ten million miles, her way was close, to her inside, can't you see her life is broken
turn back, believe, nothing is over

31 marca 2011

Rozdział siedemnasty

Tło muzyczne:
TUTAJ

Stanęłam przed gmachem Gdańskiego Teatru Tańca. Na samą myśl o tym miejscu poczułam się lepiej. Bezpieczniej. Jak u siebie. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się patrząc na znajomy teren. Powoli wdrapywałam się po schodkach prowadzących do wejścia. Otwierając ogromne drewniane drzwi uderzyła mnie panująca wewnątrz cisza. Wiedziałam, że odnajdę tu spokój, którego tak potrzebowałam.
W okienku kasy dostrzegłam niepewny wzrok.
- Dzień dobry Pani Basiu – wyszczerzyłam się wtykając głowę przez dziurę w szybie.
- Laura? – jej brwi uniosły się niemal do połowy czoła, po czym opadły, a twarz rozświetliła się wesołym grymasem – Jak miło Cie widzieć! Dawno Cię u nas nie było.
- A no dawno dawno... – westchnęłam opierając się o blat i rozglądając się po holu – Pan reżyser u siebie?
- W jedynce są, trwa próba – wskazała palcem. Jakby zapomniała, że to miejsce było swego czasu moim drugim domem i znam chyba wszystkie jego zakamarki.
Przemierzałam korytarz dotykając zimnych ścian. Weszłam po cichu na salę i usiadałam mniej więcej w połowie. Byłam jedynym widzem w tej niewielkiej wypełnionej przygaszonym światłem sali. Wysoki lekko przygarbiony mężczyzna obserwował aktorów odgrywających swoje role. Ostrożnie stawiał kroki przechadzając się po drewnianej scenie, wprawiając ją w delikatne skrzypienie.
- Nie, nie nie! - przerwał donośnym krzykiem dialog między dwójką, gestykulując przy tym nerwowo rękami w stronę szczupłej dziewczyny - Jesteś rozdarta, pełna sprzeczności. Chcę widzieć emocje! To ma wypływać z Twojego serca! Z samego jego dna. Jak tego nie rozumiesz, to je sobie wyrwij, przyjrzyj się mu, wsadź z powrotem i zagraj to jeszcze raz!
Parsknęłam śmiechem. Te jego porównania. Spłoszony moją reakcją, spojrzał w stronę widowni mrużąc oczy. Pomachałam mu ręką.
- Macie przerwę, ściągnijcie resztę obsady, tancerzy i wokalistów, za pół godziny widzę Was tu z powrotem. Profesjonalistów a nie amatorszczyznę z teatrzyku szkolnego! – rzucił w stronę stojących na scenie. Posłusznie wyszli. Zostaliśmy sami.
- Wpędzisz ich wszystkich w depresję. Siedzą pewnie w domu i obgryzają z nerwów paznokcie na myśl o pracy z Tobą – roześmiałam się, gdy się zbliżał.
- Oni to kochają, tylko jeszcze o tym nie wiedzą! – nachylił się i mnie pocałował w sam czułek głowy.
- Cześć Kruszynko – powiedział czule, siadając obok. Z tyrana sprzed minuty nie został żaden ślad. Oparłam głowę o zamszowe bordowe obicie fotela. Na sali panowała cisza, którą dopełnialiśmy swoim milczeniem. Mimo iż mój wzrok przesuwał się po krawędzi oparcia, czułam, że się we mnie wpatruje.
- Tato, czy ja się oszukuję? – zapytałam spoglądając prosto w jego szare, chyba nieco zmęczone oczy. Czekały na rozwinięcie mojego pytania, wzięłam głębszy oddech próbując znaleźć odpowiednie słowa – Czy oszukuję się w kwestii tego, co chcę w życiu robić? W kwestii studiów, pracy, swojego miejsca w tym chorym świecie?
- Dla mnie Twoje miejsce zawsze będzie tam – wskazał palcem na pustą scenę.
- Proszę, nie zaczynaj... – westchnęłam.
Spojrzałam w kierunku, który wskazał. Jako dziecko spędzałam całe dnie siedząc w garderobie z aktorkami albo biegając po teatrze, ganiana przez sprzątaczki. Kiedy w końcu sama zaczęłam śpiewać i tańczyć, nie było odwrotu od rodzinnej tradycji i zaczęłam występować. Lekcje tańca współczesnego, chór, artystyczna szkoła średnia. Kochałam to, ale kiedy w liceum dowiedziałam się, że rodzice chcą się rozwieść, porzuciłam teatr i postanowiłam iść na prawo. Trudno powiedzieć czy naprawdę tego chciałam, czy chodziło mi tylko o to, by zrobić im na złość – ojcu reżyserowi i matce kostiumologowi.
- Nie brakuje Ci tego? – zapytał poprawiając moje włosy, które opadły na twarz.
- Pewnie, że czasami brakuje. Powinnam jednak ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. Nie mogę całe życie poszukiwać i zmieniać zdania. Skoro zdecydowałam się na prawo to muszę być konsekwentna.
- Muszę, powinnam. Nie lubię tych słów. Jeśli coś musisz, to odpowiedzieć sobie na pytanie co chcesz w życiu robić, co Cię uszczęśliwia.
- Gdyby to było takie proste...
- A dlaczego nie jest? O co chodzi z tym oszukiwaniem siebie?
- Pojawiła się możliwość wyjazdu na miesiąc z pewnym zespołem muzycznym i fotografowanie ich trasy. Odmówiłam. Zaczęłam tę aplikację i...
- Jedź – przerwał mi.
- Co?
- Jedź. Już wolę, żebyś jeździła po świecie i robiła zdjęcia niż siedziała na sali sądowej. Fotografii trochę bliżej do sztuki, a ja zawsze będę po jej stronie. Dziecko, Ty jesteś za wrażliwa na pranie brudów w sądzie. A przy okazji też trochę za bardzo rozbrykana – roześmiał się, po czym poważnym tonem kontynuował – Szanuję wszystkie Twoje decyzje, nawet jeśli się z nimi nie zgadzam. Uszanowałem to, że odeszłaś z teatru, choć to nie było łatwe. Zawsze robiłaś wszystko po swojemu, więc nie mam zamiaru do czegokolwiek Cię przekonywać na siłę – lekko się uśmiechnęłam na te słowa. Wreszcie ktoś, kto nie nazywa mnie wariatką tylko dlatego, że nie posikałam się ze szczęścia na propozycję Pana Leto - Dlaczego odmówiłaś?
- Głównie chyba ze względu na aplikację. Nie sądzę, bym mogła nagle wziąć miesiąc wolnego i wyjechać z dnia na dzień.
- A pytałaś ich o to w ogóle? – spojrzał z zainteresowaniem.
- Właściwie to nie – zacisnęłam usta - Założyłam z góry, że się nie zgodzą. A może na rękę mi było takie założenie. Tato, mam dwadzieścia pięć lat, to nie jest już czas na spontaniczne wyjazdy, poszukiwania siebie i zmiany decyzji, co mam w życiu robić. Boję się zostawić to, co zaczęłam.
- Boisz się, że go zawiedziesz.
- Słucham?
- Boisz się, że zawiedziesz Dominika. Myślę, że gdyby nie on, rzuciłabyś te studia i nie zaczęła żadnej aplikacji.
- Nie mów tak. Był czas, kiedy naprawdę tego chciałam.
- Był też czas, kiedy chciałaś przerwać studia prawnicze, zacząć dziennikarstwo i on Cię od tego odwiódł – wpatrywałam się w niego, zastanawiając się czemu o tym wspomniał, po chwili kontynuował – Mówisz, że masz dwadzieścia pięć lat i mówisz o tym w taki sposób, jakbyś co najmniej miała wkrótce przejść na emeryturę. Po pierwsze jeszcze tych dwudziestu pięciu lat formalnie nie skończyłaś, a po drugie na poszukiwanie siebie nigdy nie jest za późno. Poza tym, Laura, jeśli to ma być miesiąc, to nie zostawiasz tego, co zaczęłaś na zawsze. Po prostu na chwilę odstawiasz to na bok. Może właśnie taka przerwa pomoże Ci odpowiedzieć na pytanie, gdzie naprawdę jest Twoje miejsce. Utwierdzić się w przekonaniu, że właśnie prawo jest Twoją drogą albo zupełnie na odwrót, że są rzeczy, które fascynują Cie znacznie bardziej.
Uśmiechałam się słuchając tego, co mówił. Zawsze z takim spokojem potrafił ze mną rozmawiać. Wiedziałam jak bardzo go zawiodłam porzucając teatr, choć nigdy tak naprawdę nie dał mi tego odczuć. Wyładowywał pewnie całą złość na biednych aktorach. Mnie zawsze dawał wolną rękę, zawsze pozwalał podejmować samodzielne decyzje, zawsze wspierał. Wiedział, że jakiekolwiek próby nacisku skończą się awanturą.
- No rozchmurz się! – złapał mnie za nos – Słyszałaś co mówiłem do tej dziewczyny na scenie?
- To o tym sercu?
- Tak. Zrób to samo ze swoim – wskazał skinieniem głowy na moją klatkę piersiową, po czym wstając dokończył - Wyjedź, zostaw na chwilę to wszystko. Nowe miejsca i obcowanie ze sztuką sprzyja takim podróżom w głąb siebie.
- Myślę, że mógłbyś mieć spore zastrzeżenia do tej sztuki – roześmiałam się przywołując sobie obraz koncertu, szalejących chłopaków, skaczącego ze sceny Jareda, rozwrzeszczany ściśnięty pod barierkami tłum i mojego ojca między nimi.
- Chodź – objął mnie ramieniem – Napijemy się jeszcze kawy i będę wracał do tej bandy dzieciaków, nazywających się aktorami.
- Jeśli kochają Cię tak samo, jak Ty ich, to musi to być naprawdę trudna miłość – roześmialiśmy się oboje opuszczając salę.

W drodze powrotnej na wyświetlaczu telefonu pojawił się napis: Dennis. Tylko jego mi teraz do szczęścia brakuje, jego histerii, popędzania i zapowietrzania się.
- Tak, jestem już w Polsce i nie napisałam jeszcze artykułu. Jak będzie gotowy to Ci go wyślę, więc nie musisz mnie pospieszać - nie czekając, aż się odezwie wyrecytowałam jednym tchem tuż po odebraniu.
- Laura, czy Ty oszalałaś? – krzyknął. Dennis to był nieokiełznany frustrat, ale takiej reakcji się nie spodziewałam.
- Też się cieszę, że Cię słyszę. O co Ci chodzi? Przecież rozmawialiśmy na ten temat, artykuł będzie gotowy w czasie, jaki mam na jego napisanie, więc nie rozumiem Twojego unoszenia się.
- Nie o to mi chodzi! Dzwonił do mnie menager 30 Seconds do Mars – zaczął – Masz mi coś do powiedzenia w tej sprawie? Podobno odmówiłaś współpracy z nimi?
Jared, już nie żyjesz.
- Odmówiłam – wymamrotałam zszokowana.
Jak on do cholery się z nim skontaktował?
- Zatem oszalałaś. A miałem nadzieje, że to pomyłka albo żart. Co Ty wyprawiasz? Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Nie możesz takich decyzji podejmować sama! Co Ci do głowy strzeliło? Czy Ty zdajesz sobie sprawę, jaka to dla nas szansa? – zasypał mnie pytaniami.
- Odmówiłam, bo stwierdziłam, że nie mogę. Skoro zrobiła się z tego wielka sprawa, to wyślij kogoś z redakcji, masz ludzi przecież.
- Wysłałbym, uwierz mi, że bym wysłał. Nawet to zaproponowałem, ale niestety z niewiadomych mi przyczyn brana pod uwagę jesteś tylko Ty - rzekł z pretensją.
- Widzisz jakiego masz rozchwytywanego pracownika, zupełnie mnie nie doceniasz. Liczę, że uwzględnisz to przy kolejnym wynagrodzeniu – roześmiałam się.
- Laura, w ogóle mnie to nie bawi. Jesteś niepoważna. Nie dość, że nie raczyłaś mnie nawet poinformować o takiej propozycji, to jeszcze zrobiłaś ze mnie przed tymi ludźmi idiotę!
Jakbyś nim nie był wcześniej.
-
Odmówiłam, bo nie mogę. Przecież poza redakcją mam też inne swoje zajęcia – zaczęłam tłumaczyć.
- To się dziewczyno wreszcie określ albo redakcja, albo kancelaria. I lepiej zrób wszystko, żebyś mogła jechać. Dali Ci czas do jutra.
- A jak jej nie zmienię to co? – nie doczekałam się odpowiedzi, bo rzucił słuchawką.
No cześć, miło się gawędziło.

Weszłam do domu. Nie, bardziej wpadłam do niego niż weszłam. Karolina z mamą oglądały w pokoju zakupione ubrania.
- Dawaj telefon do tego głupka! – krzyknęłam podchodząc do mojej siostry.
- Jakiego głupka? – spojrzała zdezorientowana. – I gdzie Ty byłaś tyle czasu?
- U taty byłam. Daj mi numer Jareda! – wzięłam jej telefon i zaczęłam przeszukiwać ostatnie połączenia.
- Nie jesteś już na mnie zła? – spytała z przygnębieniem w głosie.
- Karolina, pytasz jakbyśmy się pierwszy raz w życiu pożarły. Nie jestem zła. Teraz jestem zła na kogoś zupełnie innego. Jared nasłał na mnie swojego menagera czy kogokolwiek innego. W każdym razie Dennis przed chwilą dzwonił, wściekły jak cholera i jeśli dobrze zrozumiałam, to odmowa wyjazdu z nimi równa się z końcem mojej współpracy z redakcją.
- Oooo... – Karolina uśmiechnęła się pod nosem próbując udawać, że jest jej przykro - Czyli musisz zmienić decyzję?
- Tak, wiem, że Tobie bardzo to na rękę – pokręciłam głową i wyszłam z pokoju – Tylko, ze ja nienawidzę, kiedy ktoś stawia mnie pod ścianą i próbuje za mnie decydować – krzyknęłam z kuchni.
Spisałam numer i bez chwili namysłu zaczęłam pod wpływem emocji tworzyć wiadomość:
„Oszalałeś? Zabiję Cię za te akcję z Dennisem!”. Wysłałam nawet się nie podpisując.
- Co mu w ogóle do głowy strzeliło, żeby dzwonić do redakcji? Nasyłać na mnie swoich ludzi? On jest niezrównoważony. Jeśli stracę przez niego tę pracę, to przysięgam, że bardzo tego pożałuje – mówiłam wstawiając mleko do zagotowania – Zachowuje się jak rozwydrzone dziecko, które nie może dostać tego, czego chce!
- Wszystko wskazuje na to, że chce Ciebie, więc powinnaś się cieszyć – Karolina stanęła w progu kuchni. Popatrzyłam na nią spod byka – No co? Ja bym się cieszyła.
- Widzisz jak się cieszę? Skaczę z radości po prostu. Zaraz sufit przebiję – usiadłam na krześle i gapiłam się przed siebie.
- Jak im się udało skontaktować z Twoim naczelnym? Nie sądzisz, że to dziwne?
- Dla osób takich jak on, to nie jest problem. Mają swoje kontakty w Polsce, wytwórnie i wydawnictwa ze sobą współpracują, mają tu ludzi, wystarczyło podać moje dane i imię Dennisa. Pewnie wykonali kilka telefonów i tak do niego dotarli. Więc to nie jest dziwne, jest natomiast na pewno nienormalne! Kolejny narwaniec pokroju Marcela, szlag by to trafił.
- Wiadomość.
- Co? – spojrzałam na nią.
- Wiadomość dostałaś zawiasie! – wskazała na telefon.
„Jeśli chęć zabicia mnie sprawi, że przyjedziesz, to w ostateczności się zgadzam”.
-
Żarty się go trzymają – wymamrotałam - On jest stuknięty – rzuciłam telefon na stół i podeszłam do kuchni zalewając kakao mlekiem.
- Nie zmienisz zdania? – zapytała nieśmiało.
Wpatrywałam się w ulatującą znad kubka parę. Odstawiłam go na stół i oparłam głowę o podkurczone kolana.
- Nie wiem! Nie wiem, nie wiem, nie wiem – zaczęłam jęczeć jak małe dziecko – Teraz nawet jakbym chciała i mogła, to jestem na niego tak wściekła, że najchętniej zrobiłabym mu na złość. Tylko tak naprawdę najwięcej na tym stracę ja. Chociaż przynajmniej sytuacja by mi się wyklarowała – prychnęłam z ironią - Wywalą mnie z redakcji, zostanie mi kancelaria. Skończą się moje życiowe dylematy – zagryzłam dolną wargę analizując sytuację.
Wzięłam telefon do ręki, który znowu zasygnalizował nową wiadomość.
- On jest niemożliwy...powiedziałam do siebie.
W wiadomości znajdowało się zdjęcie zrobione tamtej nocy, gdy wracaliśmy z Opery. Wyryty przeze mnie na murku napis Impossible is nothing. A pod zdjęciem tekst „Ktoś mi ostatnio powiedział, że stara się w to wierzyć. Myślę, że musi się postarać trochę bardziej”.

***

Teraz możecie krzyczeć, bić i narzekać, że rozdział nie taki, że niemarsowo i wieje nudą ;)
Trochę rozkmin egzystencjalnych pojawić się musiało. To jest w końcu Laura, no! ;)

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję i ściskam za wszystkie miłe słowa od Was, które zostawiacie pod rozdziałami. Do weekendu!

29 marca 2011

Rozdział szesnasty

Tło muzyczne:
TUTAJ

TUTAJ

Co bym powiedziała, gdybyśmy spotkali się wcześniej? Leto, widzę, że w kwestii poczucia humoru trochę się wyrobiłeś!
- Powiedziałabym tak! Wprawdzie miałam wychodzić na zakupy, ale mogę zmienić plany. To co? Za 15 minut u mnie? Nastawić wodę na herbatę?
- Laura, nie żartuj.
- Okey, może faktycznie przesadziłam. Za pół godziny? Lubisz zieloną? – kontynuowałam, w ogóle nie przyjmowałam do wiadomości tego, co słyszałam – A gdzie Ty w ogóle teraz jesteś? Bo jak Ci zejdzie dłużej niż pół godziny, to skoczę do spożywczego po ciastka!
- Laura! – krzyknął – Nie. Nie zdążę w pół godziny ani tym bardziej w 15 minut. Jestem teraz w Niemczech. Mam dla Ciebie pewną propozycję – mówił już spokojnie.
- Niech zgadnę! Chcesz, żebym była Waszym autoryzowanym fotografem na koncercie w Polsce, tak? - roześmiałam się.
- Blisko... – odpowiedział tajemniczo.
- Jak to blisko? – zdziwiłam się.
- Laura, do rzeczy. Ty się w ogóle choć trochę orientujesz w życiu zespołu? – zapytał z powagą.
- E... – zmieszałam się – Pewnie, że się orientuję! Wiem kto jest wokalistą. Tak w wokaliście chyba najlepiej się orientuje... – chichotałam pod nosem.
- Dobrze. Wiesz albo nie wiesz, ale jesteśmy teraz w trasie po Europie...
- No wiem, pewnie, że wiem. Z tymi Stanami na początku to przejęzyczenie było. W Niemczech jesteś, wiem przecież!
- Tak... – ignorował moje wygłupy – Więc jesteśmy w trasie europejskiej i przygotowujemy z niej taki prezent dla fanów w postaci DVD i książki.
- O, świetny pomysł! To znaczy, tak wiem, czytałam o tym, w gazecie było. W telewizji też mówili. Duża, medialna sprawa. Wiem, wiem o tym DVD!
- Laura... Nie wiesz o tym, bo nikt poza nami o tym nie wie! – zaczął się śmiać.
- O... To się przesłyszałam najwidoczniej – nieudana improwizacja, zmarszczyłam nos, czego nie mógł zobaczyć.
- Słuchaj mnie, proszę Cię. Nic już nie mów tylko słuchaj!
- Cały czas Cię przecież słucham. Nic nie robię tylko słucham! Cała jestem jednym słuchającym uchem!
- Możesz przez 5 minut nic nie mówić? – zapytał – Laura! – nie odpowiedziałam – Laura, jesteś tam?
- Jestem! Kazałeś mi się nie odzywać!
- Nie, ja z Tobą chyba nie wytrzymam. Dobrze, więc teraz przez chwilę się nie odzywaj, a ja będę mówił. Jesteśmy w trasie europejskiej, jeszcze przez miesiąc właściwie, z małymi przerwami. Robimy ten materiał na DVD i książkę. Nagrania, wywiady, spotkania z ludźmi, sesje. I potrzebujemy fotografa... – nagle uciął a ja czekałam na dalszy ciąg – Laura, potrzebujemy fotografa! Czy już rozumiesz po co do Ciebie dzwonię?
- Nie bardzo. Potrzebujecie fotografa i co, mam Wam go znaleźć?
- Dobra, za chwilę naprawdę przyjadę i Cię zabiję. Tomo, chodź tutaj i z nią rozmawiaj, bo ja już nie mam cierpliwości – usłyszałam w tle.
- Siemano Steve! Co tam u Ciebie słychać? – dla Milicevica chyba już na zawsze pozostanę ich technicznym.
- Nie, ja to załatwię! – usłyszałam czyjś głos i wyrywanie sobie słuchawki.
- Ilu Was tam jest? To jakaś telekonferencja? – zapytałam.
- Cześć Laura, tu Shannon. Opcja jest taka, potrzebujemy Cię na europejskiej trasie. To znaczy właściwie nie potrzebujemy i nie Ciebie, ale fotografa po prostu. Jared się uparł, że masz to być Ty. Nasz musi wracać do Stanów. Piszesz się na to? – wyrecytował szybko i dosyć obojętnie.
- Wcale się nie uparłem! Tylko zaproponowałem – usłyszałam w tle Jareda.
- Steve dajesz, nie pękaj! – tak, Tomo też nadal tam był.
- Dobra, po kolei, z kim teraz rozmawiam? – zaczęło do mnie powoli docierać to, co powiedział Shannon – Weźcie mnie na głośnomówiący i jak ktoś się odzywa to niech się przedstawia, bo oszaleję!
- Rozmawiasz nadal z Shannonem i teraz jesteś na głośnomówiącym.
- Dobrze. Więc nie wiem co piliście albo paliliście, ale jak się spotkamy to chcę tego spróbować – roześmiałam się.
- Przecież Ty bez picia i palenia zachowujesz się jak pod silnym wpływem substancji niewiadomego pochodzenia. To mówił młodszy Leto! – usłyszałam.
- Bardzo śmieszne. Wracając do Waszego pomysłu, który powstał zapewne pod wypływem narkotycznych wizji. O co Wam w ogóle chodzi? Przecież ja nie jestem zawodowym fotografem! Jestem prawnikiem, zdjęcia robię od czasu do czasu. Nawet nie wiecie czy są dobre. To jakiś żart?
- Wiemy, że dobre. Jared mówił, że dobre, bo widział. A my Jaredowi wierzymy, Jared się zna! Za uwagę dziękuje boski Tomo! – wszyscy się roześmiali.
- Laura, decyzja! Tak albo nie? – usłyszałam.
- Biorąc pod uwagę poziom entuzjazmu to zapewne mówił Shannon, zgadłam? – nikt nie odpowiedział – Chłopaki, fajnie, że dzwonicie, fajnie, że dobrze się bawicie. Jeśli w ogóle ta Wasza propozycja jest na serio, to ja na serio odpowiadam, że nie mogę. Mam mnóstwo zobowiązań w Polsce, nie mogę sobie tak z dnia na dzień wyjechać!
- Laura, olej zobowiązania. Liczy się rock’n’roll, przyjeżdżaj! – już wiedziałam, że to Milicevic.
- Przecież to są koszty. Nie macie nikogo znajomego? Zdjęcia może robić pierwsza lepsza osoba, po prostu dajcie komuś aparat, kierowca je może robić, nawet techniczny je może robić!
- Dlatego dzwonimy do Ciebie Steve!
- Tomo, przestań na mnie mówić Steve! – podniosłam głos.
- Mówiłem, że to bez sensu.
- Zamknij się Shannon! Dobra, chłopaki wypad z pokoju, pogadam z nią sam – usłyszałam Jareda i słabnące głosy chłopaków, chyba wyszli – Już, jestem. Laura...
- Co to w ogóle za pomysł? Jakiś żart?
- Nie żart, poważnie mówię. Michael, nasz fotograf, musi wracać do Stanów, sprawy rodzinne. Potrzebujemy kogoś pilnie. Widziałem Twoje zdjęcia przecież. Wiem, że nie schrzanisz sprawy.
- Za wiele to nie widziałeś. W ogóle kiedy? Gdzie? Na ile?
- Jak najszybciej. Teraz jesteśmy w Niemczech, została Finlandia, Francja, Hiszpania, Portugalia, Dania, Rosja, Polska, nie pamiętam co jeszcze. Mniejsza o to, najbliższy miesiąc. O koszty się nie martw, my to pokrywamy.
- Jared, ale ja robię teraz aplikację adwokacką, nie mogę sobie tak wyjechać z dnia na dzień...
- Cokolwiek to jest aplikacja, brzmi niezdrowo – zaśmiał się.
- Może brzmi niezdrowo, ale w sumie jest to pewien cel, który sobie wyznaczyłam i nie chciałabym tego przerywać. Poza tym przecież Ty mnie nie znasz, Wy mnie nie znacie.
- Laura, wynikła taka sytuacja. Pomyślałem o Tobie. Zadzwoniłem. Przestań z tym znacie, nie znacie. Jakie to ma znaczenie? Potraktuj to jak pracę, zresztą to ma być Twoja praca!
- A Ty będziesz moim przełożonym? Będę mówiła do Ciebie szefie? – roześmiałam się.
- Możesz mówić jak zechcesz, tylko się zgódź. Nie mamy zbyt wiele czasu. Jutro gramy w Niemczech, potem dzień wolny, lecimy do Finlandii i kolejny dzień wolny. Dołączyłabyś w trakcie – tłumaczył spokojnie.
Milczałam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Właściwie czemu miałoby to służyć? Fotografia jest ważną, ale czy najważniejszą rzeczą w moim życiu. Jest moją pasją, jest rozrywką, ale czy do czegoś prowadzi? Chcę być prawnikiem, chyba. Chyba chcę. Pewnie, że chce, kiedyś na pewno chciałam. A teraz mam to nagle porzucić i jeździć po Europie? Nawet jeśli tylko przez miesiąc? Sam pomysł wydawał mi się tak absurdalny, że nie zdziwiłabym się, gdyby okazał się żartem. Jeśli jednak nie? Jeśli mówi poważnie? Trochę mnie ta myśl przestraszyła. Przecież jeszcze dzień wcześniej zarzekałam się, że muszę o nim zapomnieć, a teraz miałabym wyruszyć z nimi w trasę? Dopiero co karciłam się za myślenie o nim, a teraz miałby być dzień w dzień obok? Żeby wywoływał na mojej twarzy ten uśmiech? Żeby wzbudzał we mnie te wszystkie emocje? Nie. Nie ma mowy.
- Jesteś tam? – z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
- Jestem. Jared, nie mogę. Na pewno kogoś znajdziecie. Jak chcesz mogę zapytać znajomych. Mam wielu przyjaciół fotografów, są o wiele lepsi ode mnie. I będą w stanie z dnia na dzień wyjechać...
- Chciałem, żebyś to była Ty... – powiedział cicho.
- Dlaczego? – zapytałam – Zresztą, nieważne – właściwie nie chciałam usłyszeć odpowiedzi – Przykro mi, moja decyzja jest taka, jak powiedziałam. Jak będziesz chciał, popytam znajomych.
- Okey rozumiem. To znaczy nie, nie rozumiem, ale w porządku. Nie, nie pytaj nikogo. Trudno. Wszystkiego dobrego i powodzenia, Lauro.
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo się rozłączył.

Stałam jeszcze chwilę na balkonie, odwróciłam się, za mną mama z Karoliną wpatrzone we mnie.
- Cały czas tu byłyście? – spytałam.
- Oddawaj, w każdej chwili Paul mógł dzwonić! – Karolina wyrwała mi telefon z dłoni – Wyjaśnisz o co chodziło?
- Chyba podsłuchiwałyście, to co się pytasz głupio? – weszłam do mieszkania, po czym zmieniłam ton i na spokojnie wszystko im wytłumaczyłam.
- Jesteś głupia! Taka szansa! Przecież Ciebie nic w tym kraju nie trzyma, mogłabyś sobie jeździć po Europie i robić to, co kochasz robić! – zdanie Karoliny było takie jak przewidywałam. Sama pewnie nie zastanawiałaby się nawet minuty, tylko już pakowałaby walizkę.
- Trzyma mnie kancelaria, nie zapominaj. Golden mnie trzyma, nie mogę go w kółko komuś podrzucać.
- Nie rozśmieszaj mnie – prychnęła – Bez problemu wzięłabyś tam wolne. A zasłanianie się psem to już w ogóle szczyt głupoty. Mogłabym się nim zająć!
- Tak, żebym go po powrocie nie poznała? – pokiwałam głową pokazując jej jak niedorzeczny to pomysł – Już raz Ci go zostawiłam, to przez trzy tygodnie później musiał być na diecie.
- Córeczko, ja się na tym wszystkim nie znam. To jest Twoja decyzja, ale wiem jak to lubisz, jaką radość Ci sprawia to bieganie z aparatem – do rozmowy włączyła się mama – Myślę, że byłaby to wielka przygoda, coś nowego, coś ciekawego. A Tobie się przyda trochę zmian. Dobrze by Ci to zrobiło, sama wiesz... A aplikacja może poczekać, oni są przecież elastyczni. Po prostu robiłabyś ją dłużej, nie ma pośpiechu.
- Mamo i Ty przeciwko mnie? Nie wierzę! I co to za gadka, że dobrze by mi to zrobiło? Jakich ja zmian potrzebuję? Nie róbcie ze mnie wariatki. Potrzebuję przede wszystkim spokoju, a tam bym go nie miała – krzyknęłam opuszczając pokój.
- Sama robisz z siebie wariatkę, takimi decyzjami. Oto nasza Laura, mistrzyni ucieczki! – usłyszałam za sobą głos Karoliny – Jakby ktoś kiedyś chciał nakręcić o Tobie film, powinien się nazywać Run Laura run! Nic Ci tak dobrze ostatnio nie wychodzi jak uciekanie i okłamywanie siebie – ostatnie jej zdanie sprawiło, że zatrzymałam się na chwilę zaciskając pięści – Tylko komu chcesz zrobić na złość? Póki co, robisz tylko sobie.
- Daj już spokój - powiedziałam krótko nie chcąc wchodzić w dalsze bezcelowe dyskusje - Podjęłam decyzję. Ja odpuściłam, Jared też odpuścił. Idźcie na te zakupy same. Koniec tego tematu! – rzuciłam wychodząc z domu.
- Run Laura run! – usłyszałam zza zamkniętych już drzwi głos Karoliny.
Idiotka, pomyślałam, choć trudno powiedzieć czy bardziej o sobie czy o mojej siostrze.

Właściwie to nie był koniec.
I jeśli wydawało mi się, że Jared odpuścił, to miałam rację – tak mi się tylko wydawało.

***

Ten rozdział w założeniu miał być o wiele dłuższy, ale ponieważ mam pewien dylemat co do dalszej akcji, musiałam uciąć w bezpiecznym miejscu. Wiem, że nie wszyscy będą zadowoleni z propozycji, która padła przez telefon, z decyzji Laury, z rozwoju wydarzeń ogólnie, ale ‘na pocieszenie’ powiem, że niezadowoleni będziecie pewnie jeszcze nie jeden raz ;)

Pozdrawiam wszystkich wytrwałych czytelników. Chcę powiedzieć krótko: Jesteście niesamowici! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :*

PS Przepraszam za brak powiadomień u niektórych osób, niestety nie pojawiają mi się kody do wpisania, przez co nie mogę dodać komentarza.

27 marca 2011

Rozdział pietnasty

Złożonych obietnic się nie łamie. Nie byłam ślepa. Uśmiechanie się na myśl o wokaliście 30 Seconds to Mars, przypomniało mi tylko o tym, co kiedyś sobie przyrzekłam. Nigdy więcej żadnych mężczyzn w moim życiu. Nigdy myślenia o nich. Pozwalania na wkraczanie w moje życie i mieszanie w nim. Właściwie nie było trudne wyrzucić go z mojej głowy. Pojawił się nagle i na chwilę, wyjechał, wrócił do swojego wielkiego świata, nie miałam nawet pojęcia, w której jego części teraz się znajduje. Kilka chwil, podczas których zaistniał w moim życiu nic nie znaczyły. Co z tego, że wspominał o koncercie w Polsce i naszym spotkaniu. Do tego czasu może się wydarzyć wszystko. Do tego czasu nie będzie nawet pamiętał o moim istnieniu. Do tego czasu zdążę wymyślić coś, by być wtedy w zupełnie innym miejscu. Dziękuję, koniec tematu! Wracamy do swojej rzeczywistości.

- Chyba się zakochałam... – usłyszałam w trakcie swoich przemyśleń. Spojrzałam na przeciągającą się w łóżku Karolinę. Po spędzonym wspólnie z Paulem popołudniu i nocy w klubie, wróciłyśmy do hotelu około 3. Paul rano miał mieć samolot do Francji.
- Karolina, zejdź na ziemię – powiedziałam.
- Nie, nigdzie nie schodzę. Tu mi dobrze – wyszczerzyła się jeszcze bardziej.
- Dwa dni, to chyba trochę mało, żeby kogokolwiek poznać, nie sądzisz? – zapytałam siadając na łóżku.
- Żeby poznać trochę mało. Żeby się zakochać, wystarczająco – uśmiech nie schodził jej z twarzy. Przez chwilę analizowałam jej słowa.
- Jest od Ciebie starszy. I wyjechał. Myśl racjonalnie – próbowałam przemówić jej do rozsądku, choć nie byłam pewna czy mówiąc to mam na myśli ją i Paula, czy siebie i Jareda.
- Boże, czy Ty musisz wszystko psuć? Jest starszy tylko kilka lat. A Francja to nie drugi koniec świata. W Polsce nic mnie nie trzyma – tłumaczyła.
- Przypominam Ci, że dopiero co zdałaś maturę i musisz pomyśleć co dalej. To, że postanowiłaś zrobić sobie rok przerwy nie znaczy, że masz od razu wsiadać w samolot i lecieć za nim do Paryża!
- Nudziara! Ty byś nie poleciała, jakbyś się zakochała? – spojrzała na mnie.
- Ja bym się nie zakochała – wstałam i poszłam do łazienki.
- Pogadamy, jak ktoś Ci zawróci w głowie! – krzyknęła z sypialni.
- Nikt mi w głowie już nie zawróci – powiedziałam do siebie wiążąc włosy.

Było popołudnie. Nie miałyśmy sprecyzowanych planów. Festiwal się zakończył, wszyscy wyjechali, a poprzedniego dnia razem z Paulem zeszliśmy chyba całą Pragę. Do wylotu pozostało kilka godzin, które spędziłyśmy na pakowaniu, porządkowaniu apartamentu i rozmowach o sensie i bezsensie zakochiwania. Karolinę chyba naprawdę trafiła strzała Amora. Miałam wrażenie, że nie chodzi a fruwa, do tego istniała obawa, że ten uśmiech już nigdy nie odklei się z jej rozświetlonej twarzy.

W Gdańsku byłyśmy późnym wieczorem. Od czasu przeprowadzki do Warszawy, bywałam tam bardzo rzadko, więc obiecałam rodzicom, że na ostatni dzień urlopu zostanę u nich. Mama odebrała nas z lotniska i w domu za punkt honoru postanowiła sobie dokarmienie nas.
- Wyglądacie jakby Was tam głodzili – zmierzyła nas wzrokiem.
- Mamo jak zwykle przesadzasz – mruknęłam siadając do stołu.
- Ty to w ogóle wkrótce znikniesz. Jadasz w tej stolicy czasem?
Popatrzyłam na nią zrezygnowana.
- Potwierdzam! Jada! Chociaż w Pradze żywiła się głównie kawą, słodyczami i budyniami – Karolina nieudolnie stanęła w mojej obronie.
- Prawdziwie zdrowe odżywianie! Dziecko, Ty musisz o siebie dbać – mama nie ustępowała.
- Jestem dorosła i umiem o siebie zadbać, skończmy ten temat. Zajmij się lepiej swoją młodszą córką, wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będzie się żywiła głównie miłością – roześmiałam się.
- Właśnie, Paul, miał zadzwonić z Paryża... – posmutniała spoglądając na telefon.
- Daj mu trochę czasu, żeby od Ciebie odpoczął. Kleiłaś się do niego przez ostatnie dwa dni, myślę, że jest jeszcze w szoku.
- Złośnica! Zazdrościsz mi i tyle! – puściła mi oko.
- Tak, zazdroszczę Ci jak cholera. Szczególnie tego złamanego serca, które wkrótce będzie trzeba będzie poskładać – odrzekłam sceptycznie.
- Mamo, jesteś pewna, że to jest Twoje dziecko? – roześmiała się wskazując na mnie palcem - Może została podmieniona w szpitalu?
- Dziewczyny, dobrze mieć tu Was razem, naprawdę – mama usiadła z nami do stołu – A teraz jedzcie, nie wywiniecie się!

Było już naprawdę późno, więc po jedzeniu położyliśmy się wszyscy do łóżek mając w planie wspólnie spędzony następny dzień. Prawie zasypiałam, kiedy zadzwonił mój telefon.
- Kim do cholery jest Jared Leto? – usłyszałam głos Natalii w słuchawce.
Natalia, moja przyjaciółka. Od zawsze. Poznałyśmy się w wieku czterech lat, gdy przeprowadziłam się z rodzicami do Gdańska. Znała mnie jak nikt inny.
- Masz refleks! Wysyłałam Ci tego sms’a dwa dni temu. Mogłabym już nie żyć – roześmiałam się.
- Ale żyjesz, więc mów gdzie byłaś, gdzie jesteś i kto to jest!
- Byłam w Pradze, jestem w Gdańsku, a kim on jest to dłuższa historia – zaczęłam wyjaśniać.

O Natalii należy powiedzieć jedno. Jeśli ja byłam z księżyca, to ona musiała przybyć z jeszcze odleglejszych zakątków kosmosu. Zdecydowanie była z innej bajki i kompletnie nie ogarniała świata. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych i po jej skończeniu siedziała zaszyta w swojej pracowni malując. Typowa artystka. Nocami tworzyła, dniami spała. Nie posiadała telewizora, a ostatnią znaną jej gwiazdą muzyki była najprawdopodobniej Natalia Kukulska śpiewająca ‘Puszek Okruszek’.
- Jesteś w Gdańsku? – krzyknęła – I ja się dowiaduje o tym dopiero teraz? – nie kryła oburzenia – Za 10 minut jesteś u mnie!
- Natalia, jest pierwsza w nocy... A ja w Gdańsku jestem od trzech godzin.
- Żadna pierwsza w nocy. Mam wino, dużo wina! Przyjeżdżaj póki możesz. Potem znowu przez pół roku Cię nie zobaczę. Raz, raz, wstajemy i przyjeżdżamy, no rusz się!
- Ty to jesteś stuknięta, ale wino mnie przekonało, będę za pół godziny – roześmiałam się. Wygramoliłam się z łóżka, zostawiłam kartkę na stole w kuchni i po cichu się wymknęłam. Picie u Natalii było tradycją, którą zapoczątkowałyśmy długo przez osiągnięciem pełnoletniości. Trudno oszacować ile nocy spędziłyśmy u niej śmiejąc się, rozmawiając albo płacząc, wlewając w siebie czerwony trunek. W pomieszczeniu, które kiedyś było niezagospodarowanym poddaszem, a potem stało się jej pracownią, zostawiałyśmy wszystkie radości i smutki, wszystkie tajemnice, historie naszego życia.
Natalia mimo swojego roztargnienia, była jedną z niewielu osób, która potrafiła postawić mnie do pionu i sprowadzić na ziemię. Zawsze umiała powiedzieć coś, na co ja nigdy bym nie wpadła. Miała dziwną zdolność patrzenia na świat okiem zupełnie innym niż reszta znanych mi osób. Artystyczna dusza, którą kochałam nad życie.

- Więc kim jest ten Leto? I co Ty z nim robiłaś w hotelu? – zapytała podając mi kieliszek. Rozłożyłam się na materacu, pełniącym czasami rolę łóżka. Najczęściej, gdy Natalia po pracowitej nocy nie miała siły zejść do sypialni albo gdy przychodziłam do niej ja.
- Leto, aktor taki... – powiedziałam niemrawo.
- Coś więcej? – zrobiła pytające oczy.
- Nic więcej, spotkałam go na ulicy... Co mam Ci powiedzieć? Nie ma o czym mówić... – próbowałam się wymigać od opowiadania tej historii kolejny raz.
- Znowu zaczynasz! Pojawia się temat damsko-męski i dla Ciebie nie ma o czym mówić – wstała i podeszła do stolika – Zaraz się czegoś o nim dowiemy – powiedziała sięgając po laptop – Podobno w Internecie jest wszystko. Skoro jest aktorem, to powinnyśmy go znaleźć. Masz to, wpisuj, ja tego nie umiem obsługiwać – podała mi laptop.
- W jakim Ty świecie Natalia żyjesz? – roześmiałam się. Z pewnym lękiem wpisałam jego imię i nazwisko w wyszukiwarce. Tak naprawdę nie chciałam, by Natalia wiedziała kim w rzeczywistości jest Jared. Otworzyłam jedną ze stron – Masz – podsunęłam komputer.
- Jared Leto – zaczęła czytać - ur. 26 grudnia 1971, amerykański aktor, model, wokalista i gitarzysta zespołu 30 Seconds to Mars – spojrzała na mnie – Wokalista i gitarzysta?
- Właśnie... – zagryzłam wargę.
- Zły początek. Rozumiem, że został już skreślony przez Ciebie? - skrzywiła się, na co ja wzruszyłam tylko ramionami – Amerykańska wersja Marcela?
- Nie wiem – powiedziałam obojętnie.
Na dźwięk imienia Marcel przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Dlatego właśnie miałam opory przez mówieniem Natalii o Leto. Wiedziałam, że prędzej czy później do tego nawiąże.

Marcela poznałam na samym początku studiów. Dopiero zaczynałam swoją pracę u Dennisa. Dostałam na fotografowanie koncertu pierwsze zlecenie, od którego zależało moje redakcyjne być albo nie być. W drodze na koncert okazało się, że chłopak mający przeprowadzać wywiad z zespołem utknął w połowie drogi i wywiad mam przeprowadzić ja. Wtedy jeszcze do głowy by mi nie przyszło, by postawić się Dennisowi, więc posłusznie wykonałam jego polecenie. Byłam kompletnie nieprzygotowana, nie miałam nawet dyktafonu. O zespole nie wiedziałam nic poza tym, że obecnie zajmują pierwsze miejsce w Polsce wśród grup grających rocka i że właśnie ruszyli w trasę promującą najnowszy album. Poratowała mnie funkcja nagrywania w aparacie i spotkani pod klubem fani, którzy trochę mi o zespole opowiedzieli. Po koncercie poszłam przeprowadzić wywiad. Wtedy właśnie poznałam Marcela. Miał wówczas dwadzieścia osiem lat i był gitarzystą grupy. Dzięki niemu przeżyłam ten wywiad, jako że wokalista próbował mi udowodnić, że nic nie wiem o muzyce, a reszta zespołu wszystko miała gdzieś. Później wziął mój numer telefonu i powiedział, że zadzwoni i pomoże mi spisać ten wywiad tak, żeby w redakcji wszystkim opadły szczęki. Byłam przekonana, że po prostu starał się być miły. Nie spodziewałam się żadnego telefonu, a tym bardziej pomocy ze strony osoby znanej i starszej ode mnie. Jednak zadzwonił. Spisaliśmy zupełnie nowy wywiad, którym Dennis był zachwycony. Na tym się jednak nie skończyło. Marcel pisał codziennie. Budziłam się, wiadomość, szłam na uczelnię, wiadomość, jadłam obiad, wiadomość, spałam, wiadomość. Pisał dosłownie o wszystkim. O tym, że wstał, o tym, że jedzie samochodem, że idzie na próbę, że ogląda telewizję, że nagrał nowy kawałek. Pomiędzy opisywaniem swojego dnia pisał rzeczy, których wtedy nie rozumiałam, że tęskni, że nie może przestać o mnie myśleć, że zwróciłam mu w głowie. Z jednej strony bardzo mnie to dziwiło z uwagi na krótką znajomość, z drugiej jednak chcąc nie chcąc, sprawiał tym, że czułam się ważna i potrzebna. Moje zbyt długie milczenie skutkowało telefonem od niego. Byłam młoda i nie do końca chciałam się spotykać z kimś takim, ale w końcu uległam jego prośbom. Spotkaliśmy się kilka razy. Bardzo szybko się otworzył, opowiadał o swojej przeszłości, rodzinie, utracie bliskich, o kobietach w jego życiu. Wciągnął mnie do swojego świata, trochę do siebie przywiązał. Dogadywaliśmy się naprawdę nieźle, choć nie mogłam powiedzieć, że mu ufam. Niepokoiły mnie sytuacje, kiedy przez dwa dni nie było z nim żadnego kontaktu. Pisał dużo, a potem nastawała cisza. Tłumaczył to jednak rozładowanym telefonem, nocami spędzonymi w studiu albo wyjazdami. Po jednej z takich sytuacji powiedziałam, że to koniec naszej znajomości. Nie dawał za wygraną, nadal pisał i dzwonił, mimo mojego sprzeciwu. Mówił, że nie może przestać o mnie myśleć i nie wyobraża sobie życia beze mnie. Pewnego dnia miał spotkanie z fanami i grał koncert w moim mieście. Powiedziałam, że możemy się spotkać. Chciałam ostatni raz wszystko wyjaśnić i dać mu szansę. Tego dnia coś mnie tknęło, zaczęłam grzebać w Internecie i przeglądać różne portale społecznościowe. Wtedy trafiłam na zdjęcia jego i dziewczyny w moim wieku. Wszystko wskazywało na to, ze są razem. Wydrukowałam zdjęcie i wzięłam je na spotkanie Marcela z fanami. Jak gdyby nigdy nic, weszłam rzuciłam je na stół i wyszłam. Wieczorem skontaktowałam się z dziewczyną ze zdjęcia. Byli razem od pół roku. Potem się posypało. Poza nią wypłynęły kolejne jego jedyne, bez których nie wyobrażał sobie życia. Naliczyłam ich siedem. Sam Marcel dzwonił próbując wyjaśnić sytuację i zarzekając się, że są to jego siostry albo fanki, które coś sobie uroiły. Jego tłumaczenia mnie nie interesowały, a w moim przekonaniu utwierdziła mnie dziewczyna, która pewnego dnia napisała i powiedziała, że wkrótce urodzi jego dziecko. Dziecko, którego on się oczywiście wypiera. Marcel przez kolejne tygodnie dobijał się do mnie wszelkimi możliwymi sposobami. W sprawie dziecka zmieniał zeznania – raz twierdził, że był z tą dziewczyną, ale został wrobiony, innym razem, że nie ma pojęcia kim ona jest. Początkowo chciałam dać mu szanse przynajmniej na wyjaśnienia, potem miałam dość kolejnych kłamstw i jego nienormalnego świata. W końcu zmieniłam numer i zupełnie się odcięłam. Okazał się nie tylko kompletnym dupkiem, ale człowiekiem z zaburzeniami osobowości, którego wręcz się bałam. Od jego dziewczyn dowiedziałam się jak z nimi pogrywał – zabieranie na koncerty, wspólne wyjazdy, obietnice, plany na przyszłość, znikanie a potem pojawianie się z miną zbitego psa i obietnicą poprawy. I tak w kółko. Gdyby nie moja nieufność, stałabym się pewnie jedną z nich. Sam Marcel był małym chłopcem uwięzionym w ciele dorosłego mężczyzny z trudną przeszłością. Przepełniony lękiem, z jednej strony potrzebujący miłości, z drugiej krzywdzący napotykane przez siebie osoby. Cieszyłam się, że mu nie uległam i że byłam czujna, ale chore historie o jego jeszcze bardziej chorym życiu, których się nasłuchałam, wyryły w mojej głowie pokaźną rysę. Od tamtej pory samo to imię wywołuje we mnie nieprzyjemny dreszcz.

- Tu ziemia do Laury! – Natalia machała mi ręką przed twarzą.
- Przepraszam, zamyśliłam się – ocknęłam się ze wspomnień.
- To co będzie z tym Jaredem? – zapytała dopełniając kieliszki.
- Natalia, nic nie będzie - zirytowałam się - On jest teraz w trasie, na stałe mieszka w Stanach. W ogóle o czym my mówimy? Ja go po prostu spotkałam, chwilę z nim rozmawiałam. Było miło i to tyle. Koniec historii – powiedziałam spokojnie – Poza tym, sama wiesz jak jest, nie w głowie mi mężczyźni.
- To mnie akurat niepokoi, mogłabyś sobie wreszcie jakiegoś znaleźć! – pokręciła z niezadowoleniem głową.
- Mówisz jak moja mama, wszyscy się uwzięliście na ten temat. Jeśli chcę być sama, to będę sama, Wasze gadanie nic nie da.

Rozmawiałyśmy do 4 rano. Wysłałam mamie wiadomość, ze zostaję u Natalii na noc i przyjadę rano. Tak też zrobiłam.
Nikogo specjalnie to nie dziwiło, bo mieszkając w Gdańsku często u niej nocowałam.
Przy śniadaniu u rodziców spotkałam się z naburmuszoną miną Karoliny.
- Co, nie dzwonił jeszcze? – spytałam delikatnie. Pokręciła przecząco głową.
- Dupek, a wydawał się całkiem miły – powiedziała smutno.
- Może to taka odmiana: miły dupek – uśmiechnęłam się lekko, ale Karoliny nastroju chyba nic nie było w stanie polepszyć - Pełno takich na świecie, im szybciej to zrozumiesz tym lepiej – skwitowałam.
Szykowałyśmy się do wyjścia z mamą, gdy Karoliny telefon jednak zadzwonił. Zaczęła skakać po całym mieszkaniu.
- O Boże, to on, to on. Taki dziwny długi numer, to na pewno on – o mało co nie wpadła na szafę.
- To może odbierz zanim przestanie dzwonić? O ile mnie pamięć nie myli czekasz na ten telefon od dwudziestu czterech godzin – spojrzałam na nią.
- To on, to on, nie jest dupkiem, to on! – odstawiała taniec radości przez całą długość korytarza.
- Odbierz to albo ja odbiorę i powiem, że zamknęli Cię w zakładzie psychiatrycznym! – krzyknęłam.
Odebrała i pobiegła do swojego pokoju. Gdy usłyszałam, że rozmawia po angielsku, ucieszyłam się. Mimo mojego sceptycznego podejścia do jej zauroczenia, nie chciałam, żeby się zawiodła czy cierpiała.
Usiadłyśmy z mamą w przedpokoju, gotowe do wyjścia, czekając aż Karolina skończy rozmawiać. Wyszła z pokoju bardzo szybko.
- Proszę – podeszła do mnie i podała mi telefon.
- Do mnie? A czego Paul może ode mnie chcieć? – spojrzałam zdezorientowana.
- To nie Paul... – odpowiedziała cicho.
Wzięłam telefon i przyłożyłam do ucha.
- Słucham? – zapytałam niepewnie. Karolina stała i się we mnie wpatrywała. Po drugiej stronie głucha cisza - Halo! Mi tu szaro*! - zaczęłam śmiejąc się śpiewać fragment piosenki Fisza – Przyjedź to się nawrócę, to uwierzę jeszcze raz*.
-
Może nie po polsku, bo raczej nie zrozumie – powiedziała Karolina obojętnie kierując się do salonu.
- Co? – spojrzałam na nią, nadal nikt nie odpowiadał.
- Jared dzwoni idiotko!
- Jared? – krzyknęłam bardziej chyba do Karoliny niż do słuchawki.
- Cześć Laura! Ładnie śpiewasz, chociaż nic nie zrozumiałem – zaczął się śmiać. Siedziałam zszokowana, teraz ja milczałam, wstałam i wyszłam na balkon – Jesteś tam?
- Jestem! Co Ty, dzwonisz i się nie odzywasz? W ogóle pogrzało Cię? Ze Stanów to strasznie drogo! Co się stało? Poza tym skąd masz numer telefonu Karoliny? – zasypałam go pytania.
- Po pierwsze też się cieszę, że Cię słyszę. Po drugie dzwoniłaś przecież z mojego telefonu do siostry. Po trzecie chciałem Cię usłyszeć – słyszałam, że się uśmiecha.
- E... – zacięłam się – To słyszysz. Mam śpiewać dalej?
- Pośpiewasz jak się spotkamy...
- Wytrzymasz miesiąc czasu bez mojego anielskiego głosu?
- Laura... Jest jeszcze po czwarte. Co byś powiedziała na to, gdybyśmy spotkali się wcześniej? – zaczął nieśmiało.

*fragment piosenki Fisza Kuchnia

***

Rozdział trochę wcześniej, bo tym razem będziecie mieć więcej czasu, aby go przetrawić. Jest dłuższy i kończy się w innym miejscu niż planowałam. Dodatkowo pojawia się fragment przeszłości Laury (ważny, choć nie najważniejszy). Pojawiają się nowe postaci, które oczywiście pojawiają się nie bez powodu - jeszcze powrócą.
Wszystko to z mojego punktu widzenia jest dosyć istotne i odegra ważną rolę w wydarzeniach, które są przed Laurą.

PS Bardzo dziękuję wszystkim za te 5000 wejść, dla mnie to istny kosmos, blogspot chyba kłamie! ;)

Proszę też o cierpliwość w kwestii zaglądania na Wasze blogi, mam teraz sajgon i nie ze wszystkim wyrabiam. Obiecuję, że nadrobię zaległości!