ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

4 grudnia 2011

Rozdział trzydziesty piąty

To, jak bardzo byliśmy zmęczeni i jak bardzo życie w trasie podlegało zasadzie tu i teraz, uświadomiła nam Emma, która ku zaskoczeni większości, na lotnisku wręczyła nam bilety do Szwajcarii. Jak się okazało to właśnie ona była kolejnym celem podróży. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia, ale niektórzy wydawali się tym faktem mocno zawiedzeni. Czekanie na lot upłynęło zatem głównie na wyklinaniu krainy sera i narzekaniu. W samolocie na szczęście wszyscy padli jak muchy, ze mną na czele. Do hotelu dotarliśmy w nocy i zgodnie powędrowaliśmy do swoich pokoi. Wszyscy bez wyjątku potrzebowali odpoczynku, a szwajcarskie świeże powietrze zdecydowanie temu sprzyjało. Rzucając w kąt swoje bagaże, zdołałam jedynie umyć zęby i zdjąć ubrania.
[Tło muzyczne]
Nad ranem obudziło mnie wścibskie słońce i odgniatająca się na mojej twarzy klawiatura telefonu. Dzięki uchylonemu przed zaśnięciem oknu pokój wypełniał zapach letniego wiatru. Cudownie! Usiadłam na łóżku i mierząc wzrokiem moje chwilowe miejsce zamieszkania, uśmiechnęłam się do siebie. Nowy dzień, lepszy dzień. Miałam ogromną ochotę wstawić wodę, w oczekiwaniu na jej zagotowanie wsypywać do kubka starannie odmierzone półtorej łyżeczki kawy, obserwować unoszącą się nad czajnikiem parę. Prozaiczne. Czasami brakowało mi zwykłych elementów mojego polskiego dnia codziennego. Pozornie nieistotnych, uznawanych za rutynę, a mimo to trwale wpisujących się w pewnego rodzaju poczucie, że jest się u siebie i robi to, na co ma ochotę. Niestety. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Podniosłam słuchawkę i precyzyjnie określiłam czego potrzebuję: ceramiczny kubek, żadna szklanka, żadna filiżanka, z mlekiem, bez cukru. Ledwo zdążyłam wypakować kosmetyki i założyć na siebie szlafrok, a za drzwiami już czekał przemiły młody człowiek. Odebrałam swoje zamówienie, szczerząc się przy tym nienaturalnie. Chłopcze nie patrz tak na mnie, ratujesz mi życie! Odstawiłam kubek na szafkę i w podskokach pobiegłam do łazienki. Mając w perspektywie kofeinę przyjemnie drażniącą moje zmysły, uwinęłam się z prysznicem w nie więcej jak piętnaście minut. Wskoczyłam w czarne szorty i biały t-shirt, uzbrojona w książkę i wciąż gorącą kawę, wyszłam na balkon. Balkon to określenie wysoce nieadekwatne. W odróżnieniu do zajmowanych do tej pory pokoi, ten wyposażony był w najprawdziwszy i najpiękniejszy chyba taras. Gdyby dla gości zabrakło miejsc spokojnie zdołaliby wstawić tu pięć łóżek. Gdy w nocy dotarliśmy do hotelu, mojej uwadze umknęło to, w jakim miejscu zostałam zakwaterowana. Rozsiadając się w wiklinowym fotelu, mając przed sobą widok z co najmniej piętnastego piętra, miałam ochotę zostać tam przez cały dzień. Daj Boże, żeby ta chwila trwała wiecznie! Do śniadania miałam dobrą godzinę i przez tę właśnie godzinę postanowiłam nigdzie się nie ruszać. Zawieszona w przestworzach błękitnego nieba, w towarzystwie ciepłych promieni słonecznych i rześkiego wiatru, chłonęłam panujący wokół spokój. To, czego tak bardzo mi brakowało. Bycia samej ze sobą. Cieszyło mnie słońce, cieszyło wcześniejsze przebudzenie, cieszył niedzwoniący telefon, cieszyły ściekające z moich mokrych włosów i powolnie spływające po ramionach krople wody. Długi i spokojny sen wpłynął wyjątkowo kojąco na moje zszargane nerwy, dodał siły, napełnił pozytywną energią, oczyścił z negatywnych emocji i sprawił, że złe samopoczucie dnia poprzedniego stało się ulotnym wspomnieniem. Szwajcario, już Cię lubię! Wyciągnęłam nogi, opierając je na stojącym obok fotelu i przymknęłam oczy. Siedzenie w pojedynkę ma to do siebie, że dopuszcza do głosu tylko Twoje myśli. A te, tego poranka, nie bolały i nie męczyły tak bardzo, jak do tej pory. Przypomniałam sobie rozmowę z Natalią i jej mający mnie zmobilizować do zmiany wykład. Ma rację, tylko ode mnie zależy, co zrobię ze swoim czasem spędzonym w trasie, czy wyciągnę z niego, to co najlepsze, czy wszystko będę przeobrażała w dramat. Mogłam nadal spędzać minuty, godziny a nawet dnie na analizowaniu każdej sytuacji, porównywaniu jej z przeszłością, zastanawianiu się co może się zdarzyć, usilnym unikaniu wszystkiego, co niesie ryzyko zranienia, składaniu tego wszystkiego w całość. Mogłam też zostawić to za sobą, przyjmować wszystko, co mnie spotyka i odnajdywać w tym radość, ruszając jednocześnie do przodu. Tak jak robiłam to do tej pory, w życiu przed trasą. Mogę. I tak zrobię. A przynajmniej się postaram. Zamiast być mistrzynią teorii, posiadającą złote rady dla każdego, poza samą sobą. Albo mówiąc inaczej, nie potrafiącą ich w odniesieniu do siebie zastosować. Choć musiałam stawiać czoła demonom przeszłości, musiałam walczyć o siebie i wciąż się bałam, znacznie bardziej przerażała mnie wizja piekła, którą przedstawiła mi Natalia, a które to naprawdę miało szansę stać się królestwem moich niewykorzystanych szans i przespanych chwil szczęścia. Zatem nic, tylko dziękować z to przebudzenie. Poranne i nie poranne też. W tamtym momencie nie myślałam o tym, że skoro tak proste, a zarazem zmienne zjawiska jak promienie słoneczne, natężenie wiatru czy nowe otoczenie, potrafią mnie podnieść, to równie proste i zmienne zjawiska mogą przyczynić się do mojego upadku.
[Tło muzyczne]
Dźwięk telefonu przypomniał mi o zbliżającej się godzinie śniadania. Wstałam leniwie z fotela i z niezadowoleniem opuściłam taras. Wysuszyłam włosy na szczotkę, obawiając się, że w przeciwnym wypadku skazana będą na paradowanie z puszystym sianem na głowie. Omijając poranny rytuał zwany makijażem, złapałam aparat, wyszłam z pokoju i zjechałam na dół. W restauracji, poza największym jaki w życiu widziałam szwedzkim stołem, zastałam tylko Shannona, który zwinnie przeprowadzał operację teleportacji jedzenia z półmisków na swój i tak już pełny talerz. Widząc jednak wszystko, co restauracja miała do zaoferowania, zrobiłam dokładnie to samo, co on. Towarzysząc starszemu Leto w komponowaniu śniadania marzeń, dowiedziałam się przy okazji, że reszta albo śpi, albo już zjadła, albo je w pokoju. Co oznaczało kontynuację spokojnego poranka aż do godziny 14, gdy to mieliśmy wyruszyć na wywiady a potem prosto na koncert. Uradowana wróciłam do siebie i pochłonęłam prawie wszystko, co ze sobą przyniosłam. Dopijając poranną kawę zapaliłam ostatniego z paczki papierosa. Otworzyłam balkon na oścież, ułożyłam się wygodnie na łóżku i zatopiłam w lekturze. Kilkadziesiąt minut później ciszę przerwało pukanie do drzwi. Do pokoju weszła Ludbrook z plikiem kartek w jednej dłoni i telefonem w drugiej.
- Nie teraz – powiedziała lekko poirytowana pod nosem na dźwięk nadchodzącego połączenia. Odrzuciła je i spojrzała na mnie - Masz chwilkę? – odłożyła wszystko na komodę i wsunąwszy ręce do kieszeni stanęła naprzeciwko mnie.
- Jasne – zamknęłam książkę, podniosłam się z łóżka i usiadłam na jego brzegu – Coś się stało?
Blondynka tylko cicho westchnęła. Przeszła w milczeniu po pokoju, wyglądając przy okazji przez okno, po czym się odwróciła w moją stronę – Jared lada chwila tu będzie. Kończy rozmowę telefoniczną. Acha, to naprawdę wiele wyjaśnia. Obserwowałam jej zachowanie. Była dosyć blada. Wydawała się odrobinę zdenerwowana, a jednocześnie wyraźnie jawiły się na jej twarzy oznaki zmęczenia. Wciąż milczała stąpając z nogi na nogę i przyglądając się podłodze.
- Jestem! – do pokoju wpadł Jared – Dzień dobry wszystkim! Mamy zebranie? - spojrzał najpierw na mojego gościa, potem na mnie. Machnęłam ręką na powitanie, po czym w odpowiedzi na jego pytanie wzruszyłam ramionami robiąc przy tym zdziwioną minę.
- Czekamy na kogoś jeszcze? – zapytałam skołowana wciąż brakiem odzewu ze strony Ludbrook. Leto wskoczył na komodę rzucając okiem przelotnie na zostawione tam papiery.
- Raczej nie – w końcu przemówiła siadając na fotelu. Łokcie oparła na kolanach i bawiąc się palcami kontynuowała – Biorę dziś dzień wolny.
- Uff, obawiałam się wiadomości typu ‘jutro koniec świata’, ‘ukradli nam sprzęt’ albo ‘skończyła się kawa’... – odetchnęłam z ulgą i w tej uldze byłam zdecydowanie osamotniona.
- Jak to bierzesz dzień wolny? – Jared jak oparzony zeskoczył z komody – Przecież dziś gramy koncert. Co się stało?
- Mam wysoką gorączkę, czuję się fatalnie, mam zamiar pojechać na pogotowie, żeby szybko przywrócili mnie do żywych. Jeśli teraz nie odpocznę, to rozłożę się na amen. A kolejne dni będą dosyć intensywne, więc muszę być w pełni sił – wyjaśniła.
- Nie wygłupiaj się. Ile razy graliśmy koncerty, gdy ktoś był chory? Dasz sobie radę. To tylko kilka godzin! Wyjdziesz wcześniej, położysz się do łóżka, do jutra wydobrzejesz! – gestykulował stojąc naprzeciwko niej – Nie możesz tak po prostu wziąć wolnego!
- Jared, miej litość... Ona chyba lepiej jest w stanie ocenić swoje możliwości – wtrąciłam się.
- Nie mogę? – spojrzała na niego z pretensją – Wczoraj zmieniliśmy wszystkie plany z powodu złego samopoczucia Laury, a dziś… Ałć, bolesne zagranie.
- Wczoraj – przerwał jej zdecydowanie – Jedynie przesunęliśmy plany. Z powodu niedyspozycji całego zespołu, dobrze o tym wiesz. Wszystko, co miało się odbyć, odbyło się, tylko później. A Ty chcesz mnie ze wszystkim zostawić samego?
- Dasz sobie radę, zdolny jesteś – puściłam mu oko, za co zostałam obdarowana złowrogim spojrzeniem – Co? A jak Ci wykituje w trakcie koncertu? Wtedy dopiero zostaniesz sam – próbowałam go przekonać - Wprawdzie nie sądzę by moje zdanie się liczyło, ale skoro już rozstałam włączona do rozmowy, to mówię, że masz moje poparcie – skierowałam się do blondynki uśmiechając się ciepło.
- Świetnie się składa, bo mnie zastąpisz – powiedziała i w ułamku sekundy mój uśmiech z impetem uderzył w podłogę i roztrzaskał się na kawałki.
- Co? – krzyknęliśmy po chwili zgodnie z Jaredem wbijając wzrok w Ludbrook – Nie, nie. Moje poparcie nie oznacza gotowości do zajęcia Twojego miejsca! Bez przesady... – pokręciłam głową mając nadzieje, że to był zwykły żart.
- Bardzo śmieszne – Leto parsknął – Chcesz powierzyć swoje obowiązki Laurze?
- Tak – odpowiedziała całkiem poważnie – Komuś muszę.
- Dlaczego akurat osobie, która nie wie, na jakim świecie żyje! Chcesz doprowadzić ten wieczór do katastrofy?
- Ej! – zapiszczałam – Ja tu jestem!
- Lauro, z całym szacunkiem... – podszedł i położył rękę na moim ramieniu – Jesteś zdolną i kreatywną osobą, ale do tego potrzeba umiejętności organizacyjnych, szybkiego podejmowania decyzji, działania pod presją czasu... – wyjaśnił – A Ty...
- Wyzwanie przyjęte! – powiedziałam z pewnością siebie zeskakując z łóżka. Już ja Ci pokaże. Cóż, trochę w imię zasady na złość mamie odmrożę sobie uszy, ale pokażę!
- Świetnie, wszystko przygotowałam – Emma wstała i chwyciła z komody przyniesiony wcześniej plik papierów.
- Nie, nie nie! – krzyknął Leto – Proszę Cię, to się nie uda!
- Słuchaj, każdy ma tu swoje ściśle przyporządkowane sprawy i dobrze o tym wiesz. Zwolnienie ze swoich obowiązków właśnie Laury przyniesie zespołowi najmniejszą szkodę. Masz zatem do wyboru: skorzystać z jej pomocy albo zdać się na samego siebie. Zatem? – spojrzała na niego oczekując odpowiedzi.
- Też mi wybór... Jakbyś kazała decydować czy wolę zginąć strzelając do siebie sam czy powierzając pistolet przypadkowemu przechodniowi... – zrobił nadąsaną minę.
- Już tak nie jęcz! – stuknęłam go w bok.
- Laura, tu chodzi o coś niezwykle dla mnie ważnego. Tu nie ma miejsca na wahania, nie ma miejsca na potknięcia, nie ma miejsca na niechciane niespodzianki. Wszystko musi być precyzyjnie zaplanowane i przeprowadzone!
- Okey, zrozumiałam aluzję – zacisnęłam usta – Chciałam tylko wyjść naprzeciw zaistniałej sytuacji, nie prosiłam się o to, mam przecież co robić! - założyłam ręce na klatce i opierając się o ścianę czekałam na rozwój wydarzeń.
- Tu w ogóle nie ma o czym dyskutować. Ja za 30 minut mam wizytę u lekarza, wszystko na koncert jest zaplanowane i ustalone, wystarczy pilnować porządku. Chodzi tylko o dzisiejszy wieczór, a nie o całą trasę! Dziecko by temu podołało... – skierowała się do Leto unosząc ręce ku górze.
- Jak dziecko by podołało, to teraz rozumiem czemu padło na Laurę... – powiedział pod nosem.
- Jeszcze słowo i zamiast koncertu będziesz miał wizytę na urazówce – odburknęłam.
– O właśnie, o to też mi chodzi: przyda Wam się takie doświadczenie. Zaufanie, współdziałanie, poleganie na sobie.
- Kosztem występu? Tego się po Tobie nie spodziewałem... – usiadł na łóżku zrezygnowany.
- Wiem co robię. Świadomie nie zrobiłabym nic, co zaszkodziłoby zespołowi, wiesz to. W sytuacji bezwzględnej zależności może wreszcie nauczycie się ze sobą współpracować i rozmawiać, zamiast tracić czas na kłótnie.
- A kto tu się kłóci? – powiedzieliśmy w tym samym momencie, co wywołało śmiech nas wszystkich i chyba nieco rozluźniło sytuację.
- Dobra... Mam nadzieje, że wiesz co robisz – przetarł twarz dłonią – A Ty jak coś spieprzysz, to przysięgam, że Cię zabiję! – wycelował we mnie palcem. Niby z uśmiechem, a jednak wyczuwałam w tej groźbie odrobinę powagi.
- Panie Leto, muszę przyznać, że jest Pan mistrzem wsparcia! Od razu czuję, że dam radę! Ciążąca nade mną wizja śmierci na pewno doda mi otuchy, uwolni od stresu i pozwoli dać z siebie naprawdę wszystko! – rzekłam złośliwie – Brawo! Masz więcej takich rad?
- Współpraca, powiedziałam! – krzyknęła Emma – Od teraz! Ty do siebie! – wypchnęła wokalistę za drzwi – A Laura ze mną – złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
- Słuchaj jej uważnie! Powtarzaj, zapisuj, nagrywaj... – krzyczał, gdy wchodziłyśmy do jej pokoju.
- W ogóle się tym nie przejmuj – uśmiechnęła się wskazując palcem kierunek, z którego dobiegał jeszcze jego głos – Panikuje, bo nagle coś dzieje się nie tak, jak było zaplanowane. Nagle coś nie idzie po jego myśli. Jak zobaczy, ze pod Twoim przewodnictwem świat się nie wali, zupełnie Ci się podda.
- Obawiam się, że jeszcze trochę a ta panika udzieli się i mnie – skrzywiłam się patrząc niepewnie na Emmę – Wiesz, wcale nie jestem przekonana czy to się uda.
[Tło muzyczne]
- Zacznijmy od tego: spokój i opanowanie. Roztrzęsiona i zdenerwowana niczego się zdziałasz. Wiesz dobrze, jak wygląda moja praca. Nie jest łatwo trzymać nerwy na wodzy, szczególnie w obliczu zmieniających się planów, niezdyscyplinowanych mediów, wrzeszczących fanów i rozkapryszonych gwiazd. Rób wszystko, by wszelkie problemy, komplikacje i sytuacje trudne pozostawały w zasięgu tylko i wyłącznie Twojej wiedzy tak długo, jak to tylko możliwe. Najpierw licz na siebie, rób wszystko co w Twojej mocy, by znaleźć rozwiązanie, dopiero potem angażuj ekipę i zespół.
- Da się zrobić – uśmiechnęłam się siadając na fotelu i podkurczając nogi.
- Miej to cały czas przy sobie – podała mi kilka kartek złączonych spinaczem, które zaczęłam starannie przeglądać – Adres rozgłośni, sali koncertowej, orientacyjny plan wieczoru, telefony organizatorów, lista dziennikarzy, osoby upoważnione do wejścia, Goldeny, dane chłopaków, numery ubezpieczeń, grupy krwi... – na ostatnie jej słowa podniosłam oczy znad szeregu liczb i liter – Spokojnie, tak na wszelki wypadek – uspokoiła mnie widząc pewnie rosnące przerażenie w moich oczach – Co tam jeszcze? Poczytasz sobie później. W każdym razie masz tam wszystko.
- Przeczytać, zapamiętać, nie zgubić. Zanotowane! – powiedziałam z entuzjazmem. Czekając na dalsze wskazówki przyglądałam się chodzącej po pokoju blondynce.
- Obserwujesz mnie od pewnego czasu, zatem pewnie już wiesz, że musisz być jednocześnie ich matką i przełożoną. Nawet jeśli to oni na Ciebie zarabiają i to oni determinują wszystko, co robisz, to paradoksalnie są od Ciebie zupełnie zależni. Muszą mieć czas i spokojne głowy do tego, by przygotować się do koncertu i dać na nim z siebie wszystko. W pozostałych kwestiach zatańczą tak, jak im zagrasz. Nie bój się zatem zdecydowanego podejmowania decyzji, krzyczenia kiedy zaczną Ci się wymykać spod kontroli i okazywania wsparcia, gdy będą tego potrzebowali. Zapamiętaj, jesteś tam dla nich... – pokiwałam głową na znak zrozumienia.
- Z nimi to ja sobie poradzę – uśmiechnęłam się – Wróćmy do organizatorów i mediów. Przecież oni wszyscy myślą, że to Ty jesteś osobą odpowiedzialną...
- Już nie – nie pozwoliła mi dokończyć – Zanim do Ciebie przyszłam obdzwoniłam kogo trzeba. Mają Twoje dane i Twój numer. Od 14 możesz się spodziewać, że Twój telefon będzie dzwonił częściej – spojrzała na zegarek – Jeszcze trzy godziny spokoju, dobrze je wykorzystaj! – wycelowała we mnie palcem i szczerze się roześmiała – Potem nie dadzą Ci żyć. A tak swoją drogą, gdyby coś się działo, to oczywiście jestem do Twojej dyspozycji. Nie przewiduję jednak, by miało wydarzyć się coś, czemu nie podołasz.
- Oby, oby... – powiedziałam jakby do siebie.
- Właśnie, gdyby coś się działo... Pager! – wyjęła z torby niewielkie urządzenie i mi je podała – Podczas koncertu Jared ma przy sobie podobny. Pilnuj go jak oka w głowie, szczególnie w trakcie jego kontaktu z publicznością, jakiegokolwiek. W kwestiach dźwięku czy oświetlenia, chłopaki porozumiewają się z technikami ustalonym kodem, tym się nie martw. Ty dbasz o jego bezpieczeństwo wtedy, gdy tłum traci rozum a ochrona zawodzi. Przed koncertem i po nim, raczej go nie używamy.
- Wszyję go pod skórę – zażartowałam oglądając urządzenie z każdej strony i zapoznając się z jego obsługą.
- Zaraz będę musiała się zbierać... – westchnęła spoglądając na wyświetlacz telefonu – Nie wiem co jeszcze. Wszystko masz tam rozpisane. Dziennikarze dostali mailem wytyczne do wywiadów, ale to debile... – zatrzymała się w pół słowa łapiąc za usta – Przepraszam! Mam nadzieje, że Cię tym nie uraziłam? Po prostu mówisz im co i jak, a oni i tak często robią wszystko po swojemu – wyjaśniła - Chłopaki raczej świetnie sobie radzą z niewygodnymi pytaniami i wszechobecną medialną amatorszczyzną, ale na wszelki wypadek miej to pod kontrolą. Plus dla Ciebie, że się na tym znasz i miałaś okazję do tej pory uczestniczyć w większości takich spotkań, także o to się nie martwię.
- Dobra, to co? Idę się wykuć tego na pamięć... – pomachałam w górze kartkami – Przy okazji poćwiczę nie uznający sprzeciwu krzyk! – roześmiałam się, po czym nieco poważniej zapytałam – Naprawdę wierzysz, że jestem w stanie temu sprostać?
- Uwierz mi, gdym w to nie wierzyła, to z tą gorączką na kolanach bym tam poszła i nie ryzykowała. Za bardzo kocham tę pracę i za bardzo zależy mi na zespole. Dzisiaj jest względnie spokojny dzień, wszyscy są wypoczęci, Ty zdążyłaś już się zapoznać z realiami, jakie tu panują, dlaczego miałabyś nie sprostać? Więcej wiary!
- Okey, czyli poza krzykiem przed lustrem , jak mantrę będę powtarzała, że dam sobie radę.
- I tego się trzymaj! – ścisnęła mnie za ramiona, po czym sprzedała kopniaka w tyłek – Będę trzymała kciuki! A telefon, choćbym leżała pod kroplówką, mam cały czas przy sobie.
Zatapiając wzrok w informacjach z kartek powędrowałam do siebie. W pierwszej kolejności wyjęłam z walizki zapasowy telefon, z naładowaną do pełna baterią. Rzuciłam go na łóżko, a po chwili tuż obok niego wylądował aparat, dokumenty, pager i torebka, w której większość z tych rzeczy miała się zmieścić. Szybko się umalowałam i zaczęłam grzebać w walizce w poszukiwaniu ubrania. Było bardzo ciepło, wiedziałam jednak, że potrzebuję czegoś, co będzie odpowiednie zarówno na słoneczne popołudnie, jak i chłodny wieczór. Nie zastanawiając się długo wskoczyłam w ciemne dżinsowe rurki i białą koszulę, którą wcisnęłam w spodnie, zabezpieczając je skórzanym paskiem. Do zestawu na łóżku dorzuciłam długi granatowy sweter. Bransoletki na rękę, wygodne baleriny na stopy, telefon. Wszystko mam. Dochodziło dopiero południe, spotkania z dziennikarzami zaczynały się o 15, jednak pewien punkt moich obowiązków mocno mnie zaintrygował. Zabrałam więc swoje rzeczy, zamknęłam pokój i ruszyłam. Człowieku małej wiary, nadchodzę!
[Tło muzyczne]
- Podobno nie umiesz się sam ubrać i mam Ci w tym pomóc? – uśmiechnęłam się do wokalisty, gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju.
- Ubrać, rozebrać, co tylko zechcesz... I tak już po mnie... – odpowiedział nie podnosząc nawet wzroku znad komputera.
- O rozbieraniu nie ma tu mowy, więc zostaw to, co robisz, dawaj te swoje fatałaszki i do roboty! – potrząsnęłam kartkami w powietrzu, po czym rzuciłam je na łóżko.
- Taka ta Ludbrook zorganizowana, a o tym zapomniała! – roześmiał się zamykając laptop. Odwrócił fotel w moją stronę i opierając łokieć na jego brzegu, położył głowę na dłoni. Zmierzył mnie wzrokiem i dodał – Robisz bardzo dobre wrażenie, ale czarno to wszystko widzę...
Przewróciłam tylko oczami i położyłam się na łóżku.
- Nie ufasz mi – westchnęłam zrezygnowana.
- A Ty mi ufasz?
- Oczywiście, że nie. Mama zawsze mi mówiła: z muzyka to ani męża, ani ojca! Święte słowa! – roześmiałam się – A tak poważnie, to nie o mnie tu dziś chodzi, tylko o Ciebie.
- Wiesz, ja Ci ufam w takich prostych sprawach – słyszałam, że wstaje i po chwili poczułam, że siada obok mnie – Ufam, że dochowasz wszelkich tajemnic zespołu, że nie wrzucisz do netu moich nagich fotek, że dobrze wykonasz swoją pracę, że nie znikniesz na noc w klubie ze striptizem. Temu ufam. Sprawy, którymi zajmuje się Emma to wyższy stopień wtajemniczenia.
- Jeśli ufasz temu, że dobrze wykonam swoją pracę, a wiem, że masz na myśli póki co tylko zdjęcia i jeśli zostałam wydelegowana do zaznajomienia się z, jak to nazwałeś, wyższym stopniem wtajemniczenia, to wyobraź sobie, że bieganie za Tobą, spełnianie Twoich zachcianek, pilnowanie wywiadów i Twojego tyłka na koncercie, też mam zamiar potraktować jako swoją pracę, a co za tym idzie: jak najlepiej ją wykonać. To chyba oczywiste! – tłumaczyłam gestykulując rękami w powietrzu – A Twoich nagich fotek nie posiadam.
- To akurat zawsze można zmienić! – uśmiechnął się podciągając do góry koszulkę.
- Opanuj się – szturchnęłam go - Wyślij mi najlepszą, ocenię i rozważę przekazanie jej najbardziej poczytnemu brukowcowi we wszechświecie. A teraz poważnie, bo nie mam czasu. Rozumiem, jesteś profesjonalistą, perfekcjonistą, męczennikiem pracy i lubisz dawać z siebie więcej niż wszystko. Rozumiem, rozumiem. Nie ufasz mi, myślisz, że jestem zakręcona, niezorganizowana, prowadzę odwieczną wojnę z tkwiącymi we mnie sprzecznościami i zachowuję się jak dziecko. Tak, tak. Powiedzmy – skrzywiłam się – Widzisz, problem polega jednak na tym, że jesteś na mnie dziś skazany i czy chcesz czy nie chcesz, musisz mi zaufać.
- Jak tak patrzę teraz na Ciebie, to myślę, że mógłbym być skazany na Ciebie nie tylko dziś... – puścił mi oko mierząc mnie wzrokiem.
- Jezu, bądź poważny! – podniosłam się z impetem – Z jednej strony prawie mi tu płaczesz nad wieczorem uwieńczonym katastrofą, choć nawet jeszcze się nie zaczął, a z drugiej nawet na chwilę nie możesz się uwolnić od tej swojej zboczonej natury. Masz szczęście, że jestem w stanie to wytłumaczyć jako reakcja na stres, inaczej byłoby po Tobie.
- Nie jestem zboczony, jestem mężczyzną. A z naturą nie można walczyć, trzeba żyć z nią w zgodzie! – uśmiechnął się i tym razem on padł na łóżko – Dobrze, wszystko rozumiem: jesteśmy na siebie skazani, niczym przeznaczeni sobie odwieczni kochankowie – powiedział z udawaną zadumą - Pięknie to powiedziałem, prawda?
- Tak i musieliśmy się kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się spotkaliśmy – pokiwałam głową.
- Też ładne, brawo!
- Bułhakow byłby Ci wdzięczny za uznanie. Mistrz i Małgorzata... – wyjaśniłam.
- Czy Ty masz w głowie twardy dysk zapełniony cytatami wierszy, piosenek i powieści?
- Mój drogi, kilka konkursów recytatorskich, teatr i 5 lat prawa. Polecam, a sam będziesz zdziwiony, ile ludzka pamięć jest w stanie pomieścić – uśmiechnęłam się – Czy możemy wreszcie przestać gadać od rzeczy i zająć się tym, co podobno dla Ciebie tak ważne?
- Tak jest! – podniósł się energicznie i usiadł na łóżku – Szafa, walizka, fotel! – wskazał po kolei wszystkie miejsca dłonią – Wybieraj.
- Okey – westchnęłam mocując się z przesuwanymi drzwiami – Mamy wywiady na mieście, to raz, wywiady przed koncertem, to dwa, koncert, to trzy, spotkanie po koncercie to cztery. Biorąc pod uwagę, że podczas występu zostaniesz pozbawiony przynajmniej jednego wdzianka, mamy pięć. Pięć sztuk. Masz dziś na coś szczególną ochotę?
- Nie zadawaj mi takich pytań, bo odpowiedź, którą uzyskasz, znowu doprowadzi Cię do szału – A ten swoje. Odwróciłam się i zmierzyłam go wściekłym wzrokiem – Dobrze, jeśli o koncert chodzi to przecież wiesz, co noszę, nie pytaj tylko wylosuj coś czystego. Jeśli o resztę chodzi wybierz coś, w czym nie będę za bardzo odstawał od Ciebie – uśmiechnął się.
- Mhm... – zaczęłam się zastanawiać przeglądając rozwieszone w szafie ubrania – To może być? – zapytałam rzucając na łóżko szarobłękitną koszulę z podwijanym rękawem– Znośne, wygodne, może nawet odrobinę eleganckie. Założysz pod to białą podkoszulkę.
- Akceptuję! – powiedział oglądając ubranie.
- Koncert... – skierowałam się do walizki, w której jak podejrzewałam znajdowały się t-shirty. Wyjęłam pakiet kilku i położyłam na łóżku – Wybieraj, sam wiesz najlepiej w czym się dobrze czujesz.
- To? – uniósł do góry czarny kawałek materiału.
- To prawdopodobnie w dalekiej przeszłości było t-shirtem. Zanim zaatakowało Cię stado lwów – wskazałam na rozcięcia.
- To jest dopiero wygodne! I przewiewne!
- Tak i znikające w mgnieniu oka po wkroczeniu w tłum. Dobrze, koszulka widmo może być. Masz jeszcze białą gładką i tę z nadrukiem zespołu, na wszelki wypadek – dorzuciłam do reszty po czym spojrzałam na fotel zawalony stertą ubrań – Kiedy Ty zdążyłeś tak nabałaganić? – na moje pytanie zrobił tylko bezradną minę i wydął wargę – Masz jeszcze to... coś... – podałam mu ubranie balansujące pomiędzy koszulą, kurtką a swetrem – Cokolwiek to jest, może Ci się przydać na wejście, potem to zrzucisz. Dobra, spodnie, które masz na sobie są okey, weźmiemy jeszcze standardowe czarne. Mamy wszystko! – klasnęłam zadowolona w dłonie.
- Jeszcze bielizna – uśmiechnął się szeroko, na co ja posłałam mu spojrzenie wyrażające krótkie zdanie: Chyba sobie śnisz!
- No co? Poskakałabyś po scenie kilka godzin, to też by Ci się tyłek spocił!
- Królewiczu, co jak co, ale majty to sobie musisz wybrać sam! – oparłam dłonie na biodrach i stanęłam naprzeciwko oczekując na jego ruch.
- Dobra, dobra, żartowałem! - Zwiesił się z łóżka i wyciągnął z walizki pakunek, który dorzucił to tego, co było już naszykowane – Nowe nie śmigane!
- Uroczo... – rozejrzałam się po pokoju – Czego jeszcze potrzebujesz?
- Pewności, że nie nawalisz – zaplótł dłonie na karku i wyciągnął nogi wzdłuż łóżka.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy by tego nie zgubić, nie sprzedać a w przypadku bycia zaatakowaną przez fan girlsy będę bronić jak własnego – uśmiechnęłam się zakładając wszystko na wieszak i pakując do pokrowca. Przewiesiłam przez rękę i stanęłam przy brzegu łóżku przyglądając się Leto. Leżał z wzrokiem wbitym w sufit, wzdychając co chwila. Naprawdę wydawał się zaniepokojony.
[Tło muzyczne]
- Nie chodzi o ubrania...
- Wiem. Posłuchaj, szkoda czasu i energii na snucie czarnych wizji. Skup się na tym, co dziś przed Tobą. Nie masz wyjścia, musisz zdać się na mnie.
- Ten brak wyjścia martwi mnie najbardziej...
- Nie pomagasz, naprawdę nie pomagasz. Za godzinę widzimy się na dole. Zrób coś z włosami i zmyj te paznokcie – skierowałam się do wyjścia, dostając po drodze poduszką. Zajrzałam do pozostałych, zebrałam ich garderobę, tłumacząc każdemu po kolei dlaczego to ja się tym dziś zajmuję i że świat naprawdę się kończy. Zaniosłam wszystko do busa, który wkrótce miał odjechać i pobiegłam do restauracji przypomnieć im o obiedzie dla ekipy, który mieli dostarczyć przed koncertem. Wzięłam przy okazji kawę, z którą usiadłam pod hotelem studiując raz jeszcze papiery od Ludbrook. Nie rozumiałam tego ich podenerwowania. Wielka mi filozofia biegać za nimi krok w krok, zarządzać ich czasem, pilnować spraw medialnych, być w pogotowiu, gdyby coś się działo. Jedynym sensownym wyjaśnieniem było to, że byli przywiązani do Emmy, nagła zmiana wywołała w nich ludzki niepokój o to, co nowe i niepewne. Plus to, że mi nie ufali. Nie dość, że musiałam męczyć się z ich wątpliwościami, to miałam przecież też swoje. Wprawdzie potraktowałam to zadanie jak wyzwanie, a długa lista spraw do załatwienia tylko mnie nakręcała do działania, to przecież też nie miałam w sobie stuprocentowej pewności, że wszystkiemu podołam. Siedząc przed hotelem i popijając kawę starałam się przywołać z pamięci sytuację, w której znajdowałam się w podobnym położeniu. Przypomnieć sobie, jakimi wtedy cechami się wykazałam, co mi pomogło osiągnąć cel, nie dać się ponieść emocjom i nie zwariować. Przede wszystkim próbowałam wytłumaczyć sobie, że skoro kiedyś mi się udało, to teraz także może.

***

Okey, zacznijmy od tego, o czym część już wie. Moje konto na twitterze. Znajdziecie mnie [TU]. I tak zostałam zdemaskowana, więc nie ma co się dłużej ukrywać ;) Będę tam wrzucała informacje o nowych rozdziałach, także jakby ktoś chciał mnie śledzić, proszę bardzo ;) Jakby chciał być śledzony, niech da tu znać, bo zdecydowałam dodawać tylko osoby, mniej lub bardziej mi znane, a tak na oko to raczej nie jestem w stanie ocenić kto jest kim ;)

Co do rozdziału, wiem, że większość może być zawiedziona brakiem Paryża i zaskoczona rozwojem wydarzeń, ale po pierwsze nie mówiłam przecież, że ten Paryż będzie tak od razu, a po drugie, mimo wielu niedociągnięć, naprawdę polubiłam ten wątek ;)

Z muzyką chyba trochę mi nie wyszło, nie miałam do tego dziś głowy, wybaczcie. Jak zawsze dziękuję Wam bardzo za obecność, za wsparcie i motywowanie ;) Trzymajcie się i wszystkiego dobrego na nadchodzący tydzień!