ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

29 czerwca 2011

Rozdział trzydziesty

Rozdział ten w całości dedykuję Anji, która była moją pierwszą czytelniczką, a jednocześnie niezwykle inspirującą osobą. Jeszcze dwa tygodnie temu napisała tu, że czeka na kolejny rozdział. Chcąc ją przed chwilą poinformować o nowości, dowiedziałam się, że był to ostatni jej komentarz i niestety tego rozdziału już nie przeczyta.

Tła muzyczne znajdziecie po drodze.

Próbując poradzić sobie z emocjami, których tamtego wieczoru na pewno mi nie brakowało, postanowiłam skupić się na swojej pracy. Mimo moich wewnętrznych rozterek nie mogłam dopuścić do tego, by zeszła na drugi plan. Choć priorytetem dla zespołu były przede wszystkim zdjęcia uwieczniające i pokazujące ich życie w trasie, to razem z Emmą ustaliłyśmy, że od czasu do czasu, wtedy gdy warunki na to pozwolą, będę fotografowała także koncerty chłopaków. W Danii zdecydowanie na to pozwoliły - idealna przestrzeń, przepiękne światła, dobra organizacja. Pokręciłam się pod sceną i za nią, i choć miałam prawo wejść na nią i także na niej robić zdjęcia, to podczas tego koncertu nie miałam na to odwagi. Popołudniowa kłótnia z Jaredem, podczas której w bardzo nieoczekiwany dla mnie sposób uniósł się i wypowiedział tak wiele słów na mój temat, sprawiła że starałam się unikać jego towarzystwa. Nie wiedzieć czemu nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Być może jego słowa w pewnym sensie mnie zabolały, być może dotknął nimi powierzchni prawdy, być może bałam się pytań o Marcela. I choć w trakcie występu byłam całkowicie bezpieczna - nie mógł do mnie podejść, nie mógł na mnie krzyczeć, nie mógł w żaden sposób mnie zatrzymać - mimo wszystko wolałam zachować fizyczny dystans. Wiedziałam, że ta komfortowa sytuacja nie potrwa długo. Koncert kiedyś przecież się skończy, a on zejdzie ze sceny i przez kolejne kilkanaście godzin będziemy się mijać w hotelowych korytarzach, wsiadać do tego samego samolotu, zasypiać w pokojach obok siebie i jadać przy tym samym stole. Póki więc mogłam, korzystałam z możliwości bycia tuż obok, w zupełnie niezagrażający mi sposób. Zaraz... Czyli chcę go mieć obok siebie, tylko wtedy, gdy mam nad tym kontrolę? Wtedy, gdy nie zadaje pytań, nie przenika wzrokiem i nie oczekuje odpowiedzi? Wtedy, gdy ja czuję się silna i pewna, i wtedy, gdy on nie oczekuje więcej, niż mogłabym i chciałabym mu dać. Wyłączyłam aparat i obeszłam scenę dookoła ponownie stając naprzeciwko niej. Pamiętam czasy, gdy samo bywanie na koncertach było dla mnie trudne. Tuż po zakończeniu znajomości z Marcelem, wykonywanie zleceń na jakimkolwiek koncercie było walką z samą sobą. Scena, koncerty i dźwięki gitar ewidentnie przywoływały mi przed oczy jego osobę. Tak znacząco wyrywał się w mojej pamięci, że nie miało znaczenia kto na tej scenie występował. Jednoznacznie kojarzyła mi się z nim. Na szczęście mijający czas pozwolił mi się w dużej mierze uodpornić na te skojarzenia i uwolnić od myśli o nim.
[Tło muzyczne]
Stałam pod sceną i obserwowałam występ chłopaków. Lubiłam na nich patrzeć. A w swoim patrzeniu coraz częściej zbyt wiele czasu poświęcałam wokaliście. Tak, bez względu na to, co działo się pomiędzy nami w trasie, bez względu na kłótnie, ciche dni i nieustającą walkę, na niego lubiłam patrzeć szczególnie. Być może właśnie dlatego, że na scenie nie było tego wszystkiego, co łączyło mnie z nim poza nią. Wszystkie swoje złości, wszystkie komentarze, wszystkie aluzje, wszystkie pytania, wszystkie oczekiwania, jak na skinienie różdżką, zostawiał za sceną. Na niej był tylko on i zespół. I choć miewał te swoje dni, kiedy miał ochotę rozwalić wszystkich wokoło ze mną na czele, kiedy zaczynał się koncert, rzadko kiedy na jego twarzy można było odnaleźć choćby ślad tych emocji. Było za to ogromne skupienie, które często przekształcało się wręcz w odpływanie w rejony znane tylko jemu. Było w tym coś fascynującego. Nikt poza nim samym nie wiedział, gdzie jest i o czym właściwie myśli. Jednocześnie miał w sobie tyle energii i radości, które dzielił z tłumem. I wiedziałam, że mimo częstego zmęczenia, dzięki temu tłumowi je czuje.
Z zamyślenia wyrwał mnie owy tłum skandujący i proszący o bis. Spojrzałam na scenę, na której dostrzegłam już tylko schodzącego z niej Braxtona. Odwróciłam się i spojrzałam na ludzi znajdujących się za barierkami. Mimo kilku, a dla niektórych kilkunastu godzin stania, nie mieli dość. Uśmiechnęłam się smutno, widząc ich starania, kiedy krzyczeli i machali flagami. Wiedziałam, że zespół ma sztywne ramy czasowe narzucone od organizatora festiwalu i że na pewno nie wyjdą ponownie. Ruszyłam w stronę naszego namiotu i dopiero w drodze do niego uświadomiłam sobie to, o czym udało mi się w pewnym stopniu zapomnieć na czas występu chłopaków. After. Kolejne, mniej bezpieczne obcowanie z Jaredem. Ryzyko ponownego spotkania z Marcelem. Westchnęłam zrezygnowana. Skupienie się na pracy pozbawiło mnie na chwilę złości na nich obu, być może też na samą siebie. Pozwoliło zapomnieć o niefortunnym popołudniu. Czułam się jednak bezradna. Nie miałam możliwości odwrotu.
- Postarajcie się ogarnąć w maksymalnie 30 minut – powiedziała Emma, gdy wszyscy weszliśmy do hotelu. Większością głosów postanowiliśmy tam wrócić i doprowadzić się do stanu używalności przed zaplanowanym przyjęciem. Chłopakom po występie zdecydowanie było to potrzebne. Mnie zresztą chyba też. Weszłam do pokoju i padłam na łóżko. Najchętniej zamknęłabym oczy i poszła spać, zostawiając za sobą wydarzenia mijającego dnia.
- Laura! – usłyszałam wołanie z zewnątrz. Niemrawym krokiem zwlokłam się z łóżka i wyszłam na balkon. Wychylając się ujrzałam Braxtona trzymającego w dłoniach koszulę w grafitową kratę i T-shirt w paski.
- Która lepsza? – pomachał nimi i szeroko się uśmiechnął. Zmierzyłam wzrokiem najpierw jego a potem prezentowane ubrania – Laura, szybka decyzja!
- Może ta w kratę? Wydaje się bardziej... elegancka. Sama nie wiem. Stroisz się przed tym głupim afterem? – odpowiedziałam bez przekonania uwieszając się na balustradzie.
- Uwielbiam ten Twój entuzjazm! Dobra biorę tę w kratę. A Ty w co się wystroisz? – puścił mi oko.
- W worek na ziemniaki – westchnęłam – Do tego ekstrawagancki element w postaci torby na głowie... Jak lans to lans.
- Po głowie to Ty zaraz dostaniesz! – powiedział i dokładnie to samo zrobił – Do pokoju marsz, zaraz tam przyjdę – dodał i zniknął za drzwiami balkonowymi. Wisiałam jeszcze chwilę na barierce przyglądając się oświetlonej ulicy. Zbliżała się północ, chodnikiem przechadzało się kilka osób. Wróciłam do pokoju i nie zdążyłam nawet zrobić kilku kroków, jak wpadł Olita ubrany w zaproponowaną przeze mnie koszulę.
- I jak? – przejrzał się w lustrze – Nieźle, nie? – przeczesał włosy dłonią, po czym zarzucił na głowę czarny kapelusz.
- Zakochać się można! – próbowałam wysilić się na uśmiech.
- Chryste Panie, zwariuję z Tobą! – przewrócił oczami – Siadaj tu! – popchnął mnie na łóżko i podszedł do mojej walizki – Co tu masz?
- Ej, ej! – oburzyłam się.
- Nie chcesz chyba iść tak? – zmierzył mnie wzrokiem.
- Chcę? – zapytałam krzywiąc się i spoglądając na swoje czarne rurki, T-shirt i tramki.
- Nie chcesz. Ja nie chcę. Cały wszechświat tego nie chce! Gdzie masz tę sukienkę, co ją ostatnio kupiliśmy? Masz szpilki? Umalować się umiesz? – zasypał mnie pytaniami.
- Bardzo śmieszne – wstałam z łóżka i wyciągnęłam z walizki jeszcze nie wypakowane z torby zakupione ubrania – Sukienka jest tu – rzuciłam pakunek na łóżko, po czym opadłam tuż obok niego – Braxtooooon! Nie chce mi się, no! Nie będę zakładała sukienki na to głupie przyjęcie.
- Będziesz. Wstawaj i się ubieraj! – pogroził mi palcem i pociągnął do góry tak, że usiadłam. Popatrzyłam na niego zrezygnowana i z miną zbitego psa złapałam sukienkę, po czym powędrowałam do łazienki – Nie zaglądaj! I nie grzeb mi w walizce – dodałam zamykając za sobą drzwi. Nie miałam siły na słowne potyczki z Olitą. Poza tym i tak planowałam się przebrać. Rzuciłam sukienkę na półkę obok umywalki, wzięłam szybki prysznic i lekko podsuszyłam włosy. Przemyłam twarz wodą i zrobiłam bardzo delikatny makijaż. On się pyta czy ja się umiem umalować. Dobre sobie. Już na mu pokażę. Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze, po czym złapałam czarny eye-liner oraz grafitowy i fioletowy cień, którymi mocno podkreśliłam oczy. Dobra, ta gwiazdorska szopka mnie nie minie, więc zróbmy wszystko, bym nie odstawała od reszty. Poza tym, jeśli Marcel ma tam być... Właściwie nie wiem co chciałam mu udowodnić, ale doszłam do wniosku, że powinnam dobrze się prezentować, choć na pewno nie chodziło mi o to, by mu się podobać. Może przynajmniej pożałuje... Czego do cholery pożałuje? Byłaś idiotko taką samą zabawką, jak reszta. Nie ta, to inna. Nie łudź się. Przeciągnęłam rzęsy tuszem i wskoczyłam w sukienkę.
- Uwaga, wychodzę – krzyknęłam lekko uchylając drzwi.
- Dajesz, bo już zacząłem przysypiać – usłyszałam znudzony głos Braxtona.
- Tadam! – wyskoczyłam z łazienki z niedosuniętym suwakiem sukienki, przez co ta lekko osunęła się z moich ramion – Dobra, wejście smoka mi nie wyszło – skrzywiłam się poprawiając sukienkę.
- Jestem w ... naprawdę ciężkim szoku! Teraz można z Tobą wyjść do ludzi – klasnął w dłonie obchodząc mnie dokoła – Rezerwuję Cię dzisiaj jako moją osobę towarzyszącą!
- Dobra przestań, nie jestem muzealnym eksponatem – szturchnęłam go – Zasuniesz mi ten suwak?
- Zaraz, coś Ci tylko przyniosę! – zerwał się jak oparzony i wybiegł z pokoju.
- Ej, z sukienką mi pomóż! Nie wyjdę tak! – krzyknęłam, ale już go nie było. Usiadłam na łóżku opierając łokieć o kolano i podpierając dłonią głowę, wpatrywałam się w odbicie w lustrze. Na kupno sukienki namówił mnie Olita. Była dziewczęca i raczej skromna. Czarna góra oddzielona szeroką gumką w pasie od sztywnego dołu przed kolano w przenikającej się zieleni, fiolecie i czerni. Wyciągnęłam spinkę z włosów, które wcześniej związałam. Moja siostra czasami ma rację, chyba tak lepiej. Delikatne nieregularne fale swobodnie opadły na ramiona. Usłyszałam ciche pukanie do uchylonych drzwi.
- No właź, przecież czekam tu na Ciebie – rzuciłam nie odrywając wzroku od lustra.
- Na mnie? – szybko odwróciłam głowę, gdy zorientowałam się, że ten głos nie należy do Braxtona.
- Co Ty tu robisz? – wstałam jak oparzona ujrzawszy w drzwiach Jareda. Zaczęłam nerwowo poprawiać niezapiętą sukienkę.
- Chciałem zapytać czy wszystko w porządku? Chodzisz cały dzień taka...inna – powiedział opierając się o ścianę – Pomyślałem, że skoro mamy chwilę spokoju, to może byśmy porozmawiali.
- A jaka mam chodzić po awanturze, którą mi urządziłeś na środku pola festiwalowego? – burknęłam zakładając ręce na klatce piersiowej, co tylko powiększyło niezakrytą przez sukienkę przestrzeń na plecach.
- Laura, jeśli to przeze mnie, to przepraszam. Ja już naprawdę nie wiem... – zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Możesz mi z tym pomóc? – odwróciłam się plecami wskazując na suwak. Nic nie odpowiedział. Spojrzałam na niego kątem oka – Łapiesz i pociągasz do góry.
- Co Ty nie powiesz... – czułam jak chwilę się zastanawia po czym delikatnie dotyka sukienki i próbuje zasunąć zamek, przez co przeszedł mnie dziwny dreszcz – Czy Ty nie możesz normalnie ze mną porozmawiać nie odwracając kota ogonem? O tym na przykład co wydarzyło się dziś między nami i potem miedzy Tobą a tym mężczyzną.
- Nie ma o czym mówić. I na pewno nie dziś – odpowiedziałam oschle – Poza tym przecież rozmawiamy, całkiem normalnie. Ty nie krzyczysz, ja nie krzyczę. Rozmawiamy, tak? Zimno trochę, prawda? – kolejny raz mną zatrzęsło - Chyba wezmę kurtkę – dodałam – Co z tym suwakiem?
- Moment, chyba się zaciął – zaczął się szarpać z zamkiem.
- Nic się nie zacięło. Może nie umiesz? Brak Ci doświadczenia w zapinaniu damskich sukienek – powiedziałam nieco złośliwie.
- Wiesz, większe doświadczenie mam w ich rozpinaniu – w odbiciu lustra dostrzegłam lekki żartobliwy uśmiech, który na chwilę przemknął przez jego twarz.
- Oczywiście, zapomniałam, że jesteś gwiazdą rocka, musisz mieć w tym doświadczenie. Zostaw. Sama to zrobię - spojrzałam na niego zniesmaczona i zaczęłam się mocować z zamkiem wyginając ręce jak tylko się dało.
- Daj to. Zaraz się złamiesz – podszedł i jednym ruchem zasunął suwak – Za takiego właśnie mnie masz?
- Co? - odwróciłam się w jego stronę udając, że nie wiem o czym mówi, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nawiązuje do mojego złośliwego komentarza. Sama nie wiem czemu go powiedziałam, przecież nie dał mi powodów ku temu, bym tak myślała. Jeszcze chwila i znowu się pokłócimy. Braxton, gdzie Ty do cholery jesteś? – Nie wiem Jared za kogo Cię mam – westchnęłam i usiadłam na łóżku.
- Świetnie – powiedział jakby smutno, opierając się jednocześnie o ścianę naprzeciwko mnie. Wyjęłam z walizki ciemne szpilki i wsunęłam w nie nogi. Jeszcze z tym się będę musiała dzisiaj męczyć… – Ładnie wyglądasz.
Uniosłam oczy i spojrzałam na niego. Targały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony miałam ochotę się rozpłakać, z drugiej... podejść do niego i się przytulić. I ani na jedno ani na drugie nie mogłam sobie w tamtej chwili pozwolić.
- Zapomnij. Tej sukienki nie rozepniesz, ani tym bardziej nie zdejmiesz – siłowałam się na żart, by odwrócić uwagę od swoich wewnętrznych sprzecznych odczuć.
- A kto powiedział, że chcę to zrobić? A tak, zapomniałem, że jestem cholerną gwiazdą rocka, która posuwa przecież wszystko, co się rusza – podniósł ton.
- Ty to powiedziałeś – rzuciłam obojętnie. Milczeliśmy przez chwilę unikając swoich spojrzeń.
- Wróciłem! – do pokoju wbiegł roześmiany Braxton – Nie mogłem tego znaleźć! O, cześć Jared – zatrzymał się zaskoczony – Przeszkadzam?
- Ani trochę, właśnie wychodzę. To chyba ja przeszkodziłem – ruszył w stronę drzwi rzucając mi niezbyt przyjemne spojrzenie – Czekamy na dole. Zbierajcie się.
- Już schodzimy – odpowiedział szybko i podszedł do mnie – Czemu rozpuściłaś włosy? Zwiąż je tak, jak miałaś. Ładnie odsłaniają szyję. Poza tym kupiłem Ci to – uniósł dłoń z małą torebką.
- Kupiłeś mi co? – zdziwiłam się.
- To! – powtórzył i wyjął z torebki średniej wielkości spinkę ozdobioną kilkoma mieniącymi się kamieniami w odcieniach granatu, czerni i fioletu i sztucznymi piórami w tych samych kolorach – No co? Pasuje do sukienki! Upnij włosy w to poplątane coś, tak jak zawsze i przypnij tę spinkę – uśmiechnął się a ja nieco zdziwiona ostrożnie wzięłam prezent i wykonałam posłusznie polecenie.
- Nie masz na co pieniędzy wydawać? – spytałam oglądając w lustrze całkiem miły dla oka efekt końcowy.
- Nie musisz mi tak dziękować – stuknął mnie w bok – Poza tym stwierdziłem, że będzie pasowało do sukienki.
- Pasuje pasuje. Wyglądam jak paw, mam we włosach pawie pióro, do kompletu brakuje nam tylko tego bym jeszcze pawia puściła – rzuciłam bezmyślnie.
- Boże pomóż! – wzniósł ręce do góry – Dla tej kobiety to chyba nie ma ratunku. Wychodzimy! – wypchnął mnie za drzwi i skierowaliśmy się do wyjścia.
[Tło muzyczne]
Klub znajdował się przy zatoce. Był dwukondygnacyjnym budynkiem z ogromnym zadaszonym tarasem. Po dotarciu na miejsce zajęliśmy kanapy tuż obok znajomego zespołu chłopaków. Tak przynajmniej wywnioskowałam na podstawie uścisków, którymi wymienili się z siedzącymi obok mężczyznami. Położyłam aparat na stoliku i obserwowałam otoczenie. W duchu dziękowałam Braxtonowi za tę sukienkę. W swoich trampkach wyraźnie odstawałabym od reszty. Zrobiłam chłopakom trochę zdjęć, przeszłam się po klubie i wróciłam na swoje miejsce, gdzie siedzieli już tylko Shannon, Tomo i Jared.
- Idziemy do baru. Przynieść Ci coś? – zapytał Milicevic.
- Litr wódki najlepiej... – odpowiedziałam. Przydałoby mi się znieczulenie.
- Mówisz i masz! – roześmiał się zniknął w tłumie razem z Shannonem. Spojrzałam na zaabsorbowanego swoim telefonem Jareda, z którym dzieliłam kanapę.
- I zapada taka niezręczna cisza... – powiedziałam wyciągając nogi, na co Leto uniósł na chwilę oczy – Foteczkę? – uśmiechnęłam się głupio robiąc mu zdjęcie.
- Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że jesteś niezrównoważona emocjonalnie – rzucił nawet na mnie nie patrząc – W swoich nastrojach popadasz ze skrajności w skrajność, o ich nieadekwatności do sytuacji już nie wspomnę.
- I kto to mówi... – westchnęłam wywołując tym złowrogie spojrzenie Leto.
- Rozkręćmy tę stypę! – Tomo postawił na stole wypełniony lodem kubełek z trzema butelkami alkoholu.
- Żartowałam z tą wódką – uśmiechnęłam się zszokowana widokiem – Masz zamiar to wszystko wypić?
- Ze mną się nie żartuje! – pogroził mi palcem i odkręcił butelkę – I sam tego raczej pił nie będę.
Po chwili pojawił się Shannon ze szklankami – Do dzieła, bo nam tu pousypiacie – nalał alkoholu i dopełnił go sokiem.
- Ja to tak jakby jestem w pracy, więc raczej się nie napiję... – powiedziałam odsuwając szklankę.
- Daj spokój Laura. Jared Ci pozwala. Prawda Jared? – spojrzał na Leto, który wzruszył ramionami, po czym wstał i poszedł nikomu nie mówiąc dokąd – Widzisz, pozwala. Jak szef Ci pozwala, to nie masz co się wymigiwać. Emma też Ci pozwala, prawda? – objął ramieniem blondynkę, która do nas podeszła i skinęła głową na jego słowa.
Siedzieliśmy tak długą chwilę opróżniając szybkim tempem butelkę. Co chwila ktoś podchodził, witał się z chłopakami albo dosiadał i z nimi rozmawiał. Po kolejnej porcji stworzonego przez Tomo drinka postanowiłam zrobić sobie przerwę i przejść się po klubie w poszukiwaniu Braxtona, który zniknął. Po drodze natknęłam się na Jareda rozmawiającego z wokalistą The Hives, którego miałam możliwość poznać tuż przed festiwalem. Idąc dalej dostrzegłam Olitę pijącego przy barze z grupką znajomych.
- Miałam być Twoją osobą towarzyszącą dzisiaj i co? Wystroiłeś mnie w tę sukienkę i pióra, po czym zostawiłeś samą na pożarcie tych pijaków – szepnęłam mu do ucha przechodząc obok.
- Zaraz Cię znajdę! – krzyknął, na co posłałam mu uśmiech i powędrowałam na piętro, gdzie znajdował się duży taras. Usiadłam na fotelu i gapiąc się na zatokę zapaliłam papierosa. Wreszcie chwila tylko dla siebie. Powoli zaczynało mi się tam nudzić. Nie mogłam pić więcej, na tańce wyjątkowo też nie miałam ochoty, więcej zdjęć nie planowałam robić. Zeszłam z powrotem na dół, Braxtona nie było już przy barze, ruszyłam więc w stronę, gdzie były nasze miejsce. Z oddali widziałam, że cała ekipa siedzi i bawi się w najlepsze. Już prawie przekraczałam próg, gdy coś mnie zatrzymało.
- Laura! – usłyszałam za sobą i odwróciwszy się zobaczyłam Mateusza, basistę zespołu Marcela – Widziałem Cię dziś na backstage’u i zastanawiałem się właśnie czy Cię tu spotkam.
- Cześć... – powiedziałam z uśmiechem.
- Chodź tu! Tyle lat! – przyciągnął mnie i mocno przytulił, czemu się nie opierałam. Być może z uwagi na zawartość alkoholu we krwi, a być może z uwagi na to, że w tym obcym świecie, w którym dane mi było być i po tym pokręconym dniu, miło było spotkać kogoś znajomego i życzliwego. Z Mateuszem zawsze świetnie się dogadywałam, może ze względu na małą różnicę wieku między nami. Był jednocześnie jedyną osobą, z którą po zakończeniu znajomości z Marcelem przez pewien czas miałam kontakt.
- Jest tu? – zapytałam nieśmiało.
- Kto? Marcel? – pokiwałam głową na jego pytanie – Nie, ale pewnie zaraz się pojawi. Mówił, że Cię dziś spotkał i nie chciałaś z nim rozmawiać.
- Mateusz, a o czym ja mam z nim rozmawiać?
- Nie wiem, wydaje mi się, że on tego potrzebuje – wyjaśnił niepewnie, na co popatrzyłam na niego z dezaprobatą – Wiesz, on się naprawdę zmienił.
- Wybacz, ale jego potrzeby i zmiany to ostatnie rzeczy, które mnie teraz interesują – odpowiedziałam rozglądając się dokoła. Moja ekipa siedziała wciąż na swoich miejscach i widziałam, że mnie obserwują coś do siebie mówiąc i śmiejąc się – Nie mam zamiaru z nim rozmawiać. Sprawa jest dla mnie już dawno zamknięta. Dla niego też powinna być – dodałam, na co Mateusz tylko pokiwał głową rozkładając ręce.
- Kogo moje oczy widzą! – jak spod ziemi wyrósł obok nas ich wokalista, a tuż za nim perkusista.
- Cześć chłopaki! – przywitałam się radośnie. Nie wiedzieć czemu cieszyłam się ze spotkania z nimi. Mimo wszystko spędziłam z nimi wiele wyjątkowych chwil, dużo się też od nich nauczyłam o muzyce i show biznesie – Gratuluję koncertu. Od zawsze wiedziałam, że kiedyś Wam się uda. A taki festiwal to na pewno sukces.
- To może uczcimy ten sukces i nasze spotkanie po latach? – Mateusz wskazał na bar. Rzuciłam okiem na chłopaków, którzy zajęci byli sobą. Właściwie co mi szkodzi.
- Okey, ale nie mam zbyt wiele czasu. Poza tym... – zawahałam się – Wolałabym uniknąć spotkania z Marcelem.
- To jedna kolejka i nie będziemy Cię zatrzymywać – powiedział ich wokalista i powędrowaliśmy w stronę baru. Staliśmy tam znacznie dłużej niż jedną kolejkę. Dyskutowaliśmy o rozwoju ich kariery, międzynarodowej trasie i starych czasach. Miło było w końcu swobodnie porozmawiać w swoim ojczystym języku. Pogawędkę przerwał jednak dźwięk mojego telefonu, na który przyszła wiadomość. Wyjęłam go z torebki i zobaczyłam napis Jared. Spojrzałam w stronę miejsca, w którym siedział zespół. Wokalista rzucił mi spojrzenie, w którym było coś z pretensji. Zmarszczyłam brwi i odczytałam wiadomość – Chyba zapomniałaś o tym, po co tu jesteś. Aż się we mnie coś zagotowało. Co on sobie myśli? Mam siedzieć przy nich jak przyzwoitka? Spojrzałam na Jareda ze złością, ale ten zajęty już był rozmową z Tomo. Albo udawał, że jest zajęty.
- Wszystko w porządku? – Mateusz pomachał mi dłonią przed twarzą.
- Tak, ale muszę się zmywać. Obowiązki wzywają – próbowałam się uśmiechnąć, choć w środku już myślałam o tym, co wygarnę młodszemu Leto. Pożegnałam się z chłopakami i pewnym krokiem ruszyłam w ich stronę. Stanęłam w progu wnęki, w której znajdowały się kanapy.
- Co to miało być? - pomachałam Jaredowi telefonem w powietrzu.
- Sprowadzenie Cię na ziemię – odpowiedział – Chyba trochę odpłynęłaś.
- Wybacz, ale spotkałam swoich starych znajomych z Polski. Chyba nie mam zapisane w kontrakcie podążania za Wami krok w krok?
- Nie masz, ale prywatnych towarzyskich spotkań też nie masz w umowie – założył nogę na nogę i dopił swojego drinka. Westchnęłam zrezygnowana.
- Nie denerwuj się cukiereczku – Braxton wbił mi palca w bok mijając mnie i dosiadając się do reszty.
- Nie denerwuję się... – powiedziałam opierając się o ścianę i mierząc spojrzeniem wszystkich zgromadzonych – Zgubiliśmy Tima?
- Laura Ty już nie pijesz! Tim przecież został w hotelu! – Tomo się roześmiał.
- Ej, to niesprawiedliwe! On mógł zostać, a ja nie! – próbowałam udawać zawiedzioną.
- Tim ma tu chyba nieco inne prawa niż Ty, nie sądzisz? – rzucił Leto nawet na mnie nie spoglądając. Miałam ochotę cisnąć w niego trzymaną przeze mnie szklanką.
- A to ja tu mam w ogóle jakieś prawa? – zapytałam podniesionym tonem. Postawiłam z impetem pustą szklankę po drinku tuż przed nim tak by na mnie spojrzał. Spojrzał. Nie oczekiwałam odpowiedzi na to pytanie. Przez kilka sekund walczyliśmy wymieniając się spojrzeniami. Odwróciłam się i wyszłam.
- Steve, daj spokój! – usłyszałam za sobą głos Milicevica – Wracaj!
[Tło muzyczne]
Machnęłam tylko ręką. Miałam dość emocjonalnej huśtawki, na której bujałam się od samego rana. Zrobiłam wystarczająco dużo zdjęć, więc postanowiłam opuścić klub. Nie zdążyłam jednak zrobić więcej jak kilku kroków, gdy przede mną pojawiła się postać Marcela.
- Tak, mogłam się tego spodziewać. Do pełni szczęścia brakowało mi tu tylko Ciebie. Idealne dopełnienie tego pięknego dnia! – powiedziałam z ironią.
- Porozmawiamy w końcu? – zapytał.
- Chyba sobie żartujesz – próbowałam go wyminąć.
- Laura, zaczekaj, proszę Cię! – zagrodził mi drogę ręką.
- Ja pierdolę, o co Ci chodzi? Nie rozumiesz, że nie mamy o czym rozmawiać. Czy to, że nie miałam ochoty tego zrobić przez pięć ostatnich lat nie dało Ci do myślenia?
- Laura... Nie miałem nawet szansy Cię przeprosić – zaczął – Wiem, że minęło wiele czasu i wiem, że to zamknięta sprawa, ale mimo wszystko byłoby mi łatwiej, gdybym mógł Ci powiedzieć to, co mam Ci do powiedzenia. Gdybym mógł Ci wyjaśnić... – urwał pocierając dłonią czoło jakby w zawstydzeniu – I gdybym wiedział, że mi wybaczyłaś.
- Chcesz wybaczenia? To je masz! – dotknęłam dłonią jego ramienia – Wybaczam i błogosławię na przyszłość. A teraz spierdalaj – powiedziałam mu do ucha i chciałam odejść.
- Nie mów tak do mnie! – znowu mnie zatrzymał, łapiąc tym razem obiema rękami moje nadgarstki. Stałam i nie miałam siły już nic mówić.
- Wszystko w porządku? – nagle tuż obok pojawił się Tomo, a za nim cała reszta zespołu i Emma. Nie, ja zwariuję, przysięgam zwariuję.
- A Ty czego chcesz? – Marcel spojrzał na Milicevica, a potem na pozostałe osoby przyglądające się sytuacji.
- Chcę, żebyś zostawił Laurę w spokoju. Nie wygląda jakby chciała z Tobą rozmawiać – powiedział rozdzielając mnie i Marcela uwalniając wcześniej moje nadgarstki z uścisku.
- Wydaje mi się, że lepiej ją znam i lepiej wiem, czego chce. Kim Ty w ogóle jesteś, żebyś mi mówił co mam robić?
Tak, teraz na zakończenie niech wszyscy się pobiją.
- Wiecie co, myślę, że jeśli ktoś to wie, to ja. I to czego chce, to jak najszybciej stąd wyjść. Zakończyłam na dziś swoją pracę a z Tobą nie mam o czym rozmawiać. I jeśli ktokolwiek z Was będzie próbował mnie zatrzymać, w jakikolwiek sposób, to przysięgam, że nie ręczę za siebie. Mam dość na dziśpowiedziałam i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Złapałam taksówkę i wróciłam do hotelu. Weszłam do swojego pokoju i od razu padłam na łóżko. Miałam ochotę się rozpłakać, ale chyba nawet nie miałam na to siły. Nie więcej jak kilkanaście minut po moim powrocie, usłyszałam za drzwiami głosy chłopaków. Modliłam się w duchu o to, aby żaden nie wpadł na genialny pomysł przyjścia i zapytania mnie o to, jak się czuję i co się wydarzyło w klubie. Nie miałam ochoty z nikim się widzieć i z nikim rozmawiać. Podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam. Głosy ucichły. Rozeszli się, co za ulga.
Zdjęłam szpilki i wyszłam na balkon. Chłodny wiatr wprawiał moje ciało w drżenie. Opatuliłam się kurtką i stałam tak przez chwilę wpatrując się w miasto. Spojrzałam na zegarek, dochodziła czwarta, powoli zaczynało się rozjaśniać. Co za popierdolony dzień. I choć wydawało mi się, że już nic gorszego wydarzyć się nie może, to jednak mogło. Odwróciłam się i weszłam do pokoju z zamiarem przebrania się i zaśnięcia. Prawie dostałam zawału, gdy w pomieszczeniu zobaczyłam opartego o drzwi wejściowe Jareda. Stał z założonymi rękami, jakby na mnie czekał.
[Tło muzyczne]
- Jak się tu dostałeś? – zapytałam, ale nie odpowiedział. Usiadłam na brzegu łóżka i bawiąc się bransoletkami gapiłam się w podłogę – Nie mam dziś siły na żadne rozmowy. Możesz mnie zostawić?
- Wiesz z czego zdałem sobie dziś sprawę? – zapytał ignorując moją prośbę. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego oczekując kontynuacji – Z tego, że nic o Tobie nie wiem. Że kompletnie Cię nie znam. Wtedy w Pradze wydawało mi się... Właściwie to już nieistotne co mi się wydawało – zamilkł na chwilę – Zabrałem w trasę kogoś zupełnie obcego.
- Ameryki nie odkryłeś. I co, żałujesz tego? – zapytałam zaciskając zęby i powstrzymując łzy, które czułam, że prędzej czy później zaczną napływać mi do oczu.
- Dziś chyba trochę tego pożałowałem – odpowiedział z pewnego rodzaju smutkiem w głosie.
- Bo co? Bo nie spełniam Twoich oczekiwań? Bo nie podążam za tym, czego chcesz? Bo nie realizuję Twoich zachcianek? – uniosłam się. Atak był w tamtym momencie jedynym sposobem na uniknięcie totalnego rozklejenia się.
- O czym Ty mówisz?
- O tym, że jesteś rozpieszczoną gwiazdą, której widzimisię było mnie tu mieć. Bynajmniej nie jako fotografa. Od początku wydawało mi się to podejrzane. Nie prosiłam się o pobyt tutaj, więc do siebie miej pretensje – powiedziałam i opadłam na łóżko wlepiając wzrok w sufit.
- Myślałem, że jesteś inna... – powiedział po chwili.
- Nie rozśmieszaj mnie, nie masz zielonego pojęcia jaka jestem – parsknęłam.
- Trochę chyba jednak wiem. Nie jesteś tu od wczoraj.
- Tak, to może mi powiesz, specjalisto, jaka jestem? – podniosłam się i oparłam na łokciach.
- Sama sobie odpowiedz na to pytanie, w jakim świetle siebie przedstawiasz. Jesteś tu kolejny tydzień, a w naszym otoczeniu zdążył się już pojawić niejaki Daniel, dobrze pamiętam? Pierwsza miłość, tak? Ci muzycy dzisiaj w klubie, którym padłaś w objęcia. A tak obnosiłaś się ze swoim dystansem wobec wielkiego świata. Świetna poza – uniósł kciuk do góry - Ten gitarzysta, z którym o mało co się dzisiaj nie pobiłaś – wymieniał szybko i coraz bardziej nerwowo - O Braxtonie, z którym spędzasz ostatnio całe dnie nie wspomnę. Nie zdziwiłbym się, gdybym pewnego dnia zastał Was razem w łóżku. Chociaż, ten etap chyba macie już za sobą, nieprawdaż? – podniosłam oczy zszokowana jego słowami. Widziałam, że jego smutek zmienił się w złość.
- Skończyłeś? – zapytałam wstając – To teraz wyjdź.
Spojrzał na mnie, po czym się odwrócił i opuścił pokój. Zamknęłam drzwi przekręcając klucz. Koniec odwiedzin na dziś, to nie muzeum, do cholery.
[Tło muzyczne]
Zdjęłam ubrania i poszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę i usiadłam w brodziku opierając głowę o podkurczone kolana. No czekam. Trzy, dwa, jeden. Start. Rozpłakałam się na dobre. Miara się przebrała, uszły ze mnie wszystkie emocje. Siedziałam tak co najmniej piętnaście minut nieprzerwanie płacząc i pozwalając wodzie zmywać z siebie łzy i cały ciężar tego dnia. Napięcie nieco ze mnie zeszło, choć wciąż czułam się fatalnie. Zmyłam makijaż i przebrałam się w szare spodnie dresowe i białą podkoszulkę. Zdecydowanie odechciało mi się spać. Miałam ochotę wyjść i pójść po prostu przed siebie. Usiadłam na podłodze opierając się o łóżko, wzięłam telefon i zadzwoniłam do Natalii. Był środek nocy i wiedziałam, że to jedyna osoba, której o tej porze nie obudzę. Opowiedziałam jej o wszystkim – począwszy od cichych dni między mną i Jaredem po akcji w jego pokoju, przez spotkanie z Marcelem, after w klubie, aż po bolesne słowa Leto.
- Skarbie... – zaczęła smutno – Znowu to robisz. Znowu zamykasz innym drogę do siebie. Znowu kogoś udajesz. Znowu nie pozwalasz się poznać. Przez to te wszystkie nieporozumienia.
- Natalia, ale ja tu nie przyjechałam na autoprezentację. Nie muszę dawać się poznać. To tylko praca.
- Skoro to tylko praca, to czemu tyle dzieje się w Tobie? Czemu się przejmujesz? Czemu to wszystko tak przeżywasz? Oczywiście nie pojechałaś tam na autoprezentację, ale czemu tak usilnie unikasz tematu samej siebie? Poza tym uciekasz od przeszłości, ewidentnie. Jesteś tam zupełnie sama, dzieją się różne rzeczy i rozumiem, że to są obcy ludzie i nie musisz się przed nimi otwierać, ale nie rozumiem, czemu nie wyjaśniłaś sprawy z Danielem i z Marcelem, czemu nie powiedziałaś o Dominiku. To pozwoliłoby im Ciebie zrozumieć. Nie dziw się, że oni wyjaśniają to sobie na swój, nie zawsze trafny, sposób, skoro Ty tego nie robisz.
- Chodzi mi o to, że...
- Właśnie, o co Ci chodzi, Laura? – przerwała mi.
- Nie wiem o co mi chodzi, ale chodzi mi o to bardzo mocno – powiedziałam i roześmiałam się na swoje słowa. Był to jednak śmiech przez łzy – Natalia...! – zawyłam jak zrozpaczone dziecko – Zrób coś, proszę Cię. Nie wytrzymam tu ani dnia dłużej. Wszystko się spieprzyło.
- Dobrze wiesz, że nic się nie dzieje bez powodu. I to, co dzieje się tam teraz i w Tobie, ma swój sens, więc siedź tam na dupie i zmierz się z tym! – krzyknęła, po czym spokojniej dodała - Musisz sobie to poukładać, w swojej głowie. I musisz to wyjaśnić, jemu. Znajdź w sobie tę siłę, zdobądź się na rozmowę i spróbuj, zanim... – urwała wpół zdania.
- Zanim co?
- Zanim go stracisz – powiedziała niepewnie.
- Słucham? – zdziwiłam się.
- Skarbie, przecież widzę, że Ci zależy...
Odłożyłam telefon na bok i wygięłam głowę do tyłu opierając ją na łóżku. Zamknęłam oczy i przez chwilę analizowałam słowa Natalii próbując uporządkować myśli. Zerwałam się i wyszłam na balkon, wychyliłam się mocno próbując dostrzec okna pokoju Jareda. Światło wciąż było zapalone. Pobiegłam szybko do łazienki. Sama natura – pomyślałam ironicznie patrząc na swoją nieskażoną makijażem twarz i niedbale związane, wciąż odrobinę wilgotne włosy. Założyłam stanik, wskoczyłam w czarne japonki, złapałam bluzę i niewiele już myśląc wyszłam z pokoju. W korytarzu panowała grobowa cisza. Minęłam drzwi pokoju Braxtona, kolejne należały do pokoju wokalisty. Dobra, od mojego gapienia się w nie raczej się nie otworzą. Zapukałam delikatnie. Podejrzewam, że moje serce robiło więcej hałasu niż kroki, które po chwili usłyszałam. Drzwi się otworzyły i stanął w nich nie kto inny jak zaskoczony Leto. Nie spał, był ubrany. W tle widziałam włączony komputer.
- Cześć... – odchrząknęłam i powiedziałam cicho.
- Cześć...? – powiedział niepewnie przeciągając samogłoskę.
- Nie śpisz? – zapytałam drapiąc się po głowie - Nie śpisz, przecież widzę. Głupie pytanie. Chciałam..., to znaczy przyszłam, bo... Dlaczego nie śpisz? Chyba rano musimy wstać, prawda? Przyszłam do Ciebie... Właściwie to szłam w inną stronę, ale pomyślałam... – przestępowałam z nogi na nogę wykonując dziwne ruchy - Idziesz spać? Może nie idź jeszcze, co? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Laura, dobrze się czujesz? Zachowujesz się... jak wtedy, gdy spotkałaś mnie na ulicy w Pradze – mimowolnie uśmiechnęłam się na jego słowa, które przywołały wspomnienie z Czech.
- I jak wtedy, gdy poszliśmy po Operze na spacer i zorientowałam się, że nie mam telefonu a Karolina została w klubie?
- Denerwujesz się – zdecydowanie bardziej stwierdził niż zapytał. Oparłam głowę o framugę i opuściłam ją w dół wlepiając wzrok w podłogę. Tak, tam na pewno znajdę idealne słowa swojego monologu dla pana Leto - Laura? – podniosłam oczy na dźwięk swojego imienia – Jest piąta rano.
- Jest piąta rano, wiem... – powtórzyłam przygryzając wargę, po czym wzięłam głęboki oddech – Chodź zabiorę Cię na spacer.

***

Gratuluję tym, którzy dotrwali do końca, nagrody prześlę pocztą ;)
Zacznę od tego, że jestem z siebie naprawdę dumna. Może nie z samej treści rozdziału, ale z tego, że w ogóle go napisałam. Warunki wciąż mam niesprzyjające i naprawdę to była męka znaleźć czas na tworzenie czegokolwiek, o czytaniu opowiadań nie wspominając, od ponad tygodnia zero czytania... ;(

W związku z tym, że liczba wejść na tę stronę przekroczyła 41 000, to bardzo wszystkim dziękuję – tym, którzy wytrwale zaglądają tu od pierwszego rozdziału i równie wytrwale komentują, tym, którzy dopiero co się ujawnili i tym, którzy ujawniać się nie mają zamiaru ;) Przyznam, że bez Waszej obecności tutaj, nie miałabym tyle motywacji by pisać.

A z okazji 30 rozdziału dostałyście 15 stron! :D A tak poważnie, to nie miałam już serca tego ucinać i skracać, w końcu na ile rozdziałów można rozkładać jeden dzień!


Przyznam, że jestem ciekawa Waszych reakcji na treść i refleksji na wydarzenia tego rozdziału - z uwagi na to, że dzieje się chyba dosyć dużo i przede wszystkim z uwagi na Wasze oczekiwania wobec tego rozdziału, którymi się ze mną ostatnio dzieliłyście. Wszelkie uwagi mile widziane!

Pozdrawiam Was wszystkie bardzo serdecznie i ‘biegnę’ dalej ze swoimi sprawami ;) Do zobaczenia następnym razem, jak wszystko dobrze pójdzie, to w warunkach już spokojnych i wakacyjnych.

19 czerwca 2011

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Wszystkich, którzy nie pamiętają kim jest Marcel i co go łączyło z Laurą, odsyłam do rozdziału 15.
Znacznie to ułatwi zrozumienie tej i kolejnej części opowiadania.

Tło muzyczne - TUTAJ

Stałam zupełnie sparaliżowana. Jedyne, co czułam to przepełniające mnie gorąco i coraz mocniej bijące serce. Powolnym ruchem trzęsących się dłoni chwyciłam nadgarstki osoby stojącej za mną, odchyliłam je i otworzyłam oczy. Dostrzegłam, że Jared stał wciąż w oddali. Zmarszczył brwi. Miałam ochotę krzyknąć by mnie stamtąd zabrał. Potrzebowałam jego ratunku, choć było to ostatnią rzeczą, o jaką w tamtej chwili bym go poprosiła. Sekundy przeciągały się boleśnie. Przez chwilę wymieniliśmy spojrzenia – jego pytające, moje przerażone. Gdzieś głęboko w sobie miałam chyba jeszcze nadzieje, że może się mylę. Może zwyczajnie wariuję. Miliardy ludzi używają takich perfum. Jestem daleko od niego, to po prostu zwyczajnie niemożliwe. Na pewno, na pewno, na pewno.
- Zgadnij kto - moje nadzieje rozwiał doskonale znany mi niski głos. Nie miałam już absolutnie żadnych wątpliwości, że to Marcel. Wzdrygnęłam, odrzuciłam jego dłonie i nie odwracając się zaczęłam szybkim krokiem iść przed siebie. Szybkim ruchem ręki zatrzymał mnie i pociągnął tak, że mimowolnie odwróciłam się i go zobaczyłam. Zamurowało mnie. Coś do mnie mówił o tym, że słyszał pod hotelem mój śmiech, ale wydało mu się to zbyt niedorzeczne. Stałam naprzeciwko i kompletnie nieobecna patrzyłam na jego poruszające się usta, z których wypływały słowa. Niewiele się zmienił. Jego ciemne włosy były może nieco dłuższe a twarz bardziej zmęczona, choć uśmiechnięta. Nadal nosił czarne koszule, których rękawy podwijał do długości łokcia. Miał w oczach jakby nieco mniej smutku.
- Nie zbliżaj się do mnie – wypowiedziałam ledwo słyszalnie, wyszarpałam się z uścisku i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Po drodze minęłam zdezorientowanego Leto.
- Kto to był? – zapytał idąc za mną.
- Nikt. Pomyłka – odpowiedziałam nie zatrzymując się.
- Laura! – usłyszałam krzyk Marcela z oddali.
- Ciekawa pomyłka, skoro zna Twoje imię – rzucił kąśliwie Jared. Nie zareagowałam. Szłam jak w amoku mijając rozproszonych ludzi. Szłam nie do końca wiedząc gdzie i po co. Najdalej od niego. Najdalej od Marcela. Najdalej od Jareda. Najdalej od nich wszystkich.
Pięć cholernych lat robiłam wszystko, by nie mieć z nim nic do czynienia. Zmiana numeru telefonu. Wyjazdy z miasta i odmawianie zleceń na jego koncertach. Pięć lat trudu, zapominania o jego istnieniu i wszystkim, co o nim wiedziałam. Po to, by pewnego dnia pojawił się nagle i o sobie przypomniał. W najbardziej niespodziewanym miejscu i najmniej odpowiednim czasie.
- Laura? – Jared zatrzymał mnie w ten sam sposób, co chwilę wcześniej Marcel. Spojrzałam na jego dłoń zaciśniętą na moim nadgarstku – Okey, puszczam...
- Zostaw mnie – powiedziałam cicho poprawiając nerwowo włosy i szukając wzrokiem Marcela. Nie było go. Dzięki Bogu.
- Co się dzieje? – zapytał.
- Proszę Cię – zaśmiałam się ironicznie – Co się dzieje? Może Ty mi powiedz? Jeszcze minutę temu byłeś specjalistą od moich uczuć i myśli. Jesteś taki mądry, to sam sobie odpowiedz na to pytanie. Wiesz przecież lepiej ode mnie samej – powiedziałam spoglądając na niego. Słuchał moich słów uważnie. Stał przede mną próbując zrozumieć. Widziałam to. I w tych próbach był kompletnie bezradny. Przykro mi Leto, nie pomogę Ci w tym – A teraz daj mi spokój. Przepraszam.
Wyminęłam go i znowu ruszyłam przed siebie. Chciałam znaleźć się w miejscu, w którym byłabym bezpieczna. W miejscu, które nie istniało. Czułam się osaczona, jakby z każdej strony czyhało na mnie niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo w postaci Marcela i niebezpieczeństwo w postaci Jareda. Co za ironia losu. Czułam się zaszczuta przez własną przeszłość i własną teraźniejszość. I ani z jednym, ani z drugim nie umiałam sobie poradzić. Co się ze mną dzieje? Jestem ofiarą samej siebie. A od samej siebie uciec nie mogę.
- Kurwa... – usiadłam na trawie w namiocie przeznaczonym dla naszej ekipy. Na szczęście nie było tam nikogo poza dźwiękowcami. Odłożyłam aparat na bok i przeczesałam dłonią włosy – Kurwa, kurwa, kurwa! – powtarzałam do siebie gapiąc się w ziemię.
- Po pierwsze wiesz, że znam to słowo, więc nie mów tak brzydko, a po drugie znowu go zgubisz – usłyszałam wesoły głos Braxtona, który kucnął obok mnie i podał mi aparat. Próbowałam się uśmiechnąć, ale w tamtej chwili wydawało się to czynnością nadzwyczaj trudną. Westchnęłam smutno.
- Coś nie tak? – zapytał nieśmiało, gdy podniosłam oczy i na niego spojrzałam.
- Wszystko jest nie tak – odpowiedziałam cicho i oparłam głowę na zgiętych kolanach.
- Ej, ej! Dziś miał być dzień okazywania radości, tak? – powiedział poważnym tonem – A Ty co wyprawiasz?
- Braxton, cieszenie się z tego, że tu jestem, to ostatnie uczucie jakie w tym momencie byłoby w stanie we mnie zaistnieć – odpowiedziałam zrezygnowana i podniosłam głowę opierając ją o materiałową ścianę namiotu. Kątem oka zobaczyłam wchodzącego do środka Jareda z Emmą.
- Gdzie byłaś? Tomo z Shannonem od pół godziny okupują stanowisko z Guitar Hero, możesz do nich skoczyć i uwiecznić ich wygłupy – uśmiechnęła się.
- Właśnie w tym celu po Ciebie przyszedłem. Wstawaj i przestań się mazać już! – Braxton złapał mnie za rękę i pociągnął do góry.
- Fotografowałam tłum... A potem... – zaczęłam się nieskładnie tłumaczyć. Nie będę jej przecież opowiadała o kłótni z młodszym Leto i fantastycznym spotkaniu z przeszłością.
- A potem spotkałaś nieznajomego, który chyba nie jest aż tak bardzo nieznajomy – rzucił Jared chwytając ze stolika butelkę z wodą. Odkręcił ją i upił kilka łyków – Tak swoją drogą, jeśli dobrze widziałem, to chyba właśnie szykuje się do swojego koncertu – dokończył.
- Poczekaj – powiedziałam do Braxtona i podeszłam do Emmy – Słuchaj, mam taki zapis w umowie o wolnym dniu prawda? – zapytałam, na co ona pokiwała lekko głową – Właśnie chciałabym z niego skorzystać.
- Coś się stało? – zaniepokoiła się. Ja pierdolę, czy wszyscy się dziś uwzięli z tym ‘Coś się stało’, ‘Co się dzieje’ i ‘O co chodzi?’ – Nie wyglądasz najlepiej – dodała. O tak i to, jak się czuję i jak wyglądam, też wszyscy dziś wiedzą lepiej ode mnie.
- Czuję się tak jak wyglądam – rzuciłam. Musiało to zabrzmieć nieco niegrzecznie, biorąc pod uwagę minę, jaką zrobiła Emma – Przepraszam. Tak, czuję się dziś dosyć słabo. Chciałabym pójść do hotelu – poprawiłam się, próbując przybrać możliwie spokojny i neutralny ton, choć w środku miałam ochotę rozwalić wszystko wokół siebie.
- Laura... Zostało półtorej godziny do naszego koncertu. Są idealne warunki do zdjęć. Masz dobrą przestrzeń pod sceną i na niej. Do tego chłopaki chyba coś dziś przypalili, bo kompletnie im odbija. Biegają po miasteczku festiwalowym i jak nie ujeżdżają byka, to skaczą na dmuchanych zjeżdżalniach – roześmiała się, po czym spoważniała – Naprawdę nie dasz rady?
Westchnęłam i przetarłam twarz dłonią. Chciałam dać radę. Chciałam być ponad to wszystko. Ile razy udawało mi się zostawiać swoje prywatne sprawy za sobą i skupiać się na pracy?
- Da radę, już ja się o to postaram. Zaraz doprowadzimy ją do porządku – Olita zaczął poprawiać moje włosy i wygładzać ubranie, na co się skrzywiłam.
- Świetnie, zabieraj ją stąd i znajdźcie resztę – Emma się uśmiechnęła i odeszła do Jareda. Braxton pociągnął mnie za rękę i znaleźliśmy się poza namiotem.
- Czy Wy wszyscy macie jakąś obsesję z tym? – wyszarpałam swoją rękę.
- Jacy my? Wydaje się, że Ty masz z tym problem...
- Błagam Cię Braxton, tylko nie Ty i tylko nie dziś. Żadnych analiz. To naprawdę nie jest mój dzień. Dawaj te okulary i idziemy – próbowałam się uśmiechnąć zdejmując jego własność i zakładając ją sobie na nos. Tak, jak małe dziecko chciałam wierzyć, że choć trochę pozwolą mi się ukryć.
- Oddawaj! – przechwycił okulary i dodał - Skoro to nie Twój dzień, to zróbmy coś, by choć trochę nim się stał. Zobacz, jak tu jest pięknie! – rozłożył ręce wskazując na niebo i teren wokół nas. Faktycznie, wszystko wokół żyło przepełnione radością. Grupki muzyków czekających na swój występ albo mających go już za sobą stały rozmawiając, śmiejąc się i pijąc. Nad nami było niewiele chmur, które tylko od czasu do czasu przysłaniały delikatne słońce. Było znacznie mniej drażniące niż poprzedniego dnia. Przemierzaliśmy backstage w poszukiwaniu Shannona i Tomo. Nie było to łatwe biorąc pod uwagę liczbę znajdujących się tam ludzi – techników, dźwiękowców, oświetleniowców, organizatorów, samych muzyków i grupek fanów, którzy dostali się tam w nieznany mi sposób.
- Możemy na chwilę podejść bliżej sceny? – zapytałam słysząc znajome dźwięki. Braxton skinął głową. Weszliśmy po schodkach na platformę, co pozwoliło nam znaleźć się tuż za występującym właśnie zespołem. Jared miał rację. Moim oczom ukazał się znajomy widok. Ile koncertów spędziłam w taki właśnie sposób? Stojąc na backstege’u i obserwując Marcela. Nigdy chyba jednak nie było to tak trudne. Czas się z tym zmierzyć, Lauro. Niezbyt pewnym krokiem podeszłam na bezpieczną odległość. Bałam się tego, jak mogę zareagować na coś, co znałam tak dobrze. Coś, z czym wiązało się mnóstwo wspomnień. Ku mojemu zdziwieniu, nie zabolało tak bardzo. Myślałam, że doskonale znane mi melodie przeszyją mnie na wskroś, powodując miliony ran. Tak się jednak nie stało. Poczułam ścisk w żołądku, a w mojej głowie pojawiły się obrazy z tamtego czasu, ale nie stało się nic ponad to. To, czego tak bardzo się bałam, okazało się nie takim strasznym koszmarem. Poczułam ulgę i pewnego rodzaju lekkość. Czyżby czas leczył rany? Zlustrowałam wzrokiem zespół poczynając od perkusisty, przez basistę, wokalistę, po gitarzystów. Nagle zaczęły uchodzić ze mnie wszystkie negatywne emocje. Głęboko westchnęłam i uśmiechnęłam się przypominając sobie jak każdy z nich marzył o tym, by móc wyjechać poza granice kraju i pokazać się szerszej publiczności. Teraz mieli tę szansę i widziałam jak bardzo się cieszą, że mogą ją wykorzystać. Mateusz, ich basista, w pewnym momencie odwrócił się i widząc mnie, najpierw podniósł brwi w zdziwieniu, po czym się uśmiechnął. Onieśmielona starałam się odwzajemnić uśmiech.
- Znasz ich? – Olita spojrzał na mnie.
- Ja? Dlaczego? – zmieszałam się.
- Są chyba od Ciebie. Widziałem na rozpisce, że ma być zespół z Polski.
- A tak, faktycznie, to oni. Trochę znam, byłam na kilku koncertach – odpowiedziałam próbując uniknąć konkretnej odpowiedzi. Przynajmniej nie skłamałam – Możemy iść, słyszałam już te piosenki.
Zeszliśmy ze sceny i obchodząc ją z tyłu natknęliśmy się w końcu na Shannona, Tima i Tomo.
- Zobaczcie co znaleźliśmy! – Shannon uniósł do góry wielką watę cukrową, po czym wbił w nią swoje zęby.
- Do twarzy Ci w różu – roześmiał się Braxton.
- Teraz Tobie też – starszy Leto wetknął w twarz Olity watę i zaczął się zanosić śmiechem.
- Lauro, kto jest najzajebistszym gitarzystą świata? – wyszczerzył się Milicevic.
- Zapomnij! – walnął go w bok Tim.
- Rozumiem, że Ty? – uśmiechnęłam się.
- Wybacz stary, ale w Guitar Hero zostałeś przeze mnie zmiażdżony – powiedział do Tima.
- Delikatnie mówiąc – wtrącił Shannon.
- Tak Tomo, jesteś najzajebistszym gitarzystą świata! – powiedziałam patrząc na paczkę papierosów w jego dłoni, szczerząc się przy tym niemiłosiernie i robiąc błagalne oczy.
- Chcesz? – wyciągnął papierosy w moją stronę – A coś się stało? Ostatnio paliłaś chyba w Finlandii, gdy miałaś ochotę rozszarpać nas wszystkich na kawałki.
- Zasada na dziś: nie pytać Laury czy coś się stało i w żaden sposób nie komentować jej zachowania – szepnął mu do ucha Olita.
- Dzięki Braxton – uśmiechnęłam się i wyciągnęłam papierosa – Tak, chcę. To ewidentnie nie jest mój dzień. Nie dość, że pokłóciłam się z Jaredem, to jeszcze miałam spotkanie trzeciego stopnia z... własną przeszłością – wyjaśniłam obracając papierosa w dłoni.
- U, Laura i jej mroczna przeszłość – zaśmiał Tomo robiąc wielkie przerażone oczy – Mam nadzieje, że nie okaże się wkrótce, że jesteś morderczynią poszukiwaną listem gończym.
- Aż tak mroczna to ona nie jest – powiedziałam i zamachałam papierosem przed jego twarzą w oczekiwaniu na to, że poda mi zapalniczkę.
- A z Jaredem o co poszło tym razem? – zapytał Shannon, na co jedynie wzruszyłam ramionami robiąc obojętną minę i odpalając papierosa. Na to chyba tego dnia już nie miałam siły. Mierzenie się z Marcelem wystarczająco mnie wymęczyło.
- O wilku mowa. Dawaj to – Tomo skinął głową za mnie i wyjął mi papierosa z dłoni.
- Ej! – skrzywiłam się.
- Zaufaj mi – powiedział cicho nachylając się w moją stronę. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w naszą stronę wokalistę. Cóż, raczej mało możliwe jest bym przed nim uciekła, biorąc pod uwagę, że jestem na niego skazana praktycznie 24 godziny na dobę.
-
Czy Ty musisz ciągle jarać? Wiesz, że tego nienawidzę – powiedział Jared stając obok nas.
- Czasami muszę, daj spokój stary - Tomo szeroko się uśmiechnął i spojrzał na mnie znacząco. W duchu dziękowałam mu za to, co zrobił. Nie wiedzieć czemu, nie chciałam pogarszać swoich, i tak wyjątkowo kiepskich, relacji z Jaredem.
- Ile mamy czasu? – zapytał Tim.
- Emma mówiła, że jak zejdzie ten zespół, wejdzie ktoś z Danii i potem my, czyli trochę ponad godzinę – odpowiedział Leto.
- Idziemy posłuchać? – Tomo wskazał na scenę – Brzmi całkiem nieźle.
- My z Braxtonem już byliśmy... – odpowiedziałam mając nadzieje, że jednak znajdziemy sobie inną rozrywkę i będę miała okazję zrobienia zdjęć, o które prosiła Emma.
- Byliście? I jak się spisał Twój... znajomy? – Jared spojrzał na mnie szyderczo.
- Całkiem nieźle – odpowiedziałam patrząc mu ze złością w oczy, na co on tylko pokręcił głową westchnął – Jak chcecie to idźcie.
- Mam lepszy pomysł, chodźmy się napić! Wyczuwam tu niebezpieczne napięcie, musimy je bardzo szybko rozładować – krzyknął Tomo i obejmując nas pociągnął za sobą. Wszyscy poddali się jego sugestii. Siedzieliśmy w namiocie gastronomicznym, gdzie dołączyło do nas kilku znajomych muzyków. Chłopaki pili i rozmawiali. Jared robił dobrą minę do złej gry. Był w tym naprawdę dobry. A może po prostu wszystko po nim spływało. Dla mnie jednak była to istna męka. Świadomość mogącego w każdej chwili się pojawić Marcela i siedzący naprzeciwko mnie wokalista, którego wzroku starałam się unikać jak ognia.
- Możesz przestać? – powiedziałam nachylając się w jego stronę.
- Przestać co? – uśmiechnął się.
- Przestać się gapić – wstałam od stołu i zaczęłam zbierać swoje rzeczy wyjścia. W dupie mam to wszystko, zrobiłam zdjęcia, nie muszę z nimi siedzieć. Wygramoliłam się zza stolika i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Dobrze, że jesteś – w drodze wpadła na mnie Emma – Trzeba zawołać chłopaków – spojrzała za mnie – Powaliło Was? Ruszać tyłki, za pół godziny wychodzicie – krzyknęła do nich - Napijecie się na afterze.
- Afterze? Mamy dziś after? – spojrzałam na nią zdziwiona. Do tej pory nie zdarzało się raczej, by po koncertach działo się cokolwiek ponad to, że wszyscy szli do pokoi i zajmowali się swoimi sprawami albo kładli się spać. Wyjątkami byli Shannon z Milicevicem, którzy wyskakiwali od czasu do czasu do klubów.
- Tak, pofestiwalowy spęd gwiazd, które jak znam życie uchleją się do nieprzytomności – uśmiechnęła się. Bosko. Dokładnie tego mi do szczęścia potrzeba! Skrzywiłam się na jej słowa nic nie odpowiadając.
- Laura, nie wymigasz się – powiedziała widząc moją reakcję - Jak źle się czujesz, to wpadniesz na godzinę, dwie i ulotnisz się, gdy zrobione przez Ciebie zdjęcia mogłyby tylko zaszkodzić wizerunkowi zespołu – puściła mi oko.
Pokiwałam niechętnie głową i udałam się w okolice sceny, by ponownie wybadać teren. Miałam serdecznie dość. Byłam wściekła i chciałam, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Wiedziałam, że Marcel i cała jego ekipa na pewno pojawią się na afterze. Oczywistym było, że będzie tam także Jared. A ostatnią rzeczą, której tego dnia potrzebowałam, było wpadnięcie na siebie tej dwójki.

***

Obietnica chyba spełniona ;) Miało być przed końcem tygodnia i jest. Zupełnie inaczej niż planowałam, bo sporą część dalszej akcji musiałam wyciąć.

Dziękuję wszystkim za wsparcie i zrozumienie.
Jeszcze troszkę i wrócę na dobre tutaj i do Waszych opowiadań. Mam nadzieję, że w końcu w pełni sił i możliwości twórczych.
Musicie mi po prostu wybaczyć ten rozdział. Poprawię się wkrótce...

13 czerwca 2011

Info

Nie, nie. To nie będzie informacja o zawieszeniu bloga ;)
Kochani, wiem, że wiele z Was zagląda tu regularnie (statystyki czasami naprawdę mnie zadziwiają). Wiem, że są osoby, które czekają na kolejny rozdział (to zadziwia mnie jeszcze bardziej ;P). Także przede wszystkim dziękuję Wam, że w pewien sposób jesteście ze mną, mimo iż mnie jest od pewnego czasu znacznie mniej. Właśnie, o tym będzie ten wpis.
Po pierwsze, u mnie wciąż jest trochę zamieszania i nie jestem w stanie w takich okolicznościach skonstruować cokolwiek sensownego. Dlatego chcę tylko dać znać, że kolejny rozdział pojawi się z opóźnieniem, mam jednak nadzieję, że do końca tygodnia będziecie mieli co czytać. Mam też nadzieje, że od lipca wrócę do początkowej częstotliwości dodawania i rozdziały będą się pojawiały częściej. Będzie to łatwiejsze z uwagi na więcej czasu i na to, że końcowa część opowiadania jest od dawna gotowa, wymaga jedynie drobnych poprawek.
Po drugie, niektórych pewnie martwi moja nieobecność u Was. Czasami udaje mi się czytać opowiadania na bieżąco, czasami nawet je skomentować. Jest ich jednak tyle, że nie wszędzie jestem na bieżąco. Na niektórych blogach mam kilkurozdziałowe zaległości i te opowiadania nadrobię wkrótce, kiedy będę mogła spokojnie usiąść i wszystko na raz przeczytać. Chciałam tylko dać znać, że nie ma powodów do obaw, moje milczenie nie jest wyrazem znudzenia którymkolwiek opowiadaniem, za bardzo je wszystkie lubię czytać ;)
Kiedy będę już spokojniejsza i będę miała więcej czasu, w końcu będę mogła z radością i zaangażowaniem wgłębiać się w losy Waszych bohaterów. Mam nadzieje, że nastąpi to szybko.

Pozdrawiam Was wszystkie i do zobaczenia pod rozdziałami ;)

4 czerwca 2011

Rozdział dwudziesty ósmy

Tło muzyczne – TUTAJ i TUTAJ

- Braxton, otwieraj! Wiem, że tam jesteś! – krzyknęłam, gdy moje pukanie nie przyniosło żadnej odpowiedzi. Jeszcze kilka minut wcześniej słyszałam za ścianą jego wycie. Zaczęłam walić w drzwi pięścią.
- Wejść! – ledwo usłyszałam odpowiedź.
Nacisnęłam klamkę i zdecydowanym krokiem wkroczyłam do pokoju Olity. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, które pomimo tego, że minęło południe, było wyjątkowo ciemne. Nieodsłonięte kotary próbowały poruszać się pod wpływem wiatru wkradającego się przez otwarty balkon. Usłyszałam dźwięki gitary dobiegające z zewnątrz. Przedzierając się przez gęsto upięte firanki przedostałam się na taras.
- Złaź z tego balkonu. Jesteś mi potrzebny – oparłam się o framugę mrużąc oczy oślepiona słońcem.
- Co tam? – Braxton siedział na posadzce i nie odrywając wzroku od gitary wciąż pociągał za jej struny.
- Dłużej tego nie wytrzymam – zaczęłam, zasłaniając dłonią oczy przed promieniami – Jestem kobietą tak?
- Wszystko na to wskazuje - brunet przerwał grę i podniósł oczy, które choć się uśmiechały wyrażały pewnego rodzaju nierozumienie.
- Właśnie. I jako kobieta mam pewne... te... kobiece potrzeby. Powiedzmy. Potrzeby i sposoby na złe dni. Nie zniosę tego napięcia. Dlatego musimy z tym coś zrobić.
- My?
- Tak. Zaraz eksploduję. Muszę sobie… ulżyć. W najbardziej nieodpowiedni i najgłupszy sposób z możliwych - chwyciłam jego gitarę i oparłam ją o ścianę – Chodź ze mną, proszę... – złapałam go za rękę i podciągnęłam do góry, co zmierzył zdezorientowanym wzrokiem.
- Laura, ale...
- Nie chce słyszeć sprzeciwu! Później sobie pobrzdąkasz. Chodź! – wepchnęłam go do pokoju i zamknęłam drzwi balkonowe - Inaczej zwariuję do reszty i będziesz mnie miał na sumieniu.
- Ej, ej! Co Ty kombinujesz? – przeczesał włosy i oparł się o szafkę.
- Braxton, nie jęcz mi tu. Mamy wolne popołudnie a Ty się obijasz. Trzeba coś z tym zrobić.
- Możesz jaśniej?
- Przebierz się w coś sensownego – rzuciłam okiem na jego wyciągniętą koszulkę i piżamowe spodnie – Możesz wziąć trochę gotówki – opadłam na łóżko.
- Gotówki?
- Tak! Idziemy na zakupy. Mam już dość całej tej chorej sytuacji. Wiem, że poprawianie sobie nastroju poprzez bieganie po sklepach i wydawanie pieniędzy nie jest może najlepszym sposobem na radzenie sobie z problemami, ale na pewno tańszym niż psychoterapeuta i zdrowszym niż opychanie się słodyczami – powiedziałam – Chociaż to ostatnie wcielam w życie i bez problemów.
- Laura, kamień z serca, już myślałem, że... – odetchnął.
- Że co? – podniosłam się i oparłam na łokciach.
- Że nic, nieważne – uśmiechnął się – O jakim problemie mówisz?
- O cichych dniach Jareda Leto – przewróciłam oczami – I jego humorach. Mam dość. Zachowuje się jak małe dziecko, a że nic nie mogę z tym zrobić, to ... – podniosłam głowę i spojrzałam na Braxtona, który nieco się skrzywił na moje słowa – Po prostu nie lubię pracować w takich warunkach. Tak, wiem! Wiem, że to głupie, niedojrzałe, wiem że to nie jest rozwiązanie, ale błagam Cię rusz tyłek i wyjdźmy z tego hotelu!
Wybacz Olita, jak bardzo bym Cię nie lubiła, to chyba jeszcze nie pora na mówienie o tym, że irytuje mnie bycie traktowaną jak powietrze przez Jareda. Nawet jeśli chciałam by dał mi spokój, to chyba nie w taki sposób.
- Mówiłem Ci wyluzuj – podszedł do walizki i wyjął z niej podkoszulek w paski i spodnie - A może...? – uśmiechnął się podejrzliwie – Może wcale nie o to chodzi? Może po prostu chcesz się ze mną polansować po mieście? Wiesz, że nie przejdziemy niezauważeni.
- Weź! Nie schlebiaj sobie – rzuciłam w niego poduszką, która odbiła się od jego twarzy i spadła na ziemię – O niczym innym przecież nie marzę.
Wstałam z łóżka i podeszłam do stolika, na którym leżała papierowa torba po spożywczych zakupach.
- Możesz wyjść w tym – roześmiałam się wkładając torbę na jego głowę – Idealny kamuflaż. Wytniemy dziurki na oczy i nikt Cię nie pozna. Pasuje?
- Twoje pomysły przypominają mi czasem pomysły mojego sześcioletniego kuzyna – powiedział złośliwie pozbywając się nakrycia głowy – Podejrzewam jednak, że w takim przebraniu wzbudzilibyśmy jeszcze większe zainteresowanie. W każdym razie, przecież żartowałem! – pstryknął palcem w mój nos i wszedł do łazienki – Daj mi pięć minut. Masz szczęście. Też myślałem dziś o tym, żeby się pobujać po sklepach – krzyknął zza drzwi.
Znowu opadłam na łóżko i zamknęłam oczy. Panująca duszność i klimat tego pokoju sprzyjały temu, żeby w mgnieniu oka zasnąć. Sen jednak niczego by nie rozwiązał. Zakupy w sumie też nie, ale może na chwilę pomogą mi nie myśleć o doprowadzającej mnie powoli do szału atmosferze, która zapanowała w trasie. I wokaliście. Tym, który od dwóch dni się do mnie nie odzywał. A nie, przepraszam, przy śniadaniu poprosił o dzbanek z wodą. Przeprosił, gdy wpadł na mnie przy windzie. Rozmowy jak się patrzy! Nie wspominając o tym jak przed wyjazdem ze Szwecji przyniósł mi moje rzeczy i zanim zdążyłam odpowiedzieć na jego Zapomniałaś odebrać, już go nie było. Jakże mogły mi umknąć te nasze rozbudowane, pełne pasji konwersacje?
- Mam to, o co prosiłeś... – z rozważań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i głos Tomo, który stanął w drzwiach – Steve? O, przepraszam, pomyliłem pokoje?
- To zależy, kogo szukasz – odpowiedziałam i znowu zamknęłam oczy.
- Braxtona, przyniosłem mu kawę.
- Postaw gdzieś, jest w łazience – wskazałam na stolik.
- A Ty co tu robisz? – zapytał, przemierzając pokój i stawiając kubek na niewielkim dębowym stoliku pod oknem.
- Leżę... I czekam na Braxtona – ziewnęłam przekręcając się na bok i podpierając na łokciu - Wychodzimy za chwilę. Idziesz z nami?
- Raczej nie. Skorzystam z chwili spokoju i planuję odespać minioną noc – wyszczerzył się najprawdopodobniej na wspomnienie jego, Olity i Shannona klubowego maratonu, w którym ja nie brałam udziału.
- Tak, Braxton mi wyjawił przy śniadaniu, że to Wy byliście tymi idiotami, którzy o 5 rano obijali się o ściany hotelowego korytarza próbując dotrzeć do swoich pokoi, wyjąc jednocześnie Staying Alive Bee Gees...
– Ja się o nic nie obijałem! I to nie było wycie tylko profesjonalny sopran – roześmiał się głośno.
- Jeśli już to falset – poprawiłam go.
– Nie czepiajmy się szczegółów. Lecę. To do później! - zniknął szybko za drzwiami. Ah, ha, ha, ha, stayin' alive, stayin' aaaaaalive... - uśmiechnęłam się pod nosem słysząc jeszcze przez chwilę za ścianą Milicevica, choć tak naprawdę nie trudno byłoby jego śpiew pomylić z dźwiękami wydawanymi przez zarzynane koty.
Znowu zostałam sama i znowu niewiele brakowało bym zasnęła. Braxton chyba dziergasz te ubrania na drutach. Słysząc lecącą w łazience wodę i podśpiewującego Olitę, wstałam i otwierając ponownie drzwi balkonowe wyszłam na taras chcąc zaczerpnąć nieco powietrza. Świeciło bardzo mocne słońce, które prawdopodobnie byłoby nie do zniesienia, gdyby nie delikatny wiatr. Muszę przyznać, że Dania, kolejny kraj na trasie, miło nas zaskoczyła. Wszechwiedzący Internet grubo się mylił przekonując o chłodnych i deszczowych latach w tym kraju.
Oparłam ręce na barierce i mocno się wychyliłam. Yes it's all false love and affection, You don't like me, You just want the attention. I'm not your toy, This isn't another girl meets boy – nuciłam fragment utworu La Roux, spoglądając na ruchliwą ulicę pode mną. Wisiałam tak przez chwilę przyglądając się miniaturowym przechodniom, licznym rowerzystom i wolno przemykającym samochodom.
- Życie Ci niemiłe? - usłyszałam za plecami znajomy głos.
Odwróciłam się, ale za mną nikogo nie było. Aż tak bardzo potrzebuję snu czy zaczyna mi do reszty odbijać? Rozejrzałam się dokoła i dopiero nieśmiało zaglądając na balkony obok dostrzegłam siedzącego z książką na kolanie Jareda. Przez chwilę zastanawiałam się jak mnie dostrzegł, skoro po pierwsze balkony oddzielone były matowymi luksferami, a po drugie jego wzrok uparcie śledził tekst lektury.
- Idziemy – Braxton gwałtownie złapał mnie za rękę i wciągnął do pokoju – Tomislav tu był?
- Ała! – skrzywiłam się – Tak był, przyniósł Ci kawę.
- Świetnie! To ruszamy na podbój Kopenhagi! – chwycił kubek i skierował się do wyjścia – A Jaredem się nie przejmuj, to minie.

Nasza wyprawa przebiegła bez większych zakłóceń. Pomijając grupę dziewcząt czekających pod hotelem i nalegających na zdjęcia, reszta spaceru i biegania po sklepach minęła nam w absolutnym spokoju. Właściwie nie byłam miłośniczką zakupów, przesiadywania w przymierzalniach i targania toreb. Potrzebowałam jednak uciec z hotelu a jednocześnie czymś się zająć. Jakby się uprzeć to może nawet potrzebowałam uzupełnienia swojej garderoby? Pakowanie się w ostatniej chwili nie było moją najmocniejszą stroną i nawet rady Natalii nie uchroniły mnie przez zapomnieniem kilku ważnych rzeczy. Braxton okazał się całkiem dobrym doradcą i towarzyszem, dzięki czemu popołudnie upłynęło nam bardzo przyjemnie. Tak samo jak kilka chwil spędzonych z nim poprzedniego dnia. Nie wiem czy to rosnąca zażyłość między nami czy izolujący się Jared, sprawiły, że zaczęliśmy spędzać razem więcej czasu. Braxton był ze mną na wywiadach i sesjach chłopaków, choć sam nie brał w nich udziału, a wieczór, nim wyciągnęli go do klubu, przesiedzieliśmy na balkonie rozmawiając. Wszystko to było mi bardzo na rękę, zaczynałam czuć się swobodniej i pewniej.
W drodze powrotnej z galerii handlowej zaopatrzyliśmy się w mrożone napoje i urządziliśmy sobie spacer najpierw wzdłuż portu, potem przez miasto. Usiedliśmy pod fontanną Gefion, która po prostu mnie zauroczyła.
- Braxton – zaczęłam, dłubiąc słomką w kubku – Właściwie jak wyglądała cała sprawa ustalania mojego wyjazdu z Wami?
- Jakiego ustalania? – spojrzał na mnie zdziwiony.
- Pytam jak to Jared rozegrał – powiedziałam niepewnie - Przyszedł do Was, zapytał i wszyscy tak z marszu się zgodzili na obecność zupełnie obcej osoby? – sprecyzowałam.
- Przyszedł i powiedział, że jedziesz z nami w trasę – Olita podparł się na łokciach wystawiając głowę ku słońcu.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu. Jeśli chodzi Ci o to czy pytał mnie o zdanie, to nie, nie pytał. Oznajmił, że dołączysz do nas za kilka dni.
- Żartujesz? – nie kryłam zaskoczenia – I dla Ciebie to jest normalne? To, że się z Wami nie liczy?
- Wiem, że z Tomo i Shannonem dyskutował na ten temat. Tak jak zawsze, gdy chodzi o ważne kwestie zespołu. Natomiast do mnie i do Tima przyszedł i powiedział, żebyśmy byli gotowi na Twój przyjazd – widząc zapewne mój wzrok pełen dezaprobaty, dodał – Laura, to nie jest sprawa tego, że się z nami nie liczy. 30 Seconds to Mars to przede wszystkim ich trójka, my im jedynie towarzyszymy, chyba zdążyłaś zauważyć. Nie muszą z nami ustalać takich rzeczy. Dla mnie nie było w tym nic dziwnego. Jeśli coś było dla mnie dziwne to jego determinacja. Shannon nie był do końca przekonany do zabierania w trasę obcej osoby, ale Jared się uparł.
- Często się tak upiera?
- Zależy o co dokładnie pytasz. Jest perfekcjonistą. Walczy podczas, gdy inni już dawno by przestali. Lubi doprowadzać sprawy do końca. Końca takiego, jaki sam sobie wcześniej założył. To akurat z jednej strony czasami bywa męczące, ale z drugiej jest niezwykle inspirujące. Ma w sobie niewyobrażalne pokłady wiary, potrafi Cię zmotywować, kiedy wydaje Ci się, że nic już nie można zrobić. Sprawia, że docierasz do nieznanych obszarów samego siebie, przekraczasz granice własnej wytrzymałości. W muzyce i sztuce w ogóle, to bardzo ważne. A co do tego uporu, myślę, że on po prostu lubi dostawać to, czego chce – uśmiechnął się wstając.
Przez chwilę ostatnie zdanie odbijało się echem w mojej głowie, rodząc przy okazji pytania czego właściwie mógł chcieć Jared i czego może chcieć teraz.
- Ziemia do Laury! Idziemy? – Braxton pomachał mi ręką przed twarzą. Wstałam z jego pomocą i wytrzepałam spodenki z brudu, który potencjalnie mógł na nich zostać po siedzeniu na betonowych schodkach.
- Powinno Ci schlebiać, że chciał właśnie Ciebie – dodał nagle, gdy oddalaliśmy się już od fontanny.
- Słucham? – zapytałam jakbym nie usłyszała. Albo nie chciała usłyszeć.
- Jared. Powinnaś się cieszyć, że Cię wybrał. Widzę Twój dystans do tego wszystkiego i naprawdę bardzo go cenię. Nie zniósłbym chyba towarzystwa osoby skaczącej wokół nas jak naspeedowana pchła. Niesamowity jest spokój i skupienie, z jakimi wykonujesz swoją pracę. Żadnego napięcia, żadnego stresu.
- Proszę Cię... – powiedziałam lekko skrępowana.
- Brakuje mi jedynie... – zastanowił się - ...radości. Laura, pomijając cały dystans, całą naturalność, z jaką podchodzisz do bycia tutaj i przebywania z nami. Czasami mam wrażenie, że Ty się nie cieszysz, a uważam, że powinnaś. Nieskromnie mówiąc, jest to jednak pewnego rodzaju wyróżnienie – pokiwał głową robiąc zabawnie zuchwałą minę.
- Cieszę się, naprawdę. Może tego nie okazuję, ale się cieszę. Potrzebuję też więcej czasu, by czuć się tu swobodniej.
- Z każdym dniem będzie łatwiej – poklepał mnie po ramieniu – Ja na przykład bardzo się cieszę – wyprzedził mnie i idąc tyłem, zwrócony twarzą do mnie szeroko się uśmiechnął – Jesteś takim... przyjemnym dodatkiem. Wiesz, my się wszyscy tu dobrze znany, szanujemy i naprawdę lubimy, ale zdecydowanie potrzeba nam było trochę świeżości.
- Przez chwilę poczułam się jak zapachowa miętowa choineczka do samochodu – uśmiechnęłam się – To miłe, co mówisz.
- Wiesz, ja w ogóle jestem miły! – puścił mi oko.
- Zaraz będziesz nie tylko miły, ale i poobijany – wskazałam na latarnię, na którą mało by brakowało, a by wpadł.
Nasz beztroski spacer i rozmowę przerwał dźwięk telefonu Braxtona. Zasłaniając głośnik, wyszeptał, że to Emma. Zbliżała się pora obiadu, a tuż po niej zaplanowane na wieczór wywiady.

Następnego dnia czekał mnie pierwszy koncert plenerowy na międzynarodowym Top Rock Festival. Siedzieliśmy z Olitą na trawie w otoczeniu jego brzdąkania na gitarze. Postanowiłam wziąć sobie do serca jego radę. Nie przyjechałam tu przecież, żeby spędzać dnie na myśleniu i analizowaniu każdej chwili. Ten wyjazd kiedyś się skończy, czas zacząć czerpać z niego radość. Atmosfera miasteczka festiwalowego tylko spotęgowała mój pozytywny nastrój. Pogoda jak na zamówienie, mnóstwo radosnych ludzi, którym w oczekiwaniu na muzyczne gwiazdy wieczoru, nie brakowało atrakcji. Postanowiłam nieco rozszerzyć swoją działalność i pobiegałam wśród śmiejącego się, tańczącego i śpiewającego tłumu, próbując uwiecznić chwile wyjątkowe zarówno dla nich, jak i dla mnie.
Wracając na backstage, gdzie siedziała reszta zespołu w towarzystwie innych muzyków, którzy czekali na swój występ albo mieli go już za sobą, w drodze do namiotu gastronomicznego zobaczyłam idącego Jareda. Sama nie wiem co kierowało mną, gdy się do niego odezwałam. Może atmosfera ciszy stawała się coraz bardziej męcząca? A może była to coraz bardziej męcząca nieświadomość, z czego ta cisza wynika.
- Co się z Tobą dzieje? – zapytałam, gdy prawie nie zareagował na moje pytanie o jego samopoczucie – Tak się nie będziesz odzywał przez kolejne tygodnie? Nic nie powiesz?
- Idź sobie? – spojrzał na mnie i uniósł brwi.
- To było naprawdę miłe – westchnęłam.
- Laura zdecyduj się.
- Na co mam się zdecydować? – podniosłam ton.
- Na to, czego chcesz! Przeczysz sama sobie! – niemalże krzyknął, po czym przysunął się bliżej i mówiąc nerwowym półszeptem dodał - Najpierw przychodzisz do mnie do pokoju, odstawiasz całą tę scenę na łóżku, naskakujesz na mnie mówiąc, bym z Tobą nie igrał, a gdy się odsuwam, to jesteś zdziwiona i niezadowolona, że zmieniłem swoje zachowanie! O co Ci chodzi?
- Przepraszam bardzo, chyba odrobinę zniekształcasz rzeczywistość – zirytowałam się.
- Ja zniekształcam rzeczywistość? Ja? – znowu podniósł ton wskazując jednocześnie palcem na siebie.
- Tak Ty!
- Proszę Cię... – prychnął i chciał odejść.
- Nie! – zatrzymałam go – Powiedziałam, żebyś przestał ze mną pogrywać, a Ty nagle przestałeś się do mnie odzywać. Ze skrajności w skrajność, jakby nie było nic pośrodku! Jakby nie mogło być normalnie! Oczywiście otwarcie tego nie przyznasz, ale złościsz się o tę scenę w pokoju jak małe skrzywdzone dziecko. Nie rozumiem jednak dlaczego? Zrobiłam dokładnie to samo co Ty wobec mnie kilkukrotnie. Oko za oko, panie Leto. Chciałeś gry, to ją dostałeś, teraz widzisz jak można się z tym czuć.
- Laura... – pokręcił głową i przetarł dłonią twarz – To nie było to samo. Ja z Tobą pogrywałem? Chyba sobie drwisz. Masz na myśli kilka zaczepek, kilka zdań, w których jakby się uprzeć, to można by znaleźć podtekst i aluzję? I równasz to z tym, co odstawiłaś wpadając wtedy do mnie do pokoju i rzucając się na mnie na łóżku? – przeszył mnie spojrzeniem a ja czułam jak zawstydzam się w środku, nie wiem czy bardziej z powodu tego spojrzenia czy z powodu tego, o czym wspomniał - Twoje zagranie było zaplanowane, zrobiłaś to z premedytacją. Weszłaś, świetnie się bawiłaś i wyszłaś. Wymyśliłaś to sobie, żeby coś mi pokazać czy udowodnić, cholera wie co.
- Żeby Ci pokazać jak to jest i dać jasno do zrozumienia, że nie jestem osobą, z którą można się tak bawić!
- Acha... - uśmiechnął się ironicznie i chwilę milczał – A nie przyszło Ci do głowy, mistrzyni w odczytywaniu emocji i rozumieniu wszystkich wokoło, że z mojej strony może to nie była zabawa? – zapytał i przez chwilę mi się przyglądał.
- Słucham? – skrzywiłam się.
- Chyba słyszałaś. Nawet nie wzięłaś tego pod uwagę. Założyłaś sobie z góry, jaki jestem i jak to źle chcę się wobec Ciebie zachować. Nie próbowałaś nawet poczekać, bym pokazał Ci to sam. Zastanawiam się tylko dlaczego? Odrzucam teorie o wpływie mediów, nie jesteś raczej osobą, która ślepo wierzy w bzdury wypisywane na mój temat w gazetach. Zresztą jak podejrzewam, nawet nigdy ich nie czytałaś – lekko się uśmiechnął, co odwzajemniłam robiąc głupią minę – No właśnie. Po prostu wygodnie Ci było założyć, że z Tobą pogrywam. Wygodnie Ci było założyć, że nie kryje się pod tym nic szczerego.
- Co Ty wygadujesz... – odwróciłam wzrok zmieszana – To była zabawa, wszystkie te aluzje, spojrzenia, słowa. To była Twoja zabawa, Jared.
- Skoro tak twierdzisz, okey. Skoro wiesz lepiej, okey – wzruszył ramionami - Zastanów się tylko – podszedł bliżej i wbił mi palec w klatkę – Przed czym, zachowując się w taki sposób, tworząc własne teorie i zakładając co inni czują albo raczej czego nie czują, przed czym próbujesz się uchronić? – zmarszczyłam brwi na jego słowa i przygryzłam usta - I Ty mi mówisz o zniekształcaniu rzeczywistości? Myśląc za mnie i wciągając mnie w grę, którą chciałaś sobie i światu udowodnić, jaka to jesteś silna? Może jesteś. Jednak jeśli jesteś taka pewna słuszności, co do tego, co wtedy zrobiłaś, to czemu od dwóch dni przeszywasz mnie wzrokiem próbując zrozumieć moją reakcję? Jeśli jesteś taka silna i pewna siebie, czemu mam wrażenie, że próbujesz to wszystko naprawić?
- Jared... – powiedziałam cicho.
- Laura, gdybyś była przekonana, że masz rację, że masz rację co do mnie, że masz rację co do siebie, że masz rację co do tego jak się zachowałaś... Gdybyś była co do tego przekonana, to widząc zmianę mojego zachowania, widząc to, że przestałem z Tobą rozmawiać, że się odsunąłem, skakałabyś z radości i uśmiech nie schodziłby Ci z twarzy, bo chyba o to Ci chodziło, nie? A ja nie zauważyłem ani jednego ani drugiego. Także pomyśl o tym, mała... – rzucił i wycofując się przyglądał mi się z dumą, stojącej na środku przejścia i przez chwilę nie mogącej się ruszyć w żadną stronę. Miałam ochotę krzyczeć i tupać. Bardzo dojrzałe, biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej to Jaredowi zarzucałam dziecinne zachowanie.
Być może stałabym tak jeszcze, w osłupieniu albo ruszyła w jego stronę, chcąc mu odpowiedzieć. Być może... Gdyby nie dłonie, które nagle zakryły moje oczy. Wzdrygnęłam wytrącona z zamyślenia i już chciałam się odwrócić, gdy zesztywniałam jeszcze bardziej, czując dobiegającą zza mnie znajomą woń perfum. Modliłam się, by moje zmysły się myliły. Niestety, jak bardzo niedorzeczne by się to wydawało, nie miałam wątpliwości, że to on. Marcel.

***

Przede wszystkim – przepraszam. Przyznam, że przez ostatnie kilka dni czułam się, jakbym siedziała pod drzwiami własnego mieszkania i nie mogła do niego wejść – to tak metaforycznie w skrócie tłumacząc, czemu rozdział nie pojawił się o czasie i czemu nie było ze mną kontaktu.

Dziękuję, za te ponad 31 000 wejść, za komentarze pełne miłych słów, refleksji, przemyśleń, krytyki.
Dziękuję za to, że jesteście, to naprawdę ważne.

Rozdział jest, z długością taką, do jakiej Was przyzwyczaiłam ;) Uczucia jak zwykle mieszane, więc pozostawiam go Waszej ocenie. A teraz zabieram się za odpowiadanie na Wasze komentarze spod ostatniego mojego wpisu i za Wasze opowiadania - pięć dni nieobecności robi swoje.

Udanego weekendu, Moje Drogie.

PS Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Wasze rozdziały nadrobię dopiero pod koniec czerwca. Mam nadzieje, że tak się nie stanie i że jednak w tym szale i pędzie znajdę kilka chwil na opowiadania, ale czas mnie goni, obowiązków nie maleje, dlatego wolę uprzedzić, gdyby kogoś martwiło moje milczenie. Jedno mogę obiecać – wrócę i nadrobię wszystko.