Tło muzyczne:
TUTAJ
Stanęłam przed gmachem Gdańskiego Teatru Tańca. Na samą myśl o tym miejscu poczułam się lepiej. Bezpieczniej. Jak u siebie. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się patrząc na znajomy teren. Powoli wdrapywałam się po schodkach prowadzących do wejścia. Otwierając ogromne drewniane drzwi uderzyła mnie panująca wewnątrz cisza. Wiedziałam, że odnajdę tu spokój, którego tak potrzebowałam.
W okienku kasy dostrzegłam niepewny wzrok.
- Dzień dobry Pani Basiu – wyszczerzyłam się wtykając głowę przez dziurę w szybie.
- Laura? – jej brwi uniosły się niemal do połowy czoła, po czym opadły, a twarz rozświetliła się wesołym grymasem – Jak miło Cie widzieć! Dawno Cię u nas nie było.
- A no dawno dawno... – westchnęłam opierając się o blat i rozglądając się po holu – Pan reżyser u siebie?
- W jedynce są, trwa próba – wskazała palcem. Jakby zapomniała, że to miejsce było swego czasu moim drugim domem i znam chyba wszystkie jego zakamarki.
Przemierzałam korytarz dotykając zimnych ścian. Weszłam po cichu na salę i usiadałam mniej więcej w połowie. Byłam jedynym widzem w tej niewielkiej wypełnionej przygaszonym światłem sali. Wysoki lekko przygarbiony mężczyzna obserwował aktorów odgrywających swoje role. Ostrożnie stawiał kroki przechadzając się po drewnianej scenie, wprawiając ją w delikatne skrzypienie.
- Nie, nie nie! - przerwał donośnym krzykiem dialog między dwójką, gestykulując przy tym nerwowo rękami w stronę szczupłej dziewczyny - Jesteś rozdarta, pełna sprzeczności. Chcę widzieć emocje! To ma wypływać z Twojego serca! Z samego jego dna. Jak tego nie rozumiesz, to je sobie wyrwij, przyjrzyj się mu, wsadź z powrotem i zagraj to jeszcze raz!
Parsknęłam śmiechem. Te jego porównania. Spłoszony moją reakcją, spojrzał w stronę widowni mrużąc oczy. Pomachałam mu ręką.
- Macie przerwę, ściągnijcie resztę obsady, tancerzy i wokalistów, za pół godziny widzę Was tu z powrotem. Profesjonalistów a nie amatorszczyznę z teatrzyku szkolnego! – rzucił w stronę stojących na scenie. Posłusznie wyszli. Zostaliśmy sami.
- Wpędzisz ich wszystkich w depresję. Siedzą pewnie w domu i obgryzają z nerwów paznokcie na myśl o pracy z Tobą – roześmiałam się, gdy się zbliżał.
- Oni to kochają, tylko jeszcze o tym nie wiedzą! – nachylił się i mnie pocałował w sam czułek głowy.
- Cześć Kruszynko – powiedział czule, siadając obok. Z tyrana sprzed minuty nie został żaden ślad. Oparłam głowę o zamszowe bordowe obicie fotela. Na sali panowała cisza, którą dopełnialiśmy swoim milczeniem. Mimo iż mój wzrok przesuwał się po krawędzi oparcia, czułam, że się we mnie wpatruje.
- Tato, czy ja się oszukuję? – zapytałam spoglądając prosto w jego szare, chyba nieco zmęczone oczy. Czekały na rozwinięcie mojego pytania, wzięłam głębszy oddech próbując znaleźć odpowiednie słowa – Czy oszukuję się w kwestii tego, co chcę w życiu robić? W kwestii studiów, pracy, swojego miejsca w tym chorym świecie?
- Dla mnie Twoje miejsce zawsze będzie tam – wskazał palcem na pustą scenę.
- Proszę, nie zaczynaj... – westchnęłam.
Spojrzałam w kierunku, który wskazał. Jako dziecko spędzałam całe dnie siedząc w garderobie z aktorkami albo biegając po teatrze, ganiana przez sprzątaczki. Kiedy w końcu sama zaczęłam śpiewać i tańczyć, nie było odwrotu od rodzinnej tradycji i zaczęłam występować. Lekcje tańca współczesnego, chór, artystyczna szkoła średnia. Kochałam to, ale kiedy w liceum dowiedziałam się, że rodzice chcą się rozwieść, porzuciłam teatr i postanowiłam iść na prawo. Trudno powiedzieć czy naprawdę tego chciałam, czy chodziło mi tylko o to, by zrobić im na złość – ojcu reżyserowi i matce kostiumologowi.
- Nie brakuje Ci tego? – zapytał poprawiając moje włosy, które opadły na twarz.
- Pewnie, że czasami brakuje. Powinnam jednak ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. Nie mogę całe życie poszukiwać i zmieniać zdania. Skoro zdecydowałam się na prawo to muszę być konsekwentna.
- Muszę, powinnam. Nie lubię tych słów. Jeśli coś musisz, to odpowiedzieć sobie na pytanie co chcesz w życiu robić, co Cię uszczęśliwia.
- Gdyby to było takie proste...
- A dlaczego nie jest? O co chodzi z tym oszukiwaniem siebie?
- Pojawiła się możliwość wyjazdu na miesiąc z pewnym zespołem muzycznym i fotografowanie ich trasy. Odmówiłam. Zaczęłam tę aplikację i...
- Jedź – przerwał mi.
- Co?
- Jedź. Już wolę, żebyś jeździła po świecie i robiła zdjęcia niż siedziała na sali sądowej. Fotografii trochę bliżej do sztuki, a ja zawsze będę po jej stronie. Dziecko, Ty jesteś za wrażliwa na pranie brudów w sądzie. A przy okazji też trochę za bardzo rozbrykana – roześmiał się, po czym poważnym tonem kontynuował – Szanuję wszystkie Twoje decyzje, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Uszanowałem to, że odeszłaś z teatru, choć to nie było łatwe. Zawsze robiłaś wszystko po swojemu, więc nie mam zamiaru do czegokolwiek Cię przekonywać na siłę – lekko się uśmiechnęłam na te słowa. Wreszcie ktoś, kto nie nazywa mnie wariatką tylko dlatego, że nie posikałam się ze szczęścia na propozycję Pana Leto - Dlaczego odmówiłaś?
- Głównie chyba ze względu na aplikację. Nie sądzę, bym mogła nagle wziąć miesiąc wolnego i wyjechać z dnia na dzień.
- A pytałaś ich o to w ogóle? – spojrzał z zainteresowaniem.
- Właściwie to nie – zacisnęłam usta - Założyłam z góry, że się nie zgodzą. A może na rękę mi było takie założenie. Tato, mam dwadzieścia pięć lat, to nie jest już czas na spontaniczne wyjazdy, poszukiwania siebie i zmiany decyzji, co mam w życiu robić. Boję się zostawić to, co zaczęłam.
- Boisz się, że go zawiedziesz.
- Słucham?
- Boisz się, że zawiedziesz Dominika. Myślę, że gdyby nie on, rzuciłabyś te studia i nie zaczęła żadnej aplikacji.
- Nie mów tak. Był czas, kiedy naprawdę tego chciałam.
- Był też czas, kiedy chciałaś przerwać studia prawnicze, zacząć dziennikarstwo i on Cię od tego odwiódł – wpatrywałam się w niego, zastanawiając się czemu o tym wspomniał, po chwili kontynuował – Mówisz, że masz dwadzieścia pięć lat i mówisz o tym w taki sposób, jakbyś co najmniej miała wkrótce przejść na emeryturę. Po pierwsze jeszcze tych dwudziestu pięciu lat formalnie nie skończyłaś, a po drugie na poszukiwanie siebie nigdy nie jest za późno. Poza tym, Laura, jeśli to ma być miesiąc, to nie zostawiasz tego, co zaczęłaś na zawsze. Po prostu na chwilę odstawiasz to na bok. Może właśnie taka przerwa pomoże Ci odpowiedzieć na pytanie, gdzie naprawdę jest Twoje miejsce. Utwierdzić się w przekonaniu, że właśnie prawo jest Twoją drogą albo zupełnie na odwrót, że są rzeczy, które fascynują Cie znacznie bardziej.
Uśmiechałam się słuchając tego, co mówił. Zawsze z takim spokojem potrafił ze mną rozmawiać. Wiedziałam jak bardzo go zawiodłam porzucając teatr, choć nigdy tak naprawdę nie dał mi tego odczuć. Wyładowywał pewnie całą złość na biednych aktorach. Mnie zawsze dawał wolną rękę, zawsze pozwalał podejmować samodzielne decyzje, zawsze wspierał. Wiedział, że jakiekolwiek próby nacisku skończą się awanturą.
- No rozchmurz się! – złapał mnie za nos – Słyszałaś co mówiłem do tej dziewczyny na scenie?
- To o tym sercu?
- Tak. Zrób to samo ze swoim – wskazał skinieniem głowy na moją klatkę piersiową, po czym wstając dokończył - Wyjedź, zostaw na chwilę to wszystko. Nowe miejsca i obcowanie ze sztuką sprzyja takim podróżom w głąb siebie.
- Myślę, że mógłbyś mieć spore zastrzeżenia do tej sztuki – roześmiałam się przywołując sobie obraz koncertu, szalejących chłopaków, skaczącego ze sceny Jareda, rozwrzeszczany ściśnięty pod barierkami tłum i mojego ojca między nimi.
- Chodź – objął mnie ramieniem – Napijemy się jeszcze kawy i będę wracał do tej bandy dzieciaków, nazywających się aktorami.
- Jeśli kochają Cię tak samo, jak Ty ich, to musi to być naprawdę trudna miłość – roześmialiśmy się oboje opuszczając salę.
W drodze powrotnej na wyświetlaczu telefonu pojawił się napis: Dennis. Tylko jego mi teraz do szczęścia brakuje, jego histerii, popędzania i zapowietrzania się.
- Tak, jestem już w Polsce i nie napisałam jeszcze artykułu. Jak będzie gotowy to Ci go wyślę, więc nie musisz mnie pospieszać - nie czekając, aż się odezwie wyrecytowałam jednym tchem tuż po odebraniu.
- Laura, czy Ty oszalałaś? – krzyknął. Dennis to był nieokiełznany frustrat, ale takiej reakcji się nie spodziewałam.
- Też się cieszę, że Cię słyszę. O co Ci chodzi? Przecież rozmawialiśmy na ten temat, artykuł będzie gotowy w czasie, jaki mam na jego napisanie, więc nie rozumiem Twojego unoszenia się.
- Nie o to mi chodzi! Dzwonił do mnie menager 30 Seconds do Mars – zaczął – Masz mi coś do powiedzenia w tej sprawie? Podobno odmówiłaś współpracy z nimi?
Jared, już nie żyjesz.
- Odmówiłam – wymamrotałam zszokowana.
Jak on do cholery się z nim skontaktował?
- Zatem oszalałaś. A miałem nadzieje, że to pomyłka albo żart. Co Ty wyprawiasz? Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Nie możesz takich decyzji podejmować sama! Co Ci do głowy strzeliło? Czy Ty zdajesz sobie sprawę, jaka to dla nas szansa? – zasypał mnie pytaniami.
- Odmówiłam, bo stwierdziłam, że nie mogę. Skoro zrobiła się z tego wielka sprawa, to wyślij kogoś z redakcji, masz ludzi przecież.
- Wysłałbym, uwierz mi, że bym wysłał. Nawet to zaproponowałem, ale niestety z niewiadomych mi przyczyn brana pod uwagę jesteś tylko Ty - rzekł z pretensją.
- Widzisz jakiego masz rozchwytywanego pracownika, zupełnie mnie nie doceniasz. Liczę, że uwzględnisz to przy kolejnym wynagrodzeniu – roześmiałam się.
- Laura, w ogóle mnie to nie bawi. Jesteś niepoważna. Nie dość, że nie raczyłaś mnie nawet poinformować o takiej propozycji, to jeszcze zrobiłaś ze mnie przed tymi ludźmi idiotę!
Jakbyś nim nie był wcześniej.
- Odmówiłam, bo nie mogę. Przecież poza redakcją mam też inne swoje zajęcia – zaczęłam tłumaczyć.
- To się dziewczyno wreszcie określ albo redakcja, albo kancelaria. I lepiej zrób wszystko, żebyś mogła jechać. Dali Ci czas do jutra.
- A jak jej nie zmienię to co? – nie doczekałam się odpowiedzi, bo rzucił słuchawką.
No cześć, miło się gawędziło.
Weszłam do domu. Nie, bardziej wpadłam do niego niż weszłam. Karolina z mamą oglądały w pokoju zakupione ubrania.
- Dawaj telefon do tego głupka! – krzyknęłam podchodząc do mojej siostry.
- Jakiego głupka? – spojrzała zdezorientowana. – I gdzie Ty byłaś tyle czasu?
- U taty byłam. Daj mi numer Jareda! – wzięłam jej telefon i zaczęłam przeszukiwać ostatnie połączenia.
- Nie jesteś już na mnie zła? – spytała z przygnębieniem w głosie.
- Karolina, pytasz jakbyśmy się pierwszy raz w życiu pożarły. Nie jestem zła. Teraz jestem zła na kogoś zupełnie innego. Jared nasłał na mnie swojego menagera czy kogokolwiek innego. W każdym razie Dennis przed chwilą dzwonił, wściekły jak cholera i jeśli dobrze zrozumiałam, to odmowa wyjazdu z nimi równa się z końcem mojej współpracy z redakcją.
- Oooo... – Karolina uśmiechnęła się pod nosem próbując udawać, że jest jej przykro - Czyli musisz zmienić decyzję?
- Tak, wiem, że Tobie bardzo to na rękę – pokręciłam głową i wyszłam z pokoju – Tylko, ze ja nienawidzę, kiedy ktoś stawia mnie pod ścianą i próbuje za mnie decydować – krzyknęłam z kuchni.
Spisałam numer i bez chwili namysłu zaczęłam pod wpływem emocji tworzyć wiadomość:
„Oszalałeś? Zabiję Cię za te akcję z Dennisem!”. Wysłałam nawet się nie podpisując.
- Co mu w ogóle do głowy strzeliło, żeby dzwonić do redakcji? Nasyłać na mnie swoich ludzi? On jest niezrównoważony. Jeśli stracę przez niego tę pracę, to przysięgam, że bardzo tego pożałuje – mówiłam wstawiając mleko do zagotowania – Zachowuje się jak rozwydrzone dziecko, które nie może dostać tego, czego chce!
- Wszystko wskazuje na to, że chce Ciebie, więc powinnaś się cieszyć – Karolina stanęła w progu kuchni. Popatrzyłam na nią spod byka – No co? Ja bym się cieszyła.
- Widzisz jak się cieszę? Skaczę z radości po prostu. Zaraz sufit przebiję – usiadłam na krześle i gapiłam się przed siebie.
- Jak im się udało skontaktować z Twoim naczelnym? Nie sądzisz, że to dziwne?
- Dla osób takich jak on, to nie jest problem. Mają swoje kontakty w Polsce, wytwórnie i wydawnictwa ze sobą współpracują, mają tu ludzi, wystarczyło podać moje dane i imię Dennisa. Pewnie wykonali kilka telefonów i tak do niego dotarli. Więc to nie jest dziwne, jest natomiast na pewno nienormalne! Kolejny narwaniec pokroju Marcela, szlag by to trafił.
- Wiadomość.
- Co? – spojrzałam na nią.
- Wiadomość dostałaś zawiasie! – wskazała na telefon.
„Jeśli chęć zabicia mnie sprawi, że przyjedziesz, to w ostateczności się zgadzam”.
- Żarty się go trzymają – wymamrotałam - On jest stuknięty – rzuciłam telefon na stół i podeszłam do kuchni zalewając kakao mlekiem.
- Nie zmienisz zdania? – zapytała nieśmiało.
Wpatrywałam się w ulatującą znad kubka parę. Odstawiłam go na stół i oparłam głowę o podkurczone kolana.
- Nie wiem! Nie wiem, nie wiem, nie wiem – zaczęłam jęczeć jak małe dziecko – Teraz nawet jakbym chciała i mogła, to jestem na niego tak wściekła, że najchętniej zrobiłabym mu na złość. Tylko tak naprawdę najwięcej na tym stracę ja. Chociaż przynajmniej sytuacja by mi się wyklarowała – prychnęłam z ironią - Wywalą mnie z redakcji, zostanie mi kancelaria. Skończą się moje życiowe dylematy – zagryzłam dolną wargę analizując sytuację.
Wzięłam telefon do ręki, który znowu zasygnalizował nową wiadomość.
- On jest niemożliwy... – powiedziałam do siebie.
W wiadomości znajdowało się zdjęcie zrobione tamtej nocy, gdy wracaliśmy z Opery. Wyryty przeze mnie na murku napis Impossible is nothing. A pod zdjęciem tekst „Ktoś mi ostatnio powiedział, że stara się w to wierzyć. Myślę, że musi się postarać trochę bardziej”.
***
Teraz możecie krzyczeć, bić i narzekać, że rozdział nie taki, że niemarsowo i wieje nudą ;)
Trochę rozkmin egzystencjalnych pojawić się musiało. To jest w końcu Laura, no! ;)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję i ściskam za wszystkie miłe słowa od Was, które zostawiacie pod rozdziałami. Do weekendu!