ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

24 kwietnia 2011

Rozdział dwudziesty trzeci

Widziałam, że sekundy dzieliły mnie od reakcji, której nie chciałam. Ignoruj to. Jak gdyby nigdy nic, podeszłam do windy i przywołałam ją przyciskiem. Jared pociągnął mnie za ramię odwracając w swoją stronę. Ignorowanie tego chyba nie będzie łatwe.
- Możesz powtórzyć? Nie wierzę w to, co usłyszałem – mówił przez zęby. Widziałam, że jest zdenerwowany, ale nie byłam w stanie przewidzieć do końca jego zachowania, przecież kilka minut wcześniej był w doskonałym nastroju. Może żartuje? Kątem oka widziałam jednak jak zaciska pięści. Tego mi brakuje do szczęścia, żeby mi teraz przywalił. Chcąc uniknąć kłótni spojrzałam w lewą stronę, gdzie znajdowały się schody. Uciekać?
-
O nie Lauro! – widząc mój ruch zagrodził mi drogę opierając rękę o ścianę. Spojrzałam w prawo. Dostrzegł to i zareagował tak samo. Uśmiechnął się po nosem. Nie rozumiem tego człowieka. Przywali mi z uśmiechem na twarzy? Stałam więc pod ścianą zablokowana z dwóch stron – Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz? – zmarszczył czoło i mówił podniesionym tonem. Jak chcesz żyć, to działaj Lauro. Albo temu zapobiegniesz albo będziesz miała powtórkę z rozrywki.
Szybkim ruchem złapałam jego ręce w okolicach nadgarstków i kierując ku dołowi mocno ścisnęłam.
- Co Ty robisz? – spojrzał zdezorientowany – Oszalałaś? To boli! – syknął, gdy wbiłam w jego skórę paznokcie.
- I kto tu mówi o szaleństwie? Zaciśnięte pięści i zęby, lekko wysunięta broda. Agresja. I to wszystko z powodu jednego mojego zdania? – analizowałam na głos jego zachowanie.
- O co Ci chodzi? – próbował się wyrwać z uścisku – Wyjaśnij mi lepiej, co miałaś na myśli i przestań się wygłupiać – zaczął się ze mną szarpać, nie wyglądało to jednak groźnie.
- Nic Ci teraz nie będę wyjaśniać. Weź dziesięć głębokich wdechów! – powiedziałam spokojnie – Powoli. Tak, żeby Twój mózg mógł się dotlenić i sprawnie działać, bo chwilowo chyba dałeś mu wolne.
- Znowu mnie obrażasz. W sumie powinienem zacząć się do tego przyzwyczajać. Tylko, że obrażanie mnie a obrażanie Echelonu to dwie odrębne kwestie. Na to drugie Ci nie pozwolę.
- Cicho! Dziesięć głębokich wdechów, kurwa mać! – krzyknęłam, aż cofnął głowę. Przez chwilę mi się przyglądał, nie spodziewał się raczej takiego obrotu sprawy. Chyba zorientował się, że nie żartuję i przewracając oczami zaczął głęboko wciągać powietrze.
- Jesteś mistrzem w odwracaniu kota ogonem – powiedział zrezygnowany – Najpierw mnie denerwujesz, a potem mną rządzisz.
- Dopiero pięć – zwróciłam mu uwagę i doliczyłam do końca – Co czujesz?
- Co? – skrzywił się. Widziałam każdą jego reakcję mimiczną, mając lekko uniesione oczy ku górze. Był ode mnie nieco wyższy, moja głowa znajdowała się mniej więcej na wysokości jego szyi, zauważyłam to pierwszy raz. Staliśmy naprzeciwko siebie mając swoje ciała i twarze dosyć blisko siebie. Nadal wydawał się spięty.
- Pytam co czujesz – powtórzyłam.
- Co mam czuć? Jestem na Ciebie wściekły!
- Dlaczego?
- Głupio się pytasz. Obraziłaś mój zespół i ludzi, którzy są jego bardzo ważnym elementem. A teraz jeszcze to! – uniósł swoje ręce.
- Co to dla Ciebie oznacza?
- Co? Laura o co Ci chodzi? – zmarszczył brwi zrezygnowany. Nie odpowiedziałam, więc kontynuował – Nie wiem, czuję się wściekły, już to mówiłem. Urażony chyba, w sposób nieprzychylny wypowiedziałaś się o czymś, co jest dla mnie niemalże świętością. I jest mi przykro, bo nie chcę byś w ten sposób myślała... – powiedział spokojnie.
- Myślisz, że pieniąc się jak wściekły pies zmienisz moje myślenie? Powiedziałam jedno zdanie, a Ty zamiast spokojnie rozwinąć temat, byłeś w stanie mnie za nie zabić. Może zapytaj czemu tak myślę... – poleciłam mu, choć widziałam, że ma dość tej zabawy.
- Czemu tak myślisz? – znowu przewrócił oczami spełniając moją prośbę.
- Nie wiem dokładnie o co chodzi z tym całym Echelonem. Nie rozumiem tego, moja siostra kiedyś mi opowiadała, ale szczerze mówiąc nie przywiązywałam do tego zbyt dużej uwagi. Musisz wiedzieć, że moje doświadczenia z show biznesem pokazały, że opiera się on na jednym wielkim kłamstwie, że jest czystą manipulacją ludźmi. I nie mówię tego na podstawie stania z aparatem pod sceną. Wszystko, co widziałam dało mi podstawy do takiego myślenia. A uwierz mi, że widziałam wiele. Kiedy więc powiedziałeś o Echelonie jako o rodzinie, przypomniałam sobie sytuacje, gdy obserwowałam zespoły udające silne więzi ze swoimi fanami, a gdy Ci znikali z pola widzenia stawali się dla nich pośmiewiskiem. Wszystko było zaplanowane: tak mówić, tak reagować, tak się zachowywać. Skojarzyło mi się to i tak palnęłam bez namysłu. Być może pochopnie dokonałam generalizacji – powiedziałam rozluźniając lekko swoje dłonie na jego nadgarstkach. Jared słuchał mnie uważnie – Jeśli moje słowa Cię zabolały, to przepraszam – uciekłam wzrokiem, ale po chwili spojrzałam mu w oczy - Nie musisz jednak od razu się unosić i mnie atakować. Czasami warto włożyć trochę wysiłku w zrozumienie drugiej osoby, jej sposobu myślenia i tego, z czego to myślenie wynika – widząc jego lekki uśmiech puściłam jego ręce – W porządku już czy oddychamy dalej? – zaśmiałam się – Nie rzucisz się na mnie z pięściami?
- W porządku. Daj spokój jestem dorosłym człowiekiem – zaczął masować nadgarstki.
- Jak na dorosłego człowieka coś słabo radzisz sobie z emocjami. Wyglądałeś jakbyś miał zamiar mnie poćwiartować i podarować okolicznym psom na obiad. Brakowało tylko, żeby z ust zaczęła Ci lecieć piana – powiedziałam, gdy weszliśmy do windy. Spojrzał na mnie wzdychając na moje słowa.
- Naprawdę mnie zdenerwowałaś. Mam wrażenie, jakbyś czasami kompletnie nie zastanawiała się nad tym, co mówisz. Echelon jest dla mnie ważny. Jak możesz o tym nie wiedzieć? – zapytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Miałam w swoim życiu ważniejsze sprawy na głowie, niż interesowanie się Twoim zespołem i tym co się z nim wiąże. Wybacz! – powiedziałam z ironią.
- Nie rozumiem. Przyjechałaś na koncert do Pragi, chyba nie z powodu tego, że nie znasz mojej muzyki? Kręcisz coś, Laura.
- Muzyka to jedno, zespół to drugie. Karolina podrzuciła mi kiedyś płyty, których po prostu słuchałam. Czasami coś wspominała o Was, ale jeśli mam być szczera to naprawdę długo nawet nie wiedziałam kto do zespołu należy. W Pradze zresztą byłam nie tylko z Twojego powodu, więc ten przykład był niefortunny. Co nie zmienia faktu, że Wasza muzyka faktycznie odegrała w moim życiu dosyć ważną rolę. Muzyka, nie Wy – podkreśliłam ostatnie zdanie.
- Mimo wszystko szkoda, że nie należysz do Echelonu... – winda się otworzyła i wysiedliśmy. Poszłam przodem.
- Nie zależy mi na tym by do czegokolwiek czy kogokolwiek należeć – powiedziałam ściszonym głosem, gdy dotarliśmy do drzwi ich pokoju, spojrzał na mnie pytająco – Jared – zwróciłam się do niego opierając głowę o ścianę - W ostatnich latach walczyłam przede wszystkim o to, by należeć do siebie i do tego świata. Zrozum to, że nie dla wszystkich jesteś pępkiem świata. Nie każdy musi być specjalistą w dziedzinie zwanej Jared Leto i jego zespół.
- Kto nie jest pępkiem świata? – zza drzwi wychylił się Tomo.
- Wy nie jesteście pępkiem świata. Zbierać tyłki, macie kilka minut – powiedziałam zaglądając do pokoju.
- Shannon w łazience. Skoczę po resztę – powiedział Milicevic i pobiegł do pokoju obok.
- Nie do końca rozumiem to, co powiedziałaś... O tym należeniu do siebie – Leto oparł się o ścianę obok mnie.
- Może kiedyś Ci to wytłumaczę – uśmiechnęłam się lekko, odchylając głowę w jego stronę – A jak będziesz miał chwilę to mi opowiesz o tym swoim Echelonie?
- Sama dziś zobaczysz na koncercie i po nim – odwzajemnił uśmiech – Zmienisz zdanie.
- Wszystko się okaże wkrótce... – odpowiedziałam w bezpiecznym tonie. Nie wiem czy w moim głosie słychać było sceptycyzm, ale zdecydowanie byłam nim przepełniona. Nigdy nie wątpiłam w wyjątkową więź pomiędzy widzami czy słuchaczami a artystą. Byłoby bluźnierstwem negowanie tego w sytuacji mojego pochodzenia i doświadczenia, ale kreowanie jednych i drugich na rodzinę, to było dla mnie zbyt wiele. Nie do końca w to wierzyłam, wolałam już jednak te refleksje zatrzymać dla siebie. Nie była mi do szczęścia potrzebna kolejna przeprawa z wokalistą.
- Poza tym, może chciałbym żebyś była specjalistą w dziedzinie Jared Leto? – zagryzł wargę mrużąc oczy.
- Weź mi tu nie czaruj – uderzyłam go lekko w ramię – Ty i te Twoje zachcianki.
Z pokoju wyskoczył Shannon.
- Jestem. Gdzie chłopaki? I co Ci się stało? – wskazał na nadgarstki Jareda. Spojrzałam na ślady po moich paznokciach i zacisnęłam usta próbując ukryć śmiech i zawstydzone spojrzenie. Jared wlepiając we mnie oczy przybrał dokładnie taki sam wyraz twarzy.
- Mieliśmy dziś z Laurą małą przygodę – roześmiał się nie odrywając ode mnie wzroku. Ciekawe co znowu wymyśli - Opowiedzieć Ci? To, że Laura jest wariatką, to Ci chyba mówiłem. Nie mówiłem? To mówię. Tak i ta dziewczyna jest nieprzewidywalna. Stary, rzuciła się na mnie, unieruchomiła i chciała wykorzystać, serio! Chyba nie muszę wyjaśniać w jaki sposób? Mnie! Bezbronnego i niewinnego – Shannon patrzył raz na mnie, raz na Jareda, który w swoją opowieść wkładał zbyt wiele serca. Na szczęście na tyle nieudolnie i komicznie zarazem, że Shannon nie wyglądał jakby łyknął tę historyjkę.
- Twój brat ma naprawdę bujną wyobraźnię. Nie słuchaj go – powiedziałam do Shannona - W głowie mu się poprzewracało i zaczyna mylić świat rzeczywisty ze światem fantazji – pokręciłam głową wypatrując Tomo.
- Skąd wiesz, że mam fantazje o Tobie? – powiedział mi prosto do ucha śmiejąc się.
- O Boże, mówiłam ogólnie. Miałam nadzieje, że jednak nie masz... Nie miej, proszę! – odsunęłam się i spojrzałam na niego, ale odpowiedział tylko wzdychając i robiąc głupie miny.
- Ogarnijcie się. I tak nie wiem o co Wam chodzi. Gdzie Tomislav? – Shannon oparł się o ścianę naprzeciwko nas. Wychyliliśmy wszyscy głowy słysząc otwierające się drzwi pokoju dalej.
- Ej, pojebało mi się. Przecież Braxton i Tim nie jadą z nami! – Tomo przemknął przed nami kręcąc czarną czupryną i mówiąc chyba bardziej do siebie niż do nas – Chodźcie – zamachał na nas ręką kierując się do windy. Popatrzyliśmy na siebie i wykonaliśmy jego polecenie.

Dzień wyglądał dokładnie tak, jak zapowiedziała wcześniej Emma. Wywiad w radiu, program na żywo, w międzyczasie kilka spotkań z czekającymi za każdym rogiem fanami, obiad, próba, przerwa, koncert. Dosyć szalone tempo, wszystko wyliczone niemalże co do minuty.
Gdy wróciliśmy około północy do hotelu, wszyscy udali się do swoich pokoi, jak podejrzewałam, prosto do łóżek. Sama ucięłam sobie między próbą a koncertem krótką drzemkę, więc kompletnie nie spieszyło mi się do spania. Emma natomiast po całym dniu biegania za chłopakami, padła i po kilku minutach spała w najlepsze. Cóż, następnym razem chyba weźmiemy oddzielne pokoje – pomyślałam słysząc jej chrapanie.
Otworzyłam komputer i postanowiłam spędzić trochę czasu na necie, doszkalając się z wiedzy o zespole, z którym miałam spędzić najbliższy miesiąc. Nim się zorientowałam była druga godzina. Od obiadu minęło naprawdę wiele godzin i mój brzuch znacząco zaczął dopominać się jedzenia. Zajrzałam do walizki w poszukiwaniu czegoś, co zaspokoiłoby mój głód. Niestety nie wpadłam na to, by zabrać ze sobą jakiekolwiek jedzenie. Moja torebka! Przeszukiwałam w nadziei wszystkie przegródki, mając w pamięci noszony przez miesiące na czarną godzinę budyń. Jest! Zaczęłam wymachiwać nim w powietrzu odstawiając taniec radości. Naprawdę byłam głodna, a na sen kompletnie nie miałam ochoty.
- Świetnie, tylko skąd ja wezmę mleko, kuchenkę gazową i kubek? – powiedziałam na głos do siebie, zapominając o mojej współlokatorce. Emma na te słowa wymamrotała coś po nosem i przekręciła się na drugi bok.
Miałam na sobie pidżamę złożoną z białej bokserki i bardzo krótkich spodenek w kratkę. Szybko wskoczyłam w szarą bluzę z kapturem i czarne japonki, zdobycz z torebki wrzuciłam do kieszeni bluzy. Starając się w sposób jak najmniej zauważalny wyjść z pokoju. W hotelu panowała przerażająca cisza. Zjechałam windą na dół i podeszłam do recepcjonisty.
- Dobry wieczór, Laura Kuligowska z pokoju 109 – uśmiechnęłam się szeroko do całkiem przystojnego Norwega – Mam taką nietypową sprawę. Czy można skorzystać z... restauracji? A raczej... restauracyjnej kuchni?
- W nocy otwarty jest jedynie bar. I to jedynie do ostatniego klienta – wychylił się zza blatu. Spojrzałam w tę samą stronę, co on. Przy barze siedziała para i sennie sączyła drinki – A czego Pani potrzebuje? – zapytał.
- Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało... potrzebuję ugotować mleko, którego nie mam. I... nalać go do kubka, którego też nie posiadam – powiedziałam lekko zagryzając wargę – Ale za to mam budyń! – wyjęłam z kieszeni opakowanie i uniosłam do góry, na co mój rozmówca się roześmiał. Początkowo przyglądał mi się jakbym była nie do końca zdrowa i nie widział żadnego sensownego rozwiązania tej sytuacji. Restauracja i kuchnie były zamknięte, w najbliższej okolicy nie było żadnego całodobowego sklepu. Zresztą w tym stroju i tak nigdzie bym nie poszła. Kiedy jednak po kilku minutach przyszła jego koleżanka, sama zaproponowała, że zostanie na recepcji, a my możemy iść do kuchni. Byłam przeszczęśliwa. Emanuel, bo tak na imię miał mój wybawca zaprowadził mnie do kuchni i wszystkiemu się przyglądał z rozbrajającym uśmiechem. Po ugotowaniu mleka, wsypaniu do niego proszku i uzyskaniu konsystencji budyniu, przelałam wszystko do jedynego znalezionego przez nas naczynia, czyli litrowego garnuszka.
Wróciliśmy do holu pospieszani telefonami od koleżanki, która została na recepcji. Nie miałam nic ciekawego do zrobienia, poza tym dwójka recepcjonistów była niezwykle gadatliwa i uprzejma, więc postanowiłam z nimi chwilę zostać. Byli niewiele starsi ode mnie i całkiem przyjemnie mi się z nimi rozmawiało.
Stałam przy recepcji mieszając łyżeczką budyń. Hanne, nowopoznana recepcjonistka spoglądając z uśmiechem na to, co robię zagadywała o moją wizytę w Oslo i wrażenia z koncertu.
- Stevie! – usłyszałam za sobą – Twoi bogowie nadchodzą!
Odwróciłam się i zobaczyłam Tomo i Shannona, którzy wpadli do hotelu chwiejnym krokiem. Emanuel i Hanne momentalnie się wyprostowali poprawiając swoje koszule.
- Widzę, że wieczór się udał, gdzie zgubiliście drugiego Leto? Gdybym wiedziała, że idziecie na imprezę, poszłabym z Wami. Byłam pewna, że już dawno śpicie! – oparłam się o recepcję.
- Gdybyśmy chcieli Cię zabrać, to byśmy Ci to zaproponowali – mina mi zrzedła na słowa młodszego Leto. Pokazał mi język i dodał – Byliśmy wyrywać norweskie piękności! A Ty chyba jednak wolisz mężczyzn, więc sama rozumiesz – podszedł do mnie uśmiechając się.
- Ty poszedłeś wyrywać. Ja Ci tylko towarzyszyłem – sprostował Tomo.
- Laura... – westchnął Shannon obejmując mnie ramieniem – Laura, Laura, Laura... – powtarzał – Laura, co zjadła dinozaura! Nawet Cię lubię, wiesz? Tak trochę troszeczkę – pokazał zbliżając do siebie kciuk i palec wskazujący.
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, potem na Tomo.
- Dużo wypiliście? Twój towarzysz gada od rzeczy – zwróciłam się do Tomo.
- Trochę wypiliśmy, ale jak widzisz wyglądamy i trzymamy się wyśmienicie – uśmiechnął się Tomo – Ja mogę zrobić jaskółkę! – stanął przede mną i próbował zaprezentować figurę, ale zdecydowanie mu to nie szło – No dobra, jednak nie mogę.
- Walić jaskółkę – Shannon machnął ręką – Naprawdę Cię Laura trochę lubię – mówił z powagą, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu, widząc jego błądzące i przepełnione alkoholem spojrzenie – Masz tego Daniela, kimkolwiek on jest. Chyba jednak nie wskoczysz mojemu bratu do łóżka, nie? Może nawet uda nam się zaprzyjaźnić. Jak myślisz?
- Myślę, że bredzisz. Idźcie spać. I złaź ze mnie – zdjęłam z siebie jego ramiona, którymi oparł na mnie cały swój ciężar.
- A co Ty tam masz? – zajrzał mi do kubka – Czy to czekolada? – uśmiechnął się szeroko patrząc mi w oczy - Jedzenie! – krzyknął z radością i zabrał mój budyń uciekając do windy.
- No chyba Cię popieprzyło! – krzyknęłam na nim, ale nim zdążyłam dobiec winda się zamknęła – Dobranoc, dziękuję za mleko – rzuciłam do zdezorientowanego recepcjonisty – Tomo, ja biegnę schodami. Na którym Wy mieszkacie?
- Czwarte... Pokój 409 – powiedział ziewając – Ja spokojnie zaraz do Was dołączę.
Zaczęłam pokonywać kolejne schodki. Cholera, oszczędzają światło? – klęłam ledwo widząc stopnie. Do tego moje japonki. No iście sportowe obuwie, w sam raz na przebieżki! Gdybym wiedziała, że w środku nocy będę goniła starszego Leto próbując odzyskać jedzenie, trochę inaczej bym się ubrała. Jeszcze jedno piętro i będziemy na miejscu! Wbiegłam na korytarz i zobaczyłam spokojnie pomykającego Shannona z moim garnuszkiem w dłoni.
- Oddawaj złodzieju! – krzyknęłam półszeptem, żeby nikogo nie obudzić. Odwrócił się jedynie i znowu zaczął uciekać. W rozpędzie otworzył drzwi, wpadłam do środka za nim i runęliśmy razem na podłogę. Dyszałam, jakbym co najmniej przebiegła maraton. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilka metrów od nas dojrzałam na podłodze Jareda, który... robił pompki! W dodatku miał na sobie jedynie czarne sportowe spodnie.
- Nie, co to za koszmarna noc! – zakryłam oczy ręką – Weź się ubierz!
- Co Wy robicie? Co Ty tu robisz? Jest środek nocy. Byłaś z nimi w klubie? – słyszałam jego głos.
- Żartujesz? – rozchyliłam lekko palce dłoni, którą zakrywałam oczy – W tym? – Wskazałam drugą ręką na bluzę i spodenki – Uwierz mi, mam nieco lepsze wyczucie stylu. Spotkałam ich na dole, byłam sobie zrobić budyń, który Twój brat mi ukradł! – powiedziałam wyrywając Shannonowi garnuszek z rąk. Zrobił minę małego chłopczyka, który za chwilę się rozpłacze – Boże, dobrze masz, jedz – oddałam mu a na jego twarz momentalnie wrócił głupkowaty uśmiech.
- Byłaś o 2 w nocy po budyń? – spojrzał na mnie krzywiąc się i zakładając koszulkę – Dobrze się czujesz?
- Pff, odezwał się ten, co przed chwilą napieprzał tu pompki. Nie wydaje mi się by w Twoim pokoju obowiązywała inna strefa czasowa – prychnęłam podnosząc się z podłogi – Też nie możesz spać? Wydawało mi się, że jesteście zmęczeni po koncercie, a okazuje się, że wszystkim Wam mało wrażeń.
- Miałem kilka spraw do załatwienia i tak mi zeszło – odpowiedział – A kilka pompek to i Tobie by się przydało, zipiesz jak staruszka.
- Masz tego więcej? – Shannon oblizywał łyżeczkę i zaglądał do garnuszka.
- Nie mam! I tak zjadłeś połowę! Liczę, że jutro odkupisz, cholero jedna. Mój żołądek Ci tego nie wybaczy! – zmrużyłam oczy udając złość. Rozanielony Shannon tylko się uśmiechnął, po czym wstał i spoglądając na łóżko padł na nie na wznak.
- Przebrałbyś się – dotknęłam go wskazującym palcem, ale nie zareagował – Pijana wersja Twojego brata jest naprawdę urocza, choć nieco upierdliwa – wzięłam garnuszek i próbowałam wygrzebać z niego resztki budyniu.
- A Tomo gdzie? – zapytał Jared siadając na łóżku.
- Idzie – odpowiedziałam z łyżeczką w buzi, po czym wyjęłam ją i dodałam – A przynajmniej taki miał zamiar, gdy ja ruszyłam w morderczy pościg za Twoim bratem.
- Może sprawdźmy, czy nie zaginął po drodze, co? – wstał i skierował się w stronę drzwi.
- Pewnie – zgodziłam się.
Gitarzystę znaleźliśmy śpiącego mniej więcej między 3 a 4 piętrem. Siedział oparty o ścianę z lekko zwisającą głową.
- Biedaczek, nie dał rady. A tak niewiele brakowało, żeby dojść do łóżka... – uśmiechnęłam się – Zanosimy go? – spojrzałam na Jareda.
- My? Coś Ty, zaraz go obudzimy. Tomo to twardy zawodnik, po prostu potrzebował chwili na nabranie sił! – powiedział, po czym zaczął szturchać przyjaciela. Milicevic najpierw coś pomrukiwał i pojękiwał, ale po chwili otworzył oczy by po kilku wdechach ruszyć się z miejsca. Uparł się, że sam dotrze do pokoju, Jared natomiast zaproponował, że mnie odprowadzi.
Stanęliśmy pod drzwiami rozmawiając o minionym dniu.
- Wiesz, to co zrobiłaś dziś przed południem, było... – zaczął mówić. Na początku nie bardzo wiedziałam do czego nawiązuje, tego dnia dosyć dużo się działo. Po chwili przypomniałam sobie naszą wymianę zdań o Echelonie i domyśliłam się, że to właśnie ma na myśli - Właściwie to nie wiem. To było bezczelne, odważne i niesamowite jednocześnie – roześmiał się.
- Jestem pakietem trzy w jednym.
- Najpierw mnie zdenerwowałaś, potem zszokowałaś, a na koniec chyba trochę... do siebie przekonałaś – zamyślił się.
- I odwiodłam od chęci zabicia mnie!
- Tak, powiedzmy, że to też – uśmiechnął się lekko – Generalnie dużo emocji jak na jeden dzień i jak na jedną małą istotę – wbił mi palec w okolice obojczyka.
- Pff, nie taką małą! – obruszyłam się unosząc przedramiona i napinając mięśnie.
- No, teraz boję się Ciebie jeszcze bardziej! – roześmiał się, po czym spojrzał na mnie zbliżając swoją twarz do mojej i przyglądając mi się – Płakałaś dziś?
- Co? – zdziwiłam się – Nie, dlaczego?
- Twoje oczy... – wskazał palcem.
Uśmiechnęłam się, przywołując w pamięci wydarzenia tego dosyć długiego i nie stroniącego od skrajnych doznań emocjonalnych dnia. Cieszyłam się, że jestem w tym właśnie miejscu i może nawet z tymi właśnie ludźmi.
- Długo siedziałam przed komputerem – odpowiedziałam, a on spojrzał niepewny mojej odpowiedzi.
- Okey, w takim razie się wyśpij, ja też mam to w planie – powiedział klepiąc mnie w ramię – I nie jedz o tej godzinie, w dodatku takich rzeczy! To niezdrowe! – pogroził mi palcem.
- Tak jest szefie! – roześmiałam się salutując.
- Właśnie, a propos szefa i dzisiejszego naszego starcia... – zatrzymał się kilka kroków ode mnie – Wpadłem właśnie na świetny pomysł. Zgłoś się jutro do mnie przed koncertem! – pomachał mi i pobiegł w stronę windy.

***
To nie do końca tak miało wyglądać. Mam nadzieje, że za ten rozdział, nie zostanę oblana wirtualnymi kubłami zimnej wody ;)

Przyznam, że zdarzenia i obserwacje z ostatniego tygodnia – z życia rzeczywistego i tego nierzeczywistego niestety też – sprawiły, że nieco straciłam ochotę na pisanie. To zabawne, bo przecież najważniejsze wydarzenia tego opowiadania jeszcze nie miały miejsca.

W każdym razie z uwagi na wyjątkowy czas, życzę Wam wszystkiego dobrego na święta, ciepłej i radosnej atmosfery, nabrania mnóstwa sił i pozytywnej energii w gronie rodziny i przyjaciół.
W ostatnim czasie nie mogłam czytać wszystkich Waszych blogów. Informuję, że jestem na etapie nadrabiania, więc bez obaw! ;P

PS Chciałabym jeszcze bardzo podziękować za niesamowite komentarze pod ostatnim rozdziałem. Byłam dosyć zabiegana i niestety nie miałam możliwości, by na wszystkie odpisywać. Czytywałam je na bieżąco i często otwierałam oczy ze zdziwienia. Jesteście niesamowite i jestem dumna z takich czytelniczek! Ach… ;)

16 kwietnia 2011

Rozdział dwudziesty drugi

- Proszę! – krzyknęłam słysząc pukanie do drzwi.
- Pomocy – usłyszałam głos Tomo i próby dostania się do środka.
- Emma otworzysz? – zapytałam blondynkę, z którą tej nocy w Norwegii miałam dzielić pokój. Sama zajęta byłam wciskaniem się w spodnie.
- Wykupiliście pół sklepu? – Emma zmierzyła wzrokiem Tomo i Shannona, którzy pojawili się w drzwiach a wraz z nimi wielkie papierowe torby.
- Jak impreza to impreza! – zawołał gitarzysta stawiając pakunki na stoliku.
- Jutro macie intensywny dzień, więc z tym imprezowaniem bym nie przesadzała – powiedziała całkiem poważnie Emma zaglądając do toreb – Szczególnie z tym! – dodała wyjmując dwie butelki whisky. Tomo wyszczerzył zęby.
- No pięknie nam się wieczór zapowiada – uśmiechnęłam się dopinając spodnie – A reszta gdzie?
- Zaraz będzie. Braxton z Timem już idą. Jared coś majstruje przy włosach – odpowiedział Shannon.
- Czyli będzie tu nie wcześniej jak za godzinę – roześmiał się Milicevic.
W rzeczywistości wszyscy pojawili się po kilku minutach. Poza alkoholem chłopaki zaopatrzyli nas w trochę jedzenia. Pokój był wystarczająco duży byśmy wszyscy się w nim zmieścili. Dwa łóżka, stolik i fotele.
- Jakaś psychofanka Cię napadła w drodze do nas? – tłumiąc śmiech pociągnęłam za koszulkę Jareda, która miała oberwane rękawki.
- Odezwała się ta, co w biały dzień wychodzi na ulicę w rozwleczonym dresie. Nie znasz się na modzie moja droga – odpowiedział siadając na łóżku.
- Mówiłeś, że Ci się podobał ten dres. Jak mogłeś mnie tak oszukać? Specjalnie go ze sobą zabrałam! – udawałam zawiedzioną.
- W sumie Twoje cztery litery wyglądały w nim całkiem zachęcająco... – powiedział wgryzając się w jabłko.
- Ej, ej! Od moich czterech liter to trzymaj się z daleka, zboczeńcu – zdzieliłam poduszką wytrącając przy okazji owoc, na co Jared zmierzył mnie wzrokiem.
- I co zrobiłaś dzikusie? - wytarł jabłko o koszulkę.
Tomo robił tego wieczoru za barmana i rozlewał whisky do szklanek. Rozsiedliśmy się na łóżkach i fotelach. Braxtonowi przypadło miejsce na podłodze. Włączyliśmy telewizję, ale nie było nic ciekawego, więc coś tylko leciało w tle a my rozmawialiśmy. Chłopcy omawiali koncert z poprzedniego dnia. Ustalali coś na następny dzień. W końcu z uwagi na zapoznawczy cel wieczoru zeszli na mój temat.
- Właściwie to jak to się stało, że Laura jest tu z nami? – zapytał Tim.
- Też się nad tymi chwilami zastanawiam... – powiedział cicho perkusista. Kochany Shannon, czyli jednak mu nie przeszło.
-
To znaczy ja rozumiem po co tu jest, bardziej chodzi mi o to, jak do tego doszło? Jared nigdy wcześniej o Tobie nie wspominał, a widzę, że znacie się dosyć dobrze – wyjaśnił Tim.
- O tak, wyśmienicie! Znamy się... – spojrzałam na wyświetlacz telefonu – O! Wczoraj minął dokładnie tydzień. Jaka urocza rocznica. Zdróweczko z tej okazji! – uniosłam swoją szklankę z whisky zmieszanym ze Spritem.
- No co Ty? – Tim zrobił zdziwioną minę, kątem oka widziałam tylko jak Shannon przewraca oczami z dezaprobatą. Temu znowu coś nie pasuje.
- Właśnie, jak Wy się w ogóle poznaliście? – zapytał Braxton dolewając sobie whisky do szklanki. Spojrzałam pytająco na Jareda. Nie powiedział im?
-
Laura napadła na mnie na ulicy – odpowiedział.
- Słucham? Nie wiem kto na kogo napadł! – oburzyłam się.
- Oj, już się nie wściekaj – uśmiechnął się – Powiedzmy, że napadliśmy na siebie oboje, mniejsza o to. W każdym razie poznaliśmy się w Czechach.
- Jak na tak krótki okres, to chyba dosyć szybko się... polubiliście? – skomentowała Emma.
- Urzekły mnie komplementy Laury pod moim adresem – powiedział z tajemniczym uśmiechem Jared sięgając po swoją szklankę. Co on wymyślił? – Jak wpadliśmy na siebie na ulicy w Pradze Laura powiedziała mi, że jestem popierdolony. Wspomniałaś chyba też coś o tym, że nie umiem śpiewać, prawda? – spojrzał na mnie i wyszczerzył zęby.
- Powiedziałam, że czasami fałszujesz! A to jest różnica.
- Naprawdę tak powiedziałaś? – Tomo się roześmiał.
- Tamta rozmowa była dosyć dziwna, ale fakt coś takiego powiedziałam.
- Następnego dnia natomiast dowiedziałem się, że Laura marzy o związaniu mnie i wykorzystaniu. Wciąż na to czekam... – puścił mi oko.
- Weź Ty już lepiej nic nie mów – pokręciłam głową, słysząc co wygaduje. Wszyscy dziwnie mi się przyglądali i nie byłam do końca pewna jak to przyglądanie się mam rozumieć. Tim był szczerze zdziwiony, Tomo wydawał się rozbawiony, Shannon, dobra, jego może pomińmy. Siedząca naprzeciwko mnie Emma uśmiechała się podejrzanie. Braxton podpierający głowę ręką wyglądał, jakby zaraz miał usnąć.
- Nie czujesz żadnego skrępowania przebywając z nami? – odezwał się mój ulubieniec. Dobra, może ja już przewrażliwiona jestem na punkcie perkusisty. Może wcale nie chciał być złośliwy?
-
Jeśli mam być szczera, to nie. To znaczy odczuwam takie, jakie odczuwa się, poznając nowych ludzi, nic więcej – wyjaśniłam – Jeśli dziwi Cię, że nie skakałam i nie piszczałam, kiedy Jared mnie Wam przedstawił i później, to niestety muszę Cię zawieść, ale tego z mojej strony nie doświadczysz.
- Dziwi mnie raczej, że mój brat pozwolił Ci się obrazić i zastanawiam się jak to jest możliwe? – uniósł do góry brwi wypijając do końca whisky ze szklanki.
Ta rozmowa zaczynała zmierzać w złym kierunku. Albo starszy Leto miał zły dzień, albo nie powinien dostawać alkoholu. Jeszcze chwila i na mnie naskoczy. Poczułam się nieco nieswojo, na szczęście w końcu odezwał się Jared.
- Braciszku, nie przesadzaj. Chodzi o to, że... Laura ma taką lekkość kontaktu z drugą osobą, taką naturalność – przyglądałam się słuchając jego słów i sama nie do końca wiedziałam o co mu chodzi – Oczywiście bywa bezczelna, ale w taki znośny sposób – uśmiechnął się - Może banalnie to zabrzmi, ale nie stwarza takich barier, po prostu ja czuję się przy niej tak swobodnie... jakbym... – próbował znaleźć słowo.
- ... tak swobodnie, jakbyś miał zaraz puścić bąka! – wtrącił Tomo i wszyscy się roześmialiśmy. Chyba jednak nie tego słowa szukał Jared – Przepraszam, no nie mogłem się powstrzymać!
- Nie! Nie aż tak swobodnie, Tomislav!
- O Jezu, bo nie traktuje Cię jak boga wszechświata! – powiedziała jakby lekko poirytowana Emma – Od początku to zauważyłam. I mnie to bardzo odpowiada, nie zniosłabym kolejnej zapatrzonej w Ciebie kobiety – uśmiechnęła się. Ulżyło mi na jej słowa.
- Co? A czemu mnie tak nie traktujesz? – spojrzał na mnie i udawał zawiedzionego.
- Lauro, czemu nie traktujesz nas jak swoich bogów? Czyż nie widzisz, że nimi jesteśmy? – Tomo zaczął się prężyć i dotykać dłonią twarzy rozglądając się w rozanielonym wzroku po pokoju.
- Przestań się macać po twarzy! Bo użyję swej boskiej mocy i zaraz wylądujesz na podłodze – Shannon się roześmiał – Mów Laura.
- Znałam takich jak Wy i wiem po prostu, że nie różnią się od tych zwykłych ludzi. To jest tak banalne, że aż idiotyczne jest o tym mówić, ale myślę, że doskonale wiecie, jak wiele osób o tym zapomina.
- Trochę chyba jednak się różnią – Jared poprawił włosy w teatralnym geście, co zignorowałam.
- Owszem, jako artystom wydaje się Wam, że więcej Wam wolno. I faktycznie więcej się Wam wybacza. Bywacie też bardziej nieznośni i humorzaści, z uwagi na stresujące warunki pracy, presję i życie w biegu. A przez swój talent i wielbicieli tego talentu macie często zbyt wysokie mniemacie o sobie, co przed chwilą zaprezentował Wasz wokalista.
- Zapomniałem Wam powiedzieć, że Laura lubi psychoanalizy – powiedział Jared wstając i podchodząc do stolika po jedzenie.
- Lubię ludzi. Lubię odkrywać jacy są i z czego to wynika. Lubię poznawać motywy ich działania.
- To ciekawe. I czego się nauczyłaś z tych swoich obserwacji? – Tomo poprawił się na łóżku.
- Tego właśnie, że mimo pewnych nieznacznych różnic, jesteście jak zwykli śmiertelnicy – Jared popatrzył na mnie sceptycznie, ale z zainteresowaniem.
- Powiedz, że nie! – powiedziałam do niego - Tak samo zdarza Ci się bekać przy jedzeniu jak nikt nie patrzy, wzruszać przy składaniu życzeń na święta, tak jak zwykli ludzie wstajesz rano a Twoje włosy przypominają gniazdo bociana. Tak samo kochasz, tęsknisz i tak samo odczuwasz strach przed utratą kogoś bliskiego. Różnica polega na tym, że w obawie przed zranieniem i z potrzeby ochrony swojej prywatności lepiej te uczucia maskujesz. Inaczej zostałbyś pożarty, przetrawiony i wypluty. Wiesz, problem ludzi polega na tym, że w artyście najpierw widzą artystę, dopiero potem człowieka. Najpierw widzą produkt, od którego czegoś oczekują, bo za to zapłacili, dopiero potem widzą, choć też nie zawsze, osobę, która odczuwa tak jak oni.
Jared przyglądał mi się zdziwiony.
- Niestety Steve, muszę Cię zmartwić, ale nie masz racji... – wtrącił Tomo.
- Przecież nie musicie się ze mną zgadzać, to są tylko moje refleksje – uśmiechnęłam się obrysowując palcem brzeg szklanki – To Wy tu jesteście specjalistami w tym temacie.
- Nie zgadzam się z Tobą. Znasz nas krótko i nie wiesz, że na przykład Shannon... beka bez względu na to czy ktoś patrzy czy nie! – roześmiał się.
- Dokładnie! A jak już beknie, co wcale nie jest rzadkie, to aż drżą ściany! – Emma aż skuliła się ze śmiechu.
- Walcie się! – krzyknął perkusista, ale nie był zły. Wszyscy się roześmialiśmy.
- A moje włosy rano wcale nie wyglądają jak gniazdo bociana! – Jared przeczesał misternie ułożoną fryzurę palcami.
- Tu bym polemizował, zdarzało mi się dzielić z Tobą pokój i widzieć Cię rano – Tomo uniósł brew spoglądając na niego.
Po tej rozmowie atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. W telewizji leciał Jerry Springer, co w połączeniu z alkoholem kompletnie nas ogłupiło. Tomo śpiewał chorwackie piosenki, a Tim z Shannonem urządzili sobie zawody na najgłośniejsze i najdłuższe bekanie. A to na mnie mówią, że zachowuję się niedojrzale. I oni mają po trzydzieści kilka lat?
Siedzieliśmy jeszcze chwilę rozmawiając, ale jak spostrzegliśmy śpiącego pod ścianą Braxtona, stwierdziliśmy, że chyba czas zakończyć wieczór. A może to było wtedy, gdy whisky się skończyło? Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi a my z Emmą padłyśmy na swoje łóżka i momentalnie zasnęłyśmy.

Rano obudziła mnie wiadomość w telefonie, która przyszła kilka minut po siódmej. Miałaś wysłać namiary na hotel, w którym jesteś. Wpadnę po Ciebie za półtorej godziny.
- O cholera – zeskoczyłam z łóżka budząc przy okazji Emmę. Wysłałam adres i szybko pognałam do łazienki. Czekało mnie tego dnia wyjątkowe spotkanie. Wyszykowałam się i poszłam na śniadanie. Emma nie czuła się najlepiej, więc została w pokoju. Na dole w restauracji czekała już część zespołu, reszta miała wkrótce dojść. Na południe zaplanowany był wywiad, przełożony z dnia poprzedniego. Z kawą w jednej dłoni i rogalikiem w drugiej, przysiadłam się do chłopaków. Wszyscy byliśmy jeszcze nieco śnięci, więc siedzieliśmy raczej w milczeniu.
- Jared, chyba Twój fan do Ciebie – Tomo prawie się zakrztusił herbatą, wskazał skinieniem głowy w stronę holu – Całkiem przystojny, ale musisz chyba w końcu podać oficjalną informację o swojej orientacji, bo nie dadzą Ci spokoju.
Jared tylko podniósł oczy i skrzywił się dalej pałaszując swój posiłek. Odwróciłam głowę i momentalnie na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- To akurat mój fan – powiedziałam szybko wypijając resztę kawy. Chłopcy spojrzeli na mnie zdziwieni – Dziękuję za śniadanie, do zobaczenia po południu.
Wstałam od stołu, odwróciłam się w stronę holu, który znajdował się za szklanymi drzwiami restauracji. Stał za nimi wysoki brunet w ciemnym garniturze. Rozglądał się, trzymając dłoni bukiet żółtych i fioletowych tulipanów. Pamiętał, że takie właśnie lubię najbardziej – zrobiło mi się ciepło na sercu. Powoli zaczęłam iść w jego stronę. Kiedy mnie zauważył i rozpoznał, a jego usta zaczęły się układać w szeroki uśmiech ukazujący chyba wszystkie zęby, niewiele myśląc zaczęłam biec i radośnie na niego skoczyłam. Zakręciliśmy się kilka razy w radosnym uścisku.
- Udusisz mnie – próbował wydobyć głos, po czym postawił mnie na ziemi wciąż mocno przytulając.
- Tak się za Tobą stęskniłam! – odkleiłam się od niego mierząc go od góry do dołu wzrokiem – Nadal przystojny i elegancki – puściłam mu oko i potargałam włosy.
- Proszę, tak przedurodzinowo – wręczył mi kwiaty – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Cię widzę. Pokaż no się! – złapał mnie za ramiona, po czym obrócił dookoła oglądając z każdej strony.
- Weź, bo czuję się jak kot na wystawie! Idziemy gdzieś? Nie będziemy przecież tu stali.
- Idziemy, ale niestety nie na długo – spojrzał na mnie smutnym wzrokiem – Za godzinę wyjeżdżam.
- Co? – jęknęłam – Błagam Cię, nie żartuj! – oparłam głowę na jego klatce wąchając przy okazji kwiaty, które przed chwilą mi dał.
- Nie mam na to wpływu – pogładził mnie po włosach – Ale nie martw się, zabieram Cię na kawę i lody, będziemy mieli przynajmniej chwilę dla siebie – objął mnie ramieniem i zaczął kierować w stronę wyjścia - A teraz powiedz co Ty tu w ogóle robisz? Nieźle mnie zaskoczyłaś tym telefonem.
- Właśnie, zaraz Ci opowiem – rzuciłam i widząc wychodzących z restauracji chłopaków zawołałam ich machając ręką – Zanim wyjdziemy kogoś Ci przedstawię. Przełącz się na angielski – uśmiechnęłam się do niego, na co on tylko zmarszczył brwi.
- Proszę, proszę, ledwo wyjechałaś, a widzę, że chłopak już się stęsknił. Gdyby moja Viki tak za mną wszędzie jeździła – Tomo westchnął.
- Chłopak? - uśmiechnęłam się - Tak, w sumie był czas, kiedy chciałam zostać jego żoną – objęłam w pasie mojego gościa - To jest Tomo, Jared i Shannon – przedstawiłam chłopaków po kolei.
- Daniel, miło mi – podał im dłoń.
- Właśnie dlatego tu jestem – wskazałam na nich - To są moi... jakby to powiedzieć, pracodawcy – roześmiałam się widząc przerażoną minę Daniela.
- Aż boję się zapytać, co dla nich robisz – puścił mi oko – I jak się Wam pracuje z moją gwiazdą? – skierował pytanie w stronę chłopaków, którzy wyglądali na nieco skonsternowanych.
- Weź przestań – klepnęłam go ręką w ramię – Chłopcy są z zespołu 30 Seconds to Mars, jeśli cokolwiek Ci to mówi.
- Muzycy? Tym bardziej jest mi miło! – rozpromienił się.
- Tak moi drodzy, istnieją jeszcze na tym świecie osoby, które nie mają pojęcia kim jesteście. Oto właśnie jedna z nich! – roześmiałam się widząc miny chłopaków.
- A tam muzycy, podrzędni grajkowie, nawet w radiu nie chcą nas puszczać – Tomo zaczął wkręcać Daniela.
- Niestety. To wszystko pewnie dlatego, że jeszcze nie nagraliście żadnej piosenki – zachichotałam.
- Przecież pracujemy nad tym bardzo intensywnie! – Tomo westchnął kiwając głową.
- Tak, pracujemy. Kto wie, być może kiedyś jeszcze o nas usłyszysz? Może nawet uda nam się zagrać koncert. To byłby dopiero czad – do wygłupów dołączył się Shannon. Daniel kompletnie nie ogarniał sytuacji. Jared tylko się przyglądał rozmowie, a nasza trójka świetnie się bawiła.
- Głupolu! Wstyd mi za Ciebie! Chłopaki są ze Stanów, a teraz grają trasę europejską. A ja fotografuję tę trasę! – Daniel rozszerzył oczy w zdziwieniu.
- Właściwie to jeszcze nie fotografujesz, ale miejmy nadzieje, że w końcu zaczniesz – roześmiał się Jared, który w końcu się odezwał.
- Więc jednak fotografia? Nawet nie interesuje mnie jak to się stało. Jestem z Ciebie dumny! – pocałował mnie w czoło – Byłem jej pierwszym modelem i powodem, dla którego zaczęła to robić! – powiedział z dumą do chłopaków.
- U, też chcę być takim modelem – Tomo poruszył kilka razy brwiami.
- Nie takim modelem, zboczeńcu! Daniel jest muzykiem klasycznym, gra na skrzypcach. To dzięki niemu zaczęłam chodzić na koncerty i robić na nich zdjęcia – wyjaśniłam. To była prawda. Pomijając jego recitale, dzięki niemu pierwszy raz poczułam atmosferę prawdziwych koncertów rockowych, na które mnie zabierał wiele lat temu, gdy wkraczałam w wiek nastoletni.
- Na skrzypcach? Stary, już Cię lubię – zareagował radośnie Tomo.
- Dokładnie! W Norweskiej Orkiestrze Kameralnej – powiedziałam z nieukrywaną satysfakcją i dumą.
- Właśnie, z którą wkrótce wyjeżdżam na kilka koncertów – Daniel spojrzał na zegarek - Więc przepraszam Was, ale chciałbym porwać Laurę przynajmniej na 45 minut.
- Nie wiem czy się zgodzimy, jest nam baaardzo potrzebna – żartował Milicevic, po czym dodał – Porywaj, tylko nam ją oddaj z powrotem.
- Oddam na pewno, z tym złośnikiem nie wytrzymam za długo – uszczypnął mnie w bok śmiejąc się – A Wy na nią uważajcie, potrafi być nieznośna.
- Chyba już się o tym przekonaliśmy – powiedział Jared.
- Do tego gada przez sen i strasznie się rozwala w łóżku, więc nie polecam spania z nią. I najważniejsze, nie pojawiajcie się w pobliżu niej z żadnymi słodyczami, pożera wszystko co ma jakikolwiek związek z cukrem – roześmiał się Daniel.
- Świetną mi reklamę robisz, naprawdę! Idziemy, mamy mało czasu! – popchnęłam go do drzwi – Za dwie godziny ten wywiad, tak? – odwróciłam głowę do chłopaków zadając pytanie. Pokiwali głowami – Będę niedługo – pomachałam im i wyszliśmy na zewnątrz kierując się do najbliższej kawiarni, w której, żeby słowa Daniela nie okazały się puste, pochłonęłam wielkie lody z kruszonymi ciasteczkami i mnóstwem czekoladowej polewy.

- Lepiej się czujesz? – zapytałam po powrocie, kładąc się na łóżku. Emma siedziała po turecku na fotelu z laptopem.
- Zdecydowanie, dzięki – podniosła oczy i się uśmiechnęła. Położyłam się na plecach wyciągając proste nogi do góry i opierając je o ścianę. Zadrapanie do spotkaniu z rowerem zniknęło.
- Jaki harmonogram na dziś? – próbowałam poznać plany pobytu w Oslo.
- Właśnie go ustalamy... – odpowiedziała stukając w klawiaturę.
- O już wróciłaś – przechyliłam lekko głowę do tyłu i do góry nogami ujrzałam wychodzącego z łazienki Jareda – Nie udała się randka? – podszedł bliżej i pomachał mi nad głową dłońmi, z których zaczęły na mnie spadać krople cieczy, która pozostała na prawdopodobnie dopiero co umytych dłoniach.
- Ej! Mam nadzieje, że to woda, inaczej zaraz zwymiotuję! – krzyknęłam wycierając twarz.
- Do tej pory żadna nie zwymiotowała... – uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oko.
- O Boże, trzy dwa jeden start, ble! – przekręciłam się i wychylając się z łóżka zaczęłam udawać, że wymiotuję – Randka? Udała się i to jak! Było naprawdę gorąco – westchnęłam zagryzając wargę i mrużąc oczy, na co Jared się skrzywił. W duchu nie mogłam opanować śmiechu.
- Jesteście obrzydliwi oboje – Emma wstała z fotela i podeszła do nas, wymieniliśmy tylko z Jaredem spojrzenia – Dobra, słuchajcie, plan jest taki – Emma usiadła obok na łóżku, zmieniłam pozycję tak by ją widzieć – Teraz jedziemy do tego radia, które nam wczoraj przepadło. Zajmie to około godziny. Potem szybko musimy się dostać do siedziby Rock TV, tam macie program na żywo plus kilka wywiadów po nim, do tego pewnie spotkanie z fanami. Wracamy do hotelu na obiad, potem próba, trzy godziny przerwy i na koncert.
- Mnie się podoba – powiedziałam bawiąc się włosami.
- Oczywiście podążasz za nimi jak cień. Co tam napstrykasz to już Twoja sprawa, ale towarzyszysz im przez cały dzień – przytaknęłam na słowa Emmy – A teraz spadajcie po resztę i widzimy się za 15 minut na dole.
Wzięłam aparat i posłusznie wykonaliśmy polecenie Emmy.

- Na wywiad, na wywiad! – podskakiwałam przemierzając korytarz. Po podwójnej kawie z rana i spotkaniu z Danielem miałam mnóstwo pozytywnej energii.
- Zachowujesz się jakbyś co najmniej Ty go miała udzielać – roześmiał się Jared.
- Cieszę się, że w końcu coś się będzie działo. Może wreszcie się czegoś o Was dowiem – zachichotałam odwracając do niego głowę.
- Przydałoby się! A dzisiaj naprawdę dużo będzie się działo. Po koncercie możesz też zostać, jest spotkanie z Echelonem.
- Echelon to ta Wasza sekta, tak? – zapytałam, gdy dochodziliśmy do windy. Chłopaki dostali pokoje trzy piętra nad nami.
- Faktycznie niektórzy tak ich nazywają, ja bym raczej powiedział, że to rodzina.
- Rodzina, taa... – westchnęłam – Który specjalista od wizerunku Wam to wymyślił?
- Słucham? – Jared zwolnił.
- Proszę Cię, trochę się znam na show biznesie.
- Żartujesz sobie? – stanął i zatrzymał mnie ręką, raczej nie z tego powodu, że dotarliśmy prawie do windy. O co mu znowu chodzi? Spojrzałam na niego. I znowu zobaczyłam ten wzrok. Wiedziałam już, że nie wróży niczego dobrego.

***

Długi rozdział powinien starczyć na długi czas ;) Skróciłam rozmowę w hotelu. Jej kontynuacja, tak samo jak kontynuacja wątku Daniela i Echelonu, pojawi się w kolejnym rozdziale. Dzisiaj rozdział misz masz, mało opisów, dużo dialogów i Laury, która w końcu powiedziała o jedno zdanie za dużo.
Oceńcie sami.

13 kwietnia 2011

Rozdział dwudziesty pierwszy

- Jared, Jared! Tutaj! – zaczęłam trzepotać dłońmi parodiując rozwrzeszczane fanki, które przez ostatnie 15 minut tuż przed wejściem na lotnisko oblepiały chłopaków. Dotarliśmy na nie dosyć szybko i mieliśmy sporo czasu do odprawy. Zrobiłam im trochę zdjęć, po czym usiadłam pod ścianą i wysłałam kilka wiadomości dając znać bliskim, że żyję i mam się nienajgorzej. Na szczęście nie musiałam kłamać. Po nieciekawym początku spodziewałam się, że atmosfera nie będzie należała do najsympatyczniejszych. Jednak droga z hotelu na lotnisko, którą spędziliśmy w busie uświadomiła mi, że poranna kłótnia wszystkim wyszła na dobre. Chłopaki zachowywali się jakby nic się nie wydarzyło, ja też wolałam nie wracać do tego tematu. Wprawdzie Shannon ewidentnie trzymał mnie na dystans i daleko mu było do sposobu, w jaki traktował mnie Braxton czy Tomo, ale zreflektował się propozycją wspólnie spędzonego wieczoru, podczas którego mieliśmy przepić moje pieniądze. Sprzeciwy z mojej strony na nic się zdały. Zostałam przegłosowana przez pięciu mężczyzn i jedną kobietę. Właściwie był to całkiem niegłupi pomysł – oni poznają mnie, ja poznam ich.
Jared podpierając się o moje kolano usiadł na podłodze obok mnie.
– Oh, Jared Leto mnie dotknął, już nigdy nie umyję tej nogi! Wiem! Najlepiej ją sobie odetnę i oprawię w ramkę!
- Ty to naprawdę jesteś stuknięta... – oparł głowę o ścianę, wyglądał na zmęczonego.
- Mówiłam Ci wtedy przez telefon, że wiele ryzykujesz zabierając mnie ze sobą, tak? Mówiłam. To co, chcesz już mnie odesłać z powrotem do Polski? – spytałam kładąc głowę na zgiętych kolanach i spoglądając w jego stronę.
- A ja powiedziałem wtedy, że jestem w stanie to ryzyko podjąć, tak? Powiedziałem. I zdania nie zmieniłem. Więc ani mi się śni gdziekolwiek Cię odsyłać. Przyda nam się taka wariatka – puścił mi oko i trącił swoim ramieniem o moje.
- Właściwie dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego tu jestem? Dlaczego wpadłeś na ten pomysł? Dlaczego podjąłeś to ryzyko? – wyliczałam bawiąc się sznurówkami.
- Jesteś tu z prostego powodu. Potrzebowaliśmy kogoś takiego jak Ty. I ubiegając Twoje wtrącenie, że mogliśmy wziąć kogoś innego. Pewnie, że mogliśmy. Mogłem zadzwonić do co najmniej kilku fotografów, których znam dobrze i mam pewność, że by mnie nie zawiedli. Michael przyszedł do mnie powiedzieć, że musi wracać do Stanów jeszcze w Pradze, rano po imprezie w Operze. Miałem już dzwonić do mojego znajomego, kiedy wchodząc w ostatnio wybierane numery zobaczyłem szereg nieznanych mi cyfr. Ten numer, pod który w parku dzwoniłaś do swojej siostry. Wtedy przypomniałem sobie naszą rozmowę nad rzeką i to jak powiedziałaś, że wierzysz w to, że nic nie dzieje się bez powodu i że wszystko w życiu ma sens. Pomyślałem, że może wyjazd Michaela i poznanie Ciebie zbiegły się w czasie nie bez przyczyny. I że może to stało się po coś.
- Chcesz powiedzieć, że mój słowotok na ulicy, Twój atak złości w bramie, zderzenie z rowerem, szpital i zepsuty aparat były nam przeznaczone? – roześmiałam się – Ciekawa teoria. Trochę naiwna i naciągana, ale ciekawa.
Pokiwał lekko głową nic nie odpowiadając. Podciągnął swoje nogi, oparł na kolanach jedno przedramię i położył na nim swoją głowę tak, że znajdowała się naprzeciwko mojej.
- Masz zielone oczy? – zapytał zsuwając na chwilę swoje okulary.
- Zielone kocie oczy, tak samo jak Ty... – zanuciłam po polsku.
- Hę? – wydał z siebie dźwięk sygnalizujący, że nie zrozumiał.
- To fragment piosenki polskiego zespołu: Czas poplątał kroki, jest łagodny i beztroski, ma zielone kocie oczy, tak samo jak Ty* – przetłumaczyłam kawałek – Tak mi się to skojarzyło, kiedy zapytałeś o kolor.
- To jakie są?
- Teraz to raczej szaroniebieskie, bo jestem zmęczona. Kiedy jestem naprawdę zła robią się grafitowe. Lubię, gdy są zielone, przy silnych emocjach. Najbardziej zielone są kiedy płaczę albo gdy jestem szczęśliwa.
- Czy nawet kolor Twoich oczu nie może być normalny? Ciekawe. A moje są po prostu niebieskie! – roześmiał się.
- Po prostu niebieskie, a i tak podobno szaleje na ich punkcie połowa kobiet na tej ziemi – oparłam się o ścianę rozprostowując nogi.
- Tylko połowa? – udawał zawiedzionego – Mam nadzieje, że jesteś wśród niej.
- Pff! – wydałam z siebie ironiczne westchnięcie – Widzę, że skromność to dominująca cecha Twojego charakteru.
- Mam też wiele innych zalet. Zacząć wymieniać?
- Poczekaj, coś się chyba stało – zignorowałam jego wypowiedź spoglądając na Emmę, która znajdowała się kilkanaście metrów od nas. Skierował wzrok najpierw na nią a potem na mnie marszcząc brwi – Zobacz, coś jest nie tak, Emma jest zdenerwowana – wyjaśniłam.
- Nie zmieniaj tematu! – uśmiechnął się – Wszystko jest w porządku. Emma jak zawsze ma milion spraw do ogarnięcia, zawsze tak wygląda.
- Nie sądzę... – odpowiedziałam i już miałam wyjaśniać swoje obserwacje, gdy obiekt naszej rozmowy do nas podszedł.
- Idziemy na odprawę? – zapytał Jared do zbliżającej się Emmy.
- Nigdzie nie idziemy. Jest problem z samolotem. Lot będzie opóźniony – powiedziała spokojnie nie kryjąc niezadowolenia – Podobno mamy przynajmniej trzy godziny.
- Co takiego? – krzyknął wstając – Przecież mamy umówiony wywiad o 18!
Podniosłam się z podłogi i stanęłam obok nich.
- Co się dzieje? – podeszła do nas reszta zespołu.
- Jakaś niegroźna awaria samolotu. Macie wolne, idźcie coś zjeść. Dam Wam znać jak będzie czas wylotu. Pójdę jeszcze, może dowiem się czegoś więcej – powiedziała Emma do wszystkich zgromadzonych i zostawiła nas samych.
- Do cholery! Przecież mamy swoje terminy, nie ma wcześniejszego lotu? – Jared zdecydowanie nie był zadowolony.
- Stary wyluzuj, przesuniemy wywiad – Tomo klepnął go w plecy, na co Jared zmierzył tylko go wzrokiem.
- Przepraszam, mogę prosić o autograf i zdjęcie? – podeszła do nas młoda dziewczyna z kawałkiem kartki papieru kierując swoje słowa do wokalisty. Ten nawet na nią nie spojrzał – Jared? Czy mogę prosić o zdjęcie?
- Idę to załatwić – ruszył lekko potrącając dziewczynę, która stanęła jak wryta – Nie będę tu siedział trzy godziny!
- My chętnie zrobimy sobie z Tobą zdjęcie – Tomo próbował ratować sytuację z fanką obejmując ją ramieniem i podając mi jej aparat. Widziałam kątem oka jak Jared przedziera się gdzieś przez grupki stojących ludzi i podchodzi do okienka z informacją nerwowo gestykulując do siedzącej w nim kobiety.
- Proszę – zrobiłam zdjęcie i oddałam aparat dziewczynie, która chyba nie do końca była zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale podziękowała i zostawiła nas samych.
- A ten frustrat co robi? – zapytałam spoglądając w kierunku, w którym znajdował się Jared.
- Przywyknij. Jak coś nie idzie po jego myśli to lepiej nie wchodzić mu w drogę – wyjaśnił Tim.
- Chyba, że jesteś jego starszym bratem! – rzucił Shannon i ruszył w stronę Jareda. Odwracając się do nas dodał – Idźcie coś zjeść, zaraz do Was dołączymy.
Popatrzyłam na chłopaków zdezorientowana, oni jednak byli niewzruszeni sytuacją i jak gdyby nigdy nic zaczęli kierować się do restauracji. Podążając za nimi widziałam tylko jak Shannon podchodzi do Jareda, odciąga go od okienka i łapiąc go na przedramiona coś próbuje mu tłumaczyć. Młodszy Leto miał wyrytą na twarzy wściekłość.
- Witamy w naszym świecie! Chodź! – Braxton pociągnął mnie na rękę.
Usiedliśmy wszyscy przy jednym stoliku. Wzięłam kolejną kawę nie mogąc się zdecydować na jedzenie, inni czekali na swój posiłek.
Po chwili kelnerka podała talerze.
- Nie jesz? Możesz wziąć trochę ode mnie – Braxton podsunął mi swój talerz.
- Laura oddała wszystkie pieniądze Shannonowi i teraz stać ją jedynie na kawę – powiedział Tomo zaglądając do mojego kubka.
- Dziękuję, nie jestem głodna – odsunęłam talerz Braxtona.
- Nie jadłaś śniadania, masz zjeść obiad. W tej chwili. Nie chcemy żebyś nam tu zeszła – Milicevic grzebał widelcem w swoim posiłku.
- Dobrze, zaraz cos sobie zamówię. Tato! – roześmiałam się i wstałam. Dlatego właśnie uwielbiałam swoją warszawską dorosłość. Nikt nie stał nade mną pilnując mojego jedzenia, nikt nie czepiał się o to, że potrafię przeżyć cały dzień o pięciu kawach i nikt nie zgłaszał zastrzeżeń do tego, że przez cały tydzień mogę jeść tylko budyń czekoladowy albo marchewki, bo akurat na to mam ochotę.
Poprosiłam o sałatkę grecką i wracając zobaczyłam zbliżających się do stolika braci Leto.
- Nie będziesz odstawiał szopek na lotnisku – Shannon mówił do Jareda przez zęby – Nie potrzebujemy kłopotów.
- Daj spokój. Może udałoby się coś wskórać! – wokalista nie dawał za wygraną.
Oparłam się o krzesło przysłuchując się rozmowie.
- Co się tak patrzysz? – zwrócił się do mnie w sposób, któremu daleko było do uprzejmości.
- Zastanawiam się czy już Ci przeszło. Nakrzyczałeś na kogoś, lepiej? Czy sam zabrałeś się za naprawianie samolotu? – prychnęłam.
- Bardzo śmieszne. Nic nie rozumiesz. Mamy swoje zobowiązania, a oni tak po prostu przesuwają lot.
- Nie nazwałabym tego tak po prostu. Lepiej chyba się spóźnić niż nie dolecieć w ogóle, nie sądzisz? Siadaj tu i odpuść. Nic nie zmienisz – zajęłam krzesło, drugie podstawiłam Jaredowi, z którego twarzy wciąż nie schodziło niezadowolenie. Tylko westchnął, ale posłusznie spełnił moją prośbę opierając łokcie na stoliku. Spojrzał na mnie i przewracając oczami pokazał mi język. Jak dziecko – pomyślałam.
W międzyczasie dołączyła do nas Emma, dostawiając sobie krzesło. Po chwili kelnerka przyniosła moje zamówienie.
- Błagam, tylko nie mów, że jesteś wegetarianką! – Tomo spojrzał na mój talerz.
- Nie jestem. A czemu miałabym być? – zdziwiłam się.
- Temu – wskazał palcem na moją sałatkę – Poza tym Jared też nie jada mięsa - wokalista pokiwał głową zabierając z mojego talerza kawałek sałaty.
- I? – zrobiłam zdziwioną minę - Co w związku z tym? – roześmiałam się - Jared robi awantury niewinnym pracownikom lotniska a ja nie. Jared ma penisa, to ja też mam go mieć? Nie wydaje mi się – odpowiedziałam wygrzebując z sałatki oliwki.
Młodszy Leto prawie się zakrztusił przeżuwaną właśnie zieleniną a Emma zachichotała pod nosem.
- W sumie to pewności nie mamy. Tomo zwraca się do Ciebie przecież jak do mężczyzny – Braxton się roześmiał.
- I awanturę też umiesz zrobić. Może nie na lotnisku, ale umiesz! – a jednak, Jared musiał mi wypomnieć poranek.
- Chodzi o to, że dziwnym trafem, przy moim bracie trzy czwarte kobiet nagle deklaruje, że od urodzenia są wegetariankami – wyjaśnił Shannon.
- Niech sobie deklarują co chcą. Niezbyt często, ale jadam mięso i nie planuję tego zmieniać – machnęłam widelcem.
- A widziałaś kiedyś jak zabijają krowę, żebyś Ty mogła zjeść to swoje mięso? – Jared spojrzał na mnie.
- Nie, ale widziałam jak patroszą świnię. Na własne oczy.
- Co? – wszyscy krzyknęli chórem.
- Mam dziadków na wsi. Jako dziecko spędzałam u nich każde wakacje. Na przykład co sobotę zabijało się kurę na niedzielny rosół. Potem babcia pół dnia siedziała w piwnicy i skubała tę kurę z piór, strasznie to śmierdziało. Raz dziadek źle odrąbał takiej kurze łeb i biegała po całym podwórku bez tego łba, a za nią mój dziadek z siekierą – roześmiałam się wracając wspomnieniami do tego widoku, wszyscy się skrzywili – No dobra, to akurat było trochę straszne.
- Jesteś bez serca! – Jared pokręcił głową z dezaprobatą.
- Przepraszam, przecież ja tych zwierząt nie zabijam. Na wsi to jest zupełnie normalne. Tam się tak żyje. Z tego, co sam sobie zasadzisz i wyhodujesz. I nikt nie uważa tego za bezduszne. Taka tradycja i podporządkowanie swojego życia naturze. Oczywiście teraz już z uwagi na postępy cywilizacji nieco się to zmieniło – wyjaśniłam.
- I bardzo dobrze – Jared uniósł dłoń do góry.
- Mniejsza o to – skwitowałam. Historia z kurą chyba im się nie spodobała. Widząc ich zniesmaczone miny zmieniłam temat - Emma a gdzie my właściwie teraz lecimy? – zapytałam kierując słowa do blondynki.
- Laura, Ty się chyba dogadasz się z Shannonem - roześmiała się – On też nigdy nie wie gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy.
- Jakbyś w ciągu jednego tygodnia zmieniała miejsce pobytu siedem razy też byś nie wiedziała – odpowiedział nabijając na widelec makaron.
- E, no o ile się nie mylę to Emma zmienia te miejsca pobytu razem z Wami, nie? I chyba ona to ogarnia – uśmiechnęłam się.
- Shannonowi jak zwykle to umknęło – wlepiła w niego oczy, po czym skierowała wzrok na mnie - Lecimy do Oslo, do Norwegii – wyjaśniła Emma – Wieczorem obgadamy sobie całą trasę.
- Co? – zdziwiłam się – Jared nic nie mówił, że będziemy w Norwegii! – spojrzałam na niego zszokowana, na co on tylko bezradnie wzruszył ramionami wciąż angażując się w wyjadanie mojej sałaty.
- A no będziemy, będziemy... Stevenson, musisz się chyba w końcu zapoznać z harmonogramem trasy – Tomo stuknął mnie w ramię.
- Stevenson to musi przede wszystkim teraz gdzieś zadzwonić – powiedziałam wstając od stolika – Przepraszam Was na chwilę. Pilnujcie kawy, zaraz wracam.
Odeszłam kilka metrów i wybrałam numer. Odbierz proszę, odbierz...
-
Halo? usłyszałam w słuchawce niepewny męski głos.
- Zgadnij gdzie jestem i zagadnij gdzie będę jutro! – krzyknęłam radośnie, po czym nie czekając na reakcję dodałam – Jak wszystko dobrze pójdzie to już dzisiaj będę w Oslo! Także rezerwuj jutro dla mnie czas. Jak dotrę na miejsce to wyślę Ci namiary na hotel.
- Jak to? – mój rozmówca był wyraźnie zaskoczony.
- Tak to. Widzimy się jutro, cokolwiek by się nie działo – odpowiedziałam
- Pewnie... Wieki Cię nie widziałem...
- Stęskniłeś się, co? Jesteśmy w kontakcie. Musze kończyć! – powiedziałam widząc wstających od stolika moich towarzyszy podróży.
Opierając się o ścianę uśmiechnęłam się do siebie na myśl o spotkaniu. Przyłożyłam telefon do klatki piersiowej i liczyłam w myślach, ile to już lat minęło...

* fragment utworu Comy 100 tysięcy jednakowych miast

***


Jak obiecałam, tak zrobiłam. Pierwszy raz chyba miałam takie opory przed publikacją, ale pomyślałam, że im szybciej pojawi się ten rozdział, tym szybciej będą mogły się pojawić kolejne.

Do wszystkich sceptyków i niedowiarków ;) Motyw z kolorem oczu i historia z kurą oparte są na faktach – co więcej, są to wątki wręcz autobiograficzne ;D

Zaszła mała zmiana w profilu i pierwszej notce Od Autora – możecie zajrzeć.

Na potrzeby tego bloga założyłam gadu, także jeśli ktoś woli być powiadamiany tą drogą, to może się odezwać. Oto numer: 35173190

PS W rozdziale 20 przeszliście samych siebie – liczbą wejść, komentarzy, miłych słów, uwag i wywoływania radości u mnie. Coś niesamowitego.

Koniec ogłoszeń parafialnych ;) Do następnego!
I trzymajcie kciuki – przede mną 12 godzin na nogach po nieprzespanej nocy. Życie jest piękne ;)