ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

19 listopada 2011

Rozdział trzydziesty czwarty

[Tło muzyczne]
Z głębokiego snu wyrwał mnie dźwięk alarmu telefonu. Nie przypominam sobie bym go ustawiała, ale okey. Dzwoni. Tylko dlaczego w sposób, który byłby w stanie przywrócić do życia martwego? W sumie jakby się chwilę zastanowić to całkiem adekwatnie do sytuacji. Oślepiona jasnym światłem wpadającym do pokoju, zamknęłam oczy tak szybko jak je otworzyłam, lekko rozchyliłam powiekę i pozostając w pozycji leżącej nerwowo zaczęłam dotykać powierzchni narzuty w poszukiwaniu winnego mojego przebudzenia. Bezskutecznie. Poderwałam się i zaczęłam rozglądać dokoła. Dźwięk dobiegał z łazienki. Bardzo śmieszne. Wiele się tej nocy i tego poranka wydarzyło, ale bez przesady! Co niby robi tam mój telefon? Przeczołgałam się po łóżku i prawie potykając się o własne nogi dotarłam do miejsca wypełnionego drażniącym dźwiękiem. Wyłączyłam leżącego obok umywalki potwora, odczytując przy okazji wiadomość od Emmy, że o 14 wszyscy mamy się stawić przy recepcji. Miałam godzinę. Usiadłam na toalecie opierając głowę o ścianę. Pewnie zasnęłabym tam z powrotem, gdyby nie nietypowy wygląd lustra przykuwający mój wzrok.
Dzięki za upojną noc ;) PS Mówisz przez sen i chrapiesz! JL
Oto mamy sprawcę tajemniczego przemieszczenia się mojego telefonu i budzika mordercy. A także wymazania do połowy rzadko używanej, ale jednak lubianej, mojej czerwonej szminki. Głupek! Pomyślałam z uśmiechem i szybko zdejmując ubrania wskoczyłam do kabiny. Prawie zawyłam odkręcając zimną wodę. Nie to, żebym lubiła wystawiać swój organizm na takie próby, ale to jedyny sposób na przebudzenie i szybki powrót do rzeczywistości. Wysuszona i owinięta ręcznikiem stanęłam przed zapisanym nieco niezdarnym pismem lustrem. Musiałam spać jak zabita, skoro Jared zdołał wstać, znaleźć mój telefon, zostawić wiadomość w łazience i wyjść w iście angielskim stylu. Swoją drogą musiałam być naprawdę na skraju wyczerpania, skoro pozwoliłam mu zostać u mnie. A może właściwie nie został? Może wyszedł, gdy tylko zasnęłam? Z powolnie przepływających przez moją głowę myśli wyrwało mnie pukanie do drzwi w rytm nieznanej mi melodii. To nie może być nikt z zespołu. Normalnie jak gdyby nigdy nic, już stałby obok mnie. Szybko zamieniłam ręcznik na szlafrok, roztrzepałam mokre włosy i pobiegłam otworzyć. Przyklejony do drzwi Braxton prawie na mnie wpadł, gdy tylko nacisnęłam klamkę.
- Ostatni dobrze wychowany – powiedziałam, dziękując w duchu, że jednak nie wpadł na pomysł, by wparować do łazienki bez ostrzeżenia.
- W przeciwieństwie do Was wszystkich! – zrobił groźną minę rzucając się na łóżko. Z takim grymasem wyglądał wyjątkowo nienaturalne i komicznie zarazem – Jako jedyny nie wiedziałem o Twoim zasłabnięciu!
- Zasłabnięciu? – wybuchłam śmiechem – Wy tu chyba naprawdę macie za mało rozrywki, skoro taka bzdura urasta do miana wydarzenia dnia. Nic mi nie jest jak widzisz! – obróciłam się dokoła i wykonałam ukłon w stylu baletnicy – Cała, zdrowa, gotowa do pracy!
- Tak masz zamiar do tej pracy iść? – zmierzył mnie wzrokiem unosząc jedną brew.
- Obawiam się, że wzbudziłabym na ulicy większe zainteresowanie niż cała Wasza piątka, a tego przecież nie mogę Wam zrobić – puściłam mu oko – Właśnie, muszę się szybko ogarnąć. Wybierzesz mi coś? – wskazałam na stojącą pod łóżkiem walizkę, na co on zareagował szybkim skokiem z łóżka – Ja zrobię coś z włosami i twarzą. A raczej obecnym jej brakiem... – skrzywiłam się wędrując do łazienki. Słyszałam tylko jak Olita komentuje pod nosem moją garderobę.
- Nie wybrzydzaj, nie mamy na to czasu! – krzyknęłam włączając suszarkę.
- To mi się bardzo podoba! – stanął w progu trzymając w obu dłoniach moją koronkowa bieliznę.
- Naprawdę, idealny strój na dzisiejsze wywiady chłopaków – podeszłam, wyrwałam mu z dłoni to, co przyniósł i rzuciłam w kierunku łóżka – Idź tam i przynieś coś normalnego!
- Normalnego, normalnego... – mruczał pod nosem – Nic takiego tam nie ma.
- Nie denerwuj mnie. Miałeś mi pomóc! – przewróciłam oczami. Ostatnie pociągnięcia suszarki. Włosy gotowe. Jeszcze tylko makijaż. Wyjęłam kosmetyczkę i wysypałam całą jej zawartość na blat – I naszykuj mi aparat, proszę!
- Uśmiech! – krzyknął celując we mnie swoim telefonem.
- To nie jest mój aparat...
- Nie, ale ja też dokumentuję trasę – powiedział do siebie sprawdzając na wyświetlaczu zdjęcie.
- To błagam Cię dokumentuj ją, kiedy nie wyglądam jak kostucha!
- A co to? – Olita podszedł i stanął obok mnie przyglądając się lustrze, po czym zdziwiony spojrzał na mnie – Wytłumaczysz?
- Poczucie humoru pana Leto – odpowiedziałam ścierając z trudem napis płynem do demakijażu, Braxton wciąż patrzył na mnie jak na kosmitę – Nie patrz tak na mnie, nic nie było! Znalazłeś mi te ubrania?
- Oczywiście, leżą na łóżku – odpowiedział opuszczając łazienkę w podskokach. Nakładając podkład słyszałam jak nuci coś pod nosem.
- Laura, ale nie jesteś jedną z tych, które mdleją na jego widok i dostają spazmów, gdy na nie spojrzy? – usłyszałam.
- Czyj widok? – zapytałam pociągając kości policzkowe różem. A, Jareda! – Gdybym była, to chyba zdążyłbyś się zorientować przez ten czas. Nie, nie jestem. Ani tą, która mdleje, ani tą która dostaje spazmów. I nie będę tą, którą zaczaruje, złamie serce i zostawi, żeby je sobie potem sama poskładała.
- A, coś jest na rzeczy! – wpadł znowu do łazienki – Próbował czarować a Ty boisz się, że ulegniesz jego urokowi? – spojrzałam na niego z politowaniem – Co? Drzecie ze sobą koty od samego początku, a jak to mówią, kto się czubi ten się lubi!
- Wiesz co, on mnie chwilami doprowadza do szału. Głupie komentarze, przystawianie się, prowokowanie mnie. Była taka sytuacja niedawno. Wściekłam się. Oczywiście powiedział, że to żarty, że nie mam dystansu, najeżam się niepotrzebnie i tak dalej. Może jego to bawi, ale mnie nie – powiedziałam zdecydowanie – Myśli sobie, że jest Bogiem, wszystko mu wolno, wszystko mu się należy. Nie ze mną. Powiedziałam mu, żeby ze mną nie pogrywał. Nie znoszę takich akcji. Właściwie teraz już nie ma o czym mówić, bo wszystko zostało wyjaśnione, chyba... – odwróciłam się i oparłam tyłem o umywalkę. Zmywając lakier z paznokci kontynuowałam – Wydaje się, że zrozumiał, jakby przystopował, złagodniał, ale szczerze Ci powiem, że zupełnie nie wiem czego się po nim spodziewać. Co chwila to inne jego oblicze – westchnęłam – Tylko Braxton, nikomu ani słowa o tej rozmowie, bo Cię zabiję! – wycelowałam w niego palcem.
- A gdybym ja się tak zachował? – zapytał.
- Jak? – uniosłam wzrok na zbliżającego się powolnymi krokami Olity.
- Tak, wiesz... – stanął ze mną twarzą w twarz, dzieliły nas centymetry – Powiedział Ci coś... takiego wiesz... – wyjął z mojej dłoni nasączony zmywaczem płatek i odłożył go na bok, chwytając moje dłonie i opierając je o blat – Zaczął prowokować... – przywarł do mnie całym ciałem i szepnął przysuwając usta do mojego ucha – Rzucił na łóżko, zdarł z Ciebie ten szlafrok.
- Na głowę upadłeś? – roześmiałam się odpychając go – Nie wygłupiaj się tak!
- A widzisz, widzisz! – krzyknął tryumfalnie – Bawi Cię to!
- Oczywiście, że mnie bawi. Zobacz jak to w ogóle komicznie wygląda! Braxton, gdzie ty i ja, ogarnij to! Ty jesteś Olita, od zadań specjalnych! Pomijam już fakt, że chyba bardziej kręci Cię to brzdąkanie na gitarze niż obracanie płci przeciwnej. Albo jakiejkolwiek.
- Proszę Cię. Jeśli już to tylko przeciwnej! – obruszył się.
- A Ty wiesz, że Leto podejrzewał nas o to, że ze sobą sypiamy? – roześmiałam się po chwili, odwracając się do lustra i starannie pociągając rzęsy tuszem – Czujesz to?
- My? – widziałam w lustrze jego skrzywiony wyraz twarzy – Wiesz co, o różne rzeczy można mnie podejrzewać, ale żeby kazirodcze zapędy? – wzdrygnął się z obrzydzeniem, po czym znowu szeroko się uśmiechnął – Co nie zmienia faktu, że... uwaga! Na mnie się nie zdenerwowałaś, a na niego tak! Ja Ci nie działam na nerwy takimi zachowaniem, a on tak! Do mnie masz dystans, a do niego nie! W moim przypadku potrafiłaś to obrócić w żart, a w jego...
- Dobrze, a w jego nie! – dokończyłam poirytowana – Już nie bądź taki psychoanalityk. Ograniczmy Twoją rolę do stylisty, doradcy, kompana na spacery i zakupy. Mądralo... – powrzucałam wszystkie kosmetyki i odwróciłam się do niego – Gotowa! Jeszcze tylko ubranie! – ruszyłam w stronę pokoju, zatrzymując się obok Braxtona – Kazirodcze zapędy powiedziałeś? To znaczy, że jestem dla Ciebie jak…
- Jak młodsza, uparta i irytująca siostra, którą czasami ma się ochotę utłuc, ale tak naprawdę, kiedy nie jest uparta i irytująca, bardzo się ją lubi! – rozłożył szeroko ramiona.
- O ile się nie mylę, to różnica wieku między nami jest znikoma – pokazałam mu język – Co nie zmienia faktu, że to urocze co powiedziałeś – wytarmosiłam go za policzki – Normalnie bym Cię przytuliła, ale znowu włączy Ci się tryb molestowania – roześmiałam się głośno. Złapałam z łóżka przygotowane przez niego granatowe rurki, biały t-shirt z żeglarskim motywem i długi ciemnoniebieski wiązany w pasie sweter – Brakuje mi tylko w jednej dłoni kotwicy, a w drugiej koła ratunkowego i możemy ruszać w rejs – roześmiałam się – A tak poważnie, to bardzo dobry wybór! – Wróciłam do łazienki wykopując stamtąd Olitę i przymknęłam drzwi.
- Puścić Ci coś? – zapytał stojąc prawdopodobnie tuż przy wejściu, bo słyszałam jego głos bardzo wyraźnie.
[Tło muzyczne]
- Dajesz! – odpowiedziałam wciskając się w spodnie i już po chwili zobaczyłam rękę Braxtona wsuwającą się przez szparę drzwi. Trzymał w niej urządzenie, z którego stopniowo zaczęły wypływać dźwięki. Najpierw perkusji i chyba instrumentów klawiszowych, potem głos Olity i oczywiście pomiędzy tym wszystkim gitary.
- Trochę wyjesz... - próbowałam go sprowokować – Nierytmiczne to takie, smętne i trochę bez wyrazu – tłumiłam pod nosem śmiech. Zarzuciłam sweter i z zaskoczenia wyskoczyłam z łazienki – How would you feeeeeel? Waaant something mooore! – śpiewałam fragmenty biegając po pokoju w poszukiwaniu butów – Znam to! I bardzo to lubię! Poważnie!
- Znasz to? – zdziwił się.
- Tak. Trudno tego nie znać, jeśli słyszy się to kilkanaście razy dziennie – uśmiechnął się na moje słowa. Wyjęłam spod łóżka kolorowe kraciaste tenisówki i wsunęłam w nie stopy. Zegarek w telefonie wskazywał 13.45 Co za ulga, jeszcze chwila na oddech. Złapałam aparat, zebrałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wrzuciłam je do niewielkiej brązowej torebki. Przewiesiłam ją przez ramię i opadłam na łóżko. Za chwilę tuż obok mnie znalazł się Olita, z którym wspólnie dośpiewaliśmy piosenkę do końca.
- Dzięki za pomoc, a teraz lecimy! – klepnęłam go w udo i energicznie wstałam – Może jeszcze załapię się na kawę w okolicy.
Na dole okazało się, że większość ekipy jest już na miejscu i nie ma czasu na bieganie po kawiarniach. Bracia Leto wraz z Milicevicem siedzieli zakapturzeni i uzbrojeni w okulary na sofach. Widać było, że jeszcze nie wszyscy doszli do siebie. Shannon co chwila stękał wyklinając wszystko wokoło i deklarując trzymanie się z dala od alkoholu przez najbliższe pół wieku. Jared wpatrzony w swój telefon i wystukujący w nim coś w kosmicznym tempie, nawet nie zauważył, że zeszliśmy.
- Przyszłam ze swoim kochankiem – próbując zwrócić jego uwagę stuknęłam go lekko w stopę, obejmując jednocześnie stojącego obok zdezorientowanego Olitę – Niestety poprzedni zmył się tak szybko, że nie zdążyłam mu nawet powiedzieć do widzenia.
- Najwidoczniej nie sprostałaś jego oczekiwaniom – uśmiechnął się zaczepnie wsuwając telefon do kieszeni bluzy. Tomo chyba jeszcze oscylował na granicy jawy i snu, bo nawet nie zareagował na naszą obecność.
- One bez zająknięcia ustawiłyby się w kolejce, by im sprostać – wskazałam palcem na piszczące przed hotelem grupki nastoletnich dziewczynek. Skąd one do cholery zawsze wiedzą, gdzie nocujemy? Rano nie było żadnej, teraz przepychały się łokciami, by być jak najbliżej drzwi. Wśród nich kilka osób spokojnie stojących z płytami i plakatami, wychylających się w oczekiwaniu na pojawienie się chłopaków. Braxton pomachał im ręką, na co tłum spotęgował swoje krzyki kilkukrotnie.
- Litości ludzie... – perkusista zajęknął odwróciwszy się na chwilę w stronę tłumu, po czym krzywiąc się oparł głowę o swoje kolana.
- Mieliście się doprowadzić do porządku, a nie do obrazu nędzy i rozpaczy. Zrobię Wam szlaban na oficjalne wyjścia jak mi będziecie wracać w takim stanie – Emma energicznym krokiem zbliżyła się do nas wymachując papierową torbą trzymaną w dłoniach.
- Zawsze pozostają jeszcze te nieoficjalne – Tomo nagle się przebudził i przeciągając się szeroko się uśmiechnął, na co Emma pokręciła tylko głową.
- Macie tu kawę, nie mamy czasu na obiad, zjecie go po powrocie, na miejscu postaram się załatwić coś do przegryzienia – wyjmowała z torby kubki i rozdawała nam po kolei – Wychodzimy tyłem, bus czeka, jak nam zostanie czas przed wylotem to wyjdziecie do nich – wskazała palcem na tłum, który widząc jak chłopaki oddalają się w przeciwnym kierunku niż drzwi, zaczął krzyczeć i buczeć.
- A Ty gdzie? – skierowałam się do Olity, który zaczął iść w stronę windy.
- Do siebie – odrzekł.
- Chłopaki zostają, nie będą tam potrzebni – rzucił Jared w ramach wyjaśnienia.
- Komu nie będą potrzebni? Tobie nie będą potrzebni? – spojrzałam na Jareda z wyrzutem – A mnie będą. Nie zrobię zdjęć jednocześnie Wam w rozgłośni i im w hotelu. Wybacz, jeszcze nie posiadłam umiejętności przebywania w kilku miejscach na raz.
- Ale przecież nie musisz... – zaczął, na co wbiłam w niego wzrok nie przyjmujący sprzeciwu - Jak chcesz... – wzruszył ramionami.
- Tak chcę! – uśmiechnęłam się zadowolona z siebie – Kiedy Wy będziecie się wdzięczyć przed kamerami, ja sobie skoczę z chłopakami na spacerek.
- Fotografowanie tego jak wdzięczymy się przed kamerami czy czymkolwiek innym, to chyba Twoja praca, nie? – rzucił Shannon.
- Owszem, ale poza Wami, są także oni – objęłam Braxtona ramieniem – To znaczy on, Tima zaraz tu ściągniemy – poprawiłam się – I w mojej relacji z tej trasy tych dwóch na pewno nie zabraknie – powiedziałam zdecydowanie patrząc na zmieszanego całą sytuacją Olitę. Emma uśmiechnęła się tylko pod nosem i zagoniła wszystkich w pośpiechu do samochodu.
[Tło muzyczne]
Kilkanaście minut później wysiedliśmy wszyscy pod wysokim budynkiem, w którym mieściła się siedziba między innym NRJ Energy Radio oraz The Voice Radio. Poza wywiadami na ich antenie zespół miał się spotkać z kilkunastoma dziennikarzami z miejscowych mediów. Oczywiście nie zabrakło tłumów, które skutecznie utrudniały chłopakom dostanie się do środka. Przecisnąwszy się przez gąszcz fanów, wjechaliśmy na dziesiąte piętro, gdzie wszyscy poza Emmą rozsiedli się w fotelach w oczekiwaniu na wejście. Ona sama biegała i ustalała coś z pracownikami stacji, rozmawiała przez telefon i prawdopodobnie zachodziła w głowę, jak wyczarować młodszemu Leto mleko i musli, na które nabrał ochoty w drodze.
- Dobrze, że nie poprosiłeś o takie prosto od krowy, bo biedna zaginęłaby pewnie w okolicznych wsiach w poszukiwaniu łaciatej specjalnie dla Ciebie – powiedziałam.
- Akurat takiego nie pijam – odpowiedział przeglądając się w dużym lustrze w korytarzu.
- Nawet się nie ogoliłeś! Jak Ty do ludzi wychodzisz... – zmierzyłam wzrokiem jego odbicie.
- Nie było na to czasu... – ziewnął.
- Faktycznie, byłeś zajęty eksploatowaniem szminki na hotelowym lustrze. Warto dodać, nie swojej szminki i na nie swoim lustrze...
- Podobała Ci się wiadomość? – uśmiechnął się odwracając głowę w moją stronę.
- Bardzo. Szczególnie próby jej zmycia. Poszukiwanie wściekłego budzika też było całkiem interesującym przeżyciem – pokiwałam głową wyciągając jednocześnie aparat i uwieczniając oblicze wokalisty z kompletnym nieładem na głowie, a zaraz po tym przysypiającego Shannona na ramieniu Tomo – Co oni mu wczoraj zrobili, że nie może dojść do siebie?
- Pojęcia nie mam, pewna wariatka porwała mnie nad ranem do parku – puścił mi oko. Czas wejścia na antenę wciąż nie nadchodził, przebiegająca korytarzem Emma zdążyła tylko rzucić, że mają około 15 minut – Chodź, pomożesz – Jared pociągnął mnie znienacka za rękę. Zdążyłam tylko posłać zdziwione spojrzenie pozostałej czwórce, która poderwała się z foteli i wykorzystując wolny czas prawdopodobnie wybrała się na papierosa – Zrobisz coś z tym? – wskazał na swoje włosy, gdy stanęliśmy w męskiej toalecie – Ostatnio całkiem dobrze Ci poszło.
- Ściąć? – uśmiechnęłam się – Co mogę zrobić? Ostatnio miałam do tego te Twoje specyfiki, teraz z niczym cudów nie zdziałam!
- Woda? – skrzywił się odkręcając kran.
- Sam tego chciałeś – zmoczyłam ręce i starannymi powolnymi ruchami próbowałam nadać kształt jego powykręcanym we wszystkie strony kosmykom – Naprawdę chrapię? – skierowałam wzrok z włosów na niego.
- Nie – roześmiał się – Ale przez sen mówisz.
- I co mówiłam? – zapytałam z lekką obawą.
- Krzyczałaś: Jared, Jared, weź mnie, tak bardzo Cię chcę! – zaczął piskliwym głosem mnie udawać machając przy tym rękami, po czym się roześmiał.
- Tak? – przeciągnęłam słowo patrząc mu prosto w oczy.
- Tak! I że mnie pragniesz, ale nie chcesz się do tego przyznać... – pokiwał głową próbując zrobić poważną minę.
- Jesteś pewien, że to mówiłam?
- Absolutnie, słuch mam przecież dobry! – odparł z przekonaniem – Było tak, jak mówię.
- A to masz! – zniszczyłam cały efekt misternie układanej fryzury czochrając mu włosy we wszystkie strony. Wyglądał teraz jak gremlin – Ty mały kłamco!
- Wracaj tu i to napraw! – krzyknął wybiegając za mną z łazienki.
- Co Wy robicie? – Emma zmierzyła nas wzrokiem z rezygnacją – Do studia raz, Tomo z Shannonem już tam są.
- Idź, no idź, pokaż im swoje nowe oblicze – wyszczerzyłam zęby zadowolona z siebie próbując się oddalić by mnie nie dorwał.
- Ty też! – Emma wskazała na mnie palcem, po czym skierowała się do Leto – Masz to swoje mleko i płatki... – podała mu miseczkę.
- Chodź! – ruszyłam przodem raz jeszcze przejeżdżając dłonią po jego głowie.
– Jeszcze Ci się za to oberwie! – krzyknął za mną.
[Tło wizualne]
Wpadliśmy do studia wywołując konsternację pozostałej dwójki i zaskoczenie u pani prowadzącej. Shannon z Tomo skrywali twarze pod okularami sącząc co chwila kawę i bazgrając coś na ukrytej pod stołem kartce. Jared zasiadł tuż obok nich racząc się pomiędzy odpowiedziami swoim śniadaniem. Zrobiłam im trochę zdjęć, przysłuchiwałam się rozmowie i żeby nie przeszkadzać, po kilku minutach wyszłam na zewnątrz. Niestety na korytarzu nie było śladu po chłopakach. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie pogrążając się w myślach. Wreszcie chwila spokoju. W odbiciu lustra znajdującego naprzeciwko dostrzegłam swój uśmiech. W perspektywie wszechobecnej ostatnio złości, był on zdecydowanie czymś, co zaskoczyło mnie samą. Może oni wszyscy mają rację, może powinnam nabrać dystansu? Przestać traktować wszystko poważnie? Nie doszukiwać się siódmego dna? Przypomniała mi się rozmowa z Olitą w hotelu. Dlaczego na zaczepki Jareda zareagowałam tak ostro, a te Braxtona nie wywarły to na mnie żadnego wrażenia? Dlaczego w przypadku tego pierwszego z góry założyłam, że ma złe intencje i odpowiedziałam atakiem, a w przypadku tego drugiego, potrafiłam obrócić to w żart i wiedziałam, że jestem bezpieczna? Pytanie goniło pytanie. I wszystkie pozostawały bez odpowiedzi. Jedno było pewne, w dużej mierze problem był po mojej stronie. I to ja musiałam w sobie coś zmienić. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Natalii.
- Daj coś mądrego! – powiedziałam, gdy tylko odebrała telefon.
- Że co? – usłyszałam zdziwiony głos.
- Coś motywującego. Napędzającego do działania. Masz dar do takich rzeczy. Jakąś myśl mi zapodaj. Jak Sofokles na przykład...
- Siedzę na toaletos i robię sikos, to powiedziała Natalios – prychnęła śmiechem.
- Weź, nie mam czasu na żarty, potrzebuję na szybko Twojego wsparcia! Zaraz musze wracać do pracy.
- Jak ja naprawdę jestem teraz w łazience i sikam!
- Święty Jezu, to po co Ci telefon?
- Właśnie po to, by go odebrać, kiedy zadzwonisz. Co tam? – zapytała, a ja opowiedziałam jej o wszystkim co wydarzyło się ostatniej nocy, o festiwalu, o Marcelu, kłótniach i rozmowach z Jaredem, o wszystkich swoich wątpliwościach, obawach, zmiennych nastrojach. Słuchała przytakując co chwila, aż w końcu przemówiła – Wariujesz. I jest na złota rada!
- Dajesz – poprawiłam się w fotelu licząc, że powie coś, co pozwoli mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
- Znajdź sobie kogoś! – krzyknęła do słuchawki zadowolona z siebie.
- Dziękuję bardzo za takie rady!
- Dobra, odłóżmy to na razie na bok. I tak nie docierają do Ciebie żadne argumenty i wciąż upierasz się przy tym, by umrzeć jako samotna zgorzkniała dewotka. Skupmy się na Twoim życiu, tam z nimi i w ogóle.
- Już lepiej – odetchnęłam – Pomijając tę dewotkę oczywiście. Nie będę samotna, bo będę przesiadywała u Ciebie całymi dniami pijąc jedno wino za drugim.
[Tło muzyczne]
- Tak, tak… - wymamrotała – Posłuchaj, Ty cholerny uparciuchu! Nic nowego Ci nie powiem, ale skoro nalegasz..., to proszę. To, ile chcemy wycisnąć z życia zależy tylko od nas. Tylko od nas! – powtórzyła głośniej i wolniej - Oczywiście możesz żyć statecznie i spokojnie, w swoim pseudopoukładanym świecie, trzymając wszystkich na dystans i pozwalając im do siebie dotrzeć tylko na wyznaczoną przez Ciebie odległość. Rozumiem, boisz się kolejnego zawodu, doskonale to rozumiem. I oczywiście możesz żyć w taki bezpieczny sposób, nie zawodząc nikogo i nie będąc zawodzoną, ale powiedz mi, co to za życie? Do cholery, masz je tylko jedno! – krzyknęła, a ja mimowolnie na jej słowa przypomniałam sobie fragment wiersza Szymborskiej, który nad ranem cytowałam Jaredowi: nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy – Chcesz je spędzić na rozpamiętywaniu przeszłości, skupianiu się na porażkach, na analizowaniu tego co było, na doszukiwaniu się w innych złych intencji? Chcesz to swoje wyjątkowe życie spędzić odpychaniu potencjalnego szczęścia, które może jest gdzieś obok? – pytała nie oczekując odpowiedzi – A potem bujać się w wiklinowym fotelu i myśleć o tym, ilu rzeczy sobie w życiu odmówiłaś? Powodzenia! Spójrz na to co Cię spotkało. To, że tam jesteś. Szansa, o której marzy mnóstwo ludzi. Tak moja droga, jesteś szczęściarą, a co rusz na własne życzenie robisz z siebie królową dramatu. Przecież Ty nigdy nie bałaś się podejmowania ryzyka i wyzwań, zawsze chciałaś pokonywać trudności, przekraczać granice własnej wytrzymałości. I powiem Ci coś: tę szansę, którą teraz masz i ten czas, który teraz masz, a które nigdy, powtarzam nigdy się nie powtórzą, bardzo łatwo jest zmarnować. I jesteś na najlepszej drodze ku temu, jeśli się nie otrząśniesz. Spieprzenie tego to banał. A Ty nigdy nie oscylowałaś nawet na granicy banału. Laura, ja rozumiem, że ta trasa, Ci ludzi i to, co Cię tam spotyka, nie zawsze jest bajkowe, ale miej litość dla siebie i dla mnie! Dostajesz cytrynę, to dorzuć trochę cukru i zrób z niej lemoniadę! – roześmiałam się cicho na jej ostatnie zdanie – Przestań się śmiać! Czytałaś Gnój Kuczoka? – wiedziała, że czytałam, nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo mówiła dalej – Pamiętasz tę historię o piekle? Piekło to miejsce, w którym na powitanie pokazują Ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse, pokazują, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś we właściwym czasie wybrała właściwe wyjście. Potem pokazują Ci wszystkie te chwile szczęścia, które straciłaś śpiąc i co mogłabyś w życiu osiągnąć, gdybyś budziła się w porę. A jak już to wszystko Ci pokażą, zostawiają Cię z wyrzutami sumienia… Dlatego ja Cię błagam: obudź się! – niemalże jęknęła, po czym głośno i głęboko westchnęła – Jesteś tam?
- Jestem, jestem... – powiedziałam cicho. Z jednej strony bawił mnie sposób, w jaki Natalia krzyczała do mnie do słuchawki, oczami wyobraźni widziałam ja chodzącą po łazience, wymachującą ręką, z podskakującymi rudymi lokami na głowie, a z drugiej strony wszystko co mówiła, przepływało przez moje uszy, docierało do szarych komórek, układu nerwowego i boleśnie rozprzestrzeniało się po całym ciele.
- Zrozumiałaś wszystko?
- Tak... zrozumiałam, ale…
- Żadnego ale! Rusz tyłek i do roboty. Cześć!
- Natalia, poczekaj! – próbowałam ją zatrzymać, ale usłyszałam tylko przerywany dźwięk mówiący o tym, że połączenie zostało zakończone. Wyświetlacz telefonu wskazywał czas rozmowy: 5 minut 45 sekund. Głęboko westchnęłam rozglądając się dokoła, wciąż pusto. Po chwili przyszła wiadomość: Nie dzwoń dopóki się nie ogarniesz! Kocham Cię i trzymam kciuki! Miałam wrażenie, że jej słowa echem odbijają się w mojej głowie, co chwila słyszałam fragmenty tego, co mówiła. I trwałoby to pewnie dalej, gdyby nie sylwetka Emmy, która wyrosła przede mną jak spod ziemi. Zapytana powiedziała, że Tim z Braxtonem siedzą na tarasie.
- Laura... – zatrzymała mnie niepewnie - Nie mam żadnych zastrzeżeń do Twojej pracy, naprawdę... – Oho, coś się święci...! – Nie mam żadnych zastrzeżeń ani do Twojej pracy, ani do Twojej osoby, ale... – spuściła na chwilę wzrok - Byłabym Ci wdzięczna, gdybyś robiła wokół siebie trochę mniej zamieszania.
- Zamieszania? – zdziwiłam się.
- Nie zrozum mnie źle, wolałabym po prostu by wszyscy tu obecni z Tobą na czele, skupiali się na swojej pracy, a nie na... Tobie – skrzywiła się jakby żałowała swoich słów tuż po ich wypowiedzeniu. Widziałam, że wcale nie było to dla niej łatwe. I normalnie mimo tego, prawdopodobnie gotowa bym była do obrony i ataku, ale tym razem postanowiłam ugryźć się w język. Tym bardziej, że w trakcie wypowiedzi Emmy w drzwiach studia pojawiły się sylwetki chłopaków.
- W porządku, rozumiem – wymusiłam uśmiech i zdobyłam się nawet na delikatne dotknięcie jej ramienia – Masz rację. Ostatnio trochę się działo rzeczy, które niekoniecznie miały dobry wpływ na nas wszystkich. Postaram się nad tym popracować... – powiedziałam próbując ukryć moje zmieszanie i zachować twarz. Szczególnie przy zaskoczonych minach chłopaków – Już po? To gdzie teraz? – zwróciłam się do nich z udawanym uśmiechem. Emma odwróciła się i zalała rumieńcem na widok wrytej trójki.
- Tam... – wydukała wskazując drzwi po przeciwnej stronie. W milczeniu ruszyliśmy do pomieszczenia, w którym kilkunastu dziennikarzy czekało na wywiady z chłopakami. Na usta cisnęły mi się niezbyt eleganckie zwroty pod adresem panny Ludbrook, ale walczyłam ze sobą, by pozostały tylko na etapie myśli.
Ciekawie... Przedpołudniowe rozmowy z zespołem, popołudniowe mądrości Braxtona, wykład Natalii, upomnienie Emmy... Nie zdziwiłabym się ujrzawszy za chwilę chłopaków z transparentem ‘Laura musi odejść’. Czyżby cały świat przeciwko mnie? A może ja przeciwko całemu światu? Spójrzmy prawdzie w oczy.
Po tym wszystkim z trudem przyszło mi skupienie się na pracy. Zbyt wiele rzeczy miałam w głowie, które aż prosiły się o przetrawienie. Nie miało najmniejszego sensu towarzyszenie chłopakom podczas wszystkich rozmów. Szczególnie, że przy piątej z nich, mnie samej zbierało się na mdłości słysząc zadawany w kółko zgrany już zestaw pytań. Wyszłam i zdecydowanym, szybkim krokiem mijałam szereg drzwi, za którym rzekomo miał się znajdować taras widokowy, a na nim Tim z Braxtonem. Rozsunęłam szklane drzwi i stanęłam oniemiała. Ogromna przestrzeń częściowo zagospodarowana na restaurację, z barem i z eleganckimi stolikami, częściowo pokryta piękną, zieloną trawą, na której rozłożone były miękkie siedliska, koce i leżaki. Jestem w raju!
[Tło muzyczne]
- Laura! – usłyszałam znajomy głos. Wśród grupki ludzi dojrzałam machającego Braxtona. Podeszłam bliżej i usiadłam na trawie obok – Jesteśmy Ci bardzo wdzięczni, że przyczyniłaś się do naszej obecności tutaj, to znacznie lepsze niż hotelowy pokój – uśmiechnął się wyciągając ramiona.
- Ja sobie też... – wydukałam wciąż oczarowana miejscem. Potwierdziły się słowa sprzedawcy spotkanego nad ranem w zatoce. Duńczycy jak nikt inny chyba potrafią docenić słoneczny dzień. Trudno było o wolne miejsca. Miałam wrażenie, ze wszyscy pracownicy biurowca zbiegli się by korzystać z ciepła napływającego z nieba. Położyłam się obok chłopaków, podkładając pod głowę zwinięty w rulon koc. Tkwiliśmy w milczeniu chłonąc wyjątkowo przyjemne powietrze. Jakby wszystko inne przestało istnieć. Kompletnie zawieszenie i odcięcie od rzeczywistości.
- Słuchajcie, na ile dziwne jest to, że w jednej chwili przepełnia mnie złość i mam ochotę kogoś zatłuc, a w drugiej o tej złości zupełnie zapominam? – przerwałam ciszę myśląc o moich zmiennych relacjach z młodszym Leto. Wyciągnęłam przy okazji aparat i uwieczniłam rozleniwionych muzyków i towarzystwo wokół nas.
- Nie jest to ani trochę dziwne. Jesteś kobietą, w związku z czym jest to zupełnie naturalne! – roześmiał się Braxton.
- Pytasz tak generalnie czy w odniesieniu do pobytu tutaj? – zapytał Tim.
- Raczej w odniesieniu do pobytu tutaj. Na co dzień raczej nie mam w zwyczaju by na kogokolwiek się złościć – wyjaśniłam.
- W takim razie świadczy to tylko o tym, że jesteś na dobrej drodze – odpowiedział tajemniczo, a widząc moje niezrozumienie kontynuował – Tu nie ma czasu na żale i pretensje. To znaczy oczywiście jest czas na to, by je wypowiedzieć, bez tego już dawno byśmy się pozabijali, ale nikt sobie nie zaprząta nimi specjalnie głowy. Pewnego rodzaju sekretem zgrania grupy jest chociażby to, że wszelkiego rodzaju problemy wyjaśniamy sobie od razu, ale też szybko zostawiamy je za sobą. Tu czas inaczej płynie, dużo się dzieje i od nagromadzania konfliktów i urazów, jest wiele ciekawszych i ważniejszych rzeczy. Jeśli zaczynasz to rozumieć, a co ważniejsze zaczynasz to wcielać w życie, to znaczy, że powoli zaczynasz chwytać filozofię takiego życia.
- Coś w tym jest... – uśmiechnęłam się zamykając ponownie oczy i wystawiając twarz do nieba. Przechwytywania energii słonecznej ciąg dalszy.
- Nie za dobrze Wam, pasożyty? – nasze głowy pokrył cień sylwetki Shannona, która po kilkudziesięciu minutach znienacka pojawiła się nad nami. Poderwałam się i usiadłam na trawie leniwie się przeciągając – Ruszać tyłki, zostajemy tu na obiedzie – wskazał na stolik w rogu, przy którym siedziała reszta ekipy przeglądając menu.
Dołączyliśmy do nich, dostawiając z trudem kilka krzeseł. Pogoda i wyjątkowo pozytywnie nastrajająca aura tego miejsca sprawiła, że obiad minął nam bardzo przyjemnie. Przez chwilę poczułam się jak na zjeździe rodzinnym. Mimo wielu rzeczy, które miałam gdzieś z tyłu głowy do przemyślenia, dzięki moim kompanom skutecznie o nich zapomniałam.
- Laura, Ty wspominałaś ostatnio o swojej przygodzie z teatrem... – zaczął Tim, gdy wszyscy zajęci byli jedzeniem – Może nam coś zarecytujesz?
- Chyba śnisz – roześmiałam się – Poza tym to nie do końca tak wyglądało.
- Oj weź! Dawaj tu scenę z Romeo i Julii! – roześmiał się Milicevic.
- Nie ma mowy! – powiedziałam zdecydowanie upijając sok.
- Proszę proszę! Pomogę Ci! – wstał i dotykając dłonią klatki piersiowej kontynuował cienkim głosem – Romeo, czemuż Ty jesteś Romeo? – spojrzał błagalnie na Shannona.
- Weź zboczeńcu! – szturchnął go starszy Leto – Znajdź sobie inną ofiarę.
- Czemuż Ty jesteś Romeo? Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! – kontynuował Tomo głaszcząc po twarzy perkusistę, który z obrzydzeniem odganiał jego rękę - Lub… Lub… Lub…? Co tam do cholery jest dalej?
- Lub jeśli tego nie możesz uczynić, to przysiąż wiernym być mojej miłości – dokończyłam zanosząc się śmiechem razem ze wszystkimi na widok rozanielonego i wczuwającego się w swą rolę Milicevica – Skąd to znasz?
- Moja siostra uczyła się kiedyś tej roli. Chodziła po domu przez tydzień w kółko powtarzając te kwestie – wyjaśnił, siadając z powrotem na swoim miejscu – No dobra, to teraz Ty – powiedział do mnie.
- Nie! – wlepiłam w niego wzrok – Nie ma mowy! Tobie idzie to wręcz wyśmienicie, nie śmiałabym nawet podejmować próby dorównaniu Twemu kunsztowi aktorskiemu! - puściłam do niego oko – Może innym razem... – powiedziałam niepewnie, na co Jared zareagował tajemniczym uśmiechem – Tym bardziej, że zaraz się zbieramy.
- Zgadza się, w hotelu najszybciej jak się da pakujecie i znosicie bagaże, za półtorej godziny mamy samolot – Ludbrook podeszła do nas po uregulowaniu rachunku.
- Zostańmy tu! – zajęknął gitarzysta wyciągając ręce.
- Julio, miej trochę klasy i nie rób scen! – klepnęłam Milicevica podnosząc się z miejsca.
- Paryż czeka! – zakomunikował Braxton.
- Jak mogłem o tym zapomnieć! – Leto aż rozpromieniał na samo wspomnienie o stolicy Francji, po czym jakby do siebie dodał – Paryż..., właśnie! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem...?

Dania okazała się dla mnie miejscem jednocześnie przeklętym i błogosławionym. Zmusiła mnie do zmierzenia się z tym, czego za wszelką cenę próbowałam uniknąć. Kazała spojrzeć na siebie i pozostałych z zupełnie innej strony. W gonitwie spraw i emocjonalnej bijatyce doprowadziła do granic wytrzymałości. Z czegoś jednak mnie oczyściła i coś we mnie zmieniła. I choć wyjeżdżając postrzegałam ją jako przełom na mojej drodze, to prawdziwy przełom miał dopiero nadejść. I gdybym ten przełom miała określić najkrócej jak potrafię, określiłabym go słowem: Paryż.

***
Rozdział w gatunku przejściówka ;) Wybaczcie, takie też muszą być! Może nie wnoszący zbyt wiele, ale przynajmniej dosyć obszerny.
[Tło wizualne], które pojawiło się w tym rozdziale, to nic innego jak moje wyobrażenie o bohaterach w danym momencie.

Co do kolejnych – nie mam pojęcia, kiedy mogą się pojawić. Muszę obecnie ostro zabrać się do kilku naglących spraw, co znacząco może stanąć na przeszkodzie w kontynuacji losów Laury.

Dziękuję wszystkim za obecność i aktywność ;) Wciąż mnie zadziwiacie!

PS1 Czy jest tu ktoś zza granicy? Nurtują mnie statystyki blogspotu ;)
PS2 Jeszcze odnośnie statystyk: opowiadanie przekroczyło w Wordzie magiczną liczbę 300 stron, a Wasze wejścia jeszcze bardziej magiczną liczbę 75 000 wejść. Gratuluję zatem sobie i Wam przede wszystkim!

16 listopada 2011

Rozdział trzydziesty trzeci

[Tło muzyczne]
- Tomo złap mnie – wymamrotałam opierając się ramieniem o ścianę.
- Co?
- Złap mnie! – krzyknęłam, gdy moja dłoń w ostatniej chwili ścisnęła koszulkę Chorwata. Nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale na pewno działo się źle.
- Przestań się wygłupiać, nie wymusisz na mnie tego, bym Cię niósł, leniu jeden! – roześmiał się.
- Uwierz mi, jeszcze chwila i zamiast mnie nieść, będziesz mnie zbierał z podłogi – wymamrotałam i wciąż mocno się go trzymając, schyliłam się opierając dłonią o udo.
- Dobra, do mojego pokoju – powiedział zdecydowanie, po kilkusekundowej ciszy, podczas której chyba analizował i sprawdzał na ile mówię poważnie. Uczepiona Tomo i po chwili także przez niego lekko podtrzymywana, niemrawo sunęłam przez korytarz, choć jedyne co widziałam to spowitą plamami podłogę – Na łóżko! – krzyknął.
- Do łazienki chcę – podniosłam się i powolnymi krokami próbowałam znaleźć się w pomieszczeniu obok. Dzięki Bogu, że wszystkie te pokoje wyglądają identycznie.
- Będziesz wymiotowała? – Milicevic zrobił przerażone oczy, na co ja tylko się skrzywiłam – Zlituj się! Przerabiałem to nad ranem z Shannonem, nie zniosę tego kolejny raz! – w jego głosie wyczułam uśmiech, nie byłam jednak w stanie odpowiedzieć mu tym samym. W końcu stanął centralnie nade mną - Co Ty robisz?
- Zabijam potwora... – wymamrotałam rozkładając się na wznak płytkach i zamykając oczy.
- Że kogo?
- Potwora, który siedzi teraz w mojej głowie i wali tam na oślep młotkiem... – miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi głowę – Słabo mi Tomo, poważnie – przesunęłam się po podłodze, podniosłam nogi i oparłam je o ścianę – Tak będzie lepiej. Tak się robi, podobno... Słyszałam kiedyś, że jak się człowiek źle czuje, to trzeba się właśnie położyć całym ciałem na zimnym, wtedy stabilizuje się ciśnienie. Albo coś innego... Coś na pewno się stabilizuje. O nogach do góry było coś na kursie z pierwszej pomocy. Poza tym i tak bym nie ustała, więc wolę się położyć niż rąbnąć bezwładnie o ziemię... – wyjaśniłam ledwo składając słowa w zdania.
- Wodę Ci dać? Zadzwonić po kogoś? Bierzesz może leki? Coś Ci przynieść? – podniosłam głowę i kątem oka widziałam skaczącego wokół mnie Tomo, wyglądającego jakby użądliła go osa.
- Po nikogo nie dzwoń. Nic nie chcę, leków nie biorę, nic nie przynoś. Siadaj, zaraz mi przejdzie – wycedziłam przez zęby walcząc z bólem – Może ręcznik mi zmocz wodą, zrobię sobie okład.
- Tylko pamiętaj, nie idź w stronę światła! Żadnych tuneli, żadnego światła! - w mgnieniu oka poderwał się i wykonał moje polecenie. Po chwili materiał wylądował na mojej głowie.
- Tomo, masz fajki? – usłyszeliśmy oboje w tle – Moje się skończyły, a nie chce mi się biec do sklepu – głos stawał się wyraźniejszy. Wiedziałam już, że to Tim.
- Jesteśmy w łazience! – krzyknął Chorwat nie ruszając się z miejsca.
- Jacy my? – nie otwierając oczu usłyszałam kroki i wiedziałam, że Tim przekroczył próg – Co tu robicie?
- Tomo siedzi, a ja leżę – powiedziałam zsuwając ręcznik z oczu i lekko się uśmiechając.
- To widzę. Coś się stało? – Tim oparł się o umywalkę spoglądał raz na mnie, raz na Tomo.
- Laura tu zaraz zejdzie, nie wytrzymała naszego tempa życia – roześmiał się Milicevic.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! Zaraz będę jak nowonarodzona! – wzięłam kilka głębokich wdechów, po czym skierowałam się do Tima – Głowa mnie rozbolała tak, że prawie odfrunęłam.
- Za dużo imprezujesz – Tim puścił mi oko.
- Raczej za mało sypiam i jem, a za dużo...
- ...a za dużo się kłócisz i wymądrzasz! – Tomo mi przerwał, za co oberwał ręcznikiem.
- Twój organizm powinien się już raczej przyzwyczaić. Chcesz coś na ból głowy? – Tim zaczął przeszukiwać kieszenie spodni, po czym wyjął niewielkie pudełeczko – Bardzo Cię boli? To są silne leki.
- Daj, raz się żyje… - wyciągnęłam dłoń, na której wylądowała tabletka.
- Tomo, masz fajki? – usłyszałam kolejny głos w tle.
Co jest? Mam deja vu?
- Czy ja wyglądam jak producent wyrobów tytoniowych? – Tomo przewrócił oczami i wstał.
- Pogrzało Was? Co tu robicie? – do łazienki wkroczył Shannon.
- Niech to ktoś wyjaśni – westchnęłam. Tomo w skrócie powiedział co się wydarzyło. Shannon stał oparty o framugę trzymając w dłoni porcelanowy kubek.
- Mogę? – wyciągnęłam rękę licząc, że podzieli się tym, co sączył. Pokiwał głową i podał mi napój. Uniosłam lekko tułów i popiłam tabletkę kawą znajdującą się w środku.
- Brałaś coś? – Shannon zmierzył mnie wzrokiem.
- Co? – uniosłam brwi zdziwiona, przez chwilę nie rozumiejąc co ma na myśli – Zwariowałeś? - W łazience zapadła cisza i wszyscy skierowali swój wzrok na mnie oczekując odpowiedzi – Chyba żartujecie! Jak Ci to w ogóle mogło przyjść do głowy? Od kilkudziesięciu godzin jestem na nogach i uwierz mi, brak snu i wydarzenia ostatniej doby wystarczają bym czuła się jak na haju.
- Wyluzuj, po prostu pytam – rzucił – To jak, masz te fajki? – skierował się do Tomo.
- Leto, Ty to jesteś bez serca – Tomo wyjął paczkę z kieszeni i rzucił nią w perkusistę – Nasza pani fotograf walczy o życie, a Ty tylko o sobie myślisz.
- Myślę, że ma jej się na życie – Shannon uśmiechnął się mierząc mnie wzrokiem, po czym dodał – Sam potrzebuję uzdrowiciela, mam kaca jak stąd do Chin. Nie tylko Laura ma za sobą ciężką noc.
- Prawda – zgodziłam się widząc zmordowane miny chłopaków i zaczęłam powoli się podnosić – Mnie już lepiej. Koniec przedstawienia! Rozejść się – usiadłam pod ścianą i sączyłam kawę Shannona. Powoli kołowrotek się uspokajał, plamy zniknęły, pozostał tylko ból głowy.
- Balkon – Leto szturchnął Tima i skierowali się do wyjścia. Tomo oparty o ścianę przyglądał mi się w milczeniu.
- Dochodzę do siebie – powiedziałam wstając i kierując się do pokoju obok – Dobra jeszcze minutka i zmykam – widząc łóżko nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że do mnie przemawia. Padłam wtulając głowę w miękką pościel – Chyba potrzebuję czasu, by przywyknąć do Waszego trybu życia, do tego wszystkiego – wymamrotałam z twarzą wgniecioną w materiał.
- Tego czasu to akurat masz coraz mniej, więc spiesz się – powiedział Tomo rzucając się obok mnie. Głośno ziewnął i przeciągnął wydając przy tym odgłosy niczym dzikie zwierzę. Zmierzyłam go wzrokiem, na co on tylko wyszczerzył zęby i przymknął oczy.
- Lepiej? – do pokoju wszedł Tim z Shannonem, a za nimi opary jak z zakładowej palarni, wyjątkowo drażniące moje nozdrza.
- Chyba tak... Dziękuję – odpowiedziałam obserwując ich ruchy. Tim usiadł na fotelu stojącym obok łóżka, Shannon natomiast zakrył palec ustami, po czym z impetem rzucił się na leżącego Milicevica.
- Na głowę upadłeś? Chcesz mnie połamać? – Tomo aż podskoczył – To ciało jest warte miliony, lepiej uważaj!
- Już nie bądź taki delikatny - Shannon zsunął się z gitarzysty i rozłożył obok.
[Tło muzyczne]
- Tomo widziałeś Laurę? Gdzieś mi zwiała... – usłyszeliśmy głos z korytarza, a tuż po nim nad łóżkiem stanął Jared – Co Wy tu robicie?
- Jak Ci zwiała, to najwidoczniej miała ku temu powód. Ten powód nazywa się boskie ciało Milicevica! – Tomo wyprężył pierś.
- Widzisz Jared, podejrzewałeś mnie o romans z Olitą i moim rodzonym bratem, a o swoim rozwiązłym gitarzyście nie pomyślałeś – roześmiałam się unosząc wskazujący palec do góry. Leto stał zdezorientowany – Przecież żartuję! – przewróciłam oczami i usiadłam na łóżku po turecku.
- Ja Ci to wyjaśnię! Otóż Laura przyszła do mnie, położyła się i powiedziała, że jest cała dla mnie. Stwierdziłem, że sam nie dam jej rady, więc zawołałem Tima. Potem przyszedł jeszcze Shannon, trochę kręcił nosem, ale ostatecznie stwierdził, że zostanie. Teraz siedzimy i zastanawiamy się jak się do niej zabrać. Także dobrze, że jesteś, może chcesz się przyłączyć? – popatrzyłam na Tomo spod byka - Wprawdzie nie wygląda zbyt zachęcająco, ale jak się nie ma co się lubi... – zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, za co oderwał w ramię. Jared zrzucił bluzę i usiadł na brzegu łóżka – A tak poważnie to ominęła Cię akcja reanimacyjna tejże oto niewiasty.
- Jaka akcja reanimacyjna? – zmarszczył brwi.
- Żadna akcja reanimacyjna, źle się poczułam, Tomo był obok, zaciągnął mnie tu, nic takiego, po prostu głowa mnie rozbolała, taka głupota – powiedziałam spokojnie nie chcąc roztrząsać sprawy.
- Głupota? Nic takiego? Nie chcę mówić, kto jeszcze chwilę temu słaniał się na nogach, bredził coś o potworze walącym młotkiem, a potem położył się na środku łazienki. Naprawdę nie chcę mówić... – Tomo teatralnie palcami wskazującymi obu dłoni wycelował w moją twarz.
- Tak to ja! – przyłożyłam rękę do klatki piersiowej – Jak widać żyję i mam się dobrze. Zaraz mi przejdzie zupełnie.
- W takim razie masz dziś wolne – Jared powiedział to w sposób taki, jakby było to zupełnie oczywiste.
- Chyba w Twoich snach. Zrobię sobie drzemkę, wezmę prysznic, wypiję kawę i będę jak nowa!
- Nie w moich snach, tylko będzie tak jak mówię. Zmęczona, niewyspana, z bólem głowy i omdlewaniem, do niczego nam się nie przydasz... Najwidoczniej potrzebujesz odpoczynku.
- Jestem za Laurą! – Tomo podniósł rękę. Wdzięcznie wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, chyba nieco za wcześnie – Prysznic zdecydowanie jej się przyda!
- Ty złośliwy niedźwiedziu! – szturchnęłam go próbując zepchnąć z łóżka – Spójrz na siebie!
- Ej, chciałem tylko nieśmiało przypomnieć, że to moje łóżko… - wgramolił się z powrotem – Nie spinaj się tak, żartuję. I tak naprawdę jestem na Jaredem. Prawie zeszłaś w tej łazience. Jak szef mówi, że masz odpocząć, to masz odpocząć.
- Przestańcie się wiercić, niektórzy próbują spać! – warknął Shannon przekręcając się na bok.
- Wczoraj jak błagałam o wolne, to wszyscy mówili, że nie ma takiej opcji, a dziś tak po prostu mogę zostać, obijać się i nikomu to nie przeszkadza? – zapytałam podejrzliwie.
- Chodzi o Twoje zdrowie, to trochę inna bajka niż chęć uniknięcia Marcela… - odpowiedział z pewnością siebie w głosie – Poza tym dziś jedziemy tylko na wywiady, możesz to sobie odpuścić. Nic się nie stanie.
- Uniknięcia Marcela? – Tomo wyraźnie się zainteresował – Czyżby ten wyrostek, z którym byłem gotowy walczyć, złamał twe serce?
- Nieważne! I nigdzie nie zostaję! Wszystko już okey! – zrobiłam minę rozkapryszonego dziecka.
- Opowiedz, opowiedz! Brakuje nam tu pikantnych opowiastek! – Tomo jak rozemocjonowana nastolatka trzepotał rękami – W kółko tylko koncerty, wywiady, jedzenie, koncerty, wywiady, jedzenie. Czasem spanie. Żadnych romansów, żadnych ekscesów, żadnych awantur...
- Ja miałem wczoraj eksces. I dochodzę do siebie do teraz – wymamrotał Shannon.
- Proszę Cię daj spokój, Tomo... – spojrzałam na niego zrezygnowana, po czym dodałam – Jestem Ci naprawdę wdzięczna za wczoraj. Nie miałam okazji wcześniej podziękować, więc robię to teraz. To wszystko w ogóle nie powinno było się wydarzyć…, ale cóż czasu nie cofnę.
- Moja droga, w takich sprawach jestem zawsze zwarty i gotowy – roześmiał się rozkładając ramiona i demonstracyjnie napinając mięśnie – To jako wyraz wdzięczności opowiedz o co chodziło!
- Nie! – powiedziałam zdecydowanie – Wymyśl coś innego. Przepraszam Was wszystkich, że musieliście uczestniczyć w tej szopce w klubie i dziękuję za gotowość pomocy.
- Jesteś teraz jedną z nas. A swoich trzeba pilnować i bronić – Milicevic klepnął mnie w ramię, a ja czułam jak czerwienię się na jego słowa.
- Dokładnie! I w związku z tym zarządzam Ci dziś dzień wolny, w ramach obrony... Twojego zdrowia! – Leto klasnął w dłonie. Ten znowu swoje.
-
Nie ma takiego zarządzania! Siłą mnie w pokoju nie zamkniesz!
- Jak będę musiał to zamknę – uśmiechnął się – I słuchaj starszych. Dobrze na tym wyjdziesz! Wszystko robisz po swojemu i sama widzisz co z tego wynika.
- Niby co? – podniosłam ton.
- Spięcia, sprzeczki, kłótnie, ciche dni, głośne dni, spotkania z przeszłością i nawalanie zdrowia – wyliczał.
- Acha i to wszystko moja wina? Świetnie.
- Po części...
- To może powinnam wyjechać? – poirytowałam się.
- A może nam zaufać? Zamiast zwiewać, to nabrać dystansu, otworzyć się, przestać podejrzewać o nie wiadomo co, słuchać rad. Nikt tu nie jest przeciwko Tobie! Siedzimy w tym dłużej od Ciebie. Mamy być zgraną drużyną. Jak się z kimś przebywa 24 godziny na dobę to inaczej nie można. Takie życie rządzi się swoimi prawami!
- Na przykład takimi, że wszyscy wszystko o sobie wiedzą – do rozmowy wtrącił się Tomo.
- I wchodzą bez pukania do Twojego pokoju – dodałam.
- Czasami bekają albo chrapią – Tim wskazał na Shannona, który w międzyczasie odpłynął w tylko jemu znane rejony. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Wiem, ja to wszystko wiem... – powiedziałam cicho. Zrobiło mi się głupio, poczułam nagle, jakbym była przyczyną całego zła – Może chwilami zachowuję się dziwnie, ale po prostu próbuję… chronić siebie.
- A co my chcemy Cię zabić? – Jared się roześmiał.
- Głowa do góry! Będzie tylko lepiej! – Tomo poczochrał mnie po włosach.
- Tylko musisz przestać być taka uparta, zawzięta i skryta – Nawet Tim przeciwko mnie, koniec świata! Cóż, nie ulegało wątpliwości, że mieli rację. Po części na pewno ją mieli.
- Rozumiemy, że próbujesz chronić swoją prywatność. Chyba nikt tak dobrze jak my tego nie rozumie. Wszystko będzie prostsze, jeśli będziesz nieco bardziej otwarta i szczera – westchnął nieco smutno. Spojrzałam mu w oczy odpowiadając tym samym. Czułam się bezradna. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, które zostało przerwane przez ciche pukanie do drzwi, w których pojawiła się Emma.
- Wszędzie Was szukam. Doszliście już do siebie? Za godzinę się zbieramy i jedziemy. Mamy przed wylotem do nagrania kilka wywiadów – mówiła wstukując coś w telefon.
- Można to przesunąć? – Jared splótł dłonie i założył je na kark. Wszyscy zwróciliśmy się w jego stronę zdziwieni.
- Jak przesunąć? Coś nie gra? – Emma oderwała wzrok od telefonu.
- Wyglądamy jak milion nieszczęść, to nie gra. Ja nie spałem od wczoraj, Laura zresztą też, chłopaki ledwo dogorywają po tym przyjęciu, Shannon sama widzisz. To nie ma sensu... – wyjaśniał.
- Nie śpię! Próbuję zapanować nad kołowrotkiem w mojej czaszce! – perkusista nagle się przebudził i na dowód trzeźwości swego umysłu otworzył szeroko oczy.
- Dacie radę, weźcie szybki prysznic, zjedzcie śniadanie. Prześpicie się w samolocie. Nie pierwszy i nie ostatni raz tak jest! – odpowiedziała zdecydowanie, na co większość zajęknęła z niezadowoleniem.
- A już miałem nadzieje... – westchnął Tomo podnosząc się z łóżka.
- Emma przełóż to. Na popołudnie. Nie będziemy odwalać fuszerki. Samolot mamy wieczorem, tak? – zapytał Jared, na co Emma pokiwała głową – Zdążymy ze wszystkim. Wszystko ustalone, a teraz wszyscy do siebie.
- Ustalone to będzie jak wykonam piętnaście telefonów i będę się musiała tłumaczyć ludziom. Zapowiada się miłe popołudnie... – pokręciła z niezadowoleniem głową Emma. Przeczesała dłonią włosy i dodała – 14 może być? Wyrobicie się?
- Tak jest! – Tomo zasalutował po czym znowu opadł na łóżko przytulając się do poduszki – Niech mnie ktoś obudzi pół godziny przed wyjściem. A Ty się klocku posuń jak masz zamiar tu spać! – szturchnął Shannona, który stękając wstał i najwidoczniej zdecydował odpocząć u siebie.
- Tomo, dzięki raz jeszcze za wszystko. Za wczoraj i dziś… – nachyliłam się i delikatnie cmoknęłam go w czoło.
- No proszę Cię, tak to ja mogę pomagać codziennie – wyszczerzył zęby. Widać było, że zaraz odpłynie do krainy snu. Mając w głowie jego obraz szalejącego na scenie, uśmiechnęłam się na widok gitarzysty opatulającego się kocem jak dziecko.
Ruszyłam w stronę wyjścia, odwracając się i spoglądając na siedzącego tam nadal Jareda.
- Tobie też... – powiedziałam cicho i udałam się korytarzem do swojego pokoju.
[Tło muzyczne]
Mój cykl dobowy został zaburzony na dobre. Czułam się jakby ktoś przejechał kilkukrotnie po mnie walcem. Zbyt wiele jak na jeden dzień...Jedną noc. Zbyt wiele jak na te kilkadziesiąt godzin. Marcel na festiwalu, potem w klubie, kłótnia z Jaredem, zupełnie niepotrzebna, potem ten spacer, całkiem miły, ale emocjonalnie nienajłatwiejszy i tak czy inaczej męczący, rozmowa z Marcelem pod hotelem, potem ten obrzydliwy ból głowy i piękne podsumowanie mojej osoby przez chłopaków. Tyle zdarzeń w kilkadziesiąt godzin. Spokojnie można by to rozłożyć na tydzień. Tu czas płynie zupełnie inaczej – pomyślałam szukając klucza w kieszeni bluzy, po czym otwierając drzwi powiedziałam do siebie wzdychając – Tu wszystko jest inne.
- Ty też jesteś tu inna… - usłyszałam za sobą i niemalże podskoczyłam.
- Chcesz, żebym dostała zawału? – z przerażeniem spojrzałam na wokalistę spokojnie stojącego za moimi plecami – Nie skradaj się tak... – przekręciłam klucz i porozumiewawczo spojrzałam na Jareda pytając czy chce wejść. Bez zastanowienia przekroczył próg. Okey, to już sobie odpoczęłam. Rzuciłam klucz na komodę i skierowałam się prosto do łazienki. Leto kroczył za mną – W tym wydaniu to na pewno jestem inna – powiedziałam przemywając twarz wodą i analizując swoje zmęczone odbicie w lustrze – Marne pocieszenie, ale na szczęście Ty nie wyglądasz lepiej – uśmiechnęłam się do Leto, który oparty o ścianę w milczeniu gapił się w sufit. Przepłukałam usta płynem i skierowałam się w stronę łóżka. Nie wiem jak Ty Leto, ale ja idę spać. Chcesz to sobie tu stój. Nie miałam ani siły, ani możliwości by się przebrać, więc jak stałam, w dresie i bluzie, tak padłam na łóżko. Rozplotłam związane włosy i przytuliłam się do poduszki. Po kilku sekundach poczułam jak łóżko się załamuje i rozchylając lekko oczy zobaczyłam siadającego tam Jareda.
- Inna to znaczy jaka? – zapytałam – To znaczy pomijając fakt, że na co dzień nie wyglądam raczej jak trup, a dziś spokojnie można by mnie żywcem zapakować do trumny i nikt by się nie zorientował, że oddycham.
Jared w zamyśleniu stukał palcami w narzutę łóżka.
- Brakuje mi trochę... – zaczął niepewnie - ...brakuje mi trochę Laury z Pragi. Takiej pewnej siebie, zdecydowanej, odważnej, zabawnej, nie przejmującej się niczym, chwilami może nawet obojętnej. Takiej bez ograniczeń, bez lęków, bez... Sam nie wiem... – uciął.
- Nie ma tamtej Laury. Tak samo jak nie ma Laury sprzed trzech lat i nie ma Laury sprzed pięciu lat. Ani tej sprzed piętnastu... – odpowiedziałam poprawiając poduszkę i układając głowę tak, by lepiej go widzieć.
- Nie chcę tej sprzed piętnastu, chcę tę sprzed kilku tygodni... – założył i zapiął bluzę, po czym przekręcił się i położył na brzuchu w bezpiecznej odległości obok. Co to w ogóle znaczy ‘chcę’? Kolego, przystopuj.
-
Wiesz, że on ma żonę? – zapytałam po chwili.
- Kto? – zmarszczył brwi.
- Marcel. Ma żonę. Nie jestem w stanie ocenić czy się zmienił czy nie, być może – zagryzłam wargę – Na pewno ułożył sobie życie. Układa sobie, na nowo.
- Jest Ci z tego powodu przykro?
- Sama nie wiem. To znaczy, na pewno nie w takim sensie, że chciałabym być na jej miejscu. Nie, nie chciałabym. Po prostu to takie dziwne uczucie spotkać kogoś po latach i wiedzieć, że poszedł na przód. Że nie stoi w miejscu. Ja mam czasami wrażenie, że stoję. Niby ciągle się coś w moim życiu zmienia, dzieje, może nawet za dużo przez te ostatnie lata... Tylko tak sobie dzisiaj pomyślałam po spotkaniu z nim, że u niego wszystko zmieniło się na lepsze, tak wnioskuję. A u mnie, nic już chyba nie będzie tak dobre, jak było kiedyś... Boże, gadam od rzeczy, przepraszam – przetarłam czoło dłonią i zamknęłam oczy.
- Wiesz, tylko od Ciebie zależy czy będziesz stała w miejscu, cofała się czy kroczyła na przód. Od Ciebie zależy czy będziesz rozpamiętywała przeszłość i pozwalała na to, by ona zdominowała Twoją teraźniejszość i niszczyła przyszłość. Zobacz, tak naprawdę tego, co było, tego co się wydarzyło kiedyś, już nie ma, nie masz wpływu na tamte wydarzenia. Jesteś Ty tu i teraz. I to tu i teraz zależy właśnie od Ciebie. Jesteś panią swojego losu, możesz nią być, powinnaś nią być. Masz ku temu wszelkie predyspozycje. Pamiętaj, liczy się tylko dziś. To dziś, które kształtuje jutro… - wciąż z zamkniętymi oczami słyszałam jak cicho się roześmiał – Teraz to ja gadam od rzeczy. Może gdybym więcej o Tobie wiedział, mógłbym się do tego odnieść, a tak moje słowa mogą być tylko pustymi frazesami, które odbierasz i myślisz ‘O czym ten idiota mówi?’.
- Nie myślę tak – otworzyłam oczy – Masz rację. I ja to wszystko wiem. Tylko tutaj jakoś tak się pogubiłam i trochę straciłam pewność siebie... – przyglądał mi się uważnie - ...ale chyba jestem na dobrej drodze by się odnaleźć, po tym wszystkim, co zdążyło się tu wydarzyć. Może jak nie będziesz mi tak działał na nerwy, to jest szansa na Laurę z Pragi – uśmiechnęłam się szeroko.
- I kto to mówi!
- Tak, wiem, jestem tu przyczyną wszystkiego co złe.
- Dobrze wiesz, że nie jesteś…
- Nie jestem? To już nie jestem niezrównoważona, histeryczna, zamknięta, uparta, kłótliwa, skomplikowana, hipokrytyczna... – zaczęłam wymieniać, aż zakrył mi usta dłonią.
- Już daj spokój, znowu się nakręcasz, a ja już nie mam siły Ci tego tłumaczyć. Tym bardziej, że wszystko doskonale rozumiesz, tylko nie chcesz tego przyjąć. A poza tym nie ma takiego słowa jak hipokrytyczna! – roześmiał się.
- Wiem, ale potrzebowałam przymiotnika, hipokrytyczna, taki laurowy neologizm – wyjaśniłam. Czułam, że jestem już na granicy snu, moje powieki stawały się coraz cięższe, miałam wrażenie, że moje ciało wbija się w miękkie łóżko – Jared?
- Hm?
- Dziękuję za dziś. To pod hotelem. Mogłeś zrobić w tym czasie setkę innych rzeczy, ale zostałeś. Doceniam to.
- Musiałem zostać, inaczej byś stamtąd zwiała – przekręcił się i usiadł opierając się o ścianę. Teraz widziałam tylko jego wyciągnięte nogi. Mało przekonujący argument. Zastanawiałam się czemu tak naprawdę to zrobił, ale nie chciałam już kontynuować tego wątku. Ostatnie przebłyski świadomości oraz zaistniała sytuacja skłoniły mnie jednak by zapytać o coś zupełnie innego.
- Naprawdę żałujesz, że zabrałeś mnie w tę trasę? Wiesz, to zawsze można odkręcić, u mnie w redakcji ustawiłaby się kolejka chętnych na moje miejsce... – głos mi zadrżał. Pomimo wszystkich kłótni, spięć i niełatwych dla mnie momentów, perspektywa powrotu wcale nie poprawiała mojego samopoczucia.
- A powiedziałem tak?
- Powiedziałeś, wczoraj w nocy, w moim pokoju. Że zabrałeś w trasę kogoś obcego i że zaczynasz tego żałować...
- To było wczoraj... – znowu zaczął się wiercić i tym razem znalazł się naprzeciwko mnie ułożony na boku – A jak wiesz wczoraj już nie ma.
- Nie ma, ale te słowa wciąż są w mojej głowie...
- A więc trochę się przestraszyłaś? – uśmiechnął się – Sama wiesz jakie były ostatnie dni. Trudne dla nas obojga. Myślę, że co nieco sobie wyjaśniliśmy i jak powiedział Tomo teraz będzie już tylko lepiej. Oczywiście pod warunkiem, że posłuchasz naszych rad i przestaniesz być takim dzikusem! Poza tym mówiąc, że żałuję, trochę chciałem Cię sprowokować – poruszył kilkukrotnie brwiami zadowolony z siebie – Także nie myślę tak. Tak samo jak Ty nie myślisz, że jestem rozpieszczoną gwiazdą, która miała swoje widzimisię Cię tu zabrać!
- A skąd ta pewność? – udawałam oburzenie.
- Chyba nie dałem Ci powodu, byś tak myślała? Jestem pewien, że powiedziałaś to w przypływie złości.
- Jestem pewien, jestem pewien – zaczęłam go przedrzeźniać – Wkurzasz mnie tą swoją wszechwiedzą! I do tego kręcisz się jakbyś miał owsiki! Ułóż się wreszcie i chodźmy spać! – powiedziałam zdecydowanie, na co Jared wyszczerzył się w uśmiechu tak szerokim, że prawie rozerwało mu twarz – Nie mam serca Cię stąd wyganiać. Już się tak nie ekscytuj, będziemy tylko obok siebie leżeli.
- Małymi krokami... Wiesz nie od razu Rzym zbudowano! Od czegoś trzeba zacząć!
- Weź Ty Leto już nic lepiej nie mów, zamknij oczy i śpij. Zachowując tę odległość, co teraz, ani milimetra bliżej! – pogroziłam mu palcem i wsunęłam się pod narzutę.
- Tak, pamiętam, mam się nie zbliżać. Nuda! – zawył nienaturalnie przedłużając ostatnie słowo. Nie miałam już siły odpowiadać, tym bardziej, że zawinięta i przytulona do poduszki marzyłam o zaśnięciu – Laura?
- Mhm?
- A moglibyśmy przestać mówić sobie rzeczy, których tak naprawdę o sobie nie myślimy? – powiedział niemalże szeptem.
- Moglibyśmy... – odpowiedziałam wzdychając i nasuwając narzutę na głowę, próbując tym samym uchronić się przed słońcem zza okna. Przestać mówić sobie rzeczy, których tak naprawdę o sobie nie myślimy? Moglibyśmy. Nie jestem pewna czy wyjdzie nam to na dobre, ale czemu by nie spróbować?

***
Wymęczony, ale jest. Samopoczucie Laury chyba mocno mi się udzieliło, bo nie mam siły napisać nic więcej. Co do rozdziału mam takie przemyślenia, że lepiej się nimi nie dzielić. Jak zawsze pozostawiam do oceny Wam. I przepraszam za brak powiadomień, ale same widzicie, która jest godzina ;)

Dziękuję wszystkim, którzy „zameldowali się” i którzy zechcieli się wypowiedzieć pod ostatnim rozdziałem. Cieszę się, że mimo tak długiej przerwy, wiele z Was wciąż ze mną jest.

Dobrej nocy. A raczej dobrego dnia ;)

6 listopada 2011

Raz, dwa - próba klawiatury ;)

Dziewczyny,

Gdybym miała napisać wszystko, co chcę napisać do Was to prawdopodobnie powstałoby z tego kolejne opowiadanie, więc postaram się być oszczędna w słowach.

Zacznę od sprawy najważniejszej – czyli od Was. Nie wiem czy macie pojęcie, jak bardzo jestem zdziwiona, ale i szczęśliwa, że są osoby, które jeszcze we mnie wierzą, zaglądają tu i czekają na dalszy ciąg opowiadania. Mogłybyście już dawno kopnąć mnie w tyłek i nigdy więcej nie odwiedzać tej strony. Jestem świadoma tego, że takich osób, które straciły cierpliwość i losów Laury niestety nie poznają do końca, jest wiele. Jest mi oczywiście przykro, jeśli kogoś zawiodłam i jeśli ktoś zrezygnowany zapomniał o tym opowiadaniu, ale szczerze to zupełnie się temu nie dziwie i doskonale to rozumiem. Przerwa, którą zrobiłam to istne szaleństwo. Zdajecie sobie sprawę z tego, że ostatni rozdział powstał, gdy jeszcze nie było informacji o koncercie? Mam wrażenie, że minęły wieki. Ten wpis jest także po to, byście mogły, jeśli tylko macie na to ochotę, wyrzucić z siebie wszystkie emocje i porządnie mnie zjechać za tę długą ciszę.
Także krótko reasumując, przepraszam wszystkie osoby, które zaangażowały się w to opowiadanie i przez tak długi czas zostały z pewnego rodzaju pustką i brakiem informacji z mojej strony. Jednocześnie niezwykle doceniam Wasze dopingowanie mnie, dopytywanie o rozdziały, wspieranie – bez tego pewnie odkładałabym to w nieskończoność. Przede wszystkim dziękuję Wam na sympatię i oddanie – rzeczy niezwykle cenne i bardzo dla mnie ważne. Nie raz to powtarzałam, mam najlepsze czytelniczki pod słońcem. I nawet jeśli zostanie Was garstka, to dla tej garstki warto będzie tworzyć.

Przejdźmy do sprawy, którą pewnie żyje teraz większość z Was – koncert. Do woli możecie się tu wyżyć pisząc co tylko macie ochotę – refleksje, pytania, a potem wrażenia. Wiele osób pytało, czy będę w Łodzi i czy jest możliwe spotkanie. Na oba pytania odpowiedź brzmi - tak! Będę w Łodzi na obu koncertach, co oznacza, że jeśli tylko coś ustalimy, nic nie stoi na przeszkodzie, by się spotkać. Część z Was pewnie już jest w Łodzi i nie odczyta tej wiadomości, ale wszystkie osoby, które dopiero się tam wybierają, mogą się ujawnić właśnie tutaj.

Byłabym Wam zresztą wdzięczna, gdyby każdy kto przeczyta ten wpis i nowy rozdział, zostawił po sobie ślad, choćby słowo, tak dla mojej wiadomości, że jeszcze tu jesteście ;) Oczywiście zrozumiem aluzję, jeśli nie zrobicie tego przez najbliższe cztery miesiące ;)

Dziewczyny, tak czy inaczej, witajcie ponownie!