Tło muzyczne na początek i środek TUTAJ
Tło muzyczne na koniec TUTAJ.
Wskoczyłam do busa i zajęłam miejsce na samym końcu. Wyciągając nogi oparłam głowę o szybę. Kątem oka przyglądałam się kolejno wchodzącym do pojazdu osobom. Nie tutaj, tylko nie tutaj – mówiłam w myślach śledząc kroki Jareda. Odetchnęłam z ulgą, gdy zupełnie niezainteresowany usiadł na samym początku, tuż za kierowcą. Wyjęłam z torebki iPoda i założyłam słuchawki na uszy. Licząc na chwilę spokoju przymknęłam oczy. W głowie jawiły mi się obrazy sprzed kilkunastu minut. Wydawało się, że mój plan się powiódł. Na ile zmieni się teraz zachowanie wokalisty? I czy w ogóle się zmieni? Nie próbował mnie zatrzymać, nie wybiegł za mną, to dobrze. Nie zrobił też nic innego. Ukrył się za tymi okularami, które tylko uniemożliwiały mi odczytanie tego, jak z tym wszystkim się teraz czuje i co myśli. Jest mu to obojętne? Może czuć się źle? Dlaczego w ogóle interesują mnie jego uczucia? Chciałam, żeby dał mi spokój i chyba to zrobił. Odegrałam swoją rolę, dostałam to, czego chciałam. Właśnie, odegrałam rolę? Gdzie przebiegała granica miedzy autentycznością a udawaniem?
- Co jesteś taka milcząca? – usłyszałam głos Tomo, który przerwał gonitwę myśli i szybkim ruchem ręki pozbawił mnie delektowania się dźwiękami muzyki.
- A czy zawsze muszę coś mówić? – uniosłam okulary i spojrzałam na niego rozchylając powiekę jednego oka. Wisiał na siedzeniu przede mną opierając brodę o zagłówek.
- Okey, okey. Widzę, że nastrój nie dopisuje. Czyżby nasz szef nakrzyczał na Ciebie przy okazji obcowania z jego włosami? – wyszczerzył się – Mówiłem Ci, nie drażnij lwa! Następnym razem słuchaj boskiego Tomo, on zawsze ma rację!
- Nikt na mnie nie nakrzyczał. A lew był bardziej potulny niż byś był w stanie sobie wyobrazić – posłałam mu tajemniczy uśmiech – Kwestia umiejętności i odpowiedniego podejścia.
- No no... – pokiwał głową z aprobatą – Będziesz mnie musiała tego podejścia i umiejętności nauczyć. Jak się czasami uprze, to mamy z nim takie przeprawy, że się w głowie nie mieści – dodał szeptem nachylając się w moją stronę – Sama się zresztą wkrótce przekonasz.
No mam nadzieje, że się jednak nie przekonam!
- To są wrodzone umiejętności! Z tym się trzeba urodzić, mój drogi – powiedziałam z dumą i automatycznie się roześmiałam wizualizując sobie gitarzystę w sukience, wpadającego do pokoju Jareda i rzucającego się na niego w pełnym pożądania szale. Potrząsnęłam głową próbując się pozbyć tego widoku sprzed oczu.
- Jestem bardzo pojętnym uczniem! – oburzył się.
- Cały czas tu jestem i Was słyszę, więc przestańcie o mnie gadać – usłyszałam głos Jareda. Wychyliłam się ponad siedzenie i ujrzałam go zatopionego w książce – A Ty Milicevic, jak pojętny byś nie był, to uwierz mi na słowo, nie chciałbyś stosować wobec mnie metod Laury – wymamrotał nie odrywając wzroku od lektury.
- Okey, nic więcej nie chcę wiedzieć... – powiedział Tomo robiąc zdziwioną minę i usadowił się na swoim miejscu. Siedzący po przeciwnej stronie przy oknie Shannon odwrócił się do mnie i podejrzliwie zmierzył mnie wzrokiem. Rozłożyłam ręce w udawanym geście, że niby nie wiem o co chodzi. Lekko się uśmiechnął, po czym wychylił się na zewnątrz ponaglając Braxtona, który musiał się wrócić po coś do hotelu.
- Dajesz stary, bo nigdy stąd nie ruszymy! – krzyknął lekko poirytowany, a Olita przyspieszając kroku wbiegł do busa i usiadł również na końcu, ale przy przeciwnym oknie.
- Oddawaj, mały złodzieju! – posłał mi uśmiech zdejmując z mojego nosa swoje okulary.
Odłożyłam iPoda na bok i rzuciłam okiem na resztę pasażerów. Shannon z niezwykłym przejęciem oddawał się nieznanej mi grze, Tim z Milicevicem dyskutowali o przestrach do gitar, Jared nadal nie odkleił się od książki, Emma siedząca obok kierowcy rozmawiała przez telefon ustalając termin wywiadu.
I to jest ten ich rock and roll? – ziewnęłam obserwując niemrawą ekipę. Trzeba to uwiecznić. Włączyłam aparat i zaczęłam zmieniać ustawienia przygotowując się do zrobienia kilku zdjęć. Braxton, który od razu to przyuważył, podniósł oczy znad komiksu, który czytał i pomachał mi ręką do obiektywu.
- Pięknie – uśmiechnęłam się po zrobieniu zdjęcia i zajrzałam pomiędzy siedzenia, gdzie siedzieli gitarzyści – Cholera, zapomniałam stanika! – westchnęłam nachylając się bliżej ich i licząc na ich reakcję.
- Co? – krzyknęli obaj zaglądając do mnie, przy okazji prawie zderzając się głowami.
- Mężczyźni! – roześmiałam się uwieczniając ich wytrzeszcz oczu i otwarte w zaskoczeniu buzie – Łatwo Was wkręcić.
- I po co robisz ludziom nadzieje? – Milicevic potargał mi włosy i wrócił na swoje miejsce. Przesunęłam się lekko na środek i łapiąc odpowiedni kąt zrobiłam kolejne zdjęcie, tym razem Shannonowi. Wstałam i po cichu przemieszczałam się na przód busa. Przytykając palec to ust, dałam znak chłopakom, aby siedzieli cicho.
- Orientuj się! – krzyknęłam nad wokalistą, który aż podskoczył wyrwany z zamyślenia. Spojrzałam na zrobione zdjęcie – Mina mistrz!
- Dobrze się czujesz? – spojrzał na mnie niezadowolony – Zajmij się swoją pracą.
- Swoją pracą, swoją pracą – przedrzeźniałam go – Chyba to jest moja praca, nie? Panie Jaredzie - bez kija nie podchodź - Leto!
- To pracuj gdzie indziej – dodał od niechcenia i odwracając głowę wrócił do czytania. Przewróciłam oczami i powędrowałam na tył.
- Za ile będziemy? Nuda! – oparłam policzek o brzeg siedzenia, nikt mi nie odpowiedział.
- Jak Ci się podobał nasz wczorajszy koncert? – zapytał Tim zwracając się w moją stronę.
- Trudno oceniać coś, czego się nie widziało – odrzekłam wyłączając aparat i odkładając go na bok.
Tim zmarszczył brwi i czekał na rozwinięcie mojej wypowiedzi.
- Tak się dziwnie złożyło, że cały występ siedziałam na backstage’u. Także dopiero dzisiaj będę mogła cokolwiek powiedzieć na ten temat – uśmiechnęłam się na myśl o koncercie.
- Chyba żartujesz? – nagle Jared się wychylił i zmierzył mnie wzrokiem. Taki był zaczytany, a to musiał usłyszeć – Jak to nie widziałaś koncertu? A co robiłaś? – jego ton miał w sobie coś z pretensji. Uśmiech w mgnieniu oka zniknął z mojej twarzy. Mamy kłopoty? Rozmową zainteresował się także Shannon, który odłożył grę na kolana i zwrócił się w moją stronę.
- Ej, zaczynam się Was bać, gdy tak na mnie patrzycie. Co robiłam? Rozmawiałam z Emmą, ustalałyśmy między innymi kwestie dotyczące mojej pracy – zaczęłam wymieniać.
- Potwierdzam! – krzyknęła blondynka unosząc rękę i nawet się nie odwracając – Nie, to nie do pana – powiedziała, wciąż była zajęta rozmową. Ta to ma słuch. I podzielność uwagi.
- Przez dwie godziny rozmawiałyście o kwestiach organizacyjnych? – zdziwił się Shannon.
- Nie... – zaprzeczyłam - Najpierw rozmawiałyśmy. Potem jak szłam na salę, spotkałam techników. Poznałam wreszcie sławnego Steve’a Robinsona – uśmiechnęłam się – Miłe zaskoczenie! Trzeba było powiedzieć, że jest taki uroczy… i młody! Przedstawiłam mu się, opowiedziałam mu o tym, jak zupełnie nieświadomie uratował mi życie w Pradze. O i tak minęło półtorej godziny – westchnęłam – Zadzwonił Daniel, kolejne pół godziny, poszłam do toalety, zadzwoniłam do mamy. I nim się zorientowałam koncert się skończył – wzruszyłam ramionami. Jared w milczeniu pokręcił głową z dezaprobatą – No co? Emma powiedziała, że na tym koncercie mam nie robić zdjęć, bo są kiepskie warunki pod sceną i że będzie okazja na lepsze! – próbowałam się bronić widząc wzrok chłopaków.
- Potwierdzam! Było tak jak mówi Laura – znowu odezwała się blondynka, po czym kończąc wreszcie rozmowę odwróciła się do nas i dodała – Jesteśmy na miejscu, wysiadka dzieciaki. Wstałam z miejsca i podążając do wyjścia mocno się wyciągnęłam.
- Jak można być takim cholernym ignorantem? – rzucił Jared podnosząc się z miejsca i wychodząc z busa.
- O co Ci chodzi? – zapytałam - Życzysz sobie bym stała pod sceną, piszczała, robiła maślane oczy i zrywała z Ciebie koszulkę jak skoczysz w tłum? – zapytałam wychodząc zaraz za nim.
- Rób co chcesz... – założył kaptur na głowę i ziewając rozejrzał się wokoło. Znajdowaliśmy się na tyłach areny, w której miał odbyć się koncert. Teren był zupełnie pusty - Miliony ludzi chciałyby być na Twoim miejscu, a Ty zamiast korzystając z możliwości jakie masz, spędzasz koncert na pogawędkach. Dobre, naprawdę...
Stanęłam naprzeciwko niego i czekałam, aż na mnie spojrzy. Przegrywałam z telefonem, który w tym momencie był znacznie atrakcyjniejszy niż ja. Palcem wskazującym podniosłam jego głowę do góry. No proszę zasłużyłam na to by na chwilę oderwał wzrok od urządzenia. Dzięki Ci, Leto!
- Tych możliwości będzie jeszcze wiele, to raz. A ja nie jestem miliony ludzi, to dwa – powiedziałam spoglądając mu prosto w oczy. Obojętne i przenikliwe. Chwilę mi się przyglądał, po czym ruszył głową uwalniając się od mojej dłoni i bez słowa odszedł. Jak małe obrażone dziecko.
- Odpuść. Miewa i takie dni, przejdzie mu, szkoda nerwów – rzucił przechodzący obok Braxton.
- A czy ja wyglądam jakbym się denerwowała? – zapytałam z lekką irytacją.
- Denerwowała może nie, ale przejmowała tak – uśmiechnął się – Chodź, obejrzymy salę – objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Wcale się nie przejmuję. I nie denerwuję. Po prostu wkurza mnie jak... Nie, nie denerwuję się! Nie lubię, kiedy... Nie, nie przejmuję się! Dobra chrzanić jego humory. Chce się tak zachowywać, to niech się zachowuje. Lepsze to, niż jego komentarze i aluzje. Mam to czego chciałam. Koniec tematu.
Poszliśmy na salę, na której technicy kończyli rozstawiać sprzęt. Chłopaki przygotowywali się do próby, ja usiadłam na brzegu sceny i wzrokiem objęłam ogromną halę, która wkrótce miała zapełnić się ludźmi. Sprawdzono instrumenty, zrobiono próbę dźwięku i oświetlenia. Zespół zagrał kilka piosenek, podczas których ja zrobiłam trochę zdjęć. Udałam się do garderoby i czekając aż wrócą, przeglądałam na aparacie to, co do tej pory udało mi się uwiecznić. Nie było tego zbyt wiele. Trochę zdjęć z wywiadów, z posiłków, lotniska, wygłupy chłopaków na śniadaniu, kilka ujęć z hotelu, samolotu i busa. Miejmy nadzieje, że do końca wyjazdu karta pamięci będzie pękała w szwach czymś znacznie bardziej interesującym – pomyślałam odkładając aparat na bok.
- Dzisiaj możesz się trochę pokręcić pod sceną i za nią - Emma podniosła wzrok znad komputera. Siedziała na podłodze po drugiej stronie pokoju – I pamiętaj o nagraniach rozmów z Echelonem. Będzie ku temu okazja przed koncertem i po nim.
- W porządku – zgodziłam się. Wyjęłam dyktafon z kieszeni swetra i zaczęłam zaznajamiać się z jego obsługą.
- Raz dwa trzy, próba mikrofonu – powiedziałam do urządzenia wciskając wcześniej nagrywanie, a następnie odsłuchując to, co zostało zarejestrowane. Emma spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Studiowałam wzrokiem miejsce, w którym się znajdowałyśmy. Pokój był duży i dosyć surowy. Przypominał bardziej magazyn niż garderobę. Biało-szare ściany, z trzema maleńkimi oknami, przez które w zasadzie nic nie było widać. Pomieszczenie znajdowało się w podpiwniczeniu budynku. Stały w nim sofy i fotele, długi wieszak zapełniony ubraniami prawdopodobnie chłopaków, obok kilka skrzyń, chyba po sprzęcie. Pod ścianą duży prostokątny stół, zastawiony napojami i jedzeniem. Widząc znaczną przewagę wody, owoców i warzyw, nie trudno było się domyślić, kto układał listę żądań.
- Nie wiem co Ty mu zrobiłaś, ale odkręć to – do pomieszczenia wpadł Tomo. Podszedł do stolika i złapał kiść winogron – Jest nie do zniesienia, czepia się najmniejszej bzdury.
- Nic nikomu nie zrobiłam – odpowiedziałam obojętnie.
- Ostatnią osobą, z którą go widziałem byłaś Ty. Macie zakaz spędzania czasu sam na sam przed koncertem – wybełkotał z pełną buzią – Jak on ma się tak zachowywać to ja dziękuję. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że rzuci w kogoś gitarą albo statywem – roześmiał się.
- To już nie mój problem – wstałam i wyginając się w bok mocno się wyciągnęłam – No chyba, że rzuci we mnie. Co zaczyna być całkiem prawdopodobne.
- Twój, jeśli taki masz na niego wpływ – do grona dołączył Shannon. Uwzięli się na mnie?
- Ej, zejdźcie z niej – do rozmowy włączyła się Emma – Zachowujecie się jakbyście go nie znali. Do koncertu mu przejdzie. Za chwilę wychodzicie do ludzi – wskazała palcem na okna, za którymi słychać było co chwila krzyki czekających na nich osób.
- Oby – westchnął perkusista podchodząc do stolika i rzucając okiem na znajdujące się na nim jedzenie – A teraz czas się posilić!
- Teraz to czas na wyjście stąd – Jared stał w drzwiach i się przyglądał – Nie wyginaj się tak, bo się złamiesz – spojrzał na mnie.
- A Ty zdejmij te okulary. Ja wiem, że w podziemnych pomieszczeniach hal słońce jest nie do zniesienia, ale bez przesady – odpowiedziałam prostując się i poprawiając sweter. Złapałam aparat i zawiesiłam go na szyi.
- Staram się chronić Cię przed moim zniewalającym urokiem – zsunął okulary, po czym od razu wsunął je z powrotem. Acha, czyli wracamy do punktu wyjścia.
- Jak widzisz, nie zemdlałam z wrażenia, ale dziękuję za troskę – odpowiedziałam łapiąc dwa jabłka z półmiska – I zjedz coś. Marnie wyglądasz – rzuciłam mu jedno, które w ostatniej chwili złapał.
- Laura, do cholery! – krzyknął Tomo.
- No co? – zdziwiłam się.
- Zasada numer jeden! – powiedział wlepiając we mnie wzrok. Zasada numer jeden? Zasada numer jeden, numer jeden... A! Nie komentować jedzenia i wagi. Wielkie mi rzeczy.
- Mówiłam, spisz gdzieś to się nauczę na pamięć i wprowadzę w życie – powiedziałam śmiejąc się – Marchewkę jeszcze zjedz. Blady jesteś... – podałam Jaredowi salaterkę, odwracając się puściłam Milicevicowi oko. Pokręcił tylko głową wzdychając.
- Mówiłem, żebyś zajęła się pracą? – Leto odstawił salaterkę na stół.
- Się robi! – podniosłam aparat i zrobiłam mu zdjęcie – Pasuje, szefie? Musisz się więcej uśmiechać, bo wyjdziesz na ponuraka.
- A Ty powinnaś mniej gadać – wyjął mi aparat z dłoni – I robić w sumie też.
- Chryste! Uspokójcie się – Emma wstała z podłogi – Idziemy na zewnątrz. Wy do zdjęć, Laura do rozmów. Z Wami jak z dziećmi...
- Jak z dziećmi! – Shannon zaczął odstawiać dziwny taniec, wtykając sobie małe marchewki w nos, marszcząc przy tym pół twarzy.
- Muszę to mieć! – roześmiałam się robiąc mu zdjęcie – Uwiecznione! Teraz wszyscy się dowiedzą, jak profesjonalnie przygotowujecie się do koncertów.
- Ruszać dupy, bo Wam je skopię! – Emma zaczęła nas wypychać za drzwi. Do garderoby wszedł Braxton z gitarą w dłoni, za nim Tim.
- Olita, chcesz marchewkę? – perkusista wycelował w niego warzywem.
- Braxton, nawet nie waż się tego dotykać – krzyknęłam – To było w jednym z otworów jego ciała – rzuciłam wychodząc z pokoju.
- Wiesz co, ja Ci dziś shake’a kupiłem, a Ty taka niedobra jesteś. Przecież uczą, że trzeba się dzielić jedzeniem! – krzyknął przemierzając korytarz i wrzucając po drodze marchewki do kosza.
- Mam nadzieje, że w skład tego shake’a nie ingerowałeś w żaden sposób? – skrzywiłam się.
- Cóż, tego nigdy się nie dowiesz... – roześmiał się na cały głos.
- Weź! – skierowałam palec wskazujący do otwartej buzi imitując odruch wymiotny.
- Możecie się już zamknąć? – Jared odwrócił się w naszą stronę. Zamilkliśmy zaatakowani tego uniesionym tonem. Zdecydowanie, dzisiaj bez kija nie podchodź.
Braxton z Timem zostali w garderobie. My wyszliśmy na zewnątrz, gdzie za halą znajdowało się już sporo ludzi. Do koncertu pozostało dwie godziny. Na widok chłopaków zaczęły się piski i wołania. Przez chwilę czułam się jak na korytarzu swojej podstawówki podczas przerwy.
- Nie zjedzą Was? – spytałam niepewnie widząc ekstazę tłumu.
- Spokojnie, to nasi, wszystko jest pod kontrolą – odpowiedział z uśmiechem Tomo. Podeszli do bramy odgradzającej ich od ludzi. Mało prawdopodobne, by w zaistniałej sytuacji ktokolwiek chciał ze mną rozmawiać – pomyślałam, gdy do moich uszu dobiegały tylko naprzemienne krzyki Tomo! Jared, tutaj! Shannon! oraz prośby o podpisy, pytania o koncert, o to co zagrają, czy mogą wyjść przed bramę i zrobić sobie z nimi zdjęcie. Ochroniarz otworzył kłódkę i wyszliśmy bezpośrednio do tłumu. O dziwo nikt się na nich nie rzucił. Usiadałam na chodniku po drugiej stronie ulicy obserwując całą sytuację z boku. Zrobiłam zdjęcia w trakcie, gdy oni rozdawali autografy i rozmawiali z ludźmi. Wyjęłam dyktafon i włączyłam nagrywanie.
- Echelon, podejście pierwsze – zaczęłam mówić po polsku – Podejście pierwsze i raczej nieudane. Tłum oblepia chłopaków. Chłopaki stoją, pozują, podpisują. Jeden wcielił się dziś w rolę obrażonego dziecka ze zmiennością humorów częstszą niż ja przed menstruacją – kontynuowałam monolog wpatrując się w roześmianego i dyskutującego Jareda. Która to już jego maska tego dnia? Był zaabsorbowany otaczającymi go ludźmi. Wyglądał na spokojnego, a jednocześnie zadowolonego. I weź go zrozum!
- Jest niesamowity, prawda? – z mówienia do dyktafonu i zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczyny, która usiadła obok mnie. Miała nie więcej jak piętnaście lat. Nie czekając na odpowiedź mówiła dalej – Właśnie dostałam autograf na ręce! – spojrzałam na dwie czarne kreski na jej wyciągniętym przed moją twarzą przedramieniu - Też Ci takie mogę zrobić… - Chyba nie umyję jej przez tydzień! – westchnęła gładząc się po zostawionym na skórze śladzie. Wzięłam aparat i uwieczniłam wątpliwe dzieło. Wymusiłam uśmiech czekając na dalszy ciąg – Kiedyś złapałam butelkę z wodą, którą pił Jared, wyobrażasz sobie?
- Naprawdę? – próbowałam udać zaskoczenie z nutą zazdrości.
- Poważnie! Ja to mam fart, nie? – zrobiła wielkie oczy – Mam ją do dzisiaj, stoi nad łóżkiem. Piłam z niej codziennie po jednym łyku - Boże zabierz mnie stąd! – Wierzę, że przyniosło mi to szczęście na klasówce z chemii i matematyki - Niewątpliwie. Prawie jak ręce, które leczą Zbigniewa Nowaka- A Ty masz już autograf i zdjęcie? Tak w ogóle to jestem Ronja.
- Laura. E... Właściwie to... – zaczęłam.
- Musisz się pospieszyć, bo zaraz pewnie zniknie i stracisz jedyną taką okazję, by być tak blisko jego! – prawie zaczęła mną potrząsać. Cóż, jeśli mój obrażony przełożony nie zechce mnie stąd wykopać, to raczej jeszcze będą okazje – Ja to nie mogę! Jestem taka szczęśliwa, że mogłam tam przez chwilę stać obok niego!
- Obok? – zapytałam, a ona spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Obok Jareda! A kogo? Po prostu teraz nie mogę, serce mi bije jak szalone. On jest taki cudowny, prawda? Nie usnę przez całą noc. Wygląda nieziemsko w tych spodniach i piękne ma dziś włosy – mówiła prawie się zapowietrzając - Tak włosy mi się udały, fakt – W ogóle nie wiem czy dam radę na koncercie. Jak się dopcham pod scenę, a muszę tam być, to pewnie zemdleję z wrażenia. Raz już prawie zasłabłam. Ale kto by nie zasłabł stojąc oko w oko z nim! W dodatku skoczył i mogłam dotknąć jego nogi! Potem prawie udało mi się zerwać jedną bransoletkę, czujesz? Gdybym miała jego bransoletkę, to wszystko na pewno by mi się w życiu udało – No tak, po wodzie przyszedł czas na cudotwórcze bransoletki. Co będzie dalej? Spocony ręcznik, kawałek spodni, wyrwana sznurówka? Boże, dziwna ta ich rodzina.
- A reszta zespołu?
- Co reszta zespołu? – spojrzała na mnie zdziwiona – A, no tak, też są ważni, ale wiesz to nie to samo. Nie oszukujmy się, bez niego nic by nie było. Jest najważniejszy. Jest najlepszy. Jedyny... Ile ja bym dała, żeby być tą jego bluzką... – westchnęła spoglądając w stronę chłopaków - Zobacz jak się uśmiecha, zaraz umrę...
Moje oczy przybrały przerażony wyraz. Uciekać?
- Przepraszam Cię, ale jeśli chcę się dostać pod scenę, to muszę iść – dziewczyna wstała z miejsca – Idziesz? Mam zajętą kolejkę. Mogę Cię wpuścić jak chcesz. Pod warunkiem, że nie będziesz mnie przepychała i kleiła się do Jareda, gdy skoczy na mnie – spojrzała groźnie.
- Dzięki... Chyba tu jeszcze posiedzę... – odpowiedziałam.
- Okey! – uśmiechnęła się – Miło się rozmawiało!
No przemiło. Pogawędka dnia! Zmywam się stąd nim ktoś znowu zacznie się rozpływać nad urokami młodszego Leto.
Podniosłam się i pokierowałam do bramy. Tomo z Shannonem zmierzali w kierunku wejścia, Jared stał jeszcze wśród ludzi. Spojrzałam na niego, próbując się uśmiechnąć, nie zareagował. Podbiegłam do chłopaków.
- Dziwny ten Wasz Echelon... – westchnęłam.
- To znaczy? – Tomo spojrzał na mnie przepuszczając mnie w drzwiach.
- Rozmawiałam przed chwilą z pewną dziewczyną. Myślałam, że odfrunie z zachwytu opowiadając o Jaredzie. Tona cukru, ani grama rozumu.
- To nie Echelon – roześmiał się Tomo.
- A kto? Przecież przyszła na Wasz koncert, chociaż nie wydaje mi się by muzyka miała dla niej jakiekolwiek znaczenie.
- Właśnie. Prawdopodobnie spotkałaś fangirls’a.
- Że kogo? – zdziwiłam się – Co to w ogóle za określenie.
- Określenie właśnie dla kogoś, dla kogo bardziej liczy się to jak wygląda i jak się uśmiecha Jared, to czy skoczy, dotknie, spojrzy. Określenie dla kogoś, kto nie przychodzi tu dla muzyki – sprecyzował. Weszliśmy do garderoby.
- Dokładnie! – potwierdziłam rzucając się na sofę – Miałam wrażenie, że gdyby Leto na nią pierdnął to umarła by na tym wdechu wierząc, że to przyniesie jej szczęście i wieczny dobrobyt!
- Tak, to na pewno był fangirls – roześmiał się – Pogadaj lepiej z kimś po koncercie na spotkaniu. A zrobiłaś jakieś zdjęcia?
- Tak, jak staliście w tłumie – odpowiedziałam chcąc chwycić za aparat na szyi, gdy nagle zorientowałam się, że go tam nie ma – O w mordę!
- Co jest?
- Nie mam aparatu! – przeraziłam się podrywając się z siedzenia.
- Ups... – Tomo się skrzywił.
- Nie ups, nie ups. To katastrofa! Bez aparatu mnie nie ma! Nie ma zdjęć, tych co zrobiłam i tych, które zamierzałam zrobić – zaczęłam nerwowo gestykulować – Nie, dlaczego ja jestem taką sierotą? Jak można zgubić aparat?
- Zgubiłaś aparat? – usłyszałam za sobą głos Jareda, który wszedł do pomieszczenia. Ten to potrafi wyczuć moment.
- Nawet nic nie mów – rzuciłam – Co ja mam teraz zrobić? – zaczęłam się denerwować jeszcze bardziej. Jeśli w ogóle można bardziej.
- Może zacznij go szukać. Sam się nie znajdzie – odpowiedział.
- Pocieszaj mnie dalej... – spojrzałam na niego ze złością.
- Nie jestem tu od pocieszania. A może nie szukaj. Może znowu pewien niezwykle przystojny wokalista Ci go przyniesie. Choć nie liczyłabym na to. Jedyny jakiego znasz stoi przez Tobą i jak widzisz Twojego aparatu tym razem nie posiada – uśmiechnął się złośliwie.
- Weź daj mi spokój i daruj sobie te komentarze – rzuciłam i pobiegłam w stronę bramy. Przeszłam wzdłuż chodnika. Trzy razy, jakby po pierwszym i drugim razie jakimś cudem aparat miał się wyłonić na powierzchnię. Zapadł się pod ziemię? Jeśli go tu zostawiłam, to ktoś życzliwy na pewno go sobie przywłaszczył. Jego i setki zdjęć na nim. Pięknie. Już po mnie. Ochroniarz nic nie wiedział i nic nie widział. Nikt też z aparatem do niego nie przyszedł. Dlaczego nie może być normalnie? Dlaczego zawsze muszę coś odwalić? Może ktoś go wziął i odda w środku komuś z organizatorów? O ja naiwna. Przebiegłam klub wzdłuż i wszerz, pytając wszystkich po drodze. Ich zdziwione miny mówiły same za siebie. Wróciłam do garderoby licząc na to, że może cudem jest tam. Tak Lauro, teleportował się. Braxton siedział pod ścianą i brzdąkał na gitarze, Tim zniknął, Shannon z Tomo pochłaniali jedzenie ze stolika.
- Jestem skończona – wymamrotałam w bezradności po polsku do siebie obejmując wzrokiem pomieszczenie. Braxton zmarszczył pytająco brwi – Nieważne...
Ostatnia deska ratunku, że ktoś z tłumu go wziął.
- Dobra, jeszcze tam! - postanowiłam przejść się wśród ludzi oczekujących pod klubem na wejście. Wystrzeliłam z garderoby i biegłam korytarzem, gdy wpadłam na kogoś wychodzącego z toalety.
- Przepra... – uniosłam oczy i w końcu dane mi było ujrzeć nie skrywaną pod okularami albo kapturem twarz Jareda – Przepraszam. Staliśmy chwilę przyglądając się sobie nawzajem. Wyostrzyłam wzrok analizując jego reakcję – Jesteś smutny?
- Nie zaczynaj tych gierek. Znalazłaś aparat? – sprowadził mnie na ziemię ignorując moje pytanie.
- Nie znalazłam – odpowiedziałam – Nie znalazłam i już sama nie wiem co robić. Szukałam go wszędzie. Nie wiem jak mogłam go tam zostawić. Wszystko przez tę dziewczynę, która mnie zagadała, tę Twoją psychofankę! – spojrzał pytająco – Nie, to nie przez nią. Bez przesady. To przeze mnie. Gdybym go pilnowała, to bym go nie zgubiła. Jak mogę być tak rozkojarzona. Nie wiem, nie wiem… - wyrzucałam z siebie słowa jak z armaty.
- Laura, spokojnie...
- Nie, Jared! Nie spokojnie! Zgubiłam aparat, rozumiesz? Aparat! – krzyknęłam – Bez aparatu nie ma zdjęć. Nie ma mnie. Nie ma mnie w ogóle, nie ma mnie tu. Nie ma mnie tu dzisiaj, jutro i przez całą trasę... – powiedziałam ciszej.
- Mam zastosować technikę oddychania? – roześmiał się, na co ja tylko smutno na niego spojrzałam wysuwając dolną wargę. Złapał mnie za ramiona i dodał – Idź do ochrony, może do ludzi, może ktoś go ma i Ci odda. A jak się nie uda, to coś wymyślimy.
- Wymyślimy? – spytałam spoglądając na niego. Znowu jest normalny. Lekko się uśmiechnął.
- Tak, a teraz spadaj. Przypomniało mi się, że jestem na Ciebie zły – popchnął mnie w stronę drzwi wyjściowych – I nie mogę się do Ciebie odzywać przez najbliższe sto lat.
- Aż tyle masz zamiar ze mną spędzić? – rzuciłam próbując się uśmiechnąć i wybiegłam z budynku. Wcale mi nie było do śmiechu. I na pewno nie z powodu jego zaplanowanego obrażenia.
Przed klubem stała długa kolejka. Licząc na nie wiadomo co, zaczęłam chodzić w tę i z powrotem wśród ludzi. Może ktoś go ma? Nic z tego. Przeszłam plac w każdej strony, podeszłam do ochrony – nic. Zrezygnowana usiadłam na ławce i gapiłam się na wesołych ludzi, którzy byli coraz bliżej wyczekiwanego przez nich wieczoru. Miałam ochotę zdrapać z nich te uśmiechy. Byłam załamana. Oparłam głowę o rękę próbując znaleźć rozwiązanie z tej fatalnej sytuacji. Rozwiązania brak, tak samo jak aparatu.
- Hej, tutaj! – usłyszałam krzyk. Podniosłam oczy i ujrzałam machającą do mnie dziewczynę. Gdy zobaczyła, że ją widzę dodała – Chodź!
Wstałam i posłusznie do niej podeszłam licząc na to, że cokolwiek może wiedzieć.
- Hej. Poznałam Cię po tej sukience! – uśmiechnęła się mówiąc łamaną angielszczyzną – Widziałam jak siedziałaś na chodniku za klubem.
- I? – próbowałam się dowiedzieć co w związku z tym.
- I mam chyba coś, co należy do Ciebie – nachyliła się i wyjęła ze stojącej na ziemi torby mój sprzęt. W ciągu ułamka sekundy mój wyraz twarzy zmienił się euforię.
- O Boże! - krzyknęłam odbierając z jej rąk aparat i oglądając go z każdej strony – Bez niego dzisiaj zostałabym chyba poćwiartowana i rzucona lwom na pożarcie. Uratowałaś mi życie.
- Na szczęście w okolicy nie ma żadnych lwów. Chciałam Ci go dać, ale zniknęłaś i nie mogłam Cie znaleźć, a miałam tu zajętą kolejkę. Planowałam oddać w recepcji klubu – wyjaśniła.
- Nawet nie wiesz jak bardzo jestem Ci wdzięczna!– nie mogłam znaleźć słów, przepełniała mnie jednocześnie ulga i radość.
- Nie ma o czym mówić – uśmiechnęła się – Ty też na koncert?
- Tak, tak... – odpowiedziałam i podałam jej dłoń – Laura.
- Mallena – odwzajemniła gest.
- Ładne imię... Słuchaj, jesteś niesamowita. Wciąż nie mogę uwierzyć, że go odzyskałam. Że go wzięłaś, że mnie poznałaś. Cud, po prostu cud.
- Spokojnie... Naprawdę nie ma o czym mówić.
- Wiesz, zawsze ktoś mógł go sobie przywłaszczyć, a ja bym sobie tego nie darowała do końca życia!
- Rozumiem, że dla niektórych koncert bez aparatu to koncert stracony.
- Nie do końca, ale akurat mnie jest on wyjątkowo potrzebny – wyjaśniłam.
- Ja swojego nie wzięłam. Jestem pierwszy raz na koncercie i mam zamiar chłonąc wszystko co płynie ze sceny, zamiast zajmować się robieniem zdjęć – powiedziała, a ja przyglądałam się jej. Była dosyć młoda. Nie więcej jak szesnaście, może osiemnaście lat, niewysoka, jasne włosy do ramion, uśmiechnięte oczy – To znaczy nie zrozum mnie źle, jak ktoś lubi robić zdjęcia, to okey. Po prostu ja dziś mam plan skupić się na czymś innym – dodała.
– Zgadzam się. Właśnie, przepraszam Cię, ale muszę uciekać. Dziękuję Ci za ten aparat raz jeszcze!
- Pewnie. Pozdrów ode mnie chłopaków – krzyknęła, gdy już miałam się oddalać.
- Chłopaków?
- Marsów. Byłam tam pod bramą, ale nie udało mi się doczekać na podpis. Widziałam jak z nimi szłaś. Przekaż im, że ich muzyka ratuje mi życie każdego dnia – dodała. Zatrzymałam się na i na nią spojrzałam.
- Możesz to powtórzyć? – wyjęłam z torebki dyktafon i wcisnęłam nagrywanie.
- To o ratowaniu życia? – roześmiała się.
- Tak – potwierdziłam – A właściwie nie. Jesteś tu sama?
- Tak, rodzice postanowili dać mi kredyt zaufania i pozwolili mi tu przyjść bez opieki. Za tydzień kończę osiemnaście lat i łaskawie uznali, że może dam sobie radę – przewróciła oczami.
- Świetnie! Chodź ze mną! – złapałam ją za rękę.
- Co? - zdziwiła się spoglądając na gest, który wykonałam – Nie... Przepraszam, nie mogę. Zajęłam tę kolejkę wcześniej, żeby móc być w miarę blisko i wszystko widzieć. Z moim wzrostem to wiesz... – roześmiała się.
- Mallena, mówię Ci chodź, nie pożałujesz! Jak chcesz to niech ktoś Ci trzyma tę kolejkę – powiedziałam i pociągnęłam ją za rękę. Złapała torbę i po chwili dotrzymywała mi kroku.
- Mam nadzieje, że to, co za chwilę planujesz zrobić, nie sprawi, że to będzie mój ostatni koncert – powiedziała niepewnie lekko się uśmiechając.
- Nawet jeśli ostatni, to uwierz mi, że najlepszy – puściłam jej oko, gdy skręciłyśmy na tyły klubu – Powiesz coś więcej o tej muzyce, która ratuje życie?
- To znaczy wiesz, może trochę zbyt patetycznie to zabrzmiało. Chodzi o to, że muzyka Marsów daje mi taką siłę, kiedy nie mogę wstać z łóżka. Taką radość, kiedy nie mam ochoty się uśmiechać. Rozumiesz? Napełnia mnie pozytywną energią, kiedy zaczynam tracić nadzieję, że to co robię ma sens – mówiła z uśmiechem na twarzy, a ja słuchałam jej słów odnajdując w nich siebie – Znasz pewnie Kings&Queens?
- Znam – odpowiedziałam z uśmiechem, choć nie przyznałam, że były czasy, gdy nie kojarzyłam żadnego utworu z tytułu. Karolina podrzuciła mi kiedyś ich płyty i mimo częstego ich słuchania, nigdy nie zwracałam uwagi na to, jak która piosenka się nazywa. Na szczęście zdążyłam nadrobić zaległości.
- Właśnie. Gdy jej słucham od razu czuję się lepiej. Ta piosenka uświadamia mi, że każdy jest kimś w życiu, że żadna osoba nie jest nikim. Każdy z nas jest królem lub królową swojego życia – spojrzała mi w oczy szukając zrozumienia dla tych słów.
- Pięknie powiedziane...
- Ta muzyka jest inspiracją do wszelkich działań – kontynuowała - Podnosi na duchu. Jest w niej coś wyjątkowego. Taki cudowny przekaz. Przekaz, który zostaje głęboko w sercu, zmusza do myślenia i działania. Przenika do naszych dusz. Zachęca do ulepszania świata, siebie. I ta więź między chłopakami i ich muzyką a fanami jest niesamowita. To wszystko jest piękne...
- Dzięki – powiedziałam, gdy skończyła i wcisnęłam stop.
Znalazłyśmy się pod wejściem, które zagrodził nam ochroniarz. Pokazałam rękę, na której znajdowała się opaska umożliwiając wstęp. Skinął na Mallenę, która nie do końca wiedziała co zrobić. Wyjęła bilet na koncert, ale to nie wystarczyło ochroniarzowi by ją wpuścić. Cholera! W oddali zobaczyłam Emmę krążącą po parkingu i rozmawiającą przez telefon. Głośno krzyknęłam. Po chwili schowała telefon do kieszeni i podeszła do nas. Wzięłam ją na bok i wyjaśniając całą sytuację, poprosiłam o opaskę dla dziewczyny. I tak mam przesrane, a jakoś się tej dziewczynie muszę odwdzięczyć. Uratowała mi życie. Emma bez problemu wyciągnęła opaskę i mi ją dała. Malleny oczy stawały się coraz większe.
- Chodź – uśmiechnęłam się zaklejając ten swoisty bilet wstępu na jej nadgarstku. Weszłyśmy do środka i poszłyśmy do garderoby.
- Chłopaki, to jest Mallena – jak gdyby nigdy nic wskazałam na dziewczynę, która chyba jeszcze do końca nie wierzyła w to, co się dzieje.
- Cześć – Tomo oderwał się od jedzenia i jej pomachał.
- Mallena, czyli kto? – Shannon zapytał podejrzliwie.
- Mallena, czyli... moja siostra – spojrzałam na nią porozumiewawczo.
- Ile Ty masz tych sióstr? – zapytał Tomo rzucając się na fotel.
- Od dzisiaj o jedną więcej! – objęłam ją delikatnie ramieniem. Czułam, jaka jest zdenerwowana.
- Co miasto, to ktoś nowy... – Jared podszedł do nas i podał dziewczynie dłoń – Nie zazdroszczę takiej siostry – puścił jej oko.
- Chciałeś, żebym poznała Waszą rodzinę i oto pierwszy tego rezultat! – wskazałam na dziewczynę.
- Ten rezultat zaraz dostanie zawału – Milicevic się roześmiał się – Spokojnie, nie gryziemy! – poklepał dziewczynę po ramieniu.
- Wybaczcie, ale jeszcze nie do końca ogarniam to, co się stało. Laura dorwała mnie pod klubem, oddałam jej aparat, a ona nic nie mówiąc po prostu mnie tu zaciągnęła. I oto jestem... – powiedziała.
- Tak, Laura miewa różne niekonwencjonalne pomysły – Jared spojrzał na mnie i pokiwał głową zakładając na siebie kurtkę – Tak czy inaczej witamy!
- Macie 15 minut – do garderoby wpadła Emma dając chłopakom wszelkie wskazówki przed występem.
Wyszłyśmy z Malleną z pomieszczenia i udałyśmy się za scenę. Opowiedziała mi o tym jak zaczęła się jej przygoda z 30 Seconds to Mars, dziękując mi jeszcze co najmniej dziesięć razy za to, że ją tu przyprowadziłam. Siedziałyśmy z tyłu rozmawiając i śmiejąc się. Wstałam i przechodząc z boku sceny, podeszłam do kotary delikatnie ją rozchylając. Sala była prawie pełna, a wciąż wchodziły do niej kolejne osoby. Wypełniona niemalże po brzegi roześmianymi i podekscytowanymi ludźmi. Głośno krzyczeli i machali transparentami przywołując zespół. Wycofałam się wiedząc, że występ wkrótce się rozpocznie. Po chwili zobaczyłam chłopaków zmierzających w naszą stronę. Włączyłam aparat chcąc zatrzymać ten moment. Na ich twarzach malowało się skupienie, a jednocześnie radość. Stanęli za sceną podskakując i wymieniając się spojrzeniami. Wszyscy poza Jaredem weszli na scenę. Mimo zasłony ludzie musieli to zobaczyć, bo zaczęli krzyczeć i piszczeć jeszcze głośniej. Shannon usiadł za swoją perkusją i to on rozpoczął występ. Czułam na swoim ciele każde uderzenie, które wykonywał. Doznania potęgowane były przez szalejące światła, które dynamiczne zapalały się i gasły nie mogąc nadążyć za dźwiękami perkusisty. Miałam wrażenie, że gdy tylko zasłona opadnie rozszalały tłum rzuci się na nich i ich pożre. Było w tym jednak coś niesamowitego, ich gotowość, ich oczekiwanie, ich szczęście. Jakby każda osoba na tej sali i każdy jej centymetr chłonął wszystko, co dociera do nich z głośników i ze sceny. Jakby wymieniali się energią. Jared stał w rogu przerzucając z ręki do ręki mikrofon. Ruszył głową raz w prawo, raz w lewo, poprawił włosy, założył okulary i powolnym krokiem zaczął się zbliżać na środek sceny.
- Time to escape the clutches of a name, No this is not a game, It's just a new beginning. I don't believe in fate, but the bottom line, It's time to pay, You know you've got it coming – zaczął śpiewać a tłum oszalał jeszcze bardziej. W pewnym momencie zgasły wszystkie światła, na scenie zapanowała absolutna cisza. Czułam jak mocno bije mi serce.
- This is war! – krzyknęli jednym głosem razem z nim w momencie, w którym zasłona opadła ukazując moim oczom rozświetlone tysiące ludzi z podniesionymi ku górze rękami.
***
Moi Drodzy.
Pokornie błagam o wybaczenie ;) Wiem, wiem, miało być wczoraj. Jak zapewne jednak wiecie są rzeczy ważne, ważniejsze i najważniejsze. To opowiadanie niewątpliwie jest ważne, ale w dokończeniu rozdziału nie pozwoliły mi sprawy całkiem przyziemne, jak nauka, niemoc zwleczenia się z łóżka w niedzielę, smażenie dziesięciu kotletów czy prowadzenie samochodu, oraz sprawy mniej przyziemne i zdecydowanie ważniejsze, jak rozmowy z Wami do późnej nocy.
Zdaje sobie sprawę z wielu niedociągnięć w tym rozdziale, ale naprawdę teraz nie mam warunków by je poprawiać, a nie chcę też dłużej przeciągać czasu oczekiwania.
Dziękuję wszystkim za bycie tu ze mną! Pobiliście wczoraj rekord liczbą wejść. To niesamowite, że ktoś czeka na dalszy ciąg tego opowiadania. Dziękowałam już? ;) To teraz wyobraźcie sobie, że każdą z Was wirtualnie mocno ściskam. Za to wszystko, co po sobie zostawiacie, tu na blogu i gdzieś w mojej głowie.
I choć nie mam w zwyczaju wyróżniania kogokolwiek, to dzisiaj muszę to zrobić - Altumify – dziękuję za bycie moją inspiracją do pewnego elementu tego rozdziału, Ty wiesz którego ;)
Dżizas, dlaczego moje rozdziały i informacje pod rozdziałami nie mogą mieć normalnej długości... Mam nadzieje, że przebrnęłyście.