ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

4 grudnia 2011

Rozdział trzydziesty piąty

To, jak bardzo byliśmy zmęczeni i jak bardzo życie w trasie podlegało zasadzie tu i teraz, uświadomiła nam Emma, która ku zaskoczeni większości, na lotnisku wręczyła nam bilety do Szwajcarii. Jak się okazało to właśnie ona była kolejnym celem podróży. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, ale niektórzy wydawali się tym faktem mocno zawiedzeni. Czekanie na lot upłynęło zatem głównie na wyklinaniu krainy sera i narzekaniu. W samolocie na szczęście wszyscy padli jak muchy, ze mną na czele. Do hotelu dotarliśmy w nocy i zgodnie powędrowaliśmy do swoich pokoi. Wszyscy bez wyjątku potrzebowali odpoczynku, a szwajcarskie świeże powietrze zdecydowanie temu sprzyjało. Rzucając w kąt swoje bagaże, zdołałam jedynie umyć zęby i zdjąć ubrania.
[Tło muzyczne]
Nad ranem obudziło mnie wścibskie słońce i odgniatająca się na mojej twarzy klawiatura telefonu. Dzięki uchylonemu przed zaśnięciem oknu pokój wypełniał zapach letniego wiatru. Cudownie! Usiadłam na łóżku i mierząc wzrokiem moje chwilowe miejsce zamieszkania, uśmiechnęłam się do siebie. Nowy dzień, lepszy dzień. Miałam ogromną ochotę wstawić wodę, w oczekiwaniu na jej zagotowanie wsypywać do kubka starannie odmierzone półtorej łyżeczki kawy, obserwować unoszącą się nad czajnikiem parę. Prozaiczne. Czasami brakowało mi zwykłych elementów mojego polskiego dnia codziennego. Pozornie nieistotnych, uznawanych za rutynę, a mimo to trwale wpisujących się w pewnego rodzaju poczucie, że jest się u siebie i robi to, na co ma ochotę. Niestety. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Podniosłam słuchawkę i precyzyjnie określiłam czego potrzebuję: ceramiczny kubek, żadna szklanka, żadna filiżanka, z mlekiem, bez cukru. Ledwo zdążyłam wypakować kosmetyki i założyć na siebie szlafrok, a za drzwiami już czekał przemiły młody człowiek. Odebrałam swoje zamówienie, szczerząc się przy tym nienaturalnie. Chłopcze nie patrz tak na mnie, ratujesz mi życie! Odstawiłam kubek na szafkę i w podskokach pobiegłam do łazienki. Mając w perspektywie kofeinę przyjemnie drażniącą moje zmysły, uwinęłam się z prysznicem w nie więcej jak piętnaście minut. Wskoczyłam w czarne szorty i biały t-shirt, uzbrojona w książkę i wciąż gorącą kawę, wyszłam na balkon. Balkon to określenie wysoce nieadekwatne. W odróżnieniu do zajmowanych do tej pory pokoi, ten wyposażony był w najprawdziwszy i najpiękniejszy chyba taras. Gdyby dla gości zabrakło miejsc spokojnie zdołaliby wstawić tu pięć łóżek. Gdy w nocy dotarliśmy do hotelu, mojej uwadze umknęło to, w jakim miejscu zostałam zakwaterowana. Rozsiadając się w wiklinowym fotelu, mając przed sobą widok z co najmniej piętnastego piętra, miałam ochotę zostać tam przez cały dzień. Daj Boże, żeby ta chwila trwała wiecznie! Do śniadania miałam dobrą godzinę i przez tę właśnie godzinę postanowiłam nigdzie się nie ruszać. Zawieszona w przestworzach błękitnego nieba, w towarzystwie ciepłych promieni słonecznych i rześkiego wiatru, chłonęłam panujący wokół spokój. To, czego tak bardzo mi brakowało. Bycia samej ze sobą. Cieszyło mnie słońce, cieszyło wcześniejsze przebudzenie, cieszył niedzwoniący telefon, cieszyły ściekające z moich mokrych włosów i powolnie spływające po ramionach krople wody. Długi i spokojny sen wpłynął wyjątkowo kojąco na moje zszargane nerwy, dodał siły, napełnił pozytywną energią, oczyścił z negatywnych emocji i sprawił, że złe samopoczucie dnia poprzedniego stało się ulotnym wspomnieniem. Szwajcario, już Cię lubię! Wyciągnęłam nogi, opierając je na stojącym obok fotelu i przymknęłam oczy. Siedzenie w pojedynkę ma to do siebie, że dopuszcza do głosu tylko Twoje myśli. A te, tego poranka, nie bolały i nie męczyły tak bardzo, jak do tej pory. Przypomniałam sobie rozmowę z Natalią i jej mający mnie zmobilizować do zmiany wykład. Ma rację, tylko ode mnie zależy, co zrobię ze swoim czasem spędzonym w trasie, czy wyciągnę z niego, to co najlepsze, czy wszystko będę przeobrażała w dramat. Mogłam nadal spędzać minuty, godziny a nawet dnie na analizowaniu każdej sytuacji, porównywaniu jej z przeszłością, zastanawianiu się co może się zdarzyć, usilnym unikaniu wszystkiego, co niesie ryzyko zranienia, składaniu tego wszystkiego w całość. Mogłam też zostawić to za sobą, przyjmować wszystko, co mnie spotyka i odnajdywać w tym radość, ruszając jednocześnie do przodu. Tak jak robiłam to do tej pory, w życiu przed trasą. Mogę. I tak zrobię. A przynajmniej się postaram. Zamiast być mistrzynią teorii, posiadającą złote rady dla każdego, poza samą sobą. Albo mówiąc inaczej, nie potrafiącą ich w odniesieniu do siebie zastosować. Choć musiałam stawiać czoła demonom przeszłości, musiałam walczyć o siebie i wciąż się bałam, znacznie bardziej przerażała mnie wizja piekła, którą przedstawiła mi Natalia, a które to naprawdę miało szansę stać się królestwem moich niewykorzystanych szans i przespanych chwil szczęścia. Zatem nic, tylko dziękować z to przebudzenie. Poranne i nie poranne też. W tamtym momencie nie myślałam o tym, że skoro tak proste, a zarazem zmienne zjawiska jak promienie słoneczne, natężenie wiatru czy nowe otoczenie, potrafią mnie podnieść, to równie proste i zmienne zjawiska mogą przyczynić się do mojego upadku.
[Tło muzyczne]
Dźwięk telefonu przypomniał mi o zbliżającej się godzinie śniadania. Wstałam leniwie z fotela i z niezadowoleniem opuściłam taras. Wysuszyłam włosy na szczotkę, obawiając się, że w przeciwnym wypadku skazana będą na paradowanie z puszystym sianem na głowie. Omijając poranny rytuał zwany makijażem, złapałam aparat, wyszłam z pokoju i zjechałam na dół. W restauracji, poza największym jaki w życiu widziałam szwedzkim stołem, zastałam tylko Shannona, który zwinnie przeprowadzał operację teleportacji jedzenia z półmisków na swój i tak już pełny talerz. Widząc jednak wszystko, co restauracja miała do zaoferowania, zrobiłam dokładnie to samo, co on. Towarzysząc starszemu Leto w komponowaniu śniadania marzeń, dowiedziałam się przy okazji, że reszta albo śpi, albo już zjadła, albo je w pokoju. Co oznaczało kontynuację spokojnego poranka aż do godziny 14, gdy to mieliśmy wyruszyć na wywiady a potem prosto na koncert. Uradowana wróciłam do siebie i pochłonęłam prawie wszystko, co ze sobą przyniosłam. Dopijając poranną kawę zapaliłam ostatniego z paczki papierosa. Otworzyłam balkon na oścież, ułożyłam się wygodnie na łóżku i zatopiłam w lekturze. Kilkadziesiąt minut później ciszę przerwało pukanie do drzwi. Do pokoju weszła Ludbrook z plikiem kartek w jednej dłoni i telefonem w drugiej.
- Nie teraz – powiedziała lekko poirytowana pod nosem na dźwięk nadchodzącego połączenia. Odrzuciła je i spojrzała na mnie - Masz chwilkę? – odłożyła wszystko na komodę i wsunąwszy ręce do kieszeni stanęła naprzeciwko mnie.
- Jasne – zamknęłam książkę, podniosłam się z łóżka i usiadłam na jego brzegu – Coś się stało?
Blondynka tylko cicho westchnęła. Przeszła w milczeniu po pokoju, wyglądając przy okazji przez okno, po czym się odwróciła w moją stronę – Jared lada chwila tu będzie. Kończy rozmowę telefoniczną. Acha, to naprawdę wiele wyjaśnia. Obserwowałam jej zachowanie. Była dosyć blada. Wydawała się odrobinę zdenerwowana, a jednocześnie wyraźnie jawiły się na jej twarzy oznaki zmęczenia. Wciąż milczała stąpając z nogi na nogę i przyglądając się podłodze.
- Jestem! – do pokoju wpadł Jared – Dzień dobry wszystkim! Mamy zebranie? - spojrzał najpierw na mojego gościa, potem na mnie. Machnęłam ręką na powitanie, po czym w odpowiedzi na jego pytanie wzruszyłam ramionami robiąc przy tym zdziwioną minę.
- Czekamy na kogoś jeszcze? – zapytałam skołowana wciąż brakiem odzewu ze strony Ludbrook. Leto wskoczył na komodę rzucając okiem przelotnie na zostawione tam papiery.
- Raczej nie – w końcu przemówiła siadając na fotelu. Łokcie oparła na kolanach i bawiąc się palcami kontynuowała – Biorę dziś dzień wolny.
- Uff, obawiałam się wiadomości typu ‘jutro koniec świata’, ‘ukradli nam sprzęt’ albo ‘skończyła się kawa’... – odetchnęłam z ulgą i w tej uldze byłam zdecydowanie osamotniona.
- Jak to bierzesz dzień wolny? – Jared jak oparzony zeskoczył z komody – Przecież dziś gramy koncert. Co się stało?
- Mam wysoką gorączkę, czuję się fatalnie, mam zamiar pojechać na pogotowie, żeby szybko przywrócili mnie do żywych. Jeśli teraz nie odpocznę, to rozłożę się na amen. A kolejne dni będą dosyć intensywne, więc muszę być w pełni sił – wyjaśniła.
- Nie wygłupiaj się. Ile razy graliśmy koncerty, gdy ktoś był chory? Dasz sobie radę. To tylko kilka godzin! Wyjdziesz wcześniej, położysz się do łóżka, do jutra wydobrzejesz! – gestykulował stojąc naprzeciwko niej – Nie możesz tak po prostu wziąć wolnego!
- Jared, miej litość... Ona chyba lepiej jest w stanie ocenić swoje możliwości – wtrąciłam się.
- Nie mogę? – spojrzała na niego z pretensją – Wczoraj zmieniliśmy wszystkie plany z powodu złego samopoczucia Laury, a dziś… Ałć, bolesne zagranie.
- Wczoraj – przerwał jej zdecydowanie – Jedynie przesunęliśmy plany. Z powodu niedyspozycji całego zespołu, dobrze o tym wiesz. Wszystko, co miało się odbyć, odbyło się, tylko później. A Ty chcesz mnie ze wszystkim zostawić samego?
- Dasz sobie radę, zdolny jesteś – puściłam mu oko, za co zostałam obdarowana złowrogim spojrzeniem – Co? A jak Ci wykituje w trakcie koncertu? Wtedy dopiero zostaniesz sam – próbowałam go przekonać - Wprawdzie nie sądzę by moje zdanie się liczyło, ale skoro już rozstałam włączona do rozmowy, to mówię, że masz moje poparcie – skierowałam się do blondynki uśmiechając się ciepło.
- Świetnie się składa, bo mnie zastąpisz – powiedziała i w ułamku sekundy mój uśmiech z impetem uderzył w podłogę i roztrzaskał się na kawałki.
- Co? – krzyknęliśmy po chwili zgodnie z Jaredem wbijając wzrok w Ludbrook – Nie, nie. Moje poparcie nie oznacza gotowości do zajęcia Twojego miejsca! Bez przesady... – pokręciłam głową mając nadzieje, że to był zwykły żart.
- Bardzo śmieszne – Leto parsknął – Chcesz powierzyć swoje obowiązki Laurze?
- Tak – odpowiedziała całkiem poważnie – Komuś muszę.
- Dlaczego akurat osobie, która nie wie, na jakim świecie żyje! Chcesz doprowadzić ten wieczór do katastrofy?
- Ej! – zapiszczałam – Ja tu jestem!
- Lauro, z całym szacunkiem... – podszedł i położył rękę na moim ramieniu – Jesteś zdolną i kreatywną osobą, ale do tego potrzeba umiejętności organizacyjnych, szybkiego podejmowania decyzji, działania pod presją czasu... – wyjaśnił – A Ty...
- Wyzwanie przyjęte! – powiedziałam z pewnością siebie zeskakując z łóżka. Już ja Ci pokaże. Cóż, trochę w imię zasady na złość mamie odmrożę sobie uszy, ale pokażę!
- Świetnie, wszystko przygotowałam – Emma wstała i chwyciła z komody przyniesiony wcześniej plik papierów.
- Nie, nie nie! – krzyknął Leto – Proszę Cię, to się nie uda!
- Słuchaj, każdy ma tu swoje ściśle przyporządkowane sprawy i dobrze o tym wiesz. Zwolnienie ze swoich obowiązków właśnie Laury przyniesie zespołowi najmniejszą szkodę. Masz zatem do wyboru: skorzystać z jej pomocy albo zdać się na samego siebie. Zatem? – spojrzała na niego oczekując odpowiedzi.
- Też mi wybór... Jakbyś kazała decydować czy wolę zginąć strzelając do siebie sam czy powierzając pistolet przypadkowemu przechodniowi... – zrobił nadąsaną minę.
- Już tak nie jęcz! – stuknęłam go w bok.
- Laura, tu chodzi o coś niezwykle dla mnie ważnego. Tu nie ma miejsca na wahania, nie ma miejsca na potknięcia, nie ma miejsca na niechciane niespodzianki. Wszystko musi być precyzyjnie zaplanowane i przeprowadzone!
- Okey, zrozumiałam aluzję – zacisnęłam usta – Chciałam tylko wyjść naprzeciw zaistniałej sytuacji, nie prosiłam się o to, mam przecież co robić! - założyłam ręce na klatce i opierając się o ścianę czekałam na rozwój wydarzeń.
- Tu w ogóle nie ma o czym dyskutować. Ja za 30 minut mam wizytę u lekarza, wszystko na koncert jest zaplanowane i ustalone, wystarczy pilnować porządku. Chodzi tylko o dzisiejszy wieczór, a nie o całą trasę! Dziecko by temu podołało... – skierowała się do Leto unosząc ręce ku górze.
- Jak dziecko by podołało, to teraz rozumiem czemu padło na Laurę... – powiedział pod nosem.
- Jeszcze słowo i zamiast koncertu będziesz miał wizytę na urazówce – odburknęłam.
– O właśnie, o to też mi chodzi: przyda Wam się takie doświadczenie. Zaufanie, współdziałanie, poleganie na sobie.
- Kosztem występu? Tego się po Tobie nie spodziewałem... – usiadł na łóżku zrezygnowany.
- Wiem co robię. Świadomie nie zrobiłabym nic, co zaszkodziłoby zespołowi, wiesz to. W sytuacji bezwzględnej zależności może wreszcie nauczycie się ze sobą współpracować i rozmawiać, zamiast tracić czas na kłótnie.
- A kto tu się kłóci? – powiedzieliśmy w tym samym momencie, co wywołało śmiech nas wszystkich i chyba nieco rozluźniło sytuację.
- Dobra... Mam nadzieje, że wiesz co robisz – przetarł twarz dłonią – A Ty jak coś spieprzysz, to przysięgam, że Cię zabiję! – wycelował we mnie palcem. Niby z uśmiechem, a jednak wyczuwałam w tej groźbie odrobinę powagi.
- Panie Leto, muszę przyznać, że jest Pan mistrzem wsparcia! Od razu czuję, że dam radę! Ciążąca nade mną wizja śmierci na pewno doda mi otuchy, uwolni od stresu i pozwoli dać z siebie naprawdę wszystko! – rzekłam złośliwie – Brawo! Masz więcej takich rad?
- Współpraca, powiedziałam! – krzyknęła Emma – Od teraz! Ty do siebie! – wypchnęła wokalistę za drzwi – A Laura ze mną – złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Słuchaj jej uważnie! Powtarzaj, zapisuj, nagrywaj... – krzyczał, gdy wchodziłyśmy do jej pokoju.
- W ogóle się tym nie przejmuj – uśmiechnęła się wskazując palcem kierunek, z którego dobiegał jeszcze jego głos – Panikuje, bo nagle coś dzieje się nie tak, jak było zaplanowane. Nagle coś nie idzie po jego myśli. Jak zobaczy, ze pod Twoim przewodnictwem świat się nie wali, zupełnie Ci się podda.
- Obawiam się, że jeszcze trochę a ta panika udzieli się i mnie – skrzywiłam się patrząc niepewnie na Emmę – Wiesz, wcale nie jestem przekonana czy to się uda.
[Tło muzyczne]
- Zacznijmy od tego: spokój i opanowanie. Roztrzęsiona i zdenerwowana niczego się zdziałasz. Wiesz dobrze, jak wygląda moja praca. Nie jest łatwo trzymać nerwy na wodzy, szczególnie w obliczu zmieniających się planów, niezdyscyplinowanych mediów, wrzeszczących fanów i rozkapryszonych gwiazd. Rób wszystko, by wszelkie problemy, komplikacje i sytuacje trudne pozostawały w zasięgu tylko i wyłącznie Twojej wiedzy tak długo, jak to tylko możliwe. Najpierw licz na siebie, rób wszystko co w Twojej mocy, by znaleźć rozwiązanie, dopiero potem angażuj ekipę i zespół.
- Da się zrobić – uśmiechnęłam się siadając na fotelu i podkurczając nogi.
- Miej to cały czas przy sobie – podała mi kilka kartek złączonych spinaczem, które zaczęłam starannie przeglądać – Adres rozgłośni, sali koncertowej, orientacyjny plan wieczoru, telefony organizatorów, lista dziennikarzy, osoby upoważnione do wejścia, Goldeny, dane chłopaków, numery ubezpieczeń, grupy krwi... – na ostatnie jej słowa podniosłam oczy znad szeregu liczb i liter – Spokojnie, tak na wszelki wypadek – uspokoiła mnie widząc pewnie rosnące przerażenie w moich oczach – Co tam jeszcze? Poczytasz sobie później. W każdym razie masz tam wszystko.
- Przeczytać, zapamiętać, nie zgubić. Zanotowane! – powiedziałam z entuzjazmem. Czekając na dalsze wskazówki przyglądałam się chodzącej po pokoju blondynce.
- Obserwujesz mnie od pewnego czasu, zatem pewnie już wiesz, że musisz być jednocześnie ich matką i przełożoną. Nawet jeśli to oni na Ciebie zarabiają i to oni determinują wszystko, co robisz, to paradoksalnie są od Ciebie zupełnie zależni. Muszą mieć czas i spokojne głowy do tego, by przygotować się do koncertu i dać na nim z siebie wszystko. W pozostałych kwestiach zatańczą tak, jak im zagrasz. Nie bój się zatem zdecydowanego podejmowania decyzji, krzyczenia kiedy zaczną Ci się wymykać spod kontroli i okazywania wsparcia, gdy będą tego potrzebowali. Zapamiętaj, jesteś tam dla nich... – pokiwałam głową na znak zrozumienia.
- Z nimi to ja sobie poradzę – uśmiechnęłam się – Wróćmy do organizatorów i mediów. Przecież oni wszyscy myślą, że to Ty jesteś osobą odpowiedzialną...
- Już nie – nie pozwoliła mi dokończyć – Zanim do Ciebie przyszłam obdzwoniłam kogo trzeba. Mają Twoje dane i Twój numer. Od 14 możesz się spodziewać, że Twój telefon będzie dzwonił częściej – spojrzała na zegarek – Jeszcze trzy godziny spokoju, dobrze je wykorzystaj! – wycelowała we mnie palcem i szczerze się roześmiała – Potem nie dadzą Ci żyć. A tak swoją drogą, gdyby coś się działo, to oczywiście jestem do Twojej dyspozycji. Nie przewiduję jednak, by miało wydarzyć się coś, czemu nie podołasz.
- Oby, oby... – powiedziałam jakby do siebie.
- Właśnie, gdyby coś się działo... Pager! – wyjęła z torby niewielkie urządzenie i mi je podała – Podczas koncertu Jared ma przy sobie podobny. Pilnuj go jak oka w głowie, szczególnie w trakcie jego kontaktu z publicznością, jakiegokolwiek. W kwestiach dźwięku czy oświetlenia, chłopaki porozumiewają się z technikami ustalonym kodem, tym się nie martw. Ty dbasz o jego bezpieczeństwo wtedy, gdy tłum traci rozum a ochrona zawodzi. Przed koncertem i po nim, raczej go nie używamy.
- Wszyję go pod skórę – zażartowałam oglądając urządzenie z każdej strony i zapoznając się z jego obsługą.
- Zaraz będę musiała się zbierać... – westchnęła spoglądając na wyświetlacz telefonu – Nie wiem co jeszcze. Wszystko masz tam rozpisane. Dziennikarze dostali mailem wytyczne do wywiadów, ale to debile... – zatrzymała się w pół słowa łapiąc za usta – Przepraszam! Mam nadzieje, że Cię tym nie uraziłam? Po prostu mówisz im co i jak, a oni i tak często robią wszystko po swojemu – wyjaśniła - Chłopaki raczej świetnie sobie radzą z niewygodnymi pytaniami i wszechobecną medialną amatorszczyzną, ale na wszelki wypadek miej to pod kontrolą. Plus dla Ciebie, że się na tym znasz i miałaś okazję do tej pory uczestniczyć w większości takich spotkań, także o to się nie martwię.
- Dobra, to co? Idę się wykuć tego na pamięć... – pomachałam w górze kartkami – Przy okazji poćwiczę nie uznający sprzeciwu krzyk! – roześmiałam się, po czym nieco poważniej zapytałam – Naprawdę wierzysz, że jestem w stanie temu sprostać?
- Uwierz mi, gdym w to nie wierzyła, to z tą gorączką na kolanach bym tam poszła i nie ryzykowała. Za bardzo kocham tę pracę i za bardzo zależy mi na zespole. Dzisiaj jest względnie spokojny dzień, wszyscy są wypoczęci, Ty zdążyłaś już się zapoznać z realiami, jakie tu panują, dlaczego miałabyś nie sprostać? Więcej wiary!
- Okey, czyli poza krzykiem przed lustrem , jak mantrę będę powtarzała, że dam sobie radę.
- I tego się trzymaj! – ścisnęła mnie za ramiona, po czym sprzedała kopniaka w tyłek – Będę trzymała kciuki! A telefon, choćbym leżała pod kroplówką, mam cały czas przy sobie.
Zatapiając wzrok w informacjach z kartek powędrowałam do siebie. W pierwszej kolejności wyjęłam z walizki zapasowy telefon, z naładowaną do pełna baterią. Rzuciłam go na łóżko, a po chwili tuż obok niego wylądował aparat, dokumenty, pager i torebka, w której większość z tych rzeczy miała się zmieścić. Szybko się umalowałam i zaczęłam grzebać w walizce w poszukiwaniu ubrania. Było bardzo ciepło, wiedziałam jednak, że potrzebuję czegoś, co będzie odpowiednie zarówno na słoneczne popołudnie, jak i chłodny wieczór. Nie zastanawiając się długo wskoczyłam w ciemne dżinsowe rurki i białą koszulę, którą wcisnęłam w spodnie, zabezpieczając je skórzanym paskiem. Do zestawu na łóżku dorzuciłam długi granatowy sweter. Bransoletki na rękę, wygodne baleriny na stopy, telefon. Wszystko mam. Dochodziło dopiero południe, spotkania z dziennikarzami zaczynały się o 15, jednak pewien punkt moich obowiązków mocno mnie zaintrygował. Zabrałam więc swoje rzeczy, zamknęłam pokój i ruszyłam. Człowieku małej wiary, nadchodzę!
[Tło muzyczne]
- Podobno nie umiesz się sam ubrać i mam Ci w tym pomóc? – uśmiechnęłam się do wokalisty, gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju.
- Ubrać, rozebrać, co tylko zechcesz... I tak już po mnie... – odpowiedział nie podnosząc nawet wzroku znad komputera.
- O rozbieraniu nie ma tu mowy, więc zostaw to, co robisz, dawaj te swoje fatałaszki i do roboty! – potrząsnęłam kartkami w powietrzu, po czym rzuciłam je na łóżko.
- Taka ta Ludbrook zorganizowana, a o tym zapomniała! – roześmiał się zamykając laptop. Odwrócił fotel w moją stronę i opierając łokieć na jego brzegu, położył głowę na dłoni. Zmierzył mnie wzrokiem i dodał – Robisz bardzo dobre wrażenie, ale czarno to wszystko widzę...
Przewróciłam tylko oczami i położyłam się na łóżku.
- Nie ufasz mi – westchnęłam zrezygnowana.
- A Ty mi ufasz?
- Oczywiście, że nie. Mama zawsze mi mówiła: z muzyka to ani męża, ani ojca! Święte słowa! – roześmiałam się – A tak poważnie, to nie o mnie tu dziś chodzi, tylko o Ciebie.
- Wiesz, ja Ci ufam w takich prostych sprawach – słyszałam, że wstaje i po chwili poczułam, że siada obok mnie – Ufam, że dochowasz wszelkich tajemnic zespołu, że nie wrzucisz do netu moich nagich fotek, że dobrze wykonasz swoją pracę, że nie znikniesz na noc w klubie ze striptizem. Temu ufam. Sprawy, którymi zajmuje się Emma to wyższy stopień wtajemniczenia.
- Jeśli ufasz temu, że dobrze wykonam swoją pracę, a wiem, że masz na myśli póki co tylko zdjęcia i jeśli zostałam wydelegowana do zaznajomienia się z, jak to nazwałeś, wyższym stopniem wtajemniczenia, to wyobraź sobie, że bieganie za Tobą, spełnianie Twoich zachcianek, pilnowanie wywiadów i Twojego tyłka na koncercie, też mam zamiar potraktować jako swoją pracę, a co za tym idzie: jak najlepiej ją wykonać. To chyba oczywiste! – tłumaczyłam gestykulując rękami w powietrzu – A Twoich nagich fotek nie posiadam.
- To akurat zawsze można zmienić! – uśmiechnął się podciągając do góry koszulkę.
- Opanuj się – szturchnęłam go - Wyślij mi najlepszą, ocenię i rozważę przekazanie jej najbardziej poczytnemu brukowcowi we wszechświecie. A teraz poważnie, bo nie mam czasu. Rozumiem, jesteś profesjonalistą, perfekcjonistą, męczennikiem pracy i lubisz dawać z siebie więcej niż wszystko. Rozumiem, rozumiem. Nie ufasz mi, myślisz, że jestem zakręcona, niezorganizowana, prowadzę odwieczną wojnę z tkwiącymi we mnie sprzecznościami i zachowuję się jak dziecko. Tak, tak. Powiedzmy – skrzywiłam się – Widzisz, problem polega jednak na tym, że jesteś na mnie dziś skazany i czy chcesz czy nie chcesz, musisz mi zaufać.
- Jak tak patrzę teraz na Ciebie, to myślę, że mógłbym być skazany na Ciebie nie tylko dziś... – puścił mi oko mierząc mnie wzrokiem.
- Jezu, bądź poważny! – podniosłam się z impetem – Z jednej strony prawie mi tu płaczesz nad wieczorem uwieńczonym katastrofą, choć nawet jeszcze się nie zaczął, a z drugiej nawet na chwilę nie możesz się uwolnić od tej swojej zboczonej natury. Masz szczęście, że jestem w stanie to wytłumaczyć jako reakcja na stres, inaczej byłoby po Tobie.
- Nie jestem zboczony, jestem mężczyzną. A z naturą nie można walczyć, trzeba żyć z nią w zgodzie! – uśmiechnął się i tym razem on padł na łóżko – Dobrze, wszystko rozumiem: jesteśmy na siebie skazani, niczym przeznaczeni sobie odwieczni kochankowie – powiedział z udawaną zadumą - Pięknie to powiedziałem, prawda?
- Tak i musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się spotkaliśmy – pokiwałam głową.
- Też ładne, brawo!
- Bułhakow byłby Ci wdzięczny za uznanie. Mistrz i Małgorzata... – wyjaśniłam.
- Czy Ty masz w głowie twardy dysk zapełniony cytatami wierszy, piosenek i powieści?
- Mój drogi, kilka konkursów recytatorskich, teatr i 5 lat prawa. Polecam, a sam będziesz zdziwiony, ile ludzka pamięć jest w stanie pomieścić – uśmiechnęłam się – Czy możemy wreszcie przestać gadać od rzeczy i zająć się tym, co podobno dla Ciebie tak ważne?
- Tak jest! – podniósł się energicznie i usiadł na łóżku – Szafa, walizka, fotel! – wskazał po kolei wszystkie miejsca dłonią – Wybieraj.
- Okey – westchnęłam mocując się z przesuwanymi drzwiami – Mamy wywiady na mieście, to raz, wywiady przed koncertem, to dwa, koncert, to trzy, spotkanie po koncercie to cztery. Biorąc pod uwagę, że podczas występu zostaniesz pozbawiony przynajmniej jednego wdzianka, mamy pięć. Pięć sztuk. Masz dziś na coś szczególną ochotę?
- Nie zadawaj mi takich pytań, bo odpowiedź, którą uzyskasz, znowu doprowadzi Cię do szału – A ten swoje. Odwróciłam się i zmierzyłam go wściekłym wzrokiem – Dobrze, jeśli o koncert chodzi to przecież wiesz, co noszę, nie pytaj tylko wylosuj coś czystego. Jeśli o resztę chodzi wybierz coś, w czym nie będę za bardzo odstawał od Ciebie – uśmiechnął się.
- Mhm... – zaczęłam się zastanawiać przeglądając rozwieszone w szafie ubrania – To może być? – zapytałam rzucając na łóżko szarobłękitną koszulę z podwijanym rękawem– Znośne, wygodne, może nawet odrobinę eleganckie. Założysz pod to białą podkoszulkę.
- Akceptuję! – powiedział oglądając ubranie.
- Koncert... – skierowałam się do walizki, w której jak podejrzewałam znajdowały się t-shirty. Wyjęłam pakiet kilku i położyłam na łóżku – Wybieraj, sam wiesz najlepiej w czym się dobrze czujesz.
- To? – uniósł do góry czarny kawałek materiału.
- To prawdopodobnie w dalekiej przeszłości było t-shirtem. Zanim zaatakowało Cię stado lwów – wskazałam na rozcięcia.
- To jest dopiero wygodne! I przewiewne!
- Tak i znikające w mgnieniu oka po wkroczeniu w tłum. Dobrze, koszulka widmo może być. Masz jeszcze białą gładką i tę z nadrukiem zespołu, na wszelki wypadek – dorzuciłam do reszty po czym spojrzałam na fotel zawalony stertą ubrań – Kiedy Ty zdążyłeś tak nabałaganić? – na moje pytanie zrobił tylko bezradną minę i wydął wargę – Masz jeszcze to... coś... – podałam mu ubranie balansujące pomiędzy koszulą, kurtką a swetrem – Cokolwiek to jest, może Ci się przydać na wejście, potem to zrzucisz. Dobra, spodnie, które masz na sobie są okey, weźmiemy jeszcze standardowe czarne. Mamy wszystko! – klasnęłam zadowolona w dłonie.
- Jeszcze bielizna – uśmiechnął się szeroko, na co ja posłałam mu spojrzenie wyrażające krótkie zdanie: Chyba sobie śnisz!
- No co? Poskakałabyś po scenie kilka godzin, to też by Ci się tyłek spocił!
- Królewiczu, co jak co, ale majty to sobie musisz wybrać sam! – oparłam dłonie na biodrach i stanęłam naprzeciwko oczekując na jego ruch.
- Dobra, dobra, żartowałem! - Zwiesił się z łóżka i wyciągnął z walizki pakunek, który dorzucił to tego, co było już naszykowane – Nowe nie śmigane!
- Uroczo... – rozejrzałam się po pokoju – Czego jeszcze potrzebujesz?
- Pewności, że nie nawalisz – zaplótł dłonie na karku i wyciągnął nogi wzdłuż łóżka.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy by tego nie zgubić, nie sprzedać a w przypadku bycia zaatakowaną przez fan girlsy będę bronić jak własnego – uśmiechnęłam się zakładając wszystko na wieszak i pakując do pokrowca. Przewiesiłam przez rękę i stanęłam przy brzegu łóżku przyglądając się Leto. Leżał z wzrokiem wbitym w sufit, wzdychając co chwila. Naprawdę wydawał się zaniepokojony.
[Tło muzyczne]
- Nie chodzi o ubrania...
- Wiem. Posłuchaj, szkoda czasu i energii na snucie czarnych wizji. Skup się na tym, co dziś przed Tobą. Nie masz wyjścia, musisz zdać się na mnie.
- Ten brak wyjścia martwi mnie najbardziej...
- Nie pomagasz, naprawdę nie pomagasz. Za godzinę widzimy się na dole. Zrób coś z włosami i zmyj te paznokcie – skierowałam się do wyjścia, dostając po drodze poduszką. Zajrzałam do pozostałych, zebrałam ich garderobę, tłumacząc każdemu po kolei dlaczego to ja się tym dziś zajmuję i że świat naprawdę się kończy. Zaniosłam wszystko do busa, który wkrótce miał odjechać i pobiegłam do restauracji przypomnieć im o obiedzie dla ekipy, który mieli dostarczyć przed koncertem. Wzięłam przy okazji kawę, z którą usiadłam pod hotelem studiując raz jeszcze papiery od Ludbrook. Nie rozumiałam tego ich podenerwowania. Wielka mi filozofia biegać za nimi krok w krok, zarządzać ich czasem, pilnować spraw medialnych, być w pogotowiu, gdyby coś się działo. Jedynym sensownym wyjaśnieniem było to, że byli przywiązani do Emmy, nagła zmiana wywołała w nich ludzki niepokój o to, co nowe i niepewne. Plus to, że mi nie ufali. Nie dość, że musiałam męczyć się z ich wątpliwościami, to miałam przecież też swoje. Wprawdzie potraktowałam to zadanie jak wyzwanie, a długa lista spraw do załatwienia tylko mnie nakręcała do działania, to przecież też nie miałam w sobie stuprocentowej pewności, że wszystkiemu podołam. Siedząc przed hotelem i popijając kawę starałam się przywołać z pamięci sytuację, w której znajdowałam się w podobnym położeniu. Przypomnieć sobie, jakimi wtedy cechami się wykazałam, co mi pomogło osiągnąć cel, nie dać się ponieść emocjom i nie zwariować. Przede wszystkim próbowałam wytłumaczyć sobie, że skoro kiedyś mi się udało, to teraz także może.

***

Okey, zacznijmy od tego, o czym część już wie. Moje konto na twitterze. Znajdziecie mnie [TU]. I tak zostałam zdemaskowana, więc nie ma co się dłużej ukrywać ;) Będę tam wrzucała informacje o nowych rozdziałach, także jakby ktoś chciał mnie śledzić, proszę bardzo ;) Jakby chciał być śledzony, niech da tu znać, bo zdecydowałam dodawać tylko osoby, mniej lub bardziej mi znane, a tak na oko to raczej nie jestem w stanie ocenić kto jest kim ;)

Co do rozdziału, wiem, że większość może być zawiedziona brakiem Paryża i zaskoczona rozwojem wydarzeń, ale po pierwsze nie mówiłam przecież, że ten Paryż będzie tak od razu, a po drugie, mimo wielu niedociągnięć, naprawdę polubiłam ten wątek ;)

Z muzyką chyba trochę mi nie wyszło, nie miałam do tego dziś głowy, wybaczcie. Jak zawsze dziękuję Wam bardzo za obecność, za wsparcie i motywowanie ;) Trzymajcie się i wszystkiego dobrego na nadchodzący tydzień!

19 listopada 2011

Rozdział trzydziesty czwarty

[Tło muzyczne]
Z głębokiego snu wyrwał mnie dźwięk alarmu telefonu. Nie przypominam sobie bym go ustawiała, ale okey. Dzwoni. Tylko dlaczego w sposób, który byłby w stanie przywrócić do życia martwego? W sumie jakby się chwilę zastanowić to całkiem adekwatnie do sytuacji. Oślepiona jasnym światłem wpadającym do pokoju, zamknęłam oczy tak szybko jak je otworzyłam, lekko rozchyliłam powiekę i pozostając w pozycji leżącej nerwowo zaczęłam dotykać powierzchni narzuty w poszukiwaniu winnego mojego przebudzenia. Bezskutecznie. Poderwałam się i zaczęłam rozglądać dokoła. Dźwięk dobiegał z łazienki. Bardzo śmieszne. Wiele się tej nocy i tego poranka wydarzyło, ale bez przesady! Co niby robi tam mój telefon? Przeczołgałam się po łóżku i prawie potykając się o własne nogi dotarłam do miejsca wypełnionego drażniącym dźwiękiem. Wyłączyłam leżącego obok umywalki potwora, odczytując przy okazji wiadomość od Emmy, że o 14 wszyscy mamy się stawić przy recepcji. Miałam godzinę. Usiadłam na toalecie opierając głowę o ścianę. Pewnie zasnęłabym tam z powrotem, gdyby nie nietypowy wygląd lustra przykuwający mój wzrok.
Dzięki za upojną noc ;) PS Mówisz przez sen i chrapiesz! JL
Oto mamy sprawcę tajemniczego przemieszczenia się mojego telefonu i budzika mordercy. A także wymazania do połowy rzadko używanej, ale jednak lubianej, mojej czerwonej szminki. Głupek! Pomyślałam z uśmiechem i szybko zdejmując ubrania wskoczyłam do kabiny. Prawie zawyłam odkręcając zimną wodę. Nie to, żebym lubiła wystawiać swój organizm na takie próby, ale to jedyny sposób na przebudzenie i szybki powrót do rzeczywistości. Wysuszona i owinięta ręcznikiem stanęłam przed zapisanym nieco niezdarnym pismem lustrem. Musiałam spać jak zabita, skoro Jared zdołał wstać, znaleźć mój telefon, zostawić wiadomość w łazience i wyjść w iście angielskim stylu. Swoją drogą musiałam być naprawdę na skraju wyczerpania, skoro pozwoliłam mu zostać u mnie. A może właściwie nie został? Może wyszedł, gdy tylko zasnęłam? Z powolnie przepływających przez moją głowę myśli wyrwało mnie pukanie do drzwi w rytm nieznanej mi melodii. To nie może być nikt z zespołu. Normalnie jak gdyby nigdy nic, już stałby obok mnie. Szybko zamieniłam ręcznik na szlafrok, roztrzepałam mokre włosy i pobiegłam otworzyć. Przyklejony do drzwi Braxton prawie na mnie wpadł, gdy tylko nacisnęłam klamkę.
- Ostatni dobrze wychowany – powiedziałam, dziękując w duchu, że jednak nie wpadł na pomysł, by wparować do łazienki bez ostrzeżenia.
- W przeciwieństwie do Was wszystkich! – zrobił groźną minę rzucając się na łóżko. Z takim grymasem wyglądał wyjątkowo nienaturalne i komicznie zarazem – Jako jedyny nie wiedziałem o Twoim zasłabnięciu!
- Zasłabnięciu? – wybuchłam śmiechem – Wy tu chyba naprawdę macie za mało rozrywki, skoro taka bzdura urasta do miana wydarzenia dnia. Nic mi nie jest jak widzisz! – obróciłam się dokoła i wykonałam ukłon w stylu baletnicy – Cała, zdrowa, gotowa do pracy!
- Tak masz zamiar do tej pracy iść? – zmierzył mnie wzrokiem unosząc jedną brew.
- Obawiam się, że wzbudziłabym na ulicy większe zainteresowanie niż cała Wasza piątka, a tego przecież nie mogę Wam zrobić – puściłam mu oko – Właśnie, muszę się szybko ogarnąć. Wybierzesz mi coś? – wskazałam na stojącą pod łóżkiem walizkę, na co on zareagował szybkim skokiem z łóżka – Ja zrobię coś z włosami i twarzą. A raczej obecnym jej brakiem... – skrzywiłam się wędrując do łazienki. Słyszałam tylko jak Olita komentuje pod nosem moją garderobę.
- Nie wybrzydzaj, nie mamy na to czasu! – krzyknęłam włączając suszarkę.
- To mi się bardzo podoba! – stanął w progu trzymając w obu dłoniach moją koronkowa bieliznę.
- Naprawdę, idealny strój na dzisiejsze wywiady chłopaków – podeszłam, wyrwałam mu z dłoni to, co przyniósł i rzuciłam w kierunku łóżka – Idź tam i przynieś coś normalnego!
- Normalnego, normalnego... – mruczał pod nosem – Nic takiego tam nie ma.
- Nie denerwuj mnie. Miałeś mi pomóc! – przewróciłam oczami. Ostatnie pociągnięcia suszarki. Włosy gotowe. Jeszcze tylko makijaż. Wyjęłam kosmetyczkę i wysypałam całą jej zawartość na blat – I naszykuj mi aparat, proszę!
- Uśmiech! – krzyknął celując we mnie swoim telefonem.
- To nie jest mój aparat...
- Nie, ale ja też dokumentuję trasę – powiedział do siebie sprawdzając na wyświetlaczu zdjęcie.
- To błagam Cię dokumentuj ją, kiedy nie wyglądam jak kostucha!
- A co to? – Olita podszedł i stanął obok mnie przyglądając się lustrze, po czym zdziwiony spojrzał na mnie – Wytłumaczysz?
- Poczucie humoru pana Leto – odpowiedziałam ścierając z trudem napis płynem do demakijażu, Braxton wciąż patrzył na mnie jak na kosmitę – Nie patrz tak na mnie, nic nie było! Znalazłeś mi te ubrania?
- Oczywiście, leżą na łóżku – odpowiedział opuszczając łazienkę w podskokach. Nakładając podkład słyszałam jak nuci coś pod nosem.
- Laura, ale nie jesteś jedną z tych, które mdleją na jego widok i dostają spazmów, gdy na nie spojrzy? – usłyszałam.
- Czyj widok? – zapytałam pociągając kości policzkowe różem. A, Jareda! – Gdybym była, to chyba zdążyłbyś się zorientować przez ten czas. Nie, nie jestem. Ani tą, która mdleje, ani tą która dostaje spazmów. I nie będę tą, którą zaczaruje, złamie serce i zostawi, żeby je sobie potem sama poskładała.
- A, coś jest na rzeczy! – wpadł znowu do łazienki – Próbował czarować a Ty boisz się, że ulegniesz jego urokowi? – spojrzałam na niego z politowaniem – Co? Drzecie ze sobą koty od samego początku, a jak to mówią, kto się czubi ten się lubi!
- Wiesz co, on mnie chwilami doprowadza do szału. Głupie komentarze, przystawianie się, prowokowanie mnie. Była taka sytuacja niedawno. Wściekłam się. Oczywiście powiedział, że to żarty, że nie mam dystansu, najeżam się niepotrzebnie i tak dalej. Może jego to bawi, ale mnie nie – powiedziałam zdecydowanie – Myśli sobie, że jest Bogiem, wszystko mu wolno, wszystko mu się należy. Nie ze mną. Powiedziałam mu, żeby ze mną nie pogrywał. Nie znoszę takich akcji. Właściwie teraz już nie ma o czym mówić, bo wszystko zostało wyjaśnione, chyba... – odwróciłam się i oparłam tyłem o umywalkę. Zmywając lakier z paznokci kontynuowałam – Wydaje się, że zrozumiał, jakby przystopował, złagodniał, ale szczerze Ci powiem, że zupełnie nie wiem czego się po nim spodziewać. Co chwila to inne jego oblicze – westchnęłam – Tylko Braxton, nikomu ani słowa o tej rozmowie, bo Cię zabiję! – wycelowałam w niego palcem.
- A gdybym ja się tak zachował? – zapytał.
- Jak? – uniosłam wzrok na zbliżającego się powolnymi krokami Olity.
- Tak, wiesz... – stanął ze mną twarzą w twarz, dzieliły nas centymetry – Powiedział Ci coś... takiego wiesz... – wyjął z mojej dłoni nasączony zmywaczem płatek i odłożył go na bok, chwytając moje dłonie i opierając je o blat – Zaczął prowokować... – przywarł do mnie całym ciałem i szepnął przysuwając usta do mojego ucha – Rzucił na łóżko, zdarł z Ciebie ten szlafrok.
- Na głowę upadłeś? – roześmiałam się odpychając go – Nie wygłupiaj się tak!
- A widzisz, widzisz! – krzyknął tryumfalnie – Bawi Cię to!
- Oczywiście, że mnie bawi. Zobacz jak to w ogóle komicznie wygląda! Braxton, gdzie ty i ja, ogarnij to! Ty jesteś Olita, od zadań specjalnych! Pomijam już fakt, że chyba bardziej kręci Cię to brzdąkanie na gitarze niż obracanie płci przeciwnej. Albo jakiejkolwiek.
- Proszę Cię. Jeśli już to tylko przeciwnej! – obruszył się.
- A Ty wiesz, że Leto podejrzewał nas o to, że ze sobą sypiamy? – roześmiałam się po chwili, odwracając się do lustra i starannie pociągając rzęsy tuszem – Czujesz to?
- My? – widziałam w lustrze jego skrzywiony wyraz twarzy – Wiesz co, o różne rzeczy można mnie podejrzewać, ale żeby kazirodcze zapędy? – wzdrygnął się z obrzydzeniem, po czym znowu szeroko się uśmiechnął – Co nie zmienia faktu, że... uwaga! Na mnie się nie zdenerwowałaś, a na niego tak! Ja Ci nie działam na nerwy takimi zachowaniem, a on tak! Do mnie masz dystans, a do niego nie! W moim przypadku potrafiłaś to obrócić w żart, a w jego...
- Dobrze, a w jego nie! – dokończyłam poirytowana – Już nie bądź taki psychoanalityk. Ograniczmy Twoją rolę do stylisty, doradcy, kompana na spacery i zakupy. Mądralo... – powrzucałam wszystkie kosmetyki i odwróciłam się do niego – Gotowa! Jeszcze tylko ubranie! – ruszyłam w stronę pokoju, zatrzymując się obok Braxtona – Kazirodcze zapędy powiedziałeś? To znaczy, że jestem dla Ciebie jak…
- Jak młodsza, uparta i irytująca siostra, którą czasami ma się ochotę utłuc, ale tak naprawdę, kiedy nie jest uparta i irytująca, bardzo się ją lubi! – rozłożył szeroko ramiona.
- O ile się nie mylę, to różnica wieku między nami jest znikoma – pokazałam mu język – Co nie zmienia faktu, że to urocze co powiedziałeś – wytarmosiłam go za policzki – Normalnie bym Cię przytuliła, ale znowu włączy Ci się tryb molestowania – roześmiałam się głośno. Złapałam z łóżka przygotowane przez niego granatowe rurki, biały t-shirt z żeglarskim motywem i długi ciemnoniebieski wiązany w pasie sweter – Brakuje mi tylko w jednej dłoni kotwicy, a w drugiej koła ratunkowego i możemy ruszać w rejs – roześmiałam się – A tak poważnie, to bardzo dobry wybór! – Wróciłam do łazienki wykopując stamtąd Olitę i przymknęłam drzwi.
- Puścić Ci coś? – zapytał stojąc prawdopodobnie tuż przy wejściu, bo słyszałam jego głos bardzo wyraźnie.
[Tło muzyczne]
- Dajesz! – odpowiedziałam wciskając się w spodnie i już po chwili zobaczyłam rękę Braxtona wsuwającą się przez szparę drzwi. Trzymał w niej urządzenie, z którego stopniowo zaczęły wypływać dźwięki. Najpierw perkusji i chyba instrumentów klawiszowych, potem głos Olity i oczywiście pomiędzy tym wszystkim gitary.
- Trochę wyjesz... - próbowałam go sprowokować – Nierytmiczne to takie, smętne i trochę bez wyrazu – tłumiłam pod nosem śmiech. Zarzuciłam sweter i z zaskoczenia wyskoczyłam z łazienki – How would you feeeeeel? Waaant something mooore! – śpiewałam fragmenty biegając po pokoju w poszukiwaniu butów – Znam to! I bardzo to lubię! Poważnie!
- Znasz to? – zdziwił się.
- Tak. Trudno tego nie znać, jeśli słyszy się to kilkanaście razy dziennie – uśmiechnął się na moje słowa. Wyjęłam spod łóżka kolorowe kraciaste tenisówki i wsunęłam w nie stopy. Zegarek w telefonie wskazywał 13.45 Co za ulga, jeszcze chwila na oddech. Złapałam aparat, zebrałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wrzuciłam je do niewielkiej brązowej torebki. Przewiesiłam ją przez ramię i opadłam na łóżko. Za chwilę tuż obok mnie znalazł się Olita, z którym wspólnie dośpiewaliśmy piosenkę do końca.
- Dzięki za pomoc, a teraz lecimy! – klepnęłam go w udo i energicznie wstałam – Może jeszcze załapię się na kawę w okolicy.
Na dole okazało się, że większość ekipy jest już na miejscu i nie ma czasu na bieganie po kawiarniach. Bracia Leto wraz z Milicevicem siedzieli zakapturzeni i uzbrojeni w okulary na sofach. Widać było, że jeszcze nie wszyscy doszli do siebie. Shannon co chwila stękał wyklinając wszystko wokoło i deklarując trzymanie się z dala od alkoholu przez najbliższe pół wieku. Jared wpatrzony w swój telefon i wystukujący w nim coś w kosmicznym tempie, nawet nie zauważył, że zeszliśmy.
- Przyszłam ze swoim kochankiem – próbując zwrócić jego uwagę stuknęłam go lekko w stopę, obejmując jednocześnie stojącego obok zdezorientowanego Olitę – Niestety poprzedni zmył się tak szybko, że nie zdążyłam mu nawet powiedzieć do widzenia.
- Najwidoczniej nie sprostałaś jego oczekiwaniom – uśmiechnął się zaczepnie wsuwając telefon do kieszeni bluzy. Tomo chyba jeszcze oscylował na granicy jawy i snu, bo nawet nie zareagował na naszą obecność.
- One bez zająknięcia ustawiłyby się w kolejce, by im sprostać – wskazałam palcem na piszczące przed hotelem grupki nastoletnich dziewczynek. Skąd one do cholery zawsze wiedzą, gdzie nocujemy? Rano nie było żadnej, teraz przepychały się łokciami, by być jak najbliżej drzwi. Wśród nich kilka osób spokojnie stojących z płytami i plakatami, wychylających się w oczekiwaniu na pojawienie się chłopaków. Braxton pomachał im ręką, na co tłum spotęgował swoje krzyki kilkukrotnie.
- Litości ludzie... – perkusista zajęknął odwróciwszy się na chwilę w stronę tłumu, po czym krzywiąc się oparł głowę o swoje kolana.
- Mieliście się doprowadzić do porządku, a nie do obrazu nędzy i rozpaczy. Zrobię Wam szlaban na oficjalne wyjścia jak mi będziecie wracać w takim stanie – Emma energicznym krokiem zbliżyła się do nas wymachując papierową torbą trzymaną w dłoniach.
- Zawsze pozostają jeszcze te nieoficjalne – Tomo nagle się przebudził i przeciągając się szeroko się uśmiechnął, na co Emma pokręciła tylko głową.
- Macie tu kawę, nie mamy czasu na obiad, zjecie go po powrocie, na miejscu postaram się załatwić coś do przegryzienia – wyjmowała z torby kubki i rozdawała nam po kolei – Wychodzimy tyłem, bus czeka, jak nam zostanie czas przed wylotem to wyjdziecie do nich – wskazała palcem na tłum, który widząc jak chłopaki oddalają się w przeciwnym kierunku niż drzwi, zaczął krzyczeć i buczeć.
- A Ty gdzie? – skierowałam się do Olity, który zaczął iść w stronę windy.
- Do siebie – odrzekł.
- Chłopaki zostają, nie będą tam potrzebni – rzucił Jared w ramach wyjaśnienia.
- Komu nie będą potrzebni? Tobie nie będą potrzebni? – spojrzałam na Jareda z wyrzutem – A mnie będą. Nie zrobię zdjęć jednocześnie Wam w rozgłośni i im w hotelu. Wybacz, jeszcze nie posiadłam umiejętności przebywania w kilku miejscach na raz.
- Ale przecież nie musisz... – zaczął, na co wbiłam w niego wzrok nie przyjmujący sprzeciwu - Jak chcesz... – wzruszył ramionami.
- Tak chcę! – uśmiechnęłam się zadowolona z siebie – Kiedy Wy będziecie się wdzięczyć przed kamerami, ja sobie skoczę z chłopakami na spacerek.
- Fotografowanie tego jak wdzięczymy się przed kamerami czy czymkolwiek innym, to chyba Twoja praca, nie? – rzucił Shannon.
- Owszem, ale poza Wami, są także oni – objęłam Braxtona ramieniem – To znaczy on, Tima zaraz tu ściągniemy – poprawiłam się – I w mojej relacji z tej trasy tych dwóch na pewno nie zabraknie – powiedziałam zdecydowanie patrząc na zmieszanego całą sytuacją Olitę. Emma uśmiechnęła się tylko pod nosem i zagoniła wszystkich w pośpiechu do samochodu.
[Tło muzyczne]
Kilkanaście minut później wysiedliśmy wszyscy pod wysokim budynkiem, w którym mieściła się siedziba między innym NRJ Energy Radio oraz The Voice Radio. Poza wywiadami na ich antenie zespół miał się spotkać z kilkunastoma dziennikarzami z miejscowych mediów. Oczywiście nie zabrakło tłumów, które skutecznie utrudniały chłopakom dostanie się do środka. Przecisnąwszy się przez gąszcz fanów, wjechaliśmy na dziesiąte piętro, gdzie wszyscy poza Emmą rozsiedli się w fotelach w oczekiwaniu na wejście. Ona sama biegała i ustalała coś z pracownikami stacji, rozmawiała przez telefon i prawdopodobnie zachodziła w głowę, jak wyczarować młodszemu Leto mleko i musli, na które nabrał ochoty w drodze.
- Dobrze, że nie poprosiłeś o takie prosto od krowy, bo biedna zaginęłaby pewnie w okolicznych wsiach w poszukiwaniu łaciatej specjalnie dla Ciebie – powiedziałam.
- Akurat takiego nie pijam – odpowiedział przeglądając się w dużym lustrze w korytarzu.
- Nawet się nie ogoliłeś! Jak Ty do ludzi wychodzisz... – zmierzyłam wzrokiem jego odbicie.
- Nie było na to czasu... – ziewnął.
- Faktycznie, byłeś zajęty eksploatowaniem szminki na hotelowym lustrze. Warto dodać, nie swojej szminki i na nie swoim lustrze...
- Podobała Ci się wiadomość? – uśmiechnął się odwracając głowę w moją stronę.
- Bardzo. Szczególnie próby jej zmycia. Poszukiwanie wściekłego budzika też było całkiem interesującym przeżyciem – pokiwałam głową wyciągając jednocześnie aparat i uwieczniając oblicze wokalisty z kompletnym nieładem na głowie, a zaraz po tym przysypiającego Shannona na ramieniu Tomo – Co oni mu wczoraj zrobili, że nie może dojść do siebie?
- Pojęcia nie mam, pewna wariatka porwała mnie nad ranem do parku – puścił mi oko. Czas wejścia na antenę wciąż nie nadchodził, przebiegająca korytarzem Emma zdążyła tylko rzucić, że mają około 15 minut – Chodź, pomożesz – Jared pociągnął mnie znienacka za rękę. Zdążyłam tylko posłać zdziwione spojrzenie pozostałej czwórce, która poderwała się z foteli i wykorzystując wolny czas prawdopodobnie wybrała się na papierosa – Zrobisz coś z tym? – wskazał na swoje włosy, gdy stanęliśmy w męskiej toalecie – Ostatnio całkiem dobrze Ci poszło.
- Ściąć? – uśmiechnęłam się – Co mogę zrobić? Ostatnio miałam do tego te Twoje specyfiki, teraz z niczym cudów nie zdziałam!
- Woda? – skrzywił się odkręcając kran.
- Sam tego chciałeś – zmoczyłam ręce i starannymi powolnymi ruchami próbowałam nadać kształt jego powykręcanym we wszystkie strony kosmykom – Naprawdę chrapię? – skierowałam wzrok z włosów na niego.
- Nie – roześmiał się – Ale przez sen mówisz.
- I co mówiłam? – zapytałam z lekką obawą.
- Krzyczałaś: Jared, Jared, weź mnie, tak bardzo Cię chcę! – zaczął piskliwym głosem mnie udawać machając przy tym rękami, po czym się roześmiał.
- Tak? – przeciągnęłam słowo patrząc mu prosto w oczy.
- Tak! I że mnie pragniesz, ale nie chcesz się do tego przyznać... – pokiwał głową próbując zrobić poważną minę.
- Jesteś pewien, że to mówiłam?
- Absolutnie, słuch mam przecież dobry! – odparł z przekonaniem – Było tak, jak mówię.
- A to masz! – zniszczyłam cały efekt misternie układanej fryzury czochrając mu włosy we wszystkie strony. Wyglądał teraz jak gremlin – Ty mały kłamco!
- Wracaj tu i to napraw! – krzyknął wybiegając za mną z łazienki.
- Co Wy robicie? – Emma zmierzyła nas wzrokiem z rezygnacją – Do studia raz, Tomo z Shannonem już tam są.
- Idź, no idź, pokaż im swoje nowe oblicze – wyszczerzyłam zęby zadowolona z siebie próbując się oddalić by mnie nie dorwał.
- Ty też! – Emma wskazała na mnie palcem, po czym skierowała się do Leto – Masz to swoje mleko i płatki... – podała mu miseczkę.
- Chodź! – ruszyłam przodem raz jeszcze przejeżdżając dłonią po jego głowie.
– Jeszcze Ci się za to oberwie! – krzyknął za mną.
[Tło wizualne]
Wpadliśmy do studia wywołując konsternację pozostałej dwójki i zaskoczenie u pani prowadzącej. Shannon z Tomo skrywali twarze pod okularami sącząc co chwila kawę i bazgrając coś na ukrytej pod stołem kartce. Jared zasiadł tuż obok nich racząc się pomiędzy odpowiedziami swoim śniadaniem. Zrobiłam im trochę zdjęć, przysłuchiwałam się rozmowie i żeby nie przeszkadzać, po kilku minutach wyszłam na zewnątrz. Niestety na korytarzu nie było śladu po chłopakach. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie pogrążając się w myślach. Wreszcie chwila spokoju. W odbiciu lustra znajdującego naprzeciwko dostrzegłam swój uśmiech. W perspektywie wszechobecnej ostatnio złości, był on zdecydowanie czymś, co zaskoczyło mnie samą. Może oni wszyscy mają rację, może powinnam nabrać dystansu? Przestać traktować wszystko poważnie? Nie doszukiwać się siódmego dna? Przypomniała mi się rozmowa z Olitą w hotelu. Dlaczego na zaczepki Jareda zareagowałam tak ostro, a te Braxtona nie wywarły to na mnie żadnego wrażenia? Dlaczego w przypadku tego pierwszego z góry założyłam, że ma złe intencje i odpowiedziałam atakiem, a w przypadku tego drugiego, potrafiłam obrócić to w żart i wiedziałam, że jestem bezpieczna? Pytanie goniło pytanie. I wszystkie pozostawały bez odpowiedzi. Jedno było pewne, w dużej mierze problem był po mojej stronie. I to ja musiałam w sobie coś zmienić. Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Natalii.
- Daj coś mądrego! – powiedziałam, gdy tylko odebrała telefon.
- Że co? – usłyszałam zdziwiony głos.
- Coś motywującego. Napędzającego do działania. Masz dar do takich rzeczy. Jakąś myśl mi zapodaj. Jak Sofokles na przykład...
- Siedzę na toaletos i robię sikos, to powiedziała Natalios – prychnęła śmiechem.
- Weź, nie mam czasu na żarty, potrzebuję na szybko Twojego wsparcia! Zaraz musze wracać do pracy.
- Jak ja naprawdę jestem teraz w łazience i sikam!
- Święty Jezu, to po co Ci telefon?
- Właśnie po to, by go odebrać, kiedy zadzwonisz. Co tam? – zapytała, a ja opowiedziałam jej o wszystkim co wydarzyło się ostatniej nocy, o festiwalu, o Marcelu, kłótniach i rozmowach z Jaredem, o wszystkich swoich wątpliwościach, obawach, zmiennych nastrojach. Słuchała przytakując co chwila, aż w końcu przemówiła – Wariujesz. I jest na złota rada!
- Dajesz – poprawiłam się w fotelu licząc, że powie coś, co pozwoli mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
- Znajdź sobie kogoś! – krzyknęła do słuchawki zadowolona z siebie.
- Dziękuję bardzo za takie rady!
- Dobra, odłóżmy to na razie na bok. I tak nie docierają do Ciebie żadne argumenty i wciąż upierasz się przy tym, by umrzeć jako samotna zgorzkniała dewotka. Skupmy się na Twoim życiu, tam z nimi i w ogóle.
- Już lepiej – odetchnęłam – Pomijając tę dewotkę oczywiście. Nie będę samotna, bo będę przesiadywała u Ciebie całymi dniami pijąc jedno wino za drugim.
[Tło muzyczne]
- Tak, tak… - wymamrotała – Posłuchaj, Ty cholerny uparciuchu! Nic nowego Ci nie powiem, ale skoro nalegasz..., to proszę. To, ile chcemy wycisnąć z życia zależy tylko od nas. Tylko od nas! – powtórzyła głośniej i wolniej - Oczywiście możesz żyć statecznie i spokojnie, w swoim pseudopoukładanym świecie, trzymając wszystkich na dystans i pozwalając im do siebie dotrzeć tylko na wyznaczoną przez Ciebie odległość. Rozumiem, boisz się kolejnego zawodu, doskonale to rozumiem. I oczywiście możesz żyć w taki bezpieczny sposób, nie zawodząc nikogo i nie będąc zawodzoną, ale powiedz mi, co to za życie? Do cholery, masz je tylko jedno! – krzyknęła, a ja mimowolnie na jej słowa przypomniałam sobie fragment wiersza Szymborskiej, który nad ranem cytowałam Jaredowi: nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy – Chcesz je spędzić na rozpamiętywaniu przeszłości, skupianiu się na porażkach, na analizowaniu tego co było, na doszukiwaniu się w innych złych intencji? Chcesz to swoje wyjątkowe życie spędzić odpychaniu potencjalnego szczęścia, które może jest gdzieś obok? – pytała nie oczekując odpowiedzi – A potem bujać się w wiklinowym fotelu i myśleć o tym, ilu rzeczy sobie w życiu odmówiłaś? Powodzenia! Spójrz na to co Cię spotkało. To, że tam jesteś. Szansa, o której marzy mnóstwo ludzi. Tak moja droga, jesteś szczęściarą, a co rusz na własne życzenie robisz z siebie królową dramatu. Przecież Ty nigdy nie bałaś się podejmowania ryzyka i wyzwań, zawsze chciałaś pokonywać trudności, przekraczać granice własnej wytrzymałości. I powiem Ci coś: tę szansę, którą teraz masz i ten czas, który teraz masz, a które nigdy, powtarzam nigdy się nie powtórzą, bardzo łatwo jest zmarnować. I jesteś na najlepszej drodze ku temu, jeśli się nie otrząśniesz. Spieprzenie tego to banał. A Ty nigdy nie oscylowałaś nawet na granicy banału. Laura, ja rozumiem, że ta trasa, Ci ludzi i to, co Cię tam spotyka, nie zawsze jest bajkowe, ale miej litość dla siebie i dla mnie! Dostajesz cytrynę, to dorzuć trochę cukru i zrób z niej lemoniadę! – roześmiałam się cicho na jej ostatnie zdanie – Przestań się śmiać! Czytałaś Gnój Kuczoka? – wiedziała, że czytałam, nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo mówiła dalej – Pamiętasz tę historię o piekle? Piekło to miejsce, w którym na powitanie pokazują Ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse, pokazują, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś we właściwym czasie wybrała właściwe wyjście. Potem pokazują Ci wszystkie te chwile szczęścia, które straciłaś śpiąc i co mogłabyś w życiu osiągnąć, gdybyś budziła się w porę. A jak już to wszystko Ci pokażą, zostawiają Cię z wyrzutami sumienia… Dlatego ja Cię błagam: obudź się! – niemalże jęknęła, po czym głośno i głęboko westchnęła – Jesteś tam?
- Jestem, jestem... – powiedziałam cicho. Z jednej strony bawił mnie sposób, w jaki Natalia krzyczała do mnie do słuchawki, oczami wyobraźni widziałam ja chodzącą po łazience, wymachującą ręką, z podskakującymi rudymi lokami na głowie, a z drugiej strony wszystko co mówiła, przepływało przez moje uszy, docierało do szarych komórek, układu nerwowego i boleśnie rozprzestrzeniało się po całym ciele.
- Zrozumiałaś wszystko?
- Tak... zrozumiałam, ale…
- Żadnego ale! Rusz tyłek i do roboty. Cześć!
- Natalia, poczekaj! – próbowałam ją zatrzymać, ale usłyszałam tylko przerywany dźwięk mówiący o tym, że połączenie zostało zakończone. Wyświetlacz telefonu wskazywał czas rozmowy: 5 minut 45 sekund. Głęboko westchnęłam rozglądając się dokoła, wciąż pusto. Po chwili przyszła wiadomość: Nie dzwoń dopóki się nie ogarniesz! Kocham Cię i trzymam kciuki! Miałam wrażenie, że jej słowa echem odbijają się w mojej głowie, co chwila słyszałam fragmenty tego, co mówiła. I trwałoby to pewnie dalej, gdyby nie sylwetka Emmy, która wyrosła przede mną jak spod ziemi. Zapytana powiedziała, że Tim z Braxtonem siedzą na tarasie.
- Laura... – zatrzymała mnie niepewnie - Nie mam żadnych zastrzeżeń do Twojej pracy, naprawdę... – Oho, coś się święci...! – Nie mam żadnych zastrzeżeń ani do Twojej pracy, ani do Twojej osoby, ale... – spuściła na chwilę wzrok - Byłabym Ci wdzięczna, gdybyś robiła wokół siebie trochę mniej zamieszania.
- Zamieszania? – zdziwiłam się.
- Nie zrozum mnie źle, wolałabym po prostu by wszyscy tu obecni z Tobą na czele, skupiali się na swojej pracy, a nie na... Tobie – skrzywiła się jakby żałowała swoich słów tuż po ich wypowiedzeniu. Widziałam, że wcale nie było to dla niej łatwe. I normalnie mimo tego, prawdopodobnie gotowa bym była do obrony i ataku, ale tym razem postanowiłam ugryźć się w język. Tym bardziej, że w trakcie wypowiedzi Emmy w drzwiach studia pojawiły się sylwetki chłopaków.
- W porządku, rozumiem – wymusiłam uśmiech i zdobyłam się nawet na delikatne dotknięcie jej ramienia – Masz rację. Ostatnio trochę się działo rzeczy, które niekoniecznie miały dobry wpływ na nas wszystkich. Postaram się nad tym popracować... – powiedziałam próbując ukryć moje zmieszanie i zachować twarz. Szczególnie przy zaskoczonych minach chłopaków – Już po? To gdzie teraz? – zwróciłam się do nich z udawanym uśmiechem. Emma odwróciła się i zalała rumieńcem na widok wrytej trójki.
- Tam... – wydukała wskazując drzwi po przeciwnej stronie. W milczeniu ruszyliśmy do pomieszczenia, w którym kilkunastu dziennikarzy czekało na wywiady z chłopakami. Na usta cisnęły mi się niezbyt eleganckie zwroty pod adresem panny Ludbrook, ale walczyłam ze sobą, by pozostały tylko na etapie myśli.
Ciekawie... Przedpołudniowe rozmowy z zespołem, popołudniowe mądrości Braxtona, wykład Natalii, upomnienie Emmy... Nie zdziwiłabym się ujrzawszy za chwilę chłopaków z transparentem ‘Laura musi odejść’. Czyżby cały świat przeciwko mnie? A może ja przeciwko całemu światu? Spójrzmy prawdzie w oczy.
Po tym wszystkim z trudem przyszło mi skupienie się na pracy. Zbyt wiele rzeczy miałam w głowie, które aż prosiły się o przetrawienie. Nie miało najmniejszego sensu towarzyszenie chłopakom podczas wszystkich rozmów. Szczególnie, że przy piątej z nich, mnie samej zbierało się na mdłości słysząc zadawany w kółko zgrany już zestaw pytań. Wyszłam i zdecydowanym, szybkim krokiem mijałam szereg drzwi, za którym rzekomo miał się znajdować taras widokowy, a na nim Tim z Braxtonem. Rozsunęłam szklane drzwi i stanęłam oniemiała. Ogromna przestrzeń częściowo zagospodarowana na restaurację, z barem i z eleganckimi stolikami, częściowo pokryta piękną, zieloną trawą, na której rozłożone były miękkie siedliska, koce i leżaki. Jestem w raju!
[Tło muzyczne]
- Laura! – usłyszałam znajomy głos. Wśród grupki ludzi dojrzałam machającego Braxtona. Podeszłam bliżej i usiadłam na trawie obok – Jesteśmy Ci bardzo wdzięczni, że przyczyniłaś się do naszej obecności tutaj, to znacznie lepsze niż hotelowy pokój – uśmiechnął się wyciągając ramiona.
- Ja sobie też... – wydukałam wciąż oczarowana miejscem. Potwierdziły się słowa sprzedawcy spotkanego nad ranem w zatoce. Duńczycy jak nikt inny chyba potrafią docenić słoneczny dzień. Trudno było o wolne miejsca. Miałam wrażenie, ze wszyscy pracownicy biurowca zbiegli się by korzystać z ciepła napływającego z nieba. Położyłam się obok chłopaków, podkładając pod głowę zwinięty w rulon koc. Tkwiliśmy w milczeniu chłonąc wyjątkowo przyjemne powietrze. Jakby wszystko inne przestało istnieć. Kompletnie zawieszenie i odcięcie od rzeczywistości.
- Słuchajcie, na ile dziwne jest to, że w jednej chwili przepełnia mnie złość i mam ochotę kogoś zatłuc, a w drugiej o tej złości zupełnie zapominam? – przerwałam ciszę myśląc o moich zmiennych relacjach z młodszym Leto. Wyciągnęłam przy okazji aparat i uwieczniłam rozleniwionych muzyków i towarzystwo wokół nas.
- Nie jest to ani trochę dziwne. Jesteś kobietą, w związku z czym jest to zupełnie naturalne! – roześmiał się Braxton.
- Pytasz tak generalnie czy w odniesieniu do pobytu tutaj? – zapytał Tim.
- Raczej w odniesieniu do pobytu tutaj. Na co dzień raczej nie mam w zwyczaju by na kogokolwiek się złościć – wyjaśniłam.
- W takim razie świadczy to tylko o tym, że jesteś na dobrej drodze – odpowiedział tajemniczo, a widząc moje niezrozumienie kontynuował – Tu nie ma czasu na żale i pretensje. To znaczy oczywiście jest czas na to, by je wypowiedzieć, bez tego już dawno byśmy się pozabijali, ale nikt sobie nie zaprząta nimi specjalnie głowy. Pewnego rodzaju sekretem zgrania grupy jest chociażby to, że wszelkiego rodzaju problemy wyjaśniamy sobie od razu, ale też szybko zostawiamy je za sobą. Tu czas inaczej płynie, dużo się dzieje i od nagromadzania konfliktów i urazów, jest wiele ciekawszych i ważniejszych rzeczy. Jeśli zaczynasz to rozumieć, a co ważniejsze zaczynasz to wcielać w życie, to znaczy, że powoli zaczynasz chwytać filozofię takiego życia.
- Coś w tym jest... – uśmiechnęłam się zamykając ponownie oczy i wystawiając twarz do nieba. Przechwytywania energii słonecznej ciąg dalszy.
- Nie za dobrze Wam, pasożyty? – nasze głowy pokrył cień sylwetki Shannona, która po kilkudziesięciu minutach znienacka pojawiła się nad nami. Poderwałam się i usiadłam na trawie leniwie się przeciągając – Ruszać tyłki, zostajemy tu na obiedzie – wskazał na stolik w rogu, przy którym siedziała reszta ekipy przeglądając menu.
Dołączyliśmy do nich, dostawiając z trudem kilka krzeseł. Pogoda i wyjątkowo pozytywnie nastrajająca aura tego miejsca sprawiła, że obiad minął nam bardzo przyjemnie. Przez chwilę poczułam się jak na zjeździe rodzinnym. Mimo wielu rzeczy, które miałam gdzieś z tyłu głowy do przemyślenia, dzięki moim kompanom skutecznie o nich zapomniałam.
- Laura, Ty wspominałaś ostatnio o swojej przygodzie z teatrem... – zaczął Tim, gdy wszyscy zajęci byli jedzeniem – Może nam coś zarecytujesz?
- Chyba śnisz – roześmiałam się – Poza tym to nie do końca tak wyglądało.
- Oj weź! Dawaj tu scenę z Romeo i Julii! – roześmiał się Milicevic.
- Nie ma mowy! – powiedziałam zdecydowanie upijając sok.
- Proszę proszę! Pomogę Ci! – wstał i dotykając dłonią klatki piersiowej kontynuował cienkim głosem – Romeo, czemuż Ty jesteś Romeo? – spojrzał błagalnie na Shannona.
- Weź zboczeńcu! – szturchnął go starszy Leto – Znajdź sobie inną ofiarę.
- Czemuż Ty jesteś Romeo? Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę! – kontynuował Tomo głaszcząc po twarzy perkusistę, który z obrzydzeniem odganiał jego rękę - Lub… Lub… Lub…? Co tam do cholery jest dalej?
- Lub jeśli tego nie możesz uczynić, to przysiąż wiernym być mojej miłości – dokończyłam zanosząc się śmiechem razem ze wszystkimi na widok rozanielonego i wczuwającego się w swą rolę Milicevica – Skąd to znasz?
- Moja siostra uczyła się kiedyś tej roli. Chodziła po domu przez tydzień w kółko powtarzając te kwestie – wyjaśnił, siadając z powrotem na swoim miejscu – No dobra, to teraz Ty – powiedział do mnie.
- Nie! – wlepiłam w niego wzrok – Nie ma mowy! Tobie idzie to wręcz wyśmienicie, nie śmiałabym nawet podejmować próby dorównaniu Twemu kunsztowi aktorskiemu! - puściłam do niego oko – Może innym razem... – powiedziałam niepewnie, na co Jared zareagował tajemniczym uśmiechem – Tym bardziej, że zaraz się zbieramy.
- Zgadza się, w hotelu najszybciej jak się da pakujecie i znosicie bagaże, za półtorej godziny mamy samolot – Ludbrook podeszła do nas po uregulowaniu rachunku.
- Zostańmy tu! – zajęknął gitarzysta wyciągając ręce.
- Julio, miej trochę klasy i nie rób scen! – klepnęłam Milicevica podnosząc się z miejsca.
- Paryż czeka! – zakomunikował Braxton.
- Jak mogłem o tym zapomnieć! – Leto aż rozpromieniał na samo wspomnienie o stolicy Francji, po czym jakby do siebie dodał – Paryż..., właśnie! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem...?

Dania okazała się dla mnie miejscem jednocześnie przeklętym i błogosławionym. Zmusiła mnie do zmierzenia się z tym, czego za wszelką cenę próbowałam uniknąć. Kazała spojrzeć na siebie i pozostałych z zupełnie innej strony. W gonitwie spraw i emocjonalnej bijatyce doprowadziła do granic wytrzymałości. Z czegoś jednak mnie oczyściła i coś we mnie zmieniła. I choć wyjeżdżając postrzegałam ją jako przełom na mojej drodze, to prawdziwy przełom miał dopiero nadejść. I gdybym ten przełom miała określić najkrócej jak potrafię, określiłabym go słowem: Paryż.

***
Rozdział w gatunku przejściówka ;) Wybaczcie, takie też muszą być! Może nie wnoszący zbyt wiele, ale przynajmniej dosyć obszerny.
[Tło wizualne], które pojawiło się w tym rozdziale, to nic innego jak moje wyobrażenie o bohaterach w danym momencie.

Co do kolejnych – nie mam pojęcia, kiedy mogą się pojawić. Muszę obecnie ostro zabrać się do kilku naglących spraw, co znacząco może stanąć na przeszkodzie w kontynuacji losów Laury.

Dziękuję wszystkim za obecność i aktywność ;) Wciąż mnie zadziwiacie!

PS1 Czy jest tu ktoś zza granicy? Nurtują mnie statystyki blogspotu ;)
PS2 Jeszcze odnośnie statystyk: opowiadanie przekroczyło w Wordzie magiczną liczbę 300 stron, a Wasze wejścia jeszcze bardziej magiczną liczbę 75 000 wejść. Gratuluję zatem sobie i Wam przede wszystkim!