Widziałam, że sekundy dzieliły mnie od reakcji, której nie chciałam. Ignoruj to. Jak gdyby nigdy nic, podeszłam do windy i przywołałam ją przyciskiem. Jared pociągnął mnie za ramię odwracając w swoją stronę. Ignorowanie tego chyba nie będzie łatwe.
- Możesz powtórzyć? Nie wierzę w to, co usłyszałem – mówił przez zęby. Widziałam, że jest zdenerwowany, ale nie byłam w stanie przewidzieć do końca jego zachowania, przecież kilka minut wcześniej był w doskonałym nastroju. Może żartuje? Kątem oka widziałam jednak jak zaciska pięści. Tego mi brakuje do szczęścia, żeby mi teraz przywalił. Chcąc uniknąć kłótni spojrzałam w lewą stronę, gdzie znajdowały się schody. Uciekać?
- O nie Lauro! – widząc mój ruch zagrodził mi drogę opierając rękę o ścianę. Spojrzałam w prawo. Dostrzegł to i zareagował tak samo. Uśmiechnął się po nosem. Nie rozumiem tego człowieka. Przywali mi z uśmiechem na twarzy? Stałam więc pod ścianą zablokowana z dwóch stron – Co Ty sobie w ogóle wyobrażasz? – zmarszczył czoło i mówił podniesionym tonem. Jak chcesz żyć, to działaj Lauro. Albo temu zapobiegniesz albo będziesz miała powtórkę z rozrywki.
Szybkim ruchem złapałam jego ręce w okolicach nadgarstków i kierując ku dołowi mocno ścisnęłam.
- Co Ty robisz? – spojrzał zdezorientowany – Oszalałaś? To boli! – syknął, gdy wbiłam w jego skórę paznokcie.
- I kto tu mówi o szaleństwie? Zaciśnięte pięści i zęby, lekko wysunięta broda. Agresja. I to wszystko z powodu jednego mojego zdania? – analizowałam na głos jego zachowanie.
- O co Ci chodzi? – próbował się wyrwać z uścisku – Wyjaśnij mi lepiej, co miałaś na myśli i przestań się wygłupiać – zaczął się ze mną szarpać, nie wyglądało to jednak groźnie.
- Nic Ci teraz nie będę wyjaśniać. Weź dziesięć głębokich wdechów! – powiedziałam spokojnie – Powoli. Tak, żeby Twój mózg mógł się dotlenić i sprawnie działać, bo chwilowo chyba dałeś mu wolne.
- Znowu mnie obrażasz. W sumie powinienem zacząć się do tego przyzwyczajać. Tylko, że obrażanie mnie a obrażanie Echelonu to dwie odrębne kwestie. Na to drugie Ci nie pozwolę.
- Cicho! Dziesięć głębokich wdechów, kurwa mać! – krzyknęłam, aż cofnął głowę. Przez chwilę mi się przyglądał, nie spodziewał się raczej takiego obrotu sprawy. Chyba zorientował się, że nie żartuję i przewracając oczami zaczął głęboko wciągać powietrze.
- Jesteś mistrzem w odwracaniu kota ogonem – powiedział zrezygnowany – Najpierw mnie denerwujesz, a potem mną rządzisz.
- Dopiero pięć – zwróciłam mu uwagę i doliczyłam do końca – Co czujesz?
- Co? – skrzywił się. Widziałam każdą jego reakcję mimiczną, mając lekko uniesione oczy ku górze. Był ode mnie nieco wyższy, moja głowa znajdowała się mniej więcej na wysokości jego szyi, zauważyłam to pierwszy raz. Staliśmy naprzeciwko siebie mając swoje ciała i twarze dosyć blisko siebie. Nadal wydawał się spięty.
- Pytam co czujesz – powtórzyłam.
- Co mam czuć? Jestem na Ciebie wściekły!
- Dlaczego?
- Głupio się pytasz. Obraziłaś mój zespół i ludzi, którzy są jego bardzo ważnym elementem. A teraz jeszcze to! – uniósł swoje ręce.
- Co to dla Ciebie oznacza?
- Co? Laura o co Ci chodzi? – zmarszczył brwi zrezygnowany. Nie odpowiedziałam, więc kontynuował – Nie wiem, czuję się wściekły, już to mówiłem. Urażony chyba, w sposób nieprzychylny wypowiedziałaś się o czymś, co jest dla mnie niemalże świętością. I jest mi przykro, bo nie chcę byś w ten sposób myślała... – powiedział spokojnie.
- Myślisz, że pieniąc się jak wściekły pies zmienisz moje myślenie? Powiedziałam jedno zdanie, a Ty zamiast spokojnie rozwinąć temat, byłeś w stanie mnie za nie zabić. Może zapytaj czemu tak myślę... – poleciłam mu, choć widziałam, że ma dość tej zabawy.
- Czemu tak myślisz? – znowu przewrócił oczami spełniając moją prośbę.
- Nie wiem dokładnie o co chodzi z tym całym Echelonem. Nie rozumiem tego, moja siostra kiedyś mi opowiadała, ale szczerze mówiąc nie przywiązywałam do tego zbyt dużej uwagi. Musisz wiedzieć, że moje doświadczenia z show biznesem pokazały, że opiera się on na jednym wielkim kłamstwie, że jest czystą manipulacją ludźmi. I nie mówię tego na podstawie stania z aparatem pod sceną. Wszystko, co widziałam dało mi podstawy do takiego myślenia. A uwierz mi, że widziałam wiele. Kiedy więc powiedziałeś o Echelonie jako o rodzinie, przypomniałam sobie sytuacje, gdy obserwowałam zespoły udające silne więzi ze swoimi fanami, a gdy Ci znikali z pola widzenia stawali się dla nich pośmiewiskiem. Wszystko było zaplanowane: tak mówić, tak reagować, tak się zachowywać. Skojarzyło mi się to i tak palnęłam bez namysłu. Być może pochopnie dokonałam generalizacji – powiedziałam rozluźniając lekko swoje dłonie na jego nadgarstkach. Jared słuchał mnie uważnie – Jeśli moje słowa Cię zabolały, to przepraszam – uciekłam wzrokiem, ale po chwili spojrzałam mu w oczy - Nie musisz jednak od razu się unosić i mnie atakować. Czasami warto włożyć trochę wysiłku w zrozumienie drugiej osoby, jej sposobu myślenia i tego, z czego to myślenie wynika – widząc jego lekki uśmiech puściłam jego ręce – W porządku już czy oddychamy dalej? – zaśmiałam się – Nie rzucisz się na mnie z pięściami?
- W porządku. Daj spokój jestem dorosłym człowiekiem – zaczął masować nadgarstki.
- Jak na dorosłego człowieka coś słabo radzisz sobie z emocjami. Wyglądałeś jakbyś miał zamiar mnie poćwiartować i podarować okolicznym psom na obiad. Brakowało tylko, żeby z ust zaczęła Ci lecieć piana – powiedziałam, gdy weszliśmy do windy. Spojrzał na mnie wzdychając na moje słowa.
- Naprawdę mnie zdenerwowałaś. Mam wrażenie, jakbyś czasami kompletnie nie zastanawiała się nad tym, co mówisz. Echelon jest dla mnie ważny. Jak możesz o tym nie wiedzieć? – zapytał, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
- Miałam w swoim życiu ważniejsze sprawy na głowie, niż interesowanie się Twoim zespołem i tym co się z nim wiąże. Wybacz! – powiedziałam z ironią.
- Nie rozumiem. Przyjechałaś na koncert do Pragi, chyba nie z powodu tego, że nie znasz mojej muzyki? Kręcisz coś, Laura.
- Muzyka to jedno, zespół to drugie. Karolina podrzuciła mi kiedyś płyty, których po prostu słuchałam. Czasami coś wspominała o Was, ale jeśli mam być szczera to naprawdę długo nawet nie wiedziałam kto do zespołu należy. W Pradze zresztą byłam nie tylko z Twojego powodu, więc ten przykład był niefortunny. Co nie zmienia faktu, że Wasza muzyka faktycznie odegrała w moim życiu dosyć ważną rolę. Muzyka, nie Wy – podkreśliłam ostatnie zdanie.
- Mimo wszystko szkoda, że nie należysz do Echelonu... – winda się otworzyła i wysiedliśmy. Poszłam przodem.
- Nie zależy mi na tym by do czegokolwiek czy kogokolwiek należeć – powiedziałam ściszonym głosem, gdy dotarliśmy do drzwi ich pokoju, spojrzał na mnie pytająco – Jared – zwróciłam się do niego opierając głowę o ścianę - W ostatnich latach walczyłam przede wszystkim o to, by należeć do siebie i do tego świata. Zrozum to, że nie dla wszystkich jesteś pępkiem świata. Nie każdy musi być specjalistą w dziedzinie zwanej Jared Leto i jego zespół.
- Kto nie jest pępkiem świata? – zza drzwi wychylił się Tomo.
- Wy nie jesteście pępkiem świata. Zbierać tyłki, macie kilka minut – powiedziałam zaglądając do pokoju.
- Shannon w łazience. Skoczę po resztę – powiedział Milicevic i pobiegł do pokoju obok.
- Nie do końca rozumiem to, co powiedziałaś... O tym należeniu do siebie – Leto oparł się o ścianę obok mnie.
- Może kiedyś Ci to wytłumaczę – uśmiechnęłam się lekko, odchylając głowę w jego stronę – A jak będziesz miał chwilę to mi opowiesz o tym swoim Echelonie?
- Sama dziś zobaczysz na koncercie i po nim – odwzajemnił uśmiech – Zmienisz zdanie.
- Wszystko się okaże wkrótce... – odpowiedziałam w bezpiecznym tonie. Nie wiem czy w moim głosie słychać było sceptycyzm, ale zdecydowanie byłam nim przepełniona. Nigdy nie wątpiłam w wyjątkową więź pomiędzy widzami czy słuchaczami a artystą. Byłoby bluźnierstwem negowanie tego w sytuacji mojego pochodzenia i doświadczenia, ale kreowanie jednych i drugich na rodzinę, to było dla mnie zbyt wiele. Nie do końca w to wierzyłam, wolałam już jednak te refleksje zatrzymać dla siebie. Nie była mi do szczęścia potrzebna kolejna przeprawa z wokalistą.
- Poza tym, może chciałbym żebyś była specjalistą w dziedzinie Jared Leto? – zagryzł wargę mrużąc oczy.
- Weź mi tu nie czaruj – uderzyłam go lekko w ramię – Ty i te Twoje zachcianki.
Z pokoju wyskoczył Shannon.
- Jestem. Gdzie chłopaki? I co Ci się stało? – wskazał na nadgarstki Jareda. Spojrzałam na ślady po moich paznokciach i zacisnęłam usta próbując ukryć śmiech i zawstydzone spojrzenie. Jared wlepiając we mnie oczy przybrał dokładnie taki sam wyraz twarzy.
- Mieliśmy dziś z Laurą małą przygodę – roześmiał się nie odrywając ode mnie wzroku. Ciekawe co znowu wymyśli - Opowiedzieć Ci? To, że Laura jest wariatką, to Ci chyba mówiłem. Nie mówiłem? To mówię. Tak i ta dziewczyna jest nieprzewidywalna. Stary, rzuciła się na mnie, unieruchomiła i chciała wykorzystać, serio! Chyba nie muszę wyjaśniać w jaki sposób? Mnie! Bezbronnego i niewinnego – Shannon patrzył raz na mnie, raz na Jareda, który w swoją opowieść wkładał zbyt wiele serca. Na szczęście na tyle nieudolnie i komicznie zarazem, że Shannon nie wyglądał jakby łyknął tę historyjkę.
- Twój brat ma naprawdę bujną wyobraźnię. Nie słuchaj go – powiedziałam do Shannona - W głowie mu się poprzewracało i zaczyna mylić świat rzeczywisty ze światem fantazji – pokręciłam głową wypatrując Tomo.
- Skąd wiesz, że mam fantazje o Tobie? – powiedział mi prosto do ucha śmiejąc się.
- O Boże, mówiłam ogólnie. Miałam nadzieje, że jednak nie masz... Nie miej, proszę! – odsunęłam się i spojrzałam na niego, ale odpowiedział tylko wzdychając i robiąc głupie miny.
- Ogarnijcie się. I tak nie wiem o co Wam chodzi. Gdzie Tomislav? – Shannon oparł się o ścianę naprzeciwko nas. Wychyliliśmy wszyscy głowy słysząc otwierające się drzwi pokoju dalej.
- Ej, pojebało mi się. Przecież Braxton i Tim nie jadą z nami! – Tomo przemknął przed nami kręcąc czarną czupryną i mówiąc chyba bardziej do siebie niż do nas – Chodźcie – zamachał na nas ręką kierując się do windy. Popatrzyliśmy na siebie i wykonaliśmy jego polecenie.
Dzień wyglądał dokładnie tak, jak zapowiedziała wcześniej Emma. Wywiad w radiu, program na żywo, w międzyczasie kilka spotkań z czekającymi za każdym rogiem fanami, obiad, próba, przerwa, koncert. Dosyć szalone tempo, wszystko wyliczone niemalże co do minuty.
Gdy wróciliśmy około północy do hotelu, wszyscy udali się do swoich pokoi, jak podejrzewałam, prosto do łóżek. Sama ucięłam sobie między próbą a koncertem krótką drzemkę, więc kompletnie nie spieszyło mi się do spania. Emma natomiast po całym dniu biegania za chłopakami, padła i po kilku minutach spała w najlepsze. Cóż, następnym razem chyba weźmiemy oddzielne pokoje – pomyślałam słysząc jej chrapanie.
Otworzyłam komputer i postanowiłam spędzić trochę czasu na necie, doszkalając się z wiedzy o zespole, z którym miałam spędzić najbliższy miesiąc. Nim się zorientowałam była druga godzina. Od obiadu minęło naprawdę wiele godzin i mój brzuch znacząco zaczął dopominać się jedzenia. Zajrzałam do walizki w poszukiwaniu czegoś, co zaspokoiłoby mój głód. Niestety nie wpadłam na to, by zabrać ze sobą jakiekolwiek jedzenie. Moja torebka! Przeszukiwałam w nadziei wszystkie przegródki, mając w pamięci noszony przez miesiące na czarną godzinę budyń. Jest! Zaczęłam wymachiwać nim w powietrzu odstawiając taniec radości. Naprawdę byłam głodna, a na sen kompletnie nie miałam ochoty.
- Świetnie, tylko skąd ja wezmę mleko, kuchenkę gazową i kubek? – powiedziałam na głos do siebie, zapominając o mojej współlokatorce. Emma na te słowa wymamrotała coś po nosem i przekręciła się na drugi bok.
Miałam na sobie pidżamę złożoną z białej bokserki i bardzo krótkich spodenek w kratkę. Szybko wskoczyłam w szarą bluzę z kapturem i czarne japonki, zdobycz z torebki wrzuciłam do kieszeni bluzy. Starając się w sposób jak najmniej zauważalny wyjść z pokoju. W hotelu panowała przerażająca cisza. Zjechałam windą na dół i podeszłam do recepcjonisty.
- Dobry wieczór, Laura Kuligowska z pokoju 109 – uśmiechnęłam się szeroko do całkiem przystojnego Norwega – Mam taką nietypową sprawę. Czy można skorzystać z... restauracji? A raczej... restauracyjnej kuchni?
- W nocy otwarty jest jedynie bar. I to jedynie do ostatniego klienta – wychylił się zza blatu. Spojrzałam w tę samą stronę, co on. Przy barze siedziała para i sennie sączyła drinki – A czego Pani potrzebuje? – zapytał.
- Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało... potrzebuję ugotować mleko, którego nie mam. I... nalać go do kubka, którego też nie posiadam – powiedziałam lekko zagryzając wargę – Ale za to mam budyń! – wyjęłam z kieszeni opakowanie i uniosłam do góry, na co mój rozmówca się roześmiał. Początkowo przyglądał mi się jakbym była nie do końca zdrowa i nie widział żadnego sensownego rozwiązania tej sytuacji. Restauracja i kuchnie były zamknięte, w najbliższej okolicy nie było żadnego całodobowego sklepu. Zresztą w tym stroju i tak nigdzie bym nie poszła. Kiedy jednak po kilku minutach przyszła jego koleżanka, sama zaproponowała, że zostanie na recepcji, a my możemy iść do kuchni. Byłam przeszczęśliwa. Emanuel, bo tak na imię miał mój wybawca zaprowadził mnie do kuchni i wszystkiemu się przyglądał z rozbrajającym uśmiechem. Po ugotowaniu mleka, wsypaniu do niego proszku i uzyskaniu konsystencji budyniu, przelałam wszystko do jedynego znalezionego przez nas naczynia, czyli litrowego garnuszka.
Wróciliśmy do holu pospieszani telefonami od koleżanki, która została na recepcji. Nie miałam nic ciekawego do zrobienia, poza tym dwójka recepcjonistów była niezwykle gadatliwa i uprzejma, więc postanowiłam z nimi chwilę zostać. Byli niewiele starsi ode mnie i całkiem przyjemnie mi się z nimi rozmawiało.
Stałam przy recepcji mieszając łyżeczką budyń. Hanne, nowopoznana recepcjonistka spoglądając z uśmiechem na to, co robię zagadywała o moją wizytę w Oslo i wrażenia z koncertu.
- Stevie! – usłyszałam za sobą – Twoi bogowie nadchodzą!
Odwróciłam się i zobaczyłam Tomo i Shannona, którzy wpadli do hotelu chwiejnym krokiem. Emanuel i Hanne momentalnie się wyprostowali poprawiając swoje koszule.
- Widzę, że wieczór się udał, gdzie zgubiliście drugiego Leto? Gdybym wiedziała, że idziecie na imprezę, poszłabym z Wami. Byłam pewna, że już dawno śpicie! – oparłam się o recepcję.
- Gdybyśmy chcieli Cię zabrać, to byśmy Ci to zaproponowali – mina mi zrzedła na słowa młodszego Leto. Pokazał mi język i dodał – Byliśmy wyrywać norweskie piękności! A Ty chyba jednak wolisz mężczyzn, więc sama rozumiesz – podszedł do mnie uśmiechając się.
- Ty poszedłeś wyrywać. Ja Ci tylko towarzyszyłem – sprostował Tomo.
- Laura... – westchnął Shannon obejmując mnie ramieniem – Laura, Laura, Laura... – powtarzał – Laura, co zjadła dinozaura! Nawet Cię lubię, wiesz? Tak trochę troszeczkę – pokazał zbliżając do siebie kciuk i palec wskazujący.
Spojrzałam zdziwiona najpierw na niego, potem na Tomo.
- Dużo wypiliście? Twój towarzysz gada od rzeczy – zwróciłam się do Tomo.
- Trochę wypiliśmy, ale jak widzisz wyglądamy i trzymamy się wyśmienicie – uśmiechnął się Tomo – Ja mogę zrobić jaskółkę! – stanął przede mną i próbował zaprezentować figurę, ale zdecydowanie mu to nie szło – No dobra, jednak nie mogę.
- Walić jaskółkę – Shannon machnął ręką – Naprawdę Cię Laura trochę lubię – mówił z powagą, ale nie mogłam powstrzymać śmiechu, widząc jego błądzące i przepełnione alkoholem spojrzenie – Masz tego Daniela, kimkolwiek on jest. Chyba jednak nie wskoczysz mojemu bratu do łóżka, nie? Może nawet uda nam się zaprzyjaźnić. Jak myślisz?
- Myślę, że bredzisz. Idźcie spać. I złaź ze mnie – zdjęłam z siebie jego ramiona, którymi oparł na mnie cały swój ciężar.
- A co Ty tam masz? – zajrzał mi do kubka – Czy to czekolada? – uśmiechnął się szeroko patrząc mi w oczy - Jedzenie! – krzyknął z radością i zabrał mój budyń uciekając do windy.
- No chyba Cię popieprzyło! – krzyknęłam na nim, ale nim zdążyłam dobiec winda się zamknęła – Dobranoc, dziękuję za mleko – rzuciłam do zdezorientowanego recepcjonisty – Tomo, ja biegnę schodami. Na którym Wy mieszkacie?
- Czwarte... Pokój 409 – powiedział ziewając – Ja spokojnie zaraz do Was dołączę.
Zaczęłam pokonywać kolejne schodki. Cholera, oszczędzają światło? – klęłam ledwo widząc stopnie. Do tego moje japonki. No iście sportowe obuwie, w sam raz na przebieżki! Gdybym wiedziała, że w środku nocy będę goniła starszego Leto próbując odzyskać jedzenie, trochę inaczej bym się ubrała. Jeszcze jedno piętro i będziemy na miejscu! Wbiegłam na korytarz i zobaczyłam spokojnie pomykającego Shannona z moim garnuszkiem w dłoni.
- Oddawaj złodzieju! – krzyknęłam półszeptem, żeby nikogo nie obudzić. Odwrócił się jedynie i znowu zaczął uciekać. W rozpędzie otworzył drzwi, wpadłam do środka za nim i runęliśmy razem na podłogę. Dyszałam, jakbym co najmniej przebiegła maraton. Jakie było moje zdziwienie, gdy kilka metrów od nas dojrzałam na podłodze Jareda, który... robił pompki! W dodatku miał na sobie jedynie czarne sportowe spodnie.
- Nie, co to za koszmarna noc! – zakryłam oczy ręką – Weź się ubierz!
- Co Wy robicie? Co Ty tu robisz? Jest środek nocy. Byłaś z nimi w klubie? – słyszałam jego głos.
- Żartujesz? – rozchyliłam lekko palce dłoni, którą zakrywałam oczy – W tym? – Wskazałam drugą ręką na bluzę i spodenki – Uwierz mi, mam nieco lepsze wyczucie stylu. Spotkałam ich na dole, byłam sobie zrobić budyń, który Twój brat mi ukradł! – powiedziałam wyrywając Shannonowi garnuszek z rąk. Zrobił minę małego chłopczyka, który za chwilę się rozpłacze – Boże, dobrze masz, jedz – oddałam mu a na jego twarz momentalnie wrócił głupkowaty uśmiech.
- Byłaś o 2 w nocy po budyń? – spojrzał na mnie krzywiąc się i zakładając koszulkę – Dobrze się czujesz?
- Pff, odezwał się ten, co przed chwilą napieprzał tu pompki. Nie wydaje mi się by w Twoim pokoju obowiązywała inna strefa czasowa – prychnęłam podnosząc się z podłogi – Też nie możesz spać? Wydawało mi się, że jesteście zmęczeni po koncercie, a okazuje się, że wszystkim Wam mało wrażeń.
- Miałem kilka spraw do załatwienia i tak mi zeszło – odpowiedział – A kilka pompek to i Tobie by się przydało, zipiesz jak staruszka.
- Masz tego więcej? – Shannon oblizywał łyżeczkę i zaglądał do garnuszka.
- Nie mam! I tak zjadłeś połowę! Liczę, że jutro odkupisz, cholero jedna. Mój żołądek Ci tego nie wybaczy! – zmrużyłam oczy udając złość. Rozanielony Shannon tylko się uśmiechnął, po czym wstał i spoglądając na łóżko padł na nie na wznak.
- Przebrałbyś się – dotknęłam go wskazującym palcem, ale nie zareagował – Pijana wersja Twojego brata jest naprawdę urocza, choć nieco upierdliwa – wzięłam garnuszek i próbowałam wygrzebać z niego resztki budyniu.
- A Tomo gdzie? – zapytał Jared siadając na łóżku.
- Idzie – odpowiedziałam z łyżeczką w buzi, po czym wyjęłam ją i dodałam – A przynajmniej taki miał zamiar, gdy ja ruszyłam w morderczy pościg za Twoim bratem.
- Może sprawdźmy, czy nie zaginął po drodze, co? – wstał i skierował się w stronę drzwi.
- Pewnie – zgodziłam się.
Gitarzystę znaleźliśmy śpiącego mniej więcej między 3 a 4 piętrem. Siedział oparty o ścianę z lekko zwisającą głową.
- Biedaczek, nie dał rady. A tak niewiele brakowało, żeby dojść do łóżka... – uśmiechnęłam się – Zanosimy go? – spojrzałam na Jareda.
- My? Coś Ty, zaraz go obudzimy. Tomo to twardy zawodnik, po prostu potrzebował chwili na nabranie sił! – powiedział, po czym zaczął szturchać przyjaciela. Milicevic najpierw coś pomrukiwał i pojękiwał, ale po chwili otworzył oczy by po kilku wdechach ruszyć się z miejsca. Uparł się, że sam dotrze do pokoju, Jared natomiast zaproponował, że mnie odprowadzi.
Stanęliśmy pod drzwiami rozmawiając o minionym dniu.
- Wiesz, to co zrobiłaś dziś przed południem, było... – zaczął mówić. Na początku nie bardzo wiedziałam do czego nawiązuje, tego dnia dosyć dużo się działo. Po chwili przypomniałam sobie naszą wymianę zdań o Echelonie i domyśliłam się, że to właśnie ma na myśli - Właściwie to nie wiem. To było bezczelne, odważne i niesamowite jednocześnie – roześmiał się.
- Jestem pakietem trzy w jednym.
- Najpierw mnie zdenerwowałaś, potem zszokowałaś, a na koniec chyba trochę... do siebie przekonałaś – zamyślił się.
- I odwiodłam od chęci zabicia mnie!
- Tak, powiedzmy, że to też – uśmiechnął się lekko – Generalnie dużo emocji jak na jeden dzień i jak na jedną małą istotę – wbił mi palec w okolice obojczyka.
- Pff, nie taką małą! – obruszyłam się unosząc przedramiona i napinając mięśnie.
- No, teraz boję się Ciebie jeszcze bardziej! – roześmiał się, po czym spojrzał na mnie zbliżając swoją twarz do mojej i przyglądając mi się – Płakałaś dziś?
- Co? – zdziwiłam się – Nie, dlaczego?
- Twoje oczy... – wskazał palcem.
Uśmiechnęłam się, przywołując w pamięci wydarzenia tego dosyć długiego i nie stroniącego od skrajnych doznań emocjonalnych dnia. Cieszyłam się, że jestem w tym właśnie miejscu i może nawet z tymi właśnie ludźmi.
- Długo siedziałam przed komputerem – odpowiedziałam, a on spojrzał niepewny mojej odpowiedzi.
- Okey, w takim razie się wyśpij, ja też mam to w planie – powiedział klepiąc mnie w ramię – I nie jedz o tej godzinie, w dodatku takich rzeczy! To niezdrowe! – pogroził mi palcem.
- Tak jest szefie! – roześmiałam się salutując.
- Właśnie, a propos szefa i dzisiejszego naszego starcia... – zatrzymał się kilka kroków ode mnie – Wpadłem właśnie na świetny pomysł. Zgłoś się jutro do mnie przed koncertem! – pomachał mi i pobiegł w stronę windy.
***
To nie do końca tak miało wyglądać. Mam nadzieje, że za ten rozdział, nie zostanę oblana wirtualnymi kubłami zimnej wody ;)
Przyznam, że zdarzenia i obserwacje z ostatniego tygodnia – z życia rzeczywistego i tego nierzeczywistego niestety też – sprawiły, że nieco straciłam ochotę na pisanie. To zabawne, bo przecież najważniejsze wydarzenia tego opowiadania jeszcze nie miały miejsca.
W każdym razie z uwagi na wyjątkowy czas, życzę Wam wszystkiego dobrego na święta, ciepłej i radosnej atmosfery, nabrania mnóstwa sił i pozytywnej energii w gronie rodziny i przyjaciół.
W ostatnim czasie nie mogłam czytać wszystkich Waszych blogów. Informuję, że jestem na etapie nadrabiania, więc bez obaw! ;P
PS Chciałabym jeszcze bardzo podziękować za niesamowite komentarze pod ostatnim rozdziałem. Byłam dosyć zabiegana i niestety nie miałam możliwości, by na wszystkie odpisywać. Czytywałam je na bieżąco i często otwierałam oczy ze zdziwienia. Jesteście niesamowite i jestem dumna z takich czytelniczek! Ach… ;)