ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

29 maja 2011

Rozdział dwudziesty siódmy

Siedziałam na stole w garderobie machając nogami i bawiąc się bransoletkami na nadgarstku. Myślałam o koncercie, który kilkadziesiąt minut wcześniej się skończył. Mallena – Szwedka, którą poznałam, od razu po koncercie musiała wracać do domu. Chłopaki mieli spotkanie z Echelonem. Po zrobieniu zdjęć i porozmawianiu z kilkoma osobami wróciłam do garderoby.
- Czyli Ci się nie podobało? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Tima. Podniosłam głowę. Nawet nie wiem, w którym momencie wszedł do pomieszczenia. Stał przede mną i pijąc z butelki wodę spoglądał w moją stronę.
- Dlaczego tak myślisz? – przechyliłam lekko głowę.
- Sądząc po Twojej minie... – odrzekł zakręcając nakrętkę i rzucając butelkę na sofę. Byliśmy sami. Reszta zespołu prawdopodobnie wciąż rozmawiała z ludźmi, którzy czekali na nich po koncercie – Nie wyglądasz na zadowoloną.
- Nie o to chodzi... – zaczęłam, zakładając włosy za ucho. Przyciągnęłam miskę z pokrojonymi plastrami ananasa i chwytając jeden zaczęłam go obracać na palcu – Podobało mi się.
- No naprawdę mnie przekonałaś! Ten entuzjazm mówi wszystko!– roześmiał się siadając na sofie zakładając nogę na nogę.
- Wiesz... Naprawdę mi się podobało – powtórzyłam i przez chwilę się zamyśliłam wracając do widoku chłopaków na scenie i wypełnionej po brzegi sali - Koncert był niesamowity. Trudno mi ogarnąć rozumem tę energię, którą przesiąknęło powietrze. To porozumienie, które na te kilka godzin wytworzyło się między zespołem a publicznością. To zawsze robi na mnie wrażenie. Jakby za drzwiami skończył się świat, jakby nic poza tymi dźwiękami nie istniało – pokiwałam głową i odgryzłam kawałek owocu – Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć i tego wszystkiego poukładać w głowie.
- Teraz to rozumiem! – roześmiał się – Faktycznie, w momencie, w którym stoisz na scenie, nie istnieje nic poza nią – powiedział opierając głowę.
- Wiem i bardzo Wam tego zazdroszczę – powiedziałam zaciskając lekko usta.
- Czego nam zazdrościsz Cukiereczku? – do pomieszczenia wpadł niemalże w podskokach Braxton.
- Tych piszczących pod sceną nastolatek, które jeszcze przed chwilą nie mogły się od Ciebie odkleić – puściłam mu oko.
- Laura, Ty od tylu lat robisz zdjęcia na takich występach, to chyba nie powinno to wszystko już robić na Tobie wrażenia, nie? – Tim kontynuował wątek naszej rozmowy. Braxton stanął naprzeciwko mnie i wyjmując kawałek ananasa zaczął się w niego wgryzać. Przyglądał mi się jakby czekał na moją odpowiedź.
- Tim i kto to mówi? Stałeś na scenie pewnie setki razy grając te same numery i nie powiesz mi chyba, że stało się to rutyną, podczas której nic nie czujesz?
- Faktycznie, nie powiem – lekko się uśmiechnął.
– Właśnie – przytaknęłam – Wciąż robi to na mnie wrażenie. Teraz bardziej niż zwykle. Do tej pory wchodziłam na fosę tuż przed koncertem albo w jego trakcie, wykonywałam swoją pracę i wychodziłam. Oczywiście nie chodzi o to, że podchodziłam do tego czysto technicznie, nie zwracając uwagi na muzykę. Zawsze na nią zwracałam uwagę i zawsze możliwość robienia tego sprawiała mi ogromną radość i satysfakcję. Chodzi o to, że tutaj z Wami jest trochę inaczej niż do tej pory – do pokoju wszedł Tomo i bez słowa rzucił się na sofę obok Tima. Spuściłam głowę i zaczęłam palcami rysować linie na brzegu stołu - Dopiero dzisiaj, kiedy doświadczyłam bycia w Wami przed koncertem, w jego trakcie i po nim, zdałam sobie sprawę, że decydując się na ten wyjazd, staję się częścią tego wszystkiego. Waszego życia. Widzę Waszą ekscytację, Wasz stres przed występem, widzę Wasze emocje na scenie, nerwy i dyskretne znaki, gdy coś pójdzie nie tak, słyszę rozmowy po koncercie, o tym co się udało, a co nie, słyszę jak analizujecie występ, oceniacie publiczność i siebie. Możliwość uczestniczenia w tym, o czymś mi przypomniała. Stąd ta moja mina, która kazała Ci myśleć, że mi się nie podobało. Naprawdę mi się podobało i uważam, że macie niewyobrażalne szczęście mogąc tak żyć, być częścią tej rodziny, tworzyć tak wyjątkowe wieczory, w pewien sposób czynić życie innych ludzi piękniejszym, choćby na chwilę, mieć tak zgrany zespół, który jest razem nie tylko na scenie, ale także poza nią. Po prostu Wam tego zazdroszczę. Ale bez obawy, w taki zdrowy sposób... Nie mam zamiaru w przypływie tej zazdrości rzucać się na scenę i wyrywać Wam instrumenty z rąk – uśmiechnęłam się i podniosłam głowę spoglądając na chłopaków. Nadal leżeli na sofie, Tim ze wzrokiem wbitym we mnie, Tomo z głową na oparciu i zamkniętymi oczami, Braxton stał nieruchomo z ananasem w buzi – Zaraz się udusisz – stuknęłam go palcem w klatkę.
- O czym Ci to przypomniało? – zapytał bełkotliwe Olita usilnie starając się, by jedzenie nie wypadło mu z ust.
- O tym, że kiedyś też byłam częścią takiego życia. I że chyba za tym tęsknię... – powiedziałam cicho i niepewnie.
- Chcesz powiedzieć, że byłaś gitarzystą rockowego zespołu? I że też nie mogłaś opędzić się od piszczących nastolatek? – Tomo podniósł głowę, co pozwoliło mi ujrzeć jego szeroki uśmiech.
- Tak, dokładnie! – skierowałam wskazujący palec w jego stronę - I też czasami zdarzało mi się nie zdążyć z wejściem w muzykę i nie zgrać się z resztą zespołu. Mądralo! – odpowiedziałam z satysfakcją w głosie i uśmiechnęłam się równie szeroko.
- Ej, ej! Nikt nie zauważył! – oburzył się – Zauważyłaś? – powiedział ciszej mrużąc oczy i prostując się na sofie – Cholera!
- Nie stresuj się, to było ledwo słyszalne i zauważalne – klepnął go Tim w ramię – Więc jakiego życia dokładnie byłaś częścią? – zwrócił się do mnie.
- Słuchajcie. Nie myślicie chyba, że mając rodziców spędzających średnio dwadzieścia godzin na dobę w teatrze i niemalże właśnie w nim wychowujących swoje dzieci, udałoby mi się uniknąć stania się jego częścią?
- Nie rozumiem. Przecież jesteś prawnikiem. Robiącym wprawdzie zdjęcia na głośnych, brudnych, rockowych koncertach, ale prawnikiem! – powiedział Tim.
- Co dla mnie wciąż jest w sumie dosyć dziwnym połączeniem – skrzywił się Tomo.
- Trochę, ale nieważne. Chcesz mi powiedzieć, że do tego jeszcze zajmujesz się teatrem? – dokończył ze zdziwieniem i jakby niedowierzaniem Tim.
- Nie, nie zajmuję się. Teatr był przed pójściem na studia. Dlatego powiedziałam, że tęsknię za tym. Tęskni się raczej za czymś, czego nie ma, prawda? Nie jestem już jego częścią, choć on pewnie zawsze we mnie będzie, zbyt mocno tym przesiąknęłam. Jakiejkolwiek drogi życiowej bym nie wybrała... Zawsze tu będzie – przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej.
- Więc dlaczego to nie on jest Twoją drogą życiową? – zapytał Braxton z taką lekkością i swobodą, niemalże wzruszając ramionami, nie mając jednocześnie zielonego pojęcia, że tym pytaniem dotrze do najgłębszych zakamarków mojej duszy.
- Tak się po prostu stało... – odpowiedziałam wymijająco - Wystarczy tych pytań! – zeskoczyłam energicznie ze stołu – Przejdę się i poczekam na Was na zewnątrz – Odwróciłam się i chcąc wyjść w drzwiach ujrzałam stojącego Jareda z założonymi rękami. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, by zapytać jak długo tak stoi i ile z tej rozmowy słyszał, ale jego nic nie mówiący wzrok szybko odwiódł mnie od tej myśli – Przepraszam.
Minęłam go i przemierzając korytarz wyszłam na zewnątrz.

Dochodziła północ, na dworze było coraz chłodniej. Prawie nieoświetlony plac na tyłach klubu sprawiał wrażenie niczym wyciętego z opowiadań Stephena Kinga. Betonowy podjazd, schody z odpadającymi płytkami, metalowe barierki i kraty w oknach. Wyjątkowego klimatu dodawał wielki kontener na śmieci. Kilka latarni, których żywot chyba zbliżał się ku końcowi rzucało mętne światło na otaczający mnie teren. Gdyby nie osoby z ekipy kręcące się przy busie i ochroniarz przy bramie, prawdopodobnie zwiałabym stamtąd w obawie przed utratą życia. Usiadłam na parapecie jednego z okien, oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Słyszałam swoje spokojne oddechy wśród otaczającej mnie ciszy, przerywanej jedynie co chwila głosami z oddali. Podejrzewałam, że ten wyjazd może okazać się próbą sił, zmierzeniem się z przeszłością. Podejrzewałam to i bałam się tego. Nie przewidziałam jednak tego, że może być to dla mnie tak trudne i że ja mogę się okazać w tym wszystkim tak słaba. A przede wszystkim – nie przyszło mi do głowy to, że najtrudniejsza próba powrotu do przeszłości i stanięcia twarzą w twarz z tym, przed czym uciekałam, dopiero nadejdzie.

***

Puk puk! Jest tu ktoś jeszcze?
Wybaczcie tak długie milczenie, ale mam w życiu rzeczywistym istne this is war, które potrwa do końca czerwca. Rozdział jest krótki, ale tylko dlatego, że postanowiłam go mocno przyciąć. Być może nie dzieje się w nim nic ciekawego, ale powiem Wam tylko, że to cisza przed burzą ;) Wszystko w kolejnym rozdziale, który jest prawie gotowy i pojawi się na dniach.

16 maja 2011

Rozdział dwudziesty szósty

Tło muzyczne na początek i środek TUTAJ
Tło muzyczne na koniec TUTAJ.

Wskoczyłam do busa i zajęłam miejsce na samym końcu. Wyciągając nogi oparłam głowę o szybę. Kątem oka przyglądałam się kolejno wchodzącym do pojazdu osobom. Nie tutaj, tylko nie tutaj – mówiłam w myślach śledząc kroki Jareda. Odetchnęłam z ulgą, gdy zupełnie niezainteresowany usiadł na samym początku, tuż za kierowcą. Wyjęłam z torebki iPoda i założyłam słuchawki na uszy. Licząc na chwilę spokoju przymknęłam oczy. W głowie jawiły mi się obrazy sprzed kilkunastu minut. Wydawało się, że mój plan się powiódł. Na ile zmieni się teraz zachowanie wokalisty? I czy w ogóle się zmieni? Nie próbował mnie zatrzymać, nie wybiegł za mną, to dobrze. Nie zrobił też nic innego. Ukrył się za tymi okularami, które tylko uniemożliwiały mi odczytanie tego, jak z tym wszystkim się teraz czuje i co myśli. Jest mu to obojętne? Może czuć się źle? Dlaczego w ogóle interesują mnie jego uczucia? Chciałam, żeby dał mi spokój i chyba to zrobił. Odegrałam swoją rolę, dostałam to, czego chciałam. Właśnie, odegrałam rolę? Gdzie przebiegała granica miedzy autentycznością a udawaniem?
- Co jesteś taka milcząca? – usłyszałam głos Tomo, który przerwał gonitwę myśli i szybkim ruchem ręki pozbawił mnie delektowania się dźwiękami muzyki.
- A czy zawsze muszę coś mówić? – uniosłam okulary i spojrzałam na niego rozchylając powiekę jednego oka. Wisiał na siedzeniu przede mną opierając brodę o zagłówek.
- Okey, okey. Widzę, że nastrój nie dopisuje. Czyżby nasz szef nakrzyczał na Ciebie przy okazji obcowania z jego włosami? – wyszczerzył się – Mówiłem Ci, nie drażnij lwa! Następnym razem słuchaj boskiego Tomo, on zawsze ma rację!
- Nikt na mnie nie nakrzyczał. A lew był bardziej potulny niż byś był w stanie sobie wyobrazić – posłałam mu tajemniczy uśmiech – Kwestia umiejętności i odpowiedniego podejścia.
- No no... – pokiwał głową z aprobatą – Będziesz mnie musiała tego podejścia i umiejętności nauczyć. Jak się czasami uprze, to mamy z nim takie przeprawy, że się w głowie nie mieści – dodał szeptem nachylając się w moją stronę – Sama się zresztą wkrótce przekonasz.
No mam nadzieje, że się jednak nie przekonam!
- To są wrodzone umiejętności! Z tym się trzeba urodzić, mój drogi – powiedziałam z dumą i automatycznie się roześmiałam wizualizując sobie gitarzystę w sukience, wpadającego do pokoju Jareda i rzucającego się na niego w pełnym pożądania szale. Potrząsnęłam głową próbując się pozbyć tego widoku sprzed oczu.
- Jestem bardzo pojętnym uczniem! – oburzył się.
- Cały czas tu jestem i Was słyszę, więc przestańcie o mnie gadać – usłyszałam głos Jareda. Wychyliłam się ponad siedzenie i ujrzałam go zatopionego w książce – A Ty Milicevic, jak pojętny byś nie był, to uwierz mi na słowo, nie chciałbyś stosować wobec mnie metod Laury – wymamrotał nie odrywając wzroku od lektury.
- Okey, nic więcej nie chcę wiedzieć... – powiedział Tomo robiąc zdziwioną minę i usadowił się na swoim miejscu. Siedzący po przeciwnej stronie przy oknie Shannon odwrócił się do mnie i podejrzliwie zmierzył mnie wzrokiem. Rozłożyłam ręce w udawanym geście, że niby nie wiem o co chodzi. Lekko się uśmiechnął, po czym wychylił się na zewnątrz ponaglając Braxtona, który musiał się wrócić po coś do hotelu.
- Dajesz stary, bo nigdy stąd nie ruszymy! – krzyknął lekko poirytowany, a Olita przyspieszając kroku wbiegł do busa i usiadł również na końcu, ale przy przeciwnym oknie.
- Oddawaj, mały złodzieju! – posłał mi uśmiech zdejmując z mojego nosa swoje okulary.
Odłożyłam iPoda na bok i rzuciłam okiem na resztę pasażerów. Shannon z niezwykłym przejęciem oddawał się nieznanej mi grze, Tim z Milicevicem dyskutowali o przestrach do gitar, Jared nadal nie odkleił się od książki, Emma siedząca obok kierowcy rozmawiała przez telefon ustalając termin wywiadu.
I to jest ten ich rock and roll? – ziewnęłam obserwując niemrawą ekipę. Trzeba to uwiecznić. Włączyłam aparat i zaczęłam zmieniać ustawienia przygotowując się do zrobienia kilku zdjęć. Braxton, który od razu to przyuważył, podniósł oczy znad komiksu, który czytał i pomachał mi ręką do obiektywu.
- Pięknie – uśmiechnęłam się po zrobieniu zdjęcia i zajrzałam pomiędzy siedzenia, gdzie siedzieli gitarzyści – Cholera, zapomniałam stanika! – westchnęłam nachylając się bliżej ich i licząc na ich reakcję.
- Co? – krzyknęli obaj zaglądając do mnie, przy okazji prawie zderzając się głowami.
- Mężczyźni! – roześmiałam się uwieczniając ich wytrzeszcz oczu i otwarte w zaskoczeniu buzie – Łatwo Was wkręcić.
- I po co robisz ludziom nadzieje? – Milicevic potargał mi włosy i wrócił na swoje miejsce. Przesunęłam się lekko na środek i łapiąc odpowiedni kąt zrobiłam kolejne zdjęcie, tym razem Shannonowi. Wstałam i po cichu przemieszczałam się na przód busa. Przytykając palec to ust, dałam znak chłopakom, aby siedzieli cicho.
- Orientuj się! – krzyknęłam nad wokalistą, który aż podskoczył wyrwany z zamyślenia. Spojrzałam na zrobione zdjęcie – Mina mistrz!
- Dobrze się czujesz? – spojrzał na mnie niezadowolony – Zajmij się swoją pracą.
- Swoją pracą, swoją pracą – przedrzeźniałam go – Chyba to jest moja praca, nie? Panie Jaredzie - bez kija nie podchodź - Leto!
- To pracuj gdzie indziej – dodał od niechcenia i odwracając głowę wrócił do czytania. Przewróciłam oczami i powędrowałam na tył.
- Za ile będziemy? Nuda! – oparłam policzek o brzeg siedzenia, nikt mi nie odpowiedział.
- Jak Ci się podobał nasz wczorajszy koncert? – zapytał Tim zwracając się w moją stronę.
- Trudno oceniać coś, czego się nie widziało – odrzekłam wyłączając aparat i odkładając go na bok.
Tim zmarszczył brwi i czekał na rozwinięcie mojej wypowiedzi.
- Tak się dziwnie złożyło, że cały występ siedziałam na backstage’u. Także dopiero dzisiaj będę mogła cokolwiek powiedzieć na ten temat – uśmiechnęłam się na myśl o koncercie.
- Chyba żartujesz? – nagle Jared się wychylił i zmierzył mnie wzrokiem. Taki był zaczytany, a to musiał usłyszeć – Jak to nie widziałaś koncertu? A co robiłaś? – jego ton miał w sobie coś z pretensji. Uśmiech w mgnieniu oka zniknął z mojej twarzy. Mamy kłopoty? Rozmową zainteresował się także Shannon, który odłożył grę na kolana i zwrócił się w moją stronę.
- Ej, zaczynam się Was bać, gdy tak na mnie patrzycie. Co robiłam? Rozmawiałam z Emmą, ustalałyśmy między innymi kwestie dotyczące mojej pracy – zaczęłam wymieniać.
- Potwierdzam! – krzyknęła blondynka unosząc rękę i nawet się nie odwracając – Nie, to nie do pana – powiedziała, wciąż była zajęta rozmową. Ta to ma słuch. I podzielność uwagi.
- Przez dwie godziny rozmawiałyście o kwestiach organizacyjnych? – zdziwił się Shannon.
- Nie... – zaprzeczyłam - Najpierw rozmawiałyśmy. Potem jak szłam na salę, spotkałam techników. Poznałam wreszcie sławnego Steve’a Robinsona – uśmiechnęłam się – Miłe zaskoczenie! Trzeba było powiedzieć, że jest taki uroczy… i młody! Przedstawiłam mu się, opowiedziałam mu o tym, jak zupełnie nieświadomie uratował mi życie w Pradze. O i tak minęło półtorej godziny – westchnęłam – Zadzwonił Daniel, kolejne pół godziny, poszłam do toalety, zadzwoniłam do mamy. I nim się zorientowałam koncert się skończył – wzruszyłam ramionami. Jared w milczeniu pokręcił głową z dezaprobatą – No co? Emma powiedziała, że na tym koncercie mam nie robić zdjęć, bo są kiepskie warunki pod sceną i że będzie okazja na lepsze! – próbowałam się bronić widząc wzrok chłopaków.
- Potwierdzam! Było tak jak mówi Laura – znowu odezwała się blondynka, po czym kończąc wreszcie rozmowę odwróciła się do nas i dodała – Jesteśmy na miejscu, wysiadka dzieciaki. Wstałam z miejsca i podążając do wyjścia mocno się wyciągnęłam.
- Jak można być takim cholernym ignorantem? – rzucił Jared podnosząc się z miejsca i wychodząc z busa.
- O co Ci chodzi? – zapytałam - Życzysz sobie bym stała pod sceną, piszczała, robiła maślane oczy i zrywała z Ciebie koszulkę jak skoczysz w tłum? – zapytałam wychodząc zaraz za nim.
- Rób co chcesz... – założył kaptur na głowę i ziewając rozejrzał się wokoło. Znajdowaliśmy się na tyłach areny, w której miał odbyć się koncert. Teren był zupełnie pusty - Miliony ludzi chciałyby być na Twoim miejscu, a Ty zamiast korzystając z możliwości jakie masz, spędzasz koncert na pogawędkach. Dobre, naprawdę...
Stanęłam naprzeciwko niego i czekałam, aż na mnie spojrzy. Przegrywałam z telefonem, który w tym momencie był znacznie atrakcyjniejszy niż ja. Palcem wskazującym podniosłam jego głowę do góry. No proszę zasłużyłam na to by na chwilę oderwał wzrok od urządzenia. Dzięki Ci, Leto!
- Tych możliwości będzie jeszcze wiele, to raz. A ja nie jestem miliony ludzi, to dwa – powiedziałam spoglądając mu prosto w oczy. Obojętne i przenikliwe. Chwilę mi się przyglądał, po czym ruszył głową uwalniając się od mojej dłoni i bez słowa odszedł. Jak małe obrażone dziecko.
-
Odpuść. Miewa i takie dni, przejdzie mu, szkoda nerwów – rzucił przechodzący obok Braxton.
- A czy ja wyglądam jakbym się denerwowała? – zapytałam z lekką irytacją.
- Denerwowała może nie, ale przejmowała tak – uśmiechnął się – Chodź, obejrzymy salę – objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Wcale się nie przejmuję. I nie denerwuję. Po prostu wkurza mnie jak... Nie, nie denerwuję się! Nie lubię, kiedy... Nie, nie przejmuję się! Dobra chrzanić jego humory. Chce się tak zachowywać, to niech się zachowuje. Lepsze to, niż jego komentarze i aluzje. Mam to czego chciałam. Koniec tematu.

Poszliśmy na salę, na której technicy kończyli rozstawiać sprzęt. Chłopaki przygotowywali się do próby, ja usiadłam na brzegu sceny i wzrokiem objęłam ogromną halę, która wkrótce miała zapełnić się ludźmi. Sprawdzono instrumenty, zrobiono próbę dźwięku i oświetlenia. Zespół zagrał kilka piosenek, podczas których ja zrobiłam trochę zdjęć. Udałam się do garderoby i czekając aż wrócą, przeglądałam na aparacie to, co do tej pory udało mi się uwiecznić. Nie było tego zbyt wiele. Trochę zdjęć z wywiadów, z posiłków, lotniska, wygłupy chłopaków na śniadaniu, kilka ujęć z hotelu, samolotu i busa. Miejmy nadzieje, że do końca wyjazdu karta pamięci będzie pękała w szwach czymś znacznie bardziej interesującym – pomyślałam odkładając aparat na bok.
- Dzisiaj możesz się trochę pokręcić pod sceną i za nią - Emma podniosła wzrok znad komputera. Siedziała na podłodze po drugiej stronie pokoju – I pamiętaj o nagraniach rozmów z Echelonem. Będzie ku temu okazja przed koncertem i po nim.
- W porządku – zgodziłam się. Wyjęłam dyktafon z kieszeni swetra i zaczęłam zaznajamiać się z jego obsługą.
- Raz dwa trzy, próba mikrofonu – powiedziałam do urządzenia wciskając wcześniej nagrywanie, a następnie odsłuchując to, co zostało zarejestrowane. Emma spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Studiowałam wzrokiem miejsce, w którym się znajdowałyśmy. Pokój był duży i dosyć surowy. Przypominał bardziej magazyn niż garderobę. Biało-szare ściany, z trzema maleńkimi oknami, przez które w zasadzie nic nie było widać. Pomieszczenie znajdowało się w podpiwniczeniu budynku. Stały w nim sofy i fotele, długi wieszak zapełniony ubraniami prawdopodobnie chłopaków, obok kilka skrzyń, chyba po sprzęcie. Pod ścianą duży prostokątny stół, zastawiony napojami i jedzeniem. Widząc znaczną przewagę wody, owoców i warzyw, nie trudno było się domyślić, kto układał listę żądań.
- Nie wiem co Ty mu zrobiłaś, ale odkręć to – do pomieszczenia wpadł Tomo. Podszedł do stolika i złapał kiść winogron – Jest nie do zniesienia, czepia się najmniejszej bzdury.
- Nic nikomu nie zrobiłam – odpowiedziałam obojętnie.
- Ostatnią osobą, z którą go widziałem byłaś Ty. Macie zakaz spędzania czasu sam na sam przed koncertem – wybełkotał z pełną buzią – Jak on ma się tak zachowywać to ja dziękuję. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rzuci w kogoś gitarą albo statywem – roześmiał się.
- To już nie mój problem – wstałam i wyginając się w bok mocno się wyciągnęłam – No chyba, że rzuci we mnie. Co zaczyna być całkiem prawdopodobne.
- Twój, jeśli taki masz na niego wpływ – do grona dołączył Shannon. Uwzięli się na mnie?
-
Ej, zejdźcie z niej – do rozmowy włączyła się Emma – Zachowujecie się jakbyście go nie znali. Do koncertu mu przejdzie. Za chwilę wychodzicie do ludzi – wskazała palcem na okna, za którymi słychać było co chwila krzyki czekających na nich osób.
- Oby – westchnął perkusista podchodząc do stolika i rzucając okiem na znajdujące się na nim jedzenie – A teraz czas się posilić!
- Teraz to czas na wyjście stąd – Jared stał w drzwiach i się przyglądał – Nie wyginaj się tak, bo się złamiesz – spojrzał na mnie.
- A Ty zdejmij te okulary. Ja wiem, że w podziemnych pomieszczeniach hal słońce jest nie do zniesienia, ale bez przesady – odpowiedziałam prostując się i poprawiając sweter. Złapałam aparat i zawiesiłam go na szyi.
- Staram się chronić Cię przed moim zniewalającym urokiem – zsunął okulary, po czym od razu wsunął je z powrotem. Acha, czyli wracamy do punktu wyjścia.
- Jak widzisz, nie zemdlałam z wrażenia, ale dziękuję za troskę – odpowiedziałam łapiąc dwa jabłka z półmiska – I zjedz coś. Marnie wyglądasz – rzuciłam mu jedno, które w ostatniej chwili złapał.
- Laura, do cholery! – krzyknął Tomo.
- No co? – zdziwiłam się.
- Zasada numer jeden! – powiedział wlepiając we mnie wzrok. Zasada numer jeden? Zasada numer jeden, numer jeden... A! Nie komentować jedzenia i wagi. Wielkie mi rzeczy.
-
Mówiłam, spisz gdzieś to się nauczę na pamięć i wprowadzę w życie – powiedziałam śmiejąc się – Marchewkę jeszcze zjedz. Blady jesteś... – podałam Jaredowi salaterkę, odwracając się puściłam Milicevicowi oko. Pokręcił tylko głową wzdychając.
- Mówiłem, żebyś zajęła się pracą? – Leto odstawił salaterkę na stół.
- Się robi! – podniosłam aparat i zrobiłam mu zdjęcie – Pasuje, szefie? Musisz się więcej uśmiechać, bo wyjdziesz na ponuraka.
- A Ty powinnaś mniej gadać – wyjął mi aparat z dłoni – I robić w sumie też.
- Chryste! Uspokójcie się – Emma wstała z podłogi – Idziemy na zewnątrz. Wy do zdjęć, Laura do rozmów. Z Wami jak z dziećmi...
- Jak z dziećmi! – Shannon zaczął odstawiać dziwny taniec, wtykając sobie małe marchewki w nos, marszcząc przy tym pół twarzy.
- Muszę to mieć! – roześmiałam się robiąc mu zdjęcie – Uwiecznione! Teraz wszyscy się dowiedzą, jak profesjonalnie przygotowujecie się do koncertów.
- Ruszać dupy, bo Wam je skopię! – Emma zaczęła nas wypychać za drzwi. Do garderoby wszedł Braxton z gitarą w dłoni, za nim Tim.
- Olita, chcesz marchewkę? – perkusista wycelował w niego warzywem.
- Braxton, nawet nie waż się tego dotykać – krzyknęłam – To było w jednym z otworów jego ciała – rzuciłam wychodząc z pokoju.
- Wiesz co, ja Ci dziś shake’a kupiłem, a Ty taka niedobra jesteś. Przecież uczą, że trzeba się dzielić jedzeniem! – krzyknął przemierzając korytarz i wrzucając po drodze marchewki do kosza.
- Mam nadzieje, że w skład tego shake’a nie ingerowałeś w żaden sposób? – skrzywiłam się.
- Cóż, tego nigdy się nie dowiesz... – roześmiał się na cały głos.
- Weź! – skierowałam palec wskazujący do otwartej buzi imitując odruch wymiotny.
- Możecie się już zamknąć? – Jared odwrócił się w naszą stronę. Zamilkliśmy zaatakowani tego uniesionym tonem. Zdecydowanie, dzisiaj bez kija nie podchodź.
Braxton z Timem zostali w garderobie. My wyszliśmy na zewnątrz, gdzie za halą znajdowało się już sporo ludzi. Do koncertu pozostało dwie godziny. Na widok chłopaków zaczęły się piski i wołania. Przez chwilę czułam się jak na korytarzu swojej podstawówki podczas przerwy.
- Nie zjedzą Was? – spytałam niepewnie widząc ekstazę tłumu.
- Spokojnie, to nasi, wszystko jest pod kontrolą – odpowiedział z uśmiechem Tomo. Podeszli do bramy odgradzającej ich od ludzi. Mało prawdopodobne, by w zaistniałej sytuacji ktokolwiek chciał ze mną rozmawiać – pomyślałam, gdy do moich uszu dobiegały tylko naprzemienne krzyki Tomo! Jared, tutaj! Shannon! oraz prośby o podpisy, pytania o koncert, o to co zagrają, czy mogą wyjść przed bramę i zrobić sobie z nimi zdjęcie. Ochroniarz otworzył kłódkę i wyszliśmy bezpośrednio do tłumu. O dziwo nikt się na nich nie rzucił. Usiadałam na chodniku po drugiej stronie ulicy obserwując całą sytuację z boku. Zrobiłam zdjęcia w trakcie, gdy oni rozdawali autografy i rozmawiali z ludźmi. Wyjęłam dyktafon i włączyłam nagrywanie.
- Echelon, podejście pierwsze – zaczęłam mówić po polsku – Podejście pierwsze i raczej nieudane. Tłum oblepia chłopaków. Chłopaki stoją, pozują, podpisują. Jeden wcielił się dziś w rolę obrażonego dziecka ze zmiennością humorów częstszą niż ja przed menstruacją – kontynuowałam monolog wpatrując się w roześmianego i dyskutującego Jareda. Która to już jego maska tego dnia? Był zaabsorbowany otaczającymi go ludźmi. Wyglądał na spokojnego, a jednocześnie zadowolonego. I weź go zrozum!
- Jest niesamowity, prawda? – z mówienia do dyktafonu i zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny, która usiadła obok mnie. Miała nie więcej jak piętnaście lat. Nie czekając na odpowiedź mówiła dalej – Właśnie dostałam autograf na ręce! – spojrzałam na dwie czarne kreski na jej wyciągniętym przed moją twarzą przedramieniu - Też Ci takie mogę zrobić… - Chyba nie umyję jej przez tydzień! – westchnęła gładząc się po zostawionym na skórze śladzie. Wzięłam aparat i uwieczniłam wątpliwe dzieło. Wymusiłam uśmiech czekając na dalszy ciąg – Kiedyś złapałam butelkę z wodą, którą pił Jared, wyobrażasz sobie?
- Naprawdę? – próbowałam udać zaskoczenie z nutą zazdrości.
- Poważnie! Ja to mam fart, nie? – zrobiła wielkie oczy – Mam ją do dzisiaj, stoi nad łóżkiem. Piłam z niej codziennie po jednym łyku - Boże zabierz mnie stąd! – Wierzę, że przyniosło mi to szczęście na klasówce z chemii i matematyki - Niewątpliwie. Prawie jak ręce, które leczą Zbigniewa Nowaka- A Ty masz już autograf i zdjęcie? Tak w ogóle to jestem Ronja.
- Laura. E... Właściwie to... – zaczęłam.
- Musisz się pospieszyć, bo zaraz pewnie zniknie i stracisz jedyną taką okazję, by być tak blisko jego! – prawie zaczęła mną potrząsać. Cóż, jeśli mój obrażony przełożony nie zechce mnie stąd wykopać, to raczej jeszcze będą okazje – Ja to nie mogę! Jestem taka szczęśliwa, że mogłam tam przez chwilę stać obok niego!
- Obok? – zapytałam, a ona spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Obok Jareda! A kogo? Po prostu teraz nie mogę, serce mi bije jak szalone. On jest taki cudowny, prawda? Nie usnę przez całą noc. Wygląda nieziemsko w tych spodniach i piękne ma dziś włosy – mówiła prawie się zapowietrzając - Tak włosy mi się udały, fakt – W ogóle nie wiem czy dam radę na koncercie. Jak się dopcham pod scenę, a muszę tam być, to pewnie zemdleję z wrażenia. Raz już prawie zasłabłam. Ale kto by nie zasłabł stojąc oko w oko z nim! W dodatku skoczył i mogłam dotknąć jego nogi! Potem prawie udało mi się zerwać jedną bransoletkę, czujesz? Gdybym miała jego bransoletkę, to wszystko na pewno by mi się w życiu udało – No tak, po wodzie przyszedł czas na cudotwórcze bransoletki. Co będzie dalej? Spocony ręcznik, kawałek spodni, wyrwana sznurówka? Boże, dziwna ta ich rodzina.
- A reszta zespołu?
- Co reszta zespołu? – spojrzała na mnie zdziwiona – A, no tak, też są ważni, ale wiesz to nie to samo. Nie oszukujmy się, bez niego nic by nie było. Jest najważniejszy. Jest najlepszy. Jedyny... Ile ja bym dała, żeby być tą jego bluzką... – westchnęła spoglądając w stronę chłopaków - Zobacz jak się uśmiecha, zaraz umrę...
Moje oczy przybrały przerażony wyraz. Uciekać?
-
Przepraszam Cię, ale jeśli chcę się dostać pod scenę, to muszę iść – dziewczyna wstała z miejsca – Idziesz? Mam zajętą kolejkę. Mogę Cię wpuścić jak chcesz. Pod warunkiem, że nie będziesz mnie przepychała i kleiła się do Jareda, gdy skoczy na mnie – spojrzała groźnie.
- Dzięki... Chyba tu jeszcze posiedzę... – odpowiedziałam.
- Okey! – uśmiechnęła się – Miło się rozmawiało!
No przemiło. Pogawędka dnia! Zmywam się stąd nim ktoś znowu zacznie się rozpływać nad urokami młodszego Leto.
Podniosłam się i pokierowałam do bramy. Tomo z Shannonem zmierzali w kierunku wejścia, Jared stał jeszcze wśród ludzi. Spojrzałam na niego, próbując się uśmiechnąć, nie zareagował. Podbiegłam do chłopaków.
- Dziwny ten Wasz Echelon... – westchnęłam.
- To znaczy? – Tomo spojrzał na mnie przepuszczając mnie w drzwiach.
- Rozmawiałam przed chwilą z pewną dziewczyną. Myślałam, że odfrunie z zachwytu opowiadając o Jaredzie. Tona cukru, ani grama rozumu.
- To nie Echelon – roześmiał się Tomo.
- A kto? Przecież przyszła na Wasz koncert, chociaż nie wydaje mi się by muzyka miała dla niej jakiekolwiek znaczenie.
- Właśnie. Prawdopodobnie spotkałaś fangirls’a.
- Że kogo? – zdziwiłam się – Co to w ogóle za określenie.
- Określenie właśnie dla kogoś, dla kogo bardziej liczy się to jak wygląda i jak się uśmiecha Jared, to czy skoczy, dotknie, spojrzy. Określenie dla kogoś, kto nie przychodzi tu dla muzyki – sprecyzował. Weszliśmy do garderoby.
- Dokładnie! – potwierdziłam rzucając się na sofę – Miałam wrażenie, że gdyby Leto na nią pierdnął to umarła by na tym wdechu wierząc, że to przyniesie jej szczęście i wieczny dobrobyt!
- Tak, to na pewno był fangirls – roześmiał się – Pogadaj lepiej z kimś po koncercie na spotkaniu. A zrobiłaś jakieś zdjęcia?
- Tak, jak staliście w tłumie – odpowiedziałam chcąc chwycić za aparat na szyi, gdy nagle zorientowałam się, że go tam nie ma – O w mordę!
- Co jest?
- Nie mam aparatu! – przeraziłam się podrywając się z siedzenia.
- Ups... – Tomo się skrzywił.
- Nie ups, nie ups. To katastrofa! Bez aparatu mnie nie ma! Nie ma zdjęć, tych co zrobiłam i tych, które zamierzałam zrobić – zaczęłam nerwowo gestykulować – Nie, dlaczego ja jestem taką sierotą? Jak można zgubić aparat?
- Zgubiłaś aparat? – usłyszałam za sobą głos Jareda, który wszedł do pomieszczenia. Ten to potrafi wyczuć moment.
- Nawet nic nie mów – rzuciłam – Co ja mam teraz zrobić? – zaczęłam się denerwować jeszcze bardziej. Jeśli w ogóle można bardziej.
- Może zacznij go szukać. Sam się nie znajdzie – odpowiedział.
- Pocieszaj mnie dalej... – spojrzałam na niego ze złością.
- Nie jestem tu od pocieszania. A może nie szukaj. Może znowu pewien niezwykle przystojny wokalista Ci go przyniesie. Choć nie liczyłabym na to. Jedyny jakiego znasz stoi przez Tobą i jak widzisz Twojego aparatu tym razem nie posiada – uśmiechnął się złośliwie.
- Weź daj mi spokój i daruj sobie te komentarze – rzuciłam i pobiegłam w stronę bramy. Przeszłam wzdłuż chodnika. Trzy razy, jakby po pierwszym i drugim razie jakimś cudem aparat miał się wyłonić na powierzchnię. Zapadł się pod ziemię? Jeśli go tu zostawiłam, to ktoś życzliwy na pewno go sobie przywłaszczył. Jego i setki zdjęć na nim. Pięknie. Już po mnie. Ochroniarz nic nie wiedział i nic nie widział. Nikt też z aparatem do niego nie przyszedł. Dlaczego nie może być normalnie? Dlaczego zawsze muszę coś odwalić? Może ktoś go wziął i odda w środku komuś z organizatorów? O ja naiwna. Przebiegłam klub wzdłuż i wszerz, pytając wszystkich po drodze. Ich zdziwione miny mówiły same za siebie. Wróciłam do garderoby licząc na to, że może cudem jest tam. Tak Lauro, teleportował się. Braxton siedział pod ścianą i brzdąkał na gitarze, Tim zniknął, Shannon z Tomo pochłaniali jedzenie ze stolika.
- Jestem skończona – wymamrotałam w bezradności po polsku do siebie obejmując wzrokiem pomieszczenie. Braxton zmarszczył pytająco brwi – Nieważne...
Ostatnia deska ratunku, że ktoś z tłumu go wziął.
- Dobra, jeszcze tam! - postanowiłam przejść się wśród ludzi oczekujących pod klubem na wejście. Wystrzeliłam z garderoby i biegłam korytarzem, gdy wpadłam na kogoś wychodzącego z toalety.
- Przepra... – uniosłam oczy i w końcu dane mi było ujrzeć nie skrywaną pod okularami albo kapturem twarz Jareda – Przepraszam. Staliśmy chwilę przyglądając się sobie nawzajem. Wyostrzyłam wzrok analizując jego reakcję – Jesteś smutny?
- Nie zaczynaj tych gierek. Znalazłaś aparat? – sprowadził mnie na ziemię ignorując moje pytanie.
- Nie znalazłam – odpowiedziałam – Nie znalazłam i już sama nie wiem co robić. Szukałam go wszędzie. Nie wiem jak mogłam go tam zostawić. Wszystko przez tę dziewczynę, która mnie zagadała, tę Twoją psychofankę! – spojrzał pytająco – Nie, to nie przez nią. Bez przesady. To przeze mnie. Gdybym go pilnowała, to bym go nie zgubiła. Jak mogę być tak rozkojarzona. Nie wiem, nie wiem… - wyrzucałam z siebie słowa jak z armaty.
- Laura, spokojnie...
- Nie, Jared! Nie spokojnie! Zgubiłam aparat, rozumiesz? Aparat! – krzyknęłam – Bez aparatu nie ma zdjęć. Nie ma mnie. Nie ma mnie w ogóle, nie ma mnie tu. Nie ma mnie tu dzisiaj, jutro i przez całą trasę... – powiedziałam ciszej.
- Mam zastosować technikę oddychania? – roześmiał się, na co ja tylko smutno na niego spojrzałam wysuwając dolną wargę. Złapał mnie za ramiona i dodał – Idź do ochrony, może do ludzi, może ktoś go ma i Ci odda. A jak się nie uda, to coś wymyślimy.
- Wymyślimy? – spytałam spoglądając na niego. Znowu jest normalny. Lekko się uśmiechnął.
- Tak, a teraz spadaj. Przypomniało mi się, że jestem na Ciebie zły – popchnął mnie w stronę drzwi wyjściowych – I nie mogę się do Ciebie odzywać przez najbliższe sto lat.
- Aż tyle masz zamiar ze mną spędzić? – rzuciłam próbując się uśmiechnąć i wybiegłam z budynku. Wcale mi nie było do śmiechu. I na pewno nie z powodu jego zaplanowanego obrażenia.
Przed klubem stała długa kolejka. Licząc na nie wiadomo co, zaczęłam chodzić w tę i z powrotem wśród ludzi. Może ktoś go ma? Nic z tego. Przeszłam plac w każdej strony, podeszłam do ochrony – nic. Zrezygnowana usiadłam na ławce i gapiłam się na wesołych ludzi, którzy byli coraz bliżej wyczekiwanego przez nich wieczoru. Miałam ochotę zdrapać z nich te uśmiechy. Byłam załamana. Oparłam głowę o rękę próbując znaleźć rozwiązanie z tej fatalnej sytuacji. Rozwiązania brak, tak samo jak aparatu.
- Hej, tutaj! – usłyszałam krzyk. Podniosłam oczy i ujrzałam machającą do mnie dziewczynę. Gdy zobaczyła, że ją widzę dodała – Chodź!
Wstałam i posłusznie do niej podeszłam licząc na to, że cokolwiek może wiedzieć.
- Hej. Poznałam Cię po tej sukience! – uśmiechnęła się mówiąc łamaną angielszczyzną – Widziałam jak siedziałaś na chodniku za klubem.
- I? – próbowałam się dowiedzieć co w związku z tym.
- I mam chyba coś, co należy do Ciebie – nachyliła się i wyjęła ze stojącej na ziemi torby mój sprzęt. W ciągu ułamka sekundy mój wyraz twarzy zmienił się euforię.
- O Boże! - krzyknęłam odbierając z jej rąk aparat i oglądając go z każdej strony – Bez niego dzisiaj zostałabym chyba poćwiartowana i rzucona lwom na pożarcie. Uratowałaś mi życie.
- Na szczęście w okolicy nie ma żadnych lwów. Chciałam Ci go dać, ale zniknęłaś i nie mogłam Cie znaleźć, a miałam tu zajętą kolejkę. Planowałam oddać w recepcji klubu – wyjaśniła.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna!– nie mogłam znaleźć słów, przepełniała mnie jednocześnie ulga i radość.
- Nie ma o czym mówić – uśmiechnęła się – Ty też na koncert?
- Tak, tak... – odpowiedziałam i podałam jej dłoń – Laura.
- Mallena – odwzajemniła gest.
- Ładne imię... Słuchaj, jesteś niesamowita. Wciąż nie mogę uwierzyć, że go odzyskałam. Że go wzięłaś, że mnie poznałaś. Cud, po prostu cud.
- Spokojnie... Naprawdę nie ma o czym mówić.
- Wiesz, zawsze ktoś mógł go sobie przywłaszczyć, a ja bym sobie tego nie darowała do końca życia!
- Rozumiem, że dla niektórych koncert bez aparatu to koncert stracony.
- Nie do końca, ale akurat mnie jest on wyjątkowo potrzebny – wyjaśniłam.
- Ja swojego nie wzięłam. Jestem pierwszy raz na koncercie i mam zamiar chłonąc wszystko co płynie ze sceny, zamiast zajmować się robieniem zdjęć – powiedziała, a ja przyglądałam się jej. Była dosyć młoda. Nie więcej jak szesnaście, może osiemnaście lat, niewysoka, jasne włosy do ramion, uśmiechnięte oczy – To znaczy nie zrozum mnie źle, jak ktoś lubi robić zdjęcia, to okey. Po prostu ja dziś mam plan skupić się na czymś innym – dodała.
– Zgadzam się. Właśnie, przepraszam Cię, ale muszę uciekać. Dziękuję Ci za ten aparat raz jeszcze!
- Pewnie. Pozdrów ode mnie chłopaków – krzyknęła, gdy już miałam się oddalać.
- Chłopaków?
- Marsów. Byłam tam pod bramą, ale nie udało mi się doczekać na podpis. Widziałam jak z nimi szłaś. Przekaż im, że ich muzyka ratuje mi życie każdego dnia – dodała. Zatrzymałam się na i na nią spojrzałam.
- Możesz to powtórzyć? – wyjęłam z torebki dyktafon i wcisnęłam nagrywanie.
- To o ratowaniu życia? – roześmiała się.
- Tak – potwierdziłam – A właściwie nie. Jesteś tu sama?
- Tak, rodzice postanowili dać mi kredyt zaufania i pozwolili mi tu przyjść bez opieki. Za tydzień kończę osiemnaście lat i łaskawie uznali, że może dam sobie radę – przewróciła oczami.
- Świetnie! Chodź ze mną! – złapałam ją za rękę.
- Co? - zdziwiła się spoglądając na gest, który wykonałam – Nie... Przepraszam, nie mogę. Zajęłam tę kolejkę wcześniej, żeby móc być w miarę blisko i wszystko widzieć. Z moim wzrostem to wiesz... – roześmiała się.
- Mallena, mówię Ci chodź, nie pożałujesz! Jak chcesz to niech ktoś Ci trzyma tę kolejkę – powiedziałam i pociągnęłam ją za rękę. Złapała torbę i po chwili dotrzymywała mi kroku.
- Mam nadzieje, że to, co za chwilę planujesz zrobić, nie sprawi, że to będzie mój ostatni koncert – powiedziała niepewnie lekko się uśmiechając.
- Nawet jeśli ostatni, to uwierz mi, że najlepszy – puściłam jej oko, gdy skręciłyśmy na tyły klubu – Powiesz coś więcej o tej muzyce, która ratuje życie?
- To znaczy wiesz, może trochę zbyt patetycznie to zabrzmiało. Chodzi o to, że muzyka Marsów daje mi taką siłę, kiedy nie mogę wstać z łóżka. Taką radość, kiedy nie mam ochoty się uśmiechać. Rozumiesz? Napełnia mnie pozytywną energią, kiedy zaczynam tracić nadzieję, że to co robię ma sens – mówiła z uśmiechem na twarzy, a ja słuchałam jej słów odnajdując w nich siebie – Znasz pewnie Kings&Queens?
- Znam – odpowiedziałam z uśmiechem, choć nie przyznałam, że były czasy, gdy nie kojarzyłam żadnego utworu z tytułu. Karolina podrzuciła mi kiedyś ich płyty i mimo częstego ich słuchania, nigdy nie zwracałam uwagi na to, jak która piosenka się nazywa. Na szczęście zdążyłam nadrobić zaległości.
- Właśnie. Gdy jej słucham od razu czuję się lepiej. Ta piosenka uświadamia mi, że każdy jest kimś w życiu, że żadna osoba nie jest nikim. Każdy z nas jest królem lub królową swojego życia – spojrzała mi w oczy szukając zrozumienia dla tych słów.
- Pięknie powiedziane...
- Ta muzyka jest inspiracją do wszelkich działań – kontynuowała - Podnosi na duchu. Jest w niej coś wyjątkowego. Taki cudowny przekaz. Przekaz, który zostaje głęboko w sercu, zmusza do myślenia i działania. Przenika do naszych dusz. Zachęca do ulepszania świata, siebie. I ta więź między chłopakami i ich muzyką a fanami jest niesamowita. To wszystko jest piękne...
- Dzięki – powiedziałam, gdy skończyła i wcisnęłam stop.

Znalazłyśmy się pod wejściem, które zagrodził nam ochroniarz. Pokazałam rękę, na której znajdowała się opaska umożliwiając wstęp. Skinął na Mallenę, która nie do końca wiedziała co zrobić. Wyjęła bilet na koncert, ale to nie wystarczyło ochroniarzowi by ją wpuścić. Cholera! W oddali zobaczyłam Emmę krążącą po parkingu i rozmawiającą przez telefon. Głośno krzyknęłam. Po chwili schowała telefon do kieszeni i podeszła do nas. Wzięłam ją na bok i wyjaśniając całą sytuację, poprosiłam o opaskę dla dziewczyny. I tak mam przesrane, a jakoś się tej dziewczynie muszę odwdzięczyć. Uratowała mi życie. Emma bez problemu wyciągnęła opaskę i mi ją dała. Malleny oczy stawały się coraz większe.
- Chodź – uśmiechnęłam się zaklejając ten swoisty bilet wstępu na jej nadgarstku. Weszłyśmy do środka i poszłyśmy do garderoby.
- Chłopaki, to jest Mallena – jak gdyby nigdy nic wskazałam na dziewczynę, która chyba jeszcze do końca nie wierzyła w to, co się dzieje.
- Cześć – Tomo oderwał się od jedzenia i jej pomachał.
- Mallena, czyli kto? – Shannon zapytał podejrzliwie.
- Mallena, czyli... moja siostra – spojrzałam na nią porozumiewawczo.
- Ile Ty masz tych sióstr? – zapytał Tomo rzucając się na fotel.
- Od dzisiaj o jedną więcej! – objęłam ją delikatnie ramieniem. Czułam, jaka jest zdenerwowana.
- Co miasto, to ktoś nowy... – Jared podszedł do nas i podał dziewczynie dłoń – Nie zazdroszczę takiej siostry – puścił jej oko.
- Chciałeś, żebym poznała Waszą rodzinę i oto pierwszy tego rezultat! – wskazałam na dziewczynę.
- Ten rezultat zaraz dostanie zawału – Milicevic się roześmiał się – Spokojnie, nie gryziemy! – poklepał dziewczynę po ramieniu.
- Wybaczcie, ale jeszcze nie do końca ogarniam to, co się stało. Laura dorwała mnie pod klubem, oddałam jej aparat, a ona nic nie mówiąc po prostu mnie tu zaciągnęła. I oto jestem... – powiedziała.
- Tak, Laura miewa różne niekonwencjonalne pomysły – Jared spojrzał na mnie i pokiwał głową zakładając na siebie kurtkę – Tak czy inaczej witamy!
- Macie 15 minut – do garderoby wpadła Emma dając chłopakom wszelkie wskazówki przed występem.
Wyszłyśmy z Malleną z pomieszczenia i udałyśmy się za scenę. Opowiedziała mi o tym jak zaczęła się jej przygoda z 30 Seconds to Mars, dziękując mi jeszcze co najmniej dziesięć razy za to, że ją tu przyprowadziłam. Siedziałyśmy z tyłu rozmawiając i śmiejąc się. Wstałam i przechodząc z boku sceny, podeszłam do kotary delikatnie ją rozchylając. Sala była prawie pełna, a wciąż wchodziły do niej kolejne osoby. Wypełniona niemalże po brzegi roześmianymi i podekscytowanymi ludźmi. Głośno krzyczeli i machali transparentami przywołując zespół. Wycofałam się wiedząc, że występ wkrótce się rozpocznie. Po chwili zobaczyłam chłopaków zmierzających w naszą stronę. Włączyłam aparat chcąc zatrzymać ten moment. Na ich twarzach malowało się skupienie, a jednocześnie radość. Stanęli za sceną podskakując i wymieniając się spojrzeniami. Wszyscy poza Jaredem weszli na scenę. Mimo zasłony ludzie musieli to zobaczyć, bo zaczęli krzyczeć i piszczeć jeszcze głośniej. Shannon usiadł za swoją perkusją i to on rozpoczął występ. Czułam na swoim ciele każde uderzenie, które wykonywał. Doznania potęgowane były przez szalejące światła, które dynamiczne zapalały się i gasły nie mogąc nadążyć za dźwiękami perkusisty. Miałam wrażenie, że gdy tylko zasłona opadnie rozszalały tłum rzuci się na nich i ich pożre. Było w tym jednak coś niesamowitego, ich gotowość, ich oczekiwanie, ich szczęście. Jakby każda osoba na tej sali i każdy jej centymetr chłonął wszystko, co dociera do nich z głośników i ze sceny. Jakby wymieniali się energią. Jared stał w rogu przerzucając z ręki do ręki mikrofon. Ruszył głową raz w prawo, raz w lewo, poprawił włosy, założył okulary i powolnym krokiem zaczął się zbliżać na środek sceny.
- Time to escape the clutches of a name, No this is not a game, It's just a new beginning.
I don't believe in fate, but the bottom line, It's time to pay, You know you've got it coming – zaczął śpiewać a tłum oszalał jeszcze bardziej. W pewnym momencie zgasły wszystkie światła, na scenie zapanowała absolutna cisza. Czułam jak mocno bije mi serce.
- This is war! – krzyknęli jednym głosem razem z nim w momencie, w którym zasłona opadła ukazując moim oczom rozświetlone tysiące ludzi z podniesionymi ku górze rękami.

***

Moi Drodzy.
Pokornie błagam o wybaczenie ;) Wiem, wiem, miało być wczoraj. Jak zapewne jednak wiecie są rzeczy ważne, ważniejsze i najważniejsze. To opowiadanie niewątpliwie jest ważne, ale w dokończeniu rozdziału nie pozwoliły mi sprawy całkiem przyziemne, jak nauka, niemoc zwleczenia się z łóżka w niedzielę, smażenie dziesięciu kotletów czy prowadzenie samochodu, oraz sprawy mniej przyziemne i zdecydowanie ważniejsze, jak rozmowy z Wami do późnej nocy.

Zdaje sobie sprawę z wielu niedociągnięć w tym rozdziale, ale naprawdę teraz nie mam warunków by je poprawiać, a nie chcę też dłużej przeciągać czasu oczekiwania.

Dziękuję wszystkim za bycie tu ze mną! Pobiliście wczoraj rekord liczbą wejść. To niesamowite, że ktoś czeka na dalszy ciąg tego opowiadania. Dziękowałam już? ;) To teraz wyobraźcie sobie, że każdą z Was wirtualnie mocno ściskam. Za to wszystko, co po sobie zostawiacie, tu na blogu i gdzieś w mojej głowie.

I choć nie mam w zwyczaju wyróżniania kogokolwiek, to dzisiaj muszę to zrobić - Altumify – dziękuję za bycie moją inspiracją do pewnego elementu tego rozdziału, Ty wiesz którego ;)

Dżizas, dlaczego moje rozdziały i informacje pod rozdziałami nie mogą mieć normalnej długości... Mam nadzieje, że przebrnęłyście.

5 maja 2011

Rozdział dwudziesty piąty

Tło muzyczne

Szłam korytarzem próbując uporządkować myśli i zrozumieć czemu Jared zachowuje się wobec mnie w ten sposób. Co chce osiągnąć? Sprawdza mnie? Bawi się? Próbuje coś ukryć pod maską pewnego siebie i zuchwałego mężczyzny? Przypomniałam sobie podsłuchaną rozmowę jego i Shannona w Finlandii. Może po prostu realizuje swój plan?
Zatrzymałam się na chwilę. Czułam, że muszę działać, nim nieświadomie zostanę wplątana w jego zabawę. Muszę działać, nim sama nie daj Boże zechce wziąć udział w tej zabawie. Właśnie. Gdzie w tym wszystkim jestem ja? Jaka jestem? Co czuję? Podoba mi się to? Nie. Drażniła mnie jego pewność siebie i niepokoiły zaczepki, ale niewątpliwie zaczynało to też na mnie w pewien sposób działać. Mocniej bijące serce mówiło samo za siebie. Uspokój się. Ostatnią rzeczą, na jaką możesz sobie pozwolić to cokolwiek poczuć – powiedziałam do siebie podchodząc do windy – Nie dasz mu się.
W tym momencie zrozumiałam, że jestem tu zupełnie sama. W obcym kraju, z obcymi ludźmi. Nawet jeśli dobrze czułam się w towarzystwie, w którym przebywałam, nie miałam tu nikogo bliskiego, z kim mogłabym szczerze porozmawiać. Wszyscy byli w porządku, nawet Shannon zaczął przemawiać ludzkim głosem, ale nie był to etap, na którym do kogokolwiek mogłam pójść na zwierzenia. Z Emmą, jedyną kobietą w trasie, nie zdążyłam jeszcze nawiązać wystarczająco dobrego kontaktu. Braxton wydawał się najbardziej odpowiednią osobą. Prostolinijną, bezpośrednią, dobrze się z nim czułam, ale znałam go zbyt krótko, by uzewnętrzniać przed nim swoje wątpliwości i rozterki. Szczególnie, że związane one były z jego dobrym kolegą. Nikomu nie ufałam na tyle, by się otwierać.
Wyjęłam telefon i wybrałam numer do Natalii. Nie rozmawiałam z nią od kilku dni. Nasz kontakt ograniczył się do kilku wysłanych wiadomości. Ona będzie wiedziała co zrobić. Spojrzałam na wyświetlacz, dochodziła 17. No raczej już nie śpi – pomyślałam słuchając kolejnych sygnałów. Nie odbierała. Świetnie... Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto choć przynajmniej trochę mnie nakieruje, cokolwiek podpowie, doradzi. Weź się w garść, jesteś dorosła, najwyższy czas nauczyć się liczyć tylko na siebie. Jakkolwiek to liczenie na siebie się dla Ciebie skończy. Zatrzymałam nogą zamykające się drzwi windy i przez chwilę stałam w jej progu. Spojrzałam w lustro, analizując swoje odbicie. A gdyby role się odwróciły panie Leto? – uśmiechnęłam się do siebie i wzięłam głęboki oddech. Odgarnęłam włosy i próbowałam zebrać w sobie wszystkie siły, by zrobić coś, czego na pewno się nie spodziewa i co mogło przerwać tę grę. Serce biło mi mocno. Oby tylko tego nie zauważył. I oby wszystko poszło po mojej myśli. Wyszłam z windy i pewnym krokiem pokonałam korytarz. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, mój drogi. Chcesz grać w tę grę? To zrobimy to według moich reguł – pomyślałam stojąc przed wejściem do jego pokoju - Do dzieła.

Zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwi. Jared siedział na brzegu łóżka i rozmawiał przez telefon. Podniósł oczy i lekko zmarszczył brwi zaskoczony moim powrotem. Podniósł rękę w geście, który miał chyba oznaczać, abym poczekała. Zatrzasnęłam mocno drzwi, aż podskoczył. Odłożyłam torebkę, prezenty i shake’a na komodę. Wyobraź sobie, że to rola. Zwykłe zadanie do wykonania. Pomyśl, że jesteś na scenie. Wcielasz się w kogoś, kim tak naprawdę nie jesteś – przekonywał jeden głos we mnie. Jasne, tylko na scenie wszyscy znają scenariusz. Tutaj może się zdarzyć coś nieprzewidzianego – zniechęcał drugi. Dobra, nie ma odwrotu, ryzykujemy!
Podeszłam do niego i wyjmując mu telefon z dłoni wcisnęłam czerwoną słuchawkę.
- Do widzenia. Koniec rozmowy! – powiedziałam i rzuciłam telefon za niego.
- Co Ty... – spojrzał zdezorientowany.
- To od czego mam zacząć? – przerwałam mu, podwinęłam rękawy swetra i oparłam dłonie na swoich biodrach.
- Słucham? – odchylił lekko głowę do tyłu i ponownie zmarszczył brwi dając mi do zrozumienia, że nie wie o co chodzi.
- Od czego mam zacząć rozbieranie Ciebie. Chyba tego chciałeś kilka minut temu? – wyjaśniłam.
- Bardzo śmieszne – rzucił odwracając się i próbując sięgnąć po telefon. Zdecydowanym ruchem chwyciłam jego rękę uniemożliwiając mu odzyskanie Blackberry i klęknęłam na łóżku nad nim.
- E... – wydukał otwierając usta i obejmując wzrokiem moje ciało, które znajdowało się teraz naprzeciwko niego. Spoglądałam na niego z góry, dzięki swojej pozycji znajdowałam się nieco wyżej niż on.
- A podobno to ja potrzebuję edukacji w relacjach damsko-męskich – powiedziałam dotykając jego włosów – W porządku, zaczniemy od koszulki – chwyciłam to, co miał na sobie. Dzięki Ci Boże, że przynajmniej ręce mi się nie trzęsą. Tak szybko jak tylko było to możliwe zdjęłam ją z niego i rzuciłam za siebie – To mamy już z głowy. Nie pytam co dalej, bo w sumie niewiele pozostało – skierowałam rozbawiony wzrok na spodnie.
- To żart? Wkręcasz mnie, tak? - zapytał, na co ja nie zareagowałam - Laura nie poznaję Cię... – próbował się uśmiechnąć, ale widać było, że czuje się zmieszany.
- To w końcu masz okazję. Chciałeś dziś przy obiedzie bym coś o sobie powiedziała. To mówię, tylko w trochę niekonwencjonalny sposób – pchnęłam go palcem, na tyle jednak zdecydowanie, że opadł na łóżko.
Przyglądał mi się czekając na kolejny mój ruch. Nie wiedziałam czy jest bardziej przerażony czy podekscytowany. Nic nie mówił. Usiadłam na nim i zaraz tego pożałowałam. Tak Lauro, zakładanie sukienki to był iście genialny pomysł na tę okazję. Jedyne co nas dzieliło to jego spodnie i moja bielizna. Zdecydowanie za mało. Czułam go pod sobą i z każdą sekundą traciłam pewność siebie. Nie mogłam się jednak wycofać. Powiedziałaś A, powiesz B. A on nie może wyczuć, że choć trochę się wahasz. Dobrze Ci idzie – dopingowałam siebie w myślach.
Nachylając się nad nim zbliżyłam swoją twarz w niebezpiecznie bliskiej odległości. Moje długie włosy swobodnie opadły wokół jego głowy, tworząc pewnego rodzaju zasłonę z wyczuwalną kwiatową wonią. Na chwilę świat zamknął się w tej niewielkiej przestrzeni, którą wypełniały nasze oddechy i spojrzenia.
- Mówiłeś wprawdzie, że lepiej wyglądałbyś tylko na mnie, ale myślę, że odwrotna konfiguracja też nie jest najgorsza – szepnęłam mu do ucha. Pokonując tę drogę moje kosmyki drażniły jego szyję i okolice obojczyków. Powolnym ruchem dotykając delikatnie swoim policzkiem jego, przekręciłam głowę tak, by go widzieć. Cholera, to wcale nie jest takie proste. Walcz Laura. Wykorzystaj swoje umiejętności aktorskie. Kiedyś na pewno je miałaś. I swój urok osobisty. Ten też na pewno gdzieś w Tobie tkwi.
- I co teraz? – zapytał.
- Wiesz... – spoglądając na jego usta, a następnie nawiązując kontakt wzrokowy odpowiedziałam w identyczny sposób, w jaki on odpowiedział mi kilkadziesiąt minut wcześniej. Naprawdę wiele kosztowało mnie spotkanie z parą tych jego niewyobrażalnie przenikliwych w tym momencie oczu. Uśmiechnął się. Poprawka, jego oczy się uśmiechnęły. To był jedyny element jego twarzy, na którego widzenie pozwalała mi dzieląca nas odległość. Lekko się odsunęłam, spojrzałam na jego usta i zbliżałam do nich swoje, jakbym przygotowywała się do pocałunku, którego w rzeczywistości nie miałam zamiaru złożyć. Zmieszanie Jareda sprzed chwili przerodziło się chyba w zadowolenie. Podjął grę. Poczułam jak wplata w moje włosy swoją dłoń i próbuje zbliżyć moja twarz do swojej jeszcze bardziej. Laura, zachowaj zimną krew. Jeszcze tylko chwila.
-
Proszę proszę, może jednak nie trzeba będzie Cię edukować – roześmiałam się, choć w środku już wcale nie było mi do śmiechu.
- Uwierz mi. Nie potrzebuję edukacji. I zaraz się o tym przekonasz – powiedział cicho i poczułam jego rękę na swoim udzie próbującą powoli wedrzeć się pod moją sukienkę.
Czas kończyć tę zabawę – oprzytomniałam - Za daleko to poszło. Wystarczy Ci, Leto.
-
Chciałbyś – powiedziałam potrząsając głową i pozbywając się tym sposobem jego dłoni zaplątanej pomiędzy moje włosy. Wstałam z łóżka i poprawiłam sukienkę. Wsparł się na łokciach, otworzył usta i chciał coś powiedzieć.
- Taki jesteś pewny siebie? Nie jesteś. Nie byłeś wtedy, gdy wparował tu Twój brat i teraz, gdy pokazałam, że ja też mogę mieć coś do powiedzenia. Nie igraj ze mną więcej. Wtedy i ja nie będę igrała z Tobą – powiedziałam podnosząc jego koszulkę z podłogi – I ubierz się.
- Laura, co to miało być? – zapytał siadając na łóżku.
- Co takiego? – powiedziałam zdziwiona jak gdyby nigdy nic się wydarzyło - Wybacz, że przerwałam Twoją rozmowę telefoniczną, ale zapomniałam aparatu – wskazałam na mój sprzęt, który w rzeczy samej leżał na łóżku. Mój wybawca! – Przyszłam go zabrać, już nie przeszkadzam – rzuciłam i wychodząc z pokoju zatrzymałam się na chwilę przy drzwiach.
- Posłuchaj, już Ci to mówiłam w Finlandii. Nie przyjechałam tu by kogokolwiek zabawiać i by być czyjąkolwiek zabawką – skierowałam głowę w jego stronę - Lubię Cię. Nie psuj tego, proszę. Nie polubię Cię bardziej, jeśli będziesz ze mną pogrywał – odwróciłam się i wyszłam.
Podejrzewam, ze gdybym miała umiejętność patrzenia przez ściany ujrzałabym siedzącego Leto w bezruchu z tą samą zdezorientowaną miną, z którą pożegnałam go wychodząc. Choć serce biło mi jak oszalałe, byłam z siebie dumna. Chciałam mu pokazać, że nie może mnie mieć i wydawało mi się, że się udało. Kuligowska jesteś nienormalna. I jeśli zaraz nie wybiegnie za Tobą i nie wyceluje w Ciebie wiatrówką, to można powiedzieć, że osiągnęłaś swój cel. Miejmy nadzieje, że tego nie pożałujesz.

Pokonałam schodami kilka pięter i wbiegłam do holu, w którym wszyscy już czekali. Wyszliśmy przed hotel, gdzie czekał już bus.
- Wejście smoka – roześmiał się Braxton.
- Uważaj, co mówisz, bo zacznę zionąć ogniem – puściłam mu oko i oparłam ręce o uda próbując ustabilizować oddech. Trzeba było jechać windą, mądralo.
-
Już miałem po Was iść – pokręcił z dezaprobatą Shannon, a ja z trudem opanowałam śmiech wyobrażając sobie jego reakcję, gdyby naprawdę tam przyszedł i zastał nas w takiej sytuacji. Z moich fantazji wyrwał mnie dźwięk telefonu, który znajdował się w kieszeni swetra. Natalia. Się zorientowała w porę... Odeszłam kilka kroków dalej, choć raczej mało prawdopodobne było, by którykolwiek z nich zrozumiał naszą rozmowę.
- Cześć, dzwoniłaś, nie? Co tam słychać? – zapytała radośnie.
- W porządku. Chciałam się Ciebie poradzić, ale już po sprawie – odpowiedziałam.
- Co tam, życie z panem Lato daje Ci w kość? – roześmiała się.
- Z kim?
- No tym z Merkurego czy Marsa - wybełkotała ledwo zrozumiale. Była prawdopodobnie w trakcie posiłku, jak się domyślałam późnego śniadania, w porywach wczesnego obiadu.
- Leto... – przewróciłam oczami poprawiając jej błąd - Powiedzmy, że z Marsa.
- No właśnie właśnie, mówię.
- Przystawia się, tak sądzę... Ogólnie kręci.
- To źle? – zdziwiła się.
- Błagam Cię! Nie potrzebuję tego! Irytuje mnie. Czuję się kompletnie skołowana przez te jego aluzje, głupie uśmiechy i komentarze. A dzisiaj to już przegiął, jak wpakował się na mnie na łóżku – mówiłam szybko i emocjonalnie – I zgadnij Natalia, co ja zrobiłam? – po drugiej stronie usłyszałam ciszę, więc kontynuowałam - Pamiętasz moją ostatnią rolę? – zapytałam, sama przywołując w myślach czasy teatru.
- Poczekaj... – zastanowiła się – Ta wariatka, famme fatale?
- Dokładnie! Przed chwilą zrobiłam coś podobnego Jaredowi, ale zrozum, musiałam! Musiałam zareagować, nim by było za późno – próbowałam tłumaczyć.
- Zaraz zaraz – wyczułam niepokój w jej głosie – O ile mnie pamięć nie myli, to Ty w tej sztuce na sam koniec zabijałaś nożem kuchennym swojego kochanka...
- Dobre! – roześmiałam się – Tego akurat mu oszczędziłam. Chodziło mi o postawę i zachowanie bohaterki wobec mężczyzn. To uwodzenie i porzucanie. Rozbudzanie nadziei i zmysłów, a potem zostawianie z niczym. Właśnie to odegrałam.
- Ponieważ? – próbowała dociekać.
- Ponieważ się przystawiał! Mówię przecież. Obracanie tego w żart chyba jeszcze bardziej go nakręcało. A ignorowanie jego zbliżeń i aluzji... – zawahałam się – Wcale nie było takie łatwe.
- Nie mów, że zaczęłaś ulegać jego urokowi? Może wcale nie chciałaś tego ignorować, hm? – roześmiała się.
- Natalia, nie dobijaj mnie. Nie uległam jego urokowi czy czemukolwiek innemu, ale bałam się, bo nie dam sobie ręki uciąć, że zawsze będę na tyle silna, by nie ulec. I chciałam to przerwać, nim sprawy potoczą się za daleko – wyjaśniłam – Poza tym, nie chcę by myślał, że może mnie mieć. Więc mu pokazałam, że nie może.
- Odważnie...
- Trochę mnie to kosztowało. Wiesz sama jaka jestem. A tu nagle wpadam do pokoju obcego mężczyzny i prawie się na niego rzucam – aż wzdrygnęłam na wspomnienie swojego przedstawienia z Jaredem – Rozumiesz? Po czym kompletnie niewzruszona, wstaję i wychodzę.
- Jestem z Ciebie dumna! Może jeszcze będą z Ciebie ludzie? – roześmiała się – Może nawet nie skończysz jako zdewociała stara panna, której jedyną rozrywką jest bujanie się na fotelu z kotem na kolanach.
- Skończę jako stara panna, ale będę przesiadywała całymi dniami u Ciebie na poddaszu i upijała się winem lamentując nad swym marnym losem.
- Uważaj, bo Ci na to pozwolę! – ostrzegła mnie, po czym dodała – Jak Cie znam, to przez najbliższe 24 godziny będziesz walczyła z wyrzutami sumienia o to, co zrobiłaś. Więc już teraz Ci mówię, zrobiłaś dobrze.
Cała Natalia. Kochałam ją i chwilami równie mocno nienawidziłam za to, jak potrafiła mnie przejrzeć.
- Właśnie. Powiedz, czy to nie było nie w porządku? Co innego jednak rola, co innego prawdziwe życie... – zapytałam z wątpliwością w głosie.
- Moja droga, wolisz, żeby on zabawił się Tobą? Chyba już raz przez to przechodziłaś i Ci wystarczy, tak? – uniosła się - Więc skończ z tymi bzdurami, Matko Tereso.
- Może masz rację, prawie jak zawsze – odpowiadając kątem oka zobaczyłam wychodzącą z hotelu Emmę, która machała na mnie ręką. Szybko pożegnałam się z Natalią, dziękując jej za telefon. Ta rozmowa wiele dla mnie znaczyła. I nie chodziło tylko o to, że rozwiała moje wątpliwości i przekonała o słuszności zachowania wobec Jareda. Poczułam się bezpieczniej słysząc kogoś mi bliskiego, co do kogo miałam pewność, że jest po mojej stronie i kogo reakcji nie musiałam się obawiać.

Podeszłam do blondynki, która wręczyła mi dyktafon. Ach! Przecież dzisiaj zaczynam swoją misję pod nazwą Echelon. Zespół nadal stał przed hotelem, czekając już tylko na jedną osobę.
- Nosisz triadę? – Braxton złapał moją zawieszkę.
- A tak, do Jareda dostałam – uśmiechnęłam się niepewnie i nagle oprzytomniałam. Cholera! Moja koszulka! I dres! I torebka! O shake’u nie wspomnę. Wszystko zostało. Niech to szlag.
– A jak tam włosy Jareda? – Tomo skinął na mnie głową.
- W porządku. Nie narzekał...
- Nawet bardziej niż w porządku - powiedział wychylając się za mnie. Domyślać się tylko mogłam, że w naszą stronę zmierzał wokalista.
- Pożycz! – powiedziałam do Braxtona i szybkim ruchem zdjęłam z jego głowy przeciwsłoneczne kolorowe okulary, zakładając je sobie na nos. Jakoś musiałam ukryć wstyd, który niewątpliwie pojawiłby by się na mojej twarzy przy pierwszym kontakcie wzrokowym z Jaredem.
- Zapomniałaś – powiedział stając przede mną i przewieszając mi torebkę – Resztę odbierzesz sobie później – dodał - Ładnie się komponują z kolorem sukienki – pstryknął palcami w moje okulary – Cwaniaro...
Mówił to głosem wyjątkowo beznamiętnym. Jednak odchodząc posłał mi szeroki uśmiech. Nie mogłam wiedzieć na ile było to szczere, na ile udawane. Jego oczy również schowane były za ciemnymi szkłami.
Przyzwyczajenie czy też próbujesz coś ukryć?

***

To macie za sobą rozdział, którego... miało nie być. Spontanicznie wczoraj wpadł mi do głowy ten pomysł i postanowiłam go zrealizować. Jak tak dalej będę zmieniała to, co wcześniej zaplanowałam, to nie wiem kiedy skończę to opowiadanie ;D

Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna – tym, którzy zaglądają tu czasami i tym, którzy są ze mną przy okazji każdego wpisu.
Wiecie, że byliście tu ponad 20 000 razy? Kosmos. Za nami już dwadzieścia pięć rozdziałów! Mam nadzieje, że tym nikogo nie odstraszyłam. Przyznam, że obawiam się Waszych reakcji, bo tak jak mówiłam, ten rozdział to ‘wypadek przy pracy’ i pewnego rodzaju eksperyment ;)

Tak czy inaczej, Ci najwytrwalsi – do następnego :D

Pozdrawiam i dziękuję za Waszą obecność!

PS To, że komentuję rzadziej lub wcale, nie znaczy, że nie czytam. Staram się jak mogę, czasami czytam na raty i komentuję z opóźnieniem. Jestem teraz w tak niewyobrażalnie intensywnym okresie, dzisiaj czuję się jakby mnie przeżuto, strawiono, wypluto i przejechano walcem, więc tylko dodałam i uciekam. Nie martwcie się, nadrobię wszystko wkrótce!

Uf...