy postępuje właściwie i zaprosił mnie do środka. Przekroczywszy próg oparłam się o ścianę i obserwowałam jego ruchy. Ospale powłóczył nogami i poprawiał podkoszulek zmierzając w przeciwległą stronę pokoju.
- Zmęczony? – próbowałam przerwać ciszę.
- Raczej zdezorientowany… - odrzekł podchodząc do komputera i nachylając się zamykał po kolei otwarte okna i programy.
- Pewnie nie co dzień ktoś odwiedza Cię nad ranem i proponuje spacer – powiedziałam opierając skroń o ścianę, na co zareagował podejrzliwym uśmiechem – A może odwiedza...? Proponuje spacery i nie spacery... – mówiłam jakby do siebie. Cholera, co ja wygaduję? – Nie moja sprawa, wiem. Nawet jeśli odwiedza to wygląda na pewno znacznie korzystniej - próbowałam ratować sytuację siłując się na żart. Obciągnęłam rękawy bluzy, poprawiłam nieco kaptur, odsłaniając włosy i rzuciłam okiem na szerokie spodnie dresowe, w których się zatapiałam. Karolina kupiła je wierząc, że dancehall stanie się jej życiową pasją. Miesiąc później okazało się, że się nie stanie. Spodnie wylądowały na dnie szafy, skąd pewnego pięknego dnia podczas wizyty Gdańsku je wykradłam.
- Chyba będę się zbierała... – z zamyślenia wyrwał mnie głos nie kogo innego jak... Emmy. Podniosłam oczy. Drzwi toalety otworzyły się i wyszła z nich przeciągająca się Ludbrook – Późno... – spojrzała na mnie i urwała – Laura? Cześć.
- E, cześć... O Boże, strasznie Was przepraszam. Nie wiedziałam, że... Myślałam, że Jared jest sam. Sam tu, nie sam w sensie status związku, tylko tu w pokoju sam, rozumiecie? Przecież generalnie nie wiem czy jest sam czy nie sam. A tutaj... To znaczy w ogóle nie przypuszczałam, że możesz, o tej porze... Byłam pewna, że wszyscy już śpią. Wszyscy poza mną. I nim. Widziałam światło i dlatego tu przyszłam – zaczęłam się plątać zaskoczona obecnością blondynki. Czas przestać się kompromitować - Przepraszam Was. Porozmawiamy jutro – powiedziałam, odwróciłam się i szybkim krokiem opuściłam pokój, żeby się bardziej nie pogrążać.
- Stój! – usłyszałam stanowczy głos Jareda na sobą. Zatrzymałam się i zerknęłam w jego stronę. Uśmiechał się i wskazywał na mnie palcem – Nigdzie nie idziesz. Już ja znam to Twoje jutro. Odmieni Ci się i nic z tego nie będzie.
Z pokoju wyszła Emma trzymając pod pachą swój komputer.
- Posłuchaj go. Dobrze Wam to obojgu zrobi – szepnęła mi do ucha mijając mnie. Próbowałam się uśmiechnąć błądząc wzrokiem pomiędzy nią, podłogą a stojącym naprzeciwko Jaredem. Dotknęła mojego ramienia i dodała – Wyjaśnijcie sobie wszystko raz na zawsze. Czyżby jej powiedział? A może słyszała naszą rozmowę? – I ja nigdy nie śpię – puściła mi oko i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Poprawiłam palcami opadającą na czoło grzywkę. Czułam się nieco zmieszana. Kolejna emocja do całej gamy tych, których doświadczyłam tego dnia. Trudno powiedzieć czy pojawiła się dlatego, że spotkałam blondynkę u Jareda, czy dlatego, że ona spotkała tam mnie.
- Ustalaliśmy sprawy zespołu, na najbliższe dni – usłyszałam po chwili. Wzruszyłam ramionami podążając jednocześnie za Leto, wchodzącym z powrotem do pokoju i zapytałam:
– Idziemy?
Skinął głową. Przeszedł się po pomieszczeniu łapiąc telefon i wkładając go do kieszeni, po czym kucnął zaglądając pod łóżko. Wyjął spod niego buty i wcisnął w nie stopy.
- Weź bluzę – powiedziałam spoglądając na niego. Miał na sobie jedynie czarne spodnie i luźną podkoszulkę.
- Martwisz się o mnie? – uniósł brew i lekko się uśmiechnął.
- Nie chcesz się chyba rozchorować, prawda? Po prostu ją weź.
- Nie przejdzie Ci to przez gardło, co? – pokręcił głową z dezaprobatą stosując się jednak do mojego zalecenia.
- Co takiego? – zapytałam opierając głowę o ścianę, gapiąc się w sufit i wyginając tułów.
- To, że się o mnie martwisz. Nie przejdzie Ci to przez gardło. To zbyt wiele dla Ciebie przyznać się do tego? Czy naprawdę jest Ci to obojętne i to zwykła uprzejmość?
- Proszę Cię, nie czepiaj się – wyprostowałam się i zobaczyłam, że stoi naprzeciwko mnie gotowy do wyjścia – Tysiące ludzi się o Ciebie martwi. Czy to coś zmieni jeśli do tych tysięcy dołączę albo nie jeszcze ja?
- Mogłoby coś zmienić – powiedział odwracając się i zabierając jeszcze z półki okulary przeciwsłoneczne - Chodźmy.
Na pewno Ci się przydadzą o piątej rano – pomyślałam w duchu spoglądając jak zaczepia je o kieszeń spodni. Nic już jednak nie mówiłam, nie chcąc pogarszać sytuacji. Poza tym zdążyłam zauważyć, że chłopaki nigdzie się bez nich nie ruszają, bez względu na porę dnia i miejsce.
Leto bezszelestnie zamknął pokój i powędrowaliśmy w stronę windy. Mimo wypełnionej myślami głowy miałam wrażenie, że panuje w niej istna pustka. Sama do końca nie wiedziałam co chcę mu powiedzieć. Wiedziałam jednak, że pewne sprawy wyjaśnić muszę. Natalia miała rację. Posunęłam się z tym wszystkim za daleko. I choć wciąż miałam żal do Jareda o słowa, które wypowiedział w moim pokoju, wiedziałam, że w pewien sposób sama do tego doprowadziłam. W drodze do wyjścia oboje milczeliśmy. Przysypiająca recepcjonistka wyprostowała się na nasz widok, po czym podejrzliwie zlustrowała nas wzrokiem, a rozpoznając w nas gości hotelu, jakby na siłę się uśmiechnęła.
- Dzięki, że zechciałeś ze mną wyjść – wykrztusiłam z siebie w końcu, gdy znaleźliśmy się na świecącej pustkami, przykrytej półmrokiem ulicy. Zasunęłam suwak bluzy i rozejrzałam się dokoła – Pójdziemy w tamtą stronę. Kilka kroków stąd jest Valby Park. Całkiem przyjemne miejsce.
- Mam nadzieje, że nie planujesz dokonać tam okrutnego mordu na mojej osobie? – próbował żartować, po czym nieco poważniej dodał – Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany co do tego, że chce z Tobą gdziekolwiek iść.
- Za dużo świadków na to, że wyszedłeś właśnie ze mną. Poza tym miałabym potem na głowie cały Echelon, który poćwiartowałby mnie żywcem i rzucił na pożarcie psom. Zabijanie Ciebie po prostu mi się nie opłaca – wysiliłam się na uśmiech i analizując jego słowa zatrzymałam się i zapytałam - Skoro nie jesteś przekonany, to może...? Możemy przecież wrócić – zaczęłam mówić. Nie jest przekonany? To po co się zgodził? Bez sensu. Będzie marudził, panoszył się, czyli jednym słowem utrudniał.
- Już się nie wywiniesz – przerwał mi i ruszył na drugą stronę ulicy. Stałam przez chwilę patrząc jak idzie przez pasy nie zauważając nawet, że zostałam przed przejściem. Rozejrzałam się na prawo i na lewo, droga była zupełnie pusta. Przebiegłam i znowu znalazłam się obok niego.
[Tło muzyczne]
Weszliśmy do parku. Był niezwykle cichy, gdzieniegdzie słychać było budzące się ptaki. Delikatna mgła unosiła się nad trawnikami. Szliśmy szeroką aleją otoczoną z obu stron ogromnymi drzewami. W swojej głowie układałam sobie przemówienie, które miałam wygłosić. Zacząć od początku? Od końca? Ile mu wyznać? Przeprosić? Powiedzieć, że zabolały mnie jego słowa? Minuty mijały a my wciąż szliśmy wolnym krokiem przed siebie.
- Posłuchaj – w końcu Jared się zatrzymał i stanął naprzeciwko mnie – Przypisuje mi się wiele umiejętności, ale czytania w myślach nie opanowałem jeszcze najlepiej. Jeśli chodziło tylko o to, by przejść się tym ponurym parkiem, przypominającym scenerię Blair Witch Project, to już chyba wolałbym zostać w hotelu i poświęcić ten czas na kilka godzin snu – spojrzałam na niego z pretensją słysząc te słowa – Domyślam się, że może być Ci trudno, ale nie będę Cię głaskał po głowie. Jestem na Ciebie naprawdę zły i nie mam zamiaru ułatwiać Ci tej sprawy. Dlatego zrób coś, by wymazać z mojej głowy obraz Ciebie jako hipokrytki, z którą coraz mniej chcę mieć do czynienia – powiedział i zrobił pytającą minę, jakby czekał na moją zgodę. - Gdyby to było takie proste – wymamrotałam ruszając przed siebie. Hipokrytki, z która coraz mniej chce mieć do czynienia? Jak słodko. Zadawania bólu słowami ciąg dalszy.
- A czy z Tobą cokolwiek jest proste? – rzucił i mnie dogonił, po czym kontynuował - Nic nie jest proste! Decyzja o wyjeździe? Nie była prosta. Twoje związki? Nie są proste. Rozmowy z Tobą? Nie są proste. Przeszłość? Nie jest prosta. Ile razy już to od Ciebie słyszałem? Mam wrażenie, że to ulubione Twoje zdanie: to jest skomplikowane. Skomplikowane albo owiane tajemnicą. Obcowanie z Tobą to istne stąpanie po polu minowym. Nigdy się nie wie, kiedy natrafi się na niebezpieczny teren i nastąpi eksplozja. Nie takie spojrzenia, nie takie pytania, nie takie zachowania. Na każdą próbę dotarcia do Ciebie reagujesz oporem albo agresją. Czasami jak masz lepszy dzień to milczysz albo żartujesz – mówił spokojnie gestykulując jednak przy tym dosyć energicznie. Podążałam obok czekając na moment, w którym skończy i będę mogła cokolwiek powiedzieć. Niech wyrzuci z siebie to wszystko, co zdążyło się w nim przeze mnie zebrać. Westchnął głośno i odezwał się znowu – Laura. Nie twierdzę, że życie jest proste, ale jeśli na własne życzenie będziesz je komplikowała, to uwierz, za cholerę się nie wyprostuje!
Słuchałam uważnie tego, co mówił. Miał rację. Miał rację tak bardzo, że bałam się na niego spojrzeć, choć jednocześnie chętnie rzuciłabym się na niego i wydrapała mu oczy. Co mnie tak bardzo złościło? Obraz samej siebie jaki mi przedstawił czy to, że on tak trafnie go odczytał?
Zatrzymałam się i kucnęłam. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciała, to się przy nim rozpłakać.
- W porządku? – zapytał, wydawało się, że z troską, na co pokiwałam głową. Musiałam tylko wziąć kilka oddechów i uporządkować myśli. Przetarłam powoli twarz dłońmi zrzucając niechcący kaptur – Wyszłaś w środku nocy w mokrych włosach? – zapytał podniesionym tonem.
- Nie jest noc, a świt. A one nie są już mokre – odburknęłam. Zdjęłam gumkę i rozpuściłam włosy by wyschły szybciej, tak naprawdę wciąż były wilgotne po kąpieli. Nieregularne fale opadły na obojczyki.
- Chryste, załóż ten kaptur przynajmniej – zarzucił mi na głowę bluzę, którą poprawiłam.
- Martwisz się o mnie? – lekko się uśmiechnęłam próbując go sparodiować nawiązując do tego samego pytania, które on zadał mi wcześniej w pokoju.
- Oczywiście, że się martwię! – powiedział oburzony – I jak widzisz, nie mam problemu z tym, by się do tego przyznać! Jak mam się o Ciebie nie martwić, kiedy zachowujesz się jak małe zagubione dziecko, które nawet nie umie o siebie zadbać! W sumie to miła odmiana od tego, gdy zachowujesz się jak wariatka. Jak dzikus albo jak...
- Dobra, zrozumiałam – przerwałam mu stanowczo. Ujrzałam przed sobą koniec alejki, którą podążaliśmy ostatnie kilkadziesiąt minut. Przyspieszyłam kroku by zobaczyć co znajduje się dalej. Stanęłam oniemiała z wrażenia. Doszliśmy do porośniętego trawą pagórka, za którym znajdowała się zatoka i port. Wstające słońce oświetlało delikatnie taflę wody i zacumowane łodzie. Dotknęłam dłonią trawy sprawdzając czy nie ma na niej rosy. Usiadłam zginając w kolanach nogi i zaplotłam na nich ręce. Przede mną roztaczał się widok, który w swej prostocie był niezwykle piękny.
- Laura! – usłyszałam za sobą Jareda, o którym zauroczona pejzażem, przez chwilę zapomniałam. Odwróciłam głowę i zobaczyłam go z telefonem w ręce. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Zamiana ról? – zapytałam, gdy zorientowałam się, że zrobił mi zdjęcie. Podszedł i usiadł obok mnie. Wyciągnął przed siebie nogi i podparł się na łokciach. Wciąż było dosyć spokojnie, miasto dopiero budziło się do życia. Wzięłam głęboki wdech, zaciągając się świeżym powietrzem.
O czym powinnam mu powiedzieć? Przedstawić całą historię Marcela? Opowiedzieć historię z teatrem? Pójściem na prawo? Wspomnieć o Dominiku? Wyjaśnić o co chodzi z zawieszką na łańcuszku, której nie chciałam mu pokazać. Za dużo tego wszystkiego. I wszystkiego wiedzieć nie musi.
- Daniel to mój brat – powiedziałam szybko.
- Słucham? – podniósł się wyrwany z zamyślenia i spojrzał na mnie. Od czegoś musiałam zacząć. Najłatwiej chyba od początku. - Daniel to mój brat – powtórzyłam mniej pewnie, musiałam kontynuować wyznania - Chodziłam do artystycznego liceum i miałam iść do szkoły aktorskiej. W ostatniej chwili zrezygnowałam i zdecydowałam się na prawo. Z Braxtonem nie sypiam. Marcel jest muzykiem. Spotykaliśmy się kiedyś. Nie chcę go znać. Zresztą to chyba zdążyłeś zauważyć – wypowiedziałam szybko jednym tchem – Naszyjnik, który noszę, to... – zawahałam się – Wszystko chcesz wiedzieć?
- Czekaj. Czuję się delikatnie przygnieciony ilością informacji.
- Miało być prosto – powiedziałam obejmując dłonią włosy i przerzucając je do tyłu.
- Daniel to Twój brat? – zdziwił się.
- Tak – spojrzałam na niego, dał znak ręką bym kontynuowała - Jest ode mnie kilka lat starszy. Kiedy tylko nauczyłam się chodzić, podążałam za nim krok w krok, a kiedy nauczyłam się mówić, w kółko powtarzałam, że kiedyś zostanie moim mężem – roześmiałam się - Był moim mentorem, moim obrońcą na podwórku, moim bohaterem. Od zawsze był zakręcony na punkcie muzyki. Ciągle na czymś grał, zakładał zespoły z kumplami, biegał na koncerty, na które jak byłam starsza zaczął mnie zabierać. I z tą muzyką się w końcu związał. W trakcie studiów wyjechał na wymianę do Oslo. Po obronie dyplomu wrócił tam i został, kiedy dostał propozycję od Norweskiej Orkiestry Kameralnej.
- Pamiętam jak zareagowałaś na jego widok. Musi być dla Ciebie ważny.
- Bardzo – odpowiedziałam zamyślając się - Wiesz, będąc dzieckiem artysty jesteś taką półsierotą. Masz dziesiątki ciotek i wujków, których spotykasz we własnym domu, na deskach teatru albo w jego garderobach. A ojca nie masz. Czasami go miewasz. Daniel się mną opiekował, pomagał wkraczać w dorosłość, uczył życia, kiedy ojciec nie mógł tego robić – zamyśliłam się wracając wspomnieniami do czasów dzieciństwa – Do tego jest, najprościej mówiąc, niezwykle porządnym i poukładanym człowiekiem, za co go kocham jeszcze bardziej. Tak, jest dla mnie bardzo ważny.
[Tło muzyczne]
- To wyjaśniałoby historię z Marcelem – powiedział po chwili.
- Co? – zmarszczyłam brwi – Jaką historię? – spojrzałam na niego czekając na wyjaśnienie. O Boże, rozmawiał z nim? Oczywiście. Rozmawiał. Mógł rozmawiać. Przecież wszyscy zostali w klubie, gdy wyszłam.
-
Jeśli Twoje relacje z ojcem nie były takie jak powinny, to wyjaśniałoby dlaczego związałaś się ze starszym mężczyzną – odpowiedział.
- Moje relacje z ojcem...? Był takim rodzicem, jakim umiał być – powiedziałam z wyrzutem. Psycholog się znalazł. Co on może wiedzieć o mojej rodzinie? – Co ten idiota Ci powiedział? – oburzyłam się. Jared spojrzał na mnie pytająco – Widzę, że wiesz więcej niż powinieneś.
- A co powinienem wiedzieć?
- Właściwie to nic. Nie muszę Ci się przecież tłumaczyć z mojego życia prywatnego – odburknęłam.
- Laura, nic nie musisz tak naprawdę – odpowiedział jakby zrezygnowany. Uzyskał tym zamierzony pewnie skutek. Chciałam mu to wytłumaczyć. Tym bardziej jeśli rozmawiał z Marcelem, to Bóg jeden wie, co on mu naopowiadał.
- Może być skrótowo? - westchnęłam – Opowiedzenie tej historii ze szczegółami zajęłoby nam przynajmniej dobę.
- Jak chcesz i ile chcesz. Jeśli w ogóle chcesz.
Skrzyżowałam nogi i usiadłam nieco bliżej Jareda, tak by móc go widzieć. Co nie do końca miało sens, bo i tak mój wzrok bardziej skupiał się na trawie, którą skubałam palcami.
- Poznałam go mając 19 lat, tuż po rozpoczęciu studiów i dokładnie w momencie, w którym zaczęłam pracę u Dennisa. Najogólniej rzecz ujmując to nie był mój dobry czas. I proszę nie każ mi tego teraz wyjaśniać – wycelowałam w Leto palcem - Być może kiedyś opowiem Ci dlaczego ten czas był parszywy. W każdym razie wtedy go poznałam. Naprawdę niczego nie oczekiwałam od niego. Nie chodziło o to, że on mi imponował a ja spijałam słowa z jego ust, tylko dlatego, że był znanym muzykiem. Nie kręcił mnie wielki świat, cały ten show biznes. Paradoksalnie chciałam od tego uciec, więc nie byłam wyjątkowo skora do zacieśniania z nim więzi. Tak naprawdę to on bardziej nalegał na tę znajomość. Właśnie... – zatrzymałam się na chwilę – Jeśli powiedział Ci, że byliśmy parą, to nie, nie byliśmy. Trudno nazwać tę relację, to była bardziej znajomość, bardzo zażyła, może przyjaźń, być może mająca zadatki na związek, ale na szczęście nigdy do tego nie doszło. Także... Choć nie wierzę, że Ci to mówię i nie uważam, by ta wiedza była Ci potrzebna do szczęścia, to powiem: nie spałam z nim.
- W porządku. Nie musiałaś tego mówić, ale chyba czuję się lepiej będąc tego świadomym – wtrącił.
- Boże, bo ja już nie wiem co mam Ci powiedzieć. Co tu ma znaczenie, a co nie! – przetarłam oczy dłonią, czułam się jednocześnie zażenowana i zdenerwowana.
- Laura... Powiedz to, co ma znaczenia dla Ciebie – odpowiedział spokojnie.
- Co ma znaczenie dla mnie – powtórzyłam i chwilę nad tym myślałam – Wiesz co ma znaczenia dla mnie? Co wtedy miało znaczenie? – podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy - To, że byłam zagubioną nieznającą życia dziewczyną, która dopiero wkraczała w dorosłe życie. A on był, wydawałoby się, dojrzalszym i mądrzejszym mężczyzną, który jeśli coś w stosunku do mnie powinien, to chronić mnie, a nie ranić. Miało dla mnie znaczenie to, że sprawiał, iż czułam się ważna i potrzebna, a okazało się, że tych ważnych i potrzebnych było więcej. Miało dla mnie znaczenie to, że zamiast powiedzieć mi, że spotyka się z wieloma kobietami, wmawiał mi, że jestem jedyną. Nie twierdzę, że w to wierzyłam. Może nawet nie miało to znaczenia. Potrzebowałam przyjaciela, nie męża. Tak czy inaczej kłamał. Jared, to nie był typ muzyka, który wyrywa panienki po koncercie, posuwa je w hotelu a potem wymyka się i nigdy nie dzwoni. On te dziewczyny poznawał, adorował, zabiegał o nie, odwiedzał, planował wspólną przyszłość, wciągał w swój świat, wtajemniczał w rodzinne sprawy, uzależniał od siebie.
- Skąd o tym wiesz?
- Wiem to wszystko właśnie od nich, co też było dla mnie trudne. Odzywały się do mnie, a ja nie umiałam odmówić im rozmowy. Były dla mnie niby obce, a jednak wspólnym mianownikiem dla nas był Marcel. Te ich opowieści o ich życiu, o tym co im zrobił, o tym, jak je zranił... Nie chcę wchodzić w szczegóły tego wszystkiego, ale to na psychice wyrządził im ogromną krzywdę. Manipulował, uzależniał od siebie, po to by móc mieć nad nimi kontrolę. I może dlatego właśnie tak bardzo go nienawidzę. Pokazał mi, że nie można nikomu ufać, pokazał jak złym człowiekiem można być i niebezpośrednio, ale wciągnął w życie tych kobiet. Wolałabym tego wszystkiego nie wiedzieć – potarłam dłonią policzek i dodałam - Mnie przecież poza tym, że okłamał i zawiódł moje zaufanie, nic nie zrobił.
- To chyba i tak wiele... – wtrącił Leto.
- Jasne, wiele. Dla mnie to było wiele, ale w perspektywie tego, co zrobił innym dziewczynom, tym, którym obiecywał wspólne życie, tym z którymi sypiał, tym które przedstawiały go swoim matkom i widziały z nim mężczyznę swojego życia wierząc, że są jedyne... W perspektywie historii tych kobiet, to jednak to, co zrobił mnie wydaje się niczym.
- A jednak masz do niego żal i wciąż czujesz złość. Powiedział mi, że przez wiele lat nie chciałaś z nim rozmawiać. To prawda?
- Tak. Wiesz, teraz kiedy o tym myślę, to może faktycznie przesadziłam. Może powinnam była wtedy i może teraz dać mu szansę powiedzenia tego, co chciał powiedzieć. Nie zapętlałabym się w tym żalu i złości. Może dlatego tak bardzo mnie zraniło i zabolało to, co zrobił, bo kiedy go poznałam, szczególnie potrzebowałam właśnie kogoś, komu mogłabym zaufać i kto udowodniłby mi, że świat nie jest taki zły, a ja jestem coś warta. I on doskonale o tym wiedział, a jednak mimo tej wiedzy, zrobił coś zupełnie odwrotnego – na chwilę się zatrzymałam. Wydawało mi się, że więcej na ten temat nie chcę mówić – A teraz minęło już tyle czasu. Nie ma sensu do tego wracać.
- A może właśnie teraz jest dobry czas na powrót do tego? Na pewnego rodzaju rozgrzeszenie i zostawienie tego za sobą?
- Być może... – odpowiedziałam bez przekonania w zamyśleniu.
- On o Tobie się bardzo dobrze wypowiadał, wiesz...? – zaczął niepewnie a ja spojrzałam nieco wrogo – To znaczy nie chodzi o to, że go bronię dlatego, że jest mężczyzną czy muzykiem, tak jak ja i że go rozumiem. Chcę tylko żebyś wiedziała, że może jednak nie byłaś na tym samym poziomie co te inne kobiety? Miałem wrażenie, gdy o Tobie mówił, że byłaś dla niego ważna...
- Tak, tak samo ważna jak wszystkie pozostałe – burknęłam – Mniejsza o to na jakim poziomie byłam. Coś jeszcze chcesz wiedzieć w tym temacie? – zapytałam nieco już zmęczona mówieniem.
- Nie. Doceniam to, co powiedziałaś i jestem z Ciebie dumny! – uśmiechnął się stukając mnie w bok – Laura... – spojrzałam na niego – To, co dzisiaj powiedziałem w hotelu o Tobie, o tym jaki obraz samej siebie stwarzasz. Mówiąc to głęboko miałem nadzieje, że się mylę. Nie ukrywam też, że uderzając w Ciebie tymi słowami, liczyłem, że sprowokuję Cię do takiej właśnie rozmowy.
- Ha, czyli to było taktycznie zagranie? – udawałam oburzenie.
- Nazwałbym to raczej ostatnią deską ratunku, dla Ciebie, dla mnie. Dla mojego zdania o Tobie.
- Nie chcę żeby to źle zabrzmiało, ale nie zależy mi na Twoim dobrym zdaniu o mnie – powiedziałam lekko się krzywiąc. Jednak zabrzmiało to źle. Kontynuowałam jednak - Przez ten krótki czas, kiedy jesteśmy tu razem, nie jesteś w stanie mnie poznać. Nie jesteś w stanie zrozumieć dlaczego jestem taka, a nie inna. I nie ma sensu wkładać wysiłku w to poznanie i zrozumienie, skoro niedługo każde pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej się nie spotka.
- Mam na ten temat nieco inne zdanie... Ty to masz naprawdę wyjątkowo ciekawy sposób zjednywania sobie ludzi – powiedział z ironią uśmiechając się i wstał – Chodź, panno, której na niczym nie zależy.
- Ej! – zapiszczałam, gdy ręką podciągnął mnie niespodziewanie do góry – I jeszcze jedno ej! Są rzeczy, na których mi zależy!
- W tym życiu chyba nie będzie mi dane ich poznać... – westchnął w nieco poważniejszym już tonie.
Wstaliśmy, a ja zobaczyłam w pobliżu długie i wąskie molo, w stronę którego pobiegłam. Szłam wzdłuż niego wpatrując się w taflę wody, która powoli zaczynała odbijać od siebie promienie słońca. Usiadłam na samym jej końcu zwieszając nogi. Odwróciłam wzrok, Jared szedł w moją stronę – Ruchy ślimaku! Czyżby starcze lata dały Ci się we znaki?
- Widzę, że powoli wracasz do formy – był coraz bliżej, wyszczerzyłam się w głupim uśmiechu. Faktycznie czułam się lepiej, jakby lżej – Nie przesadzaj z tą pewnością siebie. Nie tak od razu wrócisz do moich łask – zmrużyłam oczy na jego słowa i znowu spojrzałam w stronę wody – Poza tym z tymi starczymi latami to chyba nieco przegięłaś! – usiadł za mną bokiem, tak, że jego prawe ramię trącało moje plecy. Słońce wschodziło coraz wyżej i coraz mocniej raziło w oczy. Zapowiadał się piękny poranek.
[Tło muzyczne]
- Cieszę się, że zaczyna się nowy dzień – powiedziałam wciągając głęboko powietrze i przymykając oczy - Nowy dzień jest wolny od błędów - Czułam się naprawdę zmęczona. Chwilę siedzieliśmy w milczeniu chłonąc słońce – Znasz takie dni, kiedy wszystko jest parszywe? Ten, co minął taki był.
- Parszywe, to znaczy smutne? – zapytał.
- Smutno Ci jest, gdy jesteś gruby albo gdy pada. Parszywie jest, gdy jest strasznie. Nagle zaczynasz się bać i nie wiesz dlaczego – powiedziałam, a on odwrócił głowę w moją stronę i czułam jego wzrok na sobie – To cytat ze ‘Śniadania u Tiffaniego’ – zaśmiałam się patrząc na niego – Bardzo jednak adekwatny do minionego dnia.
- A Ty się boisz? – milczałam nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Bałam się na pewno i na pewno nie do końca wiedziałam czego.
- Nie czuję się tu bezpiecznie – zaczęłam niepewnie – Staje twarzą w twarz z przeszłością, czego się nie spodziewałam. Staję twarzą w twarz z teraźniejszością, tak inną od tej, którą stworzyłam sobie w Polsce.
Stukałam palcami w drewniane deski składające się na ten pomost i zastanawiałam się dlaczego tak się otwieram.
- Co by sprawiło, że poczułabyś się lepiej?
- Teatr – odpowiedziałam bez namysłu.
- Jak to?
- Zawsze tam odnajdowałam spokój. Nawet, kiedy miałam poczucie, że coś przez niego straciłam. Nawet, kiedy przez chwilę go nienawidziłam. Uwielbiam jego atmosferę, jego ciszę, jego zapach. Zawsze, gdy czułam się zagubiona albo gdy miałam problem, chodziłam do teatru, zaszywałam się na końcu i nie wychodziłam dopóki nie znalazłam odpowiedzi na moje pytania. Czasami chodziłam na przestawienia tylko po to, by po nich móc zostać na sali i tam siedzieć. Teatr zawsze będzie dla mnie pewnego rodzaju domem i azylem. Ważnym miejscem.
- A coś bardziej... osiągalnego? Nie sprowadzę tu z dnia na dzień Twojego teatru! Nie ma tu nic, co sprawia, że czujesz się bezpiecznie?
- Bezpiecznie... – zastanowiłam się – Bezpiecznie czuję się na koncertach, dziwnie to brzmi, ale tak jest. Kiedy otacza mnie muzyka, a ja robię to, w czym jestem dobra. Co jeszcze? Wiesz, Braxton...
- Braxton! – krzyknął Jared przerywając mi wpół zdania – Jeszcze tego mi nie wyjaśniłaś!
- Boże, właśnie. Skąd Ci przyszło do głowy, że z nim sypiam? Zgłupiałeś do reszty czy to była kolejna prowokacja?
- Słyszałem Waszą rozmowę na balkonie, kiedy mówiłaś, że nie wytrzymasz, że go potrzebujesz, że musi Ci pomóc rozładować napięcie... – spojrzałam na niego jak na idiotę i głośno się roześmiałam kładąc się na pomoście – Przestań się śmiać! – wycelował we mnie palcem i próbował przybrać groźny ton.
- Przepraszam, ale tamta rozmowa... Dotyczyła mojego podłego nastroju spowodowanego notabene sytuacją z Tobą i wyjścia na zakupy jako lekarstwa na to, także wybacz, muszę Cię zawieść, ale nie rozładowywaliśmy napięcia, w sposób, który Tobie przyszedł do głowy. Głodnemu chleb na myśli!
- Coś jednak między Wami się dzieje... – odwrócił się i położył obok mnie – Spędzacie dużo czasu razem.
- Tak, dzieje się. Właśnie chciałam Ci o tym powiedzieć. Braxton to Braxton, rozumiesz? Braxton, no! Olita! Z Braxtonem rozdajesz cukierki, biegasz po sklepach, wygłupiasz się. W tym nowym dla mnie środowisku, to z Braxtonem czuję się bezpieczne. Jest taki pozytywny, nieskomplikowany, skoncentrowany na sobie. Niczego ode mnie nie chce...
- W przeciwieństwie do mnie? – zapytał, na co wzruszyłam ramionami próbując dać mu tym do zrozumienia, że nie znam odpowiedzi na to pytanie.
- Z Tobą nic nie wiadomo. Wolałabym, żebyś jednak nic ode mnie nie chciał... – podniosłam się i usiadłam. Znowu zrobiło się poważnie. Poczułam, że musze to powiedzieć. Odwróciłam głowę i na niego spojrzałam – Wiesz co sprawiłoby, że poczułabym się lepiej i bezpieczniej? – zrobiłam chwilę pauzy - Gdybyś się do mnie za bardzo nie zbliżał... – ledwo przeszło mi to przez gardło. Zmarszczył brwi na moje słowa.
- Teraz czy w ogóle? – oparł się na łokciach.
- Teraz i w ogóle – odpowiedziałam nieco zmieszana.
- Zobaczymy co da się zrobić. A Ty nabierz dystansu i nie myśl za innych. Zrozum, że nikt tu nie jest przeciwko Tobie – wstał i stanął naprzeciwko mnie opierając się o barierkę.
- Umowa stoi – uśmiechnęłam się – To zaczynamy od nowa?
- Może być od nowa – odwzajemnił gest – Miejmy nadzieje, że nadejdzie lepszy czas pełen pozytywnej aury.
- Poeta z Ciebie – zaśmiałam się – W sumie zapomniałam, że obcuję z artystą – puściłam mu oko i ruszyłam w stronę parku – I proszę nie prowokuj mnie więcej i nie każ przeprowadzać takich rozmów!
- I nawzajem! Nie powiem, kto doprowadził do tego wszystkiego. Chociaż jakby się zastanowić... Nie było tak źle, chętnie bym to kiedyś powtórzył. Takich chwil mi właśnie brakuje.
- Spacerów o piątej rano z niezrównoważoną emocjonalnie hipokrytką? – spojrzałam na niego, gdy znalazł się tuż obok mnie.
- Uczepiłaś się tej hipokryzji. Normalności mi czasem brakuje! Tego właśnie, żeby zrobić coś spontanicznego, ale tak spontanicznie... normalnego. I tego, by ktoś zapomniał kim jestem. Nie zakładał najlepszej kiecki, nie układał włosów pół godziny, tylko po prostu przyszedł i mnie zabrał. Jak Ty dziś.
- Jak się znowu pokłócimy, to wpadnę nad ranem i Cię gdzieś zabiorę.
- Mogłabyś to zrobić bez względu na kłótnie – widząc moją niepewność dodał – I wcale nie chodzi mi o żadne zbliżenie! Mam się przecież nie zbliżać, pamiętam!
[Tło muzyczne]
Dochodziliśmy do końca pomostu, za którym znajdował się chodnik a dalej Valby Park. Była prawie siódma, a na przystani, jak na tę porę dnia, było już naprawdę tłoczno. Rowerzyści, kilka matek z dziećmi, spacerowicze. Zastanawiałam się co oni wszyscy o tej porze tam robią. Ogarnęło mnie jeszcze większe zdziwienie, gdy zobaczyłam mężczyznę otwierającego pobliską kawiarnię.
- Możemy tam podejść? – wskazałam palcem – Wzięłabym sobie kawę.
Podeszliśmy i zostaliśmy powitani uśmiechem sprzedawcy, który od razu rozpoznał w nas turystów i łamaną angielszczyzną zaczął rozmowę na temat naszego pobytu. Wydawało się, że nie rozpoznał Jareda, co jego samego zdecydowanie ucieszyło.
- Czy oni tu nie śpią? – zapytałam opierając się o ladę i spoglądając na ludzi, w czasie gdy moja kawa była w przygotowaniu.
- Doceniamy tu dni, takie jak ten – usłyszałam za sobą głos mężczyzny. Spojrzałam na niego – Lata są chłodne i często deszczowe. Mają państwo szczęście. Słońce pojawia się tu naprawdę rzadko. A kiedy się pojawia, to jak widać, wszyscy chcą czerpać go garściami.
- Oto chyba w życiu chodzi, żeby korzystać z tych pięknych chwil – powiedziałam. Zaczęłam szukać po kieszeniach pieniędzy, których oczywiście nie wzięłam. Wyskoczyłam w tym dresie niczego ze sobą zabierając. Jared spojrzał na mnie bezradny. Co za wstyd.
– Proszę – mężczyzna uśmiechnął się i podał mi moją kawę - Na koszt firmy. Z okazji tego wyjątkowego dnia. Cieszcie się i wykorzystajcie go jak najlepiej – powiedział widząc moje zakłopotanie. Podziękowałam mu i wyszliśmy ruszając w stronę hotelu tą samą trasą. Park, rozświetlony słońcem, które odbijało się od wszechobecnej zieleni, wydawał się znacznie przyjemniejszy.
- To ciekawe co powiedziałaś – Jared odwrócił się i idąc tyłem uważnie mi się przyglądał.
- Co takiego? – zapytałam upijając ostrożnie łyk gorącego napoju.
- O tym o co chodzi w życiu. Pamiętam, że w Pradze powiedziałaś coś podobnego, wtedy gdy rozstawaliśmy się w parku. Że doceniasz takie chwile, bo chyba tylko one Ci pozostały. Mam wrażenie, że tutaj jakbyś o tym zapomniała.
- Może jestem mistrzynią teorii, która nie umie jej przełożyć na praktykę...
- A może nie umiesz albo nie chcesz tego pokazać? – spojrzał na mnie podejrzliwie – Nie zapominaj o tym.
- Tak, w końcu Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy oraz W życiu piękne są tylko chwile – powiedziałam zamyślona, a na wyrażający niezrozumienie wzrok Jareda wyjaśniłam – Pierwsze to fragment wiersza polskiej poetki, drugie fragment utworu muzyka, też polskiego.
- Zarecytuj ten wiersz! – wyszczerzył się.
- Chyba żartujesz… - wyśmiałam go onieśmielona.
- Proszę, chociaż fragment. Co to dla Ciebie? – złożył błagalnie dłonie, co trochę mnie rozczuliło.
- Nie znam go na pamięć – odpowiedziałam szczerze i zaczęłam się zastanawiać próbując sobie przypomnieć ciąg dalszy - Lubię jednak to zdanie, które wcześnie przytoczyłam: Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Lubię też jedną ze zwrotek, nie pamiętam którą, ale brzmi tak: Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy... – urwałam – Tyle. Skleroza nie boli – zaśmiałam się - Poza tym ten fragment jest kwintesencją utworu, dla mnie przynajmniej.
- To znaczy? – dopytywał.
- Co to znaczy? Czego nie rozumiesz? Twoja artystyczna dusza w lot powinna chwytać sens tych słów! – uśmiechnęłam się złośliwie – Czyż nie?
- Drwij sobie drwij! Pytam co to znaczy dla Ciebie? – odwrócił się i szedł obok mnie.
- To, że wszystko jest jednorazowe. Chwilowe. Kruche. A w związku z tym na pewien sposób wyjątkowe. Dlatego należy być wrażliwym na to, co nas otacza i co nas spotyka. Doceniać wszystko, co otrzymujemy. Co jeszcze? Przede wszystkim chyba to, że nic nie trwa wiecznie. To, że można zaprzepaścić szanse, które już nie wrócą. To, że wszystko ma swój czas, swój początek i koniec – odwróciłam głowę i spojrzałam w skierowane we mnie oczy - W życiu nie ma nic na zawsze.
- Wyczuwam delikatną nadinterpretację, ale całkiem sensowną – pokiwał głową jakby się ze mną zgadzał. Po chwili jednak zapytał - A czy takie przemijanie nie ma w sobie pewnego rodzaju uroku i piękna? Każdy koniec jest jednocześnie początkiem nowego, jest szansą na zmianę, a co za tym idzie na progres.
- Jest? – spojrzałam sceptycznie – Co najwyżej może być – zaakcentowałam słowo może - A co jeśli nie chcesz zmian i progresów? Co jeśli następuje koniec i chcesz by był tylko tym końcem, niczym więcej? Co jeśli nie masz ochoty na żaden początek? – spojrzałam na niego oczekując odpowiedzi.
- Trudne pytanie. Przecież ludzie lubią początki, nie podejrzewam, że mogliby ich nie chcieć – skrzywiłam się na jego wypowiedź, zupełnie mnie nie zadowalała. Zauważył moją minę i niemalże desperacko krzyknął – Chryste, nie wiem! A o siódmej rano, po kilkudziesięciu godzinach na nogach to szczególnie nie wiem – roześmiał się rozkładając ręce – Ty w poprzednim życiu musiałaś być dekadentem.
- Zdecydowanie!
Nie wierzę w nic, nie pragnę niczego na świecie, wstręt mam do wszystkich czynów, drwię z wszelkich zapałów: posągi moich marzeń strącam z piedestałów. I zdruzgotane rzucam w niepamięci śmiecie! – wyrecytowałam i roześmiałam się widząc przerażony wzrok Jareda – Kazimierz Przerwa-Tetmajer, raczej nie znasz.
- Chodźmy już, bo jeszcze chwila i zaczniesz zwiastować koniec świata. Albo inny kataklizm.
Szliśmy jeszcze kilkanaście minut aż znaleźliśmy się przy przejściu, za którym znajdował się hotel. Zatrzymałam się.
- Chodź, nic przecież nie jedzie – Leto delikatnie dotknął dłonią moich pleców próbując pokierować mnie na drugą stronę ulicy.
- Z tym kataklizmem to chyba trafiłeś – powiedziałam zobaczywszy siedzącego na ławce pod hotelem Marcela.
- Hę? – zmarszczył nos, nie rozumiejąc prawdopodobnie o co mi chodzi i czemu stoję w bezruchu.
– Jared... – niemalże wyszeptałam odruchowo ściskając mocno rękę wokalisty.

***

Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
To tyle słowem wstępu. Niby wakacje, a ja wciąż w biegu.
Co do rozdziału dodam tylko – to nie koniec rozmów i na pewno nie początek sielanki. Wybaczcie, że jest niedopracowany, kolejne dopracowywanie sprawiłoby, że pojawiłby się pewnie za tydzień.
Ah i przepraszam, jeśli komuś nie odpisałam, ale wyjechałam dosyć nagle i w pośpiechu, w dodatku do miejsca, gdzie takiego luksusu jak Internet nie posiadam. Jeszcze kilka dni i wrócę tu na dobre!

Mam nadzieje, że zdążę się odezwać w komentarzach ;) – w niedziele znowu wyjeżdżam na koniec świata, także odpowiem na wszystko z opóźnieniem (jeśli będzie na co odpowiadać ;D).

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i …biegnę dalej!